Pages

poniedziałek, 19 lutego 2024

Miłosz Pieczonka - "Asleep"

Miłosz Pieczonka

Miłosz Pieczonka - alto saxophone
Lenny Rehm - drums
Pascal Jarchow - Double bass

"Asleep" (2023)

Autor tekstu: Maciej Nowotny

Zawsze przyjemnie jest pisać na temat debiutów, a jeszcze przyjemniej gdy debiut jest dojrzały i dobrze prognozuje na przyszłość. A tak jest w tym przypadku. Debiutantem jest Miłosz Pieczonka, grający na saksofonie altowym, który ponadto skomponował wszystkie utwory zagrane na tej płycie. 

Już po pierwszym odsłuchu tego materiału ma się wyraźne wrażenie, że z tą muzyką jest coś nie "za bardzo tego". Oczywiście w cudzosłowie. Otóż nie brzmi ona archaicznie jak większość debiutów muzyków wykształconych na polskich wydziałach jazzowych. Przykro mi to pisać, ale tak to odbieram. Z jednej strony kocham te wydziały za to, że dają młodym muzykom naprawdę dobre podstawy, wypuszczając świetnych instrumentalistów osłuchanych z jazzową klasyką i ogranych standardami. Z drugiej strony, smuci mnie że pracujący tam nauczyciele akademiccy nie potrafią tej młodzieży przekazać samego ducha muzyki jazzowej, którą przepełniał zawsze i przepełniać powinien w przyszłości duch innowacji, kreatywności, indywidualizmu chociaż współistniejący z szacunkiem do tradycji. Niestety to u nas się nie udaje. I jeśli jakiś polski debiutant brzmi nowocześnie to jest niemal pewne, że albo delikwent opuścił wydział jazzu skonfliktowany z gronem pedagogicznym, albo też studiował za granicą, bardzo często w takiej np. Danii (jak np. Tomek Dąbrowski, Maciej Kądziela, Tomasz Licak i wielu innych) albo, dajmy na to, w Berlinie. I tak dokładnie jest w przypadku Miłosza.

Inna rzecz, która od razu po przesłuchaniu tego albumu "rzuca się w uszy" to nowocześnie brzmiąca sekcja rytmiczna. Co to znaczy nowocześnie brzmiąca? Polirytmiczna, niebojąca się przejmować gdy trzeba funkcji melodycznej,  innowacyjna w obszarze groove'u, żonglująca różnymi jego estetykami, elastyczna i plastyczna, a przede wszystkim i wybijmy to boldem: mądrze wykorzystująca przestrzeń i ciszę, sfokusowana na interakcji i komunikacji między członkami zespołu, wreszcie co najważniejsze, wytrwale poszukująca własnego indywidualnego brzmienia. Zadatki na takie granie ma sekcja grająca na tej płycie. Jaka szkoda niestety, że znajduję w niej tylko nazwiska niemieckich kolegów Pieczonka czyli grającego na perkusji Lenny Rehma i na kontrabasie Pascala Jarchowa. "Nasze" sekcje grają jakby były przeniesione wehikułem czasu ze złotych er hardbopu czy cool jazu. Takie jest kształcenie. Rezultat? Czy znają Państwo jakiegoś wykształconego w Polsce perkusistę czy kontrabasistę, który zrobiłby międzynarodową karierę? Nie widzę zbyt wielu kandydatów. 

Wracając do Pieczonka, to jednym z najprzyjemniejszych momentów na tym albumie są jego duety z zaproszonym do nagrania saksfonistą tenorowym Fabianem Willmannem, które od razu przywołują na pamięć wspólne granie Ornette'a Colemana z Deweyem Redmanem, a bliżej naszych czasów takich wspaniałych saksofonistów jak Ken Vandermak czy Ellery Eskelin. Grana przez nich muza, tak jak muzyka ich mistrzów, ma ostre brzegi, zagrana jest muskularnie, głośno, hardo, z wyrachowaną pogardą wobec konwenansów. Jest to oczywiście dobrze znany schemat, który przed ponad pół wiekiem był uważany za awangardowy, a dzisiaj jest jedną z wielu jazzowych tradycji, do których młodzi muzycy mogą i powinni się odwoływać. Ale odwoływanie się do tej tradycji mam nadzieję, że oznacza także gotowość tych młodych muzyków do dalszych poszukiwań, do wyruszenia we własną, niepowtarzalną podróż, by zrozumieć, że tak wielcy mistrzowie jazzu jak np. Lee Morgan czy Andrew Hill nie przypadkiem nazwali swoje najważniejsze albumy "The Search for New Land" czy "Point of Departure". Potencjał jest, dlatego życzę powodzenia!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz