Pages

wtorek, 12 kwietnia 2022

Filip Żółtowski Quartet - Humanity (2021)

Filip Żółtowski Quartet

Filip Żółtowski – Trąbka
Szymon Zawodny – saksofon altowy
Wojciech Wojda – piano, syntezator, Moog, głos (6. „Meditation”)
Mikołaj Stańko – Perkusja
Natalia Capelik-Muianga – wokal (8. „Dzień i Noc”)

Humanity (2021)

Tekst: Paweł Ziemba


Zanim wyrażę opinię na temat nowej płyty, staram się przynajmniej raz przesłuchać ją od początku do końca. Tym razem, rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Potrzebowałem znacznie więcej czasu i kilkukrotnego przesłuchania zawartości krążka. Debiutancki projekt „Humanity” Kwartetu Filipa Żółtowskiego zrealizowany wraz z kolegami z Akademii Muzycznej w Gdańsku, zaskoczył mnie poziomem realizacji i zdziwił odwagą debiutantów.

Pierwsze wrażenie nie musi być tym trwałym, zwłaszcza, gdy mówimy o bardzo ekspresyjnej muzyce zarejestrowanej na krążku, który zbiera coraz więcej pochlebnych opinii. Mimo mojego klasycznego podejścia do brzmienia kwartetu jazzowego, fakt ten wcale mnie nie zdziwił. Kwartet nie tylko zaskakuje swoją muzyczną dojrzałością i umiejętnościami poszczególnych instrumentalistów, ale to co najważniejsze umiejętnie łączy elektronikę z klasycznym brzmieniem instrumentów dętych, wprowadzając nas w nowy wymiar brzmienia współczesnej muzyki jazzowej.

Zacznijmy jednak od początku. Patrząc na futurystyczną, pełna kolorów okładkę, zaprojektowaną przez Stefana Głośnika, zapomnijcie o wszystkim z czym kojarzy się wam klasyczny kwartet jazzowy. To nie jest to. Przede wszystkim brzmienie muzyki - jakże inne, spowodowane nietypowym instrumentarium. Trąbka, saksofon, brak klasycznego basu, na rzecz syntezatora, moog’a, fortepianu oraz perkusji. To fuzja muzyki jazzowej, wyraźnie improwizowanej, która naturalnie kieruje się w stronę muzyki elektronicznej.

„Humanity”, to muzyka przemyślana, osadzona we współczesnych trendach naszej codzienności, wyrażonej funkcjonowaniem w przeładowanej ilością bodźców cyfrowej rzeczywistości. Ciekawa, pełna kolorytu, sprawnie wykorzystująca bogactwo zapomnianych dźwięków syntezatorów. Wzbogacona elementami stylistyki bigbandowej oraz mainstreamu. To połączenie fusion i współczesnej muzyki elektronicznej wzmocnionej bardzo nowoczesnym low-endem.

„Humanity” to nieprzewidywalność i nieoczywistość pewnych następstw.

Gra Filipa Żółtowskiego na trąbce jest żywiołowa i pomysłowa, zarówno jeśli chodzi o podejście do melodii, co stanowi podstawę do improwizacji, jak i o decyzje podejmowane z chwili na chwilę, co wyraźnie słychać w granych przez lidera solówkach.

„Humanity” to odważne muzyczne posunięcie, które może zaskoczyć, a nawet zaniepokoić zagorzałych zwolenników akustycznego brzmienia w muzyce jazzowego.

Zaletą płyty jest nastawienie się od samego początku na bogactwo dźwięków oraz zróżnicowaną dynamikę i artykulację. Nie polecam jednak słuchać tych nagrań zbyt cicho. To muzyka pełna witalnej energii.

Otwierający płytę utwór „Waltz, please” daje wrażenie słonecznego rozbłysku ciepłych promieni, stawiających nas szybko na nogi.

Filip Żółtowski jest płodnym emocji kompozytorem i muzykiem. Mam wrażenie słuchając płyty, że cały kwartet podchodzi do muzyki jak wojownicy, zdecydowani na zwycięstwo. Rezygnacja z klasycznego basu przyniosła super efekt, wzmacniając wartość brzmieniową krążka. Brawo!

Dodatkowo, mam nieodparte wrażenie bliskości z muzyką Brada Mahldau,  a zwłaszcza z płytą „Taming the dragon” nagraną z perkusistą Markiem Guilianą. I aby było jasne, nie jest to zarzut. Jeśli się inspirować i uczyć - to od najlepszych.

Kwartet Żółtowskiego tworzy jeden mocno bijący organizm. Grają pewnie bez tremy, rozpędzając się z każdym kolejnym utworem. „Unhumanization” nie odpuszcza, mocny i zdecydowany riff zagrany przez dęciaki uzupełniony mocnym brzmieniem elektroniki kontynuuje ten zryw, a bezkompromisowa improwizacja wykonana na syntezatorze to fajerwerki.

W napiętej, pełnej rozmachu płycie „Humanity” odnajdujemy również utwory względnego spokoju, te momenty (jak w "Questions with no answers") kiedy bardziej melodyjne linie grane przez saksofon i trąbkę wysuwają się na pierwszy plan, są tym bardziej odkrywcze w swoim surowym pięknie.

Całość bez pardonu wprowadza słuchacza w inny świat współczesnej muzyki jazzowej. Słychać, że cała czwórka muzyków znakomicie się rozumie i odnajduje w tej stylistyce.

Filip Żółtowski grający na trąbce, zaprosił do kwartetu swoich kolegów z akademii muzycznej. Obok lidera wiodącą role odgrywa Szymon Zawodny na saksofonie. Obaj Panowie znakomicie się uzupełniają i stanowią mocną „siłę ataku”. Wojciech Wojda grający na klawiszach, bezwzględnie wypełnia całą muzyczną przestrzeń, a przysłowiową wisienką na torcie jest fakt zdecydowanego udziału w grze syntezatora i coraz częściej wykorzystywanego ostatnimi laty Moog’a. Całości uzupełnia bardzo wyrazisty i ekspresyjny Mikołaj Stańko, który zna się na tradycji jazzowej, ale zna się też na hip hopie, rocku progresywnym i zapewne wielu, wielu innych gatunkach. Swoją grą wnosi wiele rytmicznych smaczków z dobrze wkomponowanymi kontrapunktami.

W napiętej, pełnej rozmachu grze kwartetu na uwagę zasługuje zuchwała kreatywność - znakomite zgranie i wyczucie momentu, bawienie się dźwiękiem, a zarazem bardzo poważne i odpowiedzialne trzymanie się konwencji utworów to silne atuty tej płyty.

„Humanity” zawiera 8 kompozycji lidera, wśród których są dwa, które mogą zdziwić. Pierwszy to „Meditation” wzbogacony fragmentem tekstu książki Yuval’a Noah Harrari „21 Lessons for 21st Century”. Uważam, że to dość ciekawa propozycja, wpisująca się w całość przekazu jaki niesie ze sobą muzyka zawarta na krążku. Drugi to kończący płytę utwór „Dzień i Noc”. Ukojenie po podróży w muzycznym kosmosie Humanity. Nastrojowa ballada, nagrana wspólnie z Natalią Capelik-Muianga, młodą wokalistkę z Gdańska, wykonującą na co dzień muzykę z gatunku soul, r&b i pop.

Młodość ma swoje prawa i siłę do dokonywania zmian, a debiut zawsze jest jakimś kompromisem między chęcią stworzenia czegoś oryginalnego, autentycznego a możliwościami realizacji tych planów. Moim zdaniem, kwartet Filipa Żółtowskiego z krążkiem „Humanity” z tej konfrontacji wychodzi zwycięsko.

Mimo, faktu, że Panowie grają ze sobą od niespełna dwóch lat, ich debiutancka, mocno elektroniczna płyta, jest godna uwagi i słychać, że cała czwórka muzyków ma pomysł na siebie i zdecydowanie w działaniu.

Każde kolejne oddanie się tej muzyce powoduje, że wrażenie jest dużo lepsze niż na początku.

Z dużym zainteresowaniem będę obserwował dalsze poczynania kwartetu i twórcze efekty tych działań.


piątek, 1 kwietnia 2022

Suma Wszystkich Znaków - Suma Wszystkich Znaków (2022)

Suma Wszystkich Znaków

Skład zespołu - patrz recenzja

Suma Wszystkich Znaków (2022)

Wydawca: Suma Znaków

Autor tekstu: Piotr B.



Album roku? Za wcześnie... Album wiosny? Nie wiem. Po prostu nie wiem. W moim przekonaniu największe zaskoczenie roku, być może jedna z najdziwniejszych płyt, jedno z najdziwniejszych spotkań w świecie polskiego jazzu. I wielkie, wielkie zaskoczenie w kilku aspektach.

Po pierwsze: enigmatyczna okładka bez śladu informacji, jedynie na grzbiecie pudełka przeczytamy "Suma Wszystkich Znaków" nie wiedząc do końca, czy to tytuł płyty, czy nazwa wykonawcy... Po drugie: w sumie aż 19 muzyków, do tego kilka osób kompletnie z innej bajki - o czym za chwilę. Skład wybitnie międzypokoleniowy. Instrumentarium bardzo różnorodne i często nietypowe. Po trzecie: każdy z artystów gra tutaj na zupełnie innym instrumencie niż ten, z którym jest jednoznacznie kojarzony! Po czwarte: album jest wynikiem prawie rocznej pracy - kilku sesji studyjnych, w różnych miejscach kraju, ale także spotkań wirtualnych, dzięki którym część muzyków po prostu dograła swoje do już istniejącego materiału. Na prawdę nie wiem, jak to zdołano utrzymać w tajemnicy. Po piąte: wszystko poskładane do kupy i utopione w chropawej, lo-fi produkcji Jarogniewa Milewskiego. Po szóste: Drogi Słuchaczu - koniecznie MUSISZ DOKŁADNIE przestudiować książeczkę dodaną do CD, żeby zrozumieć o co tu w ogóle chodzi...

Napisałem "książeczka"? Toż to tomisko grubsze nawet od tego, które E.A.B.Si dodali do albumu "Slavic Spirits"! To jest w zasadzie album fotograficzny. Do każdego utworu przyporządkowane jest kilkanaście zdjęć, dzięki którym możemy rozpoznać kto w danym kawałku gra i na jakim instrumencie. Nie jest to proste. Warunkiem jest oczywiście znajomość twarzy polskiego środowiska jazzowego. Ale wnikliwa analiza opłaci się.

Nie będę spoilerował i zdradzał za wiele, jednak warto na zachętę wspomnieć o kilku niesamowitych performansach. Doprawdy, nie spodziewałem się że Emil Miszk tak wymiata na perkusji (posłuchajcie "Nie Bo Nie"!). Warto posłuchać, co wyprawiają: jeden z braci Olesiów (a zgadnijcie który!) oraz Bernard Maseli na ....skrzypcach. Warto też sprawdzić, na czym gra w kilku utworach nestor naszej sceny Andrzej Jagodziński. Jeśli chodzi o gości - gdzieś tam kiedyś obiło mi się o uszy, że Robert Więckiewicz okazyjnie dmucha w sax tenor, zatem nie było tu zaskoczenia. Ale za to Dariusz Szpakowski obsługujący drumlę - to już jest wielkie zaskoczenie ("Pluszowe Koncjonały").

Na uwagę zasługuje także pojawienie się wśród muzyków Tomasza Szachowskiego - chyba po 45 latch przerwy. Myślę, że Pana Redaktora, znanego z przywiązania do tradycji, baaardzo dużo musiało kosztować "wyznanie", jakiego dokonał w utworze "Cincinatus"... A kiedy już obejrzymy na fotografiach, na czym Pan Tomasz w "Cincinatusie" zagrał... no cóż, chapeau bas.

No i Alicja Majewska. Otwierający album utwór "Czarna Barka". Szok. Absolut. Już po pierwszych sekundach przecieramy oczy i uszy ze zdumienia - to jest ta sama Pani Alicja z Partity? Ta sama PAni Alicja od "Być Kobietą" albo "Odkryjemy Miłość Nieznaną"??? Ludzie!. Najpierw z lewego kanału gitarowy riff posępny, sabbathowski niemalże (Dominik Bukowski!!!), potem w prawym stopa słoniowa i tremolo werblowe jak grzmot. I od razu głos Pani Alicji... a w zasadzie ryk!!! Jezu - jak Ona daje! Cóż za metamorfoza!!! 3 minuty i 20 sekund istnego szaleństwa. Więcej nie napiszę. Trzeba posłuchać!
No właśnie. Ta płyta stanowi jakby przegląd, rekapitulację wszystkiego, co się dzieje we współczesnej muzyce improwizowanej, od rejonów niesłychanie zwiewnych, eterycznych, po ciężkie , zgrzytliwe obrzeża sonorystyki.

No dobrze - ale co jest "treścią" tego albumu? Oczywiście odpowiedź znajdziemy w omawianej wyżej albumowej książeczce.

Otóż przy każdym tytule odnajdziemy zdjęcie przedstawiające nieco pomięty, sfatygowany kawałek papieru, na którym ktoś odręcznie nabazgrał kilkanaście zdań. Dzięki temu, po odcyfrowaniu tekstu dowiadujemy się, jakie jest przesłanie poszczególnych utworów. A tu mamy prawdziwą psychodramę. Mamy manifesty przeciwko zawłaszczaniu, upupianiu i prostytuowaniu muzyki. Dostaje się rządzącym ("Osiem Kotów"), mamy zapis frustracji obecną postepidemijną kondycją rynku koncertowego ("Nie bo nie"). Bywa też nieco celnych złośliwości skierowanych do luminarzy publicystyki jazzowej ( "Polifoczka", "Czarna Barka"). Z drugiej strony, dla przeciwwagi znajdziemy nieco liryzmu np. w "Safonce" a nawet coś dadaistycznie głupkowatego, jak "Pluszowe Koncjonały". Zatem jak w życiu, jest miejsce na kontestację, ale i czas na troche oddechu.

Oglądając te kilkadziesiąt zdjęć w książeczce dochodzę do wniosku, że pomimo wszystko artyści dobrze się bawili. Poza tym wprawne oko odkryje nieco smaczków, niespodzianek. Ja na przykład nie przypuszczałem dotąd, że nasz znakomity trębacz Wojciech Jachna posiada na bicepsach takie tatuaże! Zwłaszcza ten z Reksiem - po prostu mnie osłabił :)

Reasumując, wielkie gratulacje dla oficyny SUMA ZNAKÓW za odważną decyzję wydawniczą i pomoc w sfinalizowaniu tego przedsięwzięcia. Wielki szacunek dla wszystkich uczestników tego wydarzenia, za chęć podjęcia ryzyka, za otwartość na nowe, i za... hm, poczucie humoru :) Nie sądzę, żebyśmy się doczekali koncertów - to już jest zbyt trudne logistycznie. Ale może, kiedy się czasy zmienią - kolejna płyta? Ja jestem za!