Pages

poniedziałek, 24 czerwca 2024

Filip Żółtowski Quartet - „BiBi”

Filip Żółtowski Quartet

Filip Żółtowski - trąbka
Szymon Zawodny - saksofon
Wojtek Wojda - instrumenty klawiszowe
Mikołaj Stańko - perkusja

Tytuł płyty: „BiBi” 

Wydawca: Alpaka Records (2024)

Autor tekstu: Robert Kozubal

Trójmiasto zawsze wrzało muzykalnie, wypuszczało w świat nowe pomysły brzmieniowe, rodziło niezapomniane składy, a tamtejsi ludzie jakby szybciej i chętniej chwytali nowe trendy, siłą rzeczy burząc stare. „BiBi”, druga płyta kwartetu Filipa Żółtowskiego jest tego podręcznikowym wręcz przykładem – to tak, jakby morskie prądy, w magiczny sposób pchały tam nuty ze wszystkich jazzowych stolic świata, a czwórka bezczelnie młodych i bezczelnie utalentowanych absolwentów Akademii Muzycznej w Gdańsku miksowała je po swojemu, nadając własny styl. Ta buńczuczna pewność siebie i wiara w nowe brzmienia zawarta na płycie „BiBi” bardzo mi się podoba, bo oznacza, że młode pokolenie muzyków mówi po swojemu i jest to nareszcie język bez granic. Jeśli muzycy kwartetu zerkają wstecz, to wyłącznie, by czerpać ze swoich mistrzów: jazzowych Steve'a Coleman'a and Five Elements czy Brad'a Mehldaua ale nie tylko, ponieważ nie kryją równie dużego zainteresowania rzeczami na pozór odległymi od jazzu, jak hip-hopowymi beat’ami w stylu produkcji James’a Yancey (J.Dilla), taneczną elektroniką EDM (namawiam, by wyjść z jazzowego kąta i posłuchać, co grają Medasin czy Flume, których nazwy FŻQ podaje w materiałach prasowych) czy po prostu hitami popowymi.

Filip Żółtowski Quartet na „BiBi” puszcza jeszcze śmielej niż na debiutanckim „Humanity” oko do tej części publiczności, która w muzyce poszukuje radości z rytmu, zabawy wśród dźwięków, ale jednocześnie jest zainteresowana muzyką ambitną. „BiBi” jest troszkę jak wpuszczenie świeżego powietrza do dusznych sal jazzowych: kwartet lubi melodie, lubi też silnie zaakcentowane klubowe rytmy, lubi szalone, podkręcone tempo bitów. Jednocześnie jednak muzycy wyznaczają jasną granicę stylistyczną: przecież na „BiBi” główne role grają trąbka lidera i saksofon Szymona Zawodnego – ich muzyczne „rozmowy” wytyczają muzyczny szlak tej płyty, a w utworze „Emptiness” ścigają się jeden przez drugiego, niczym dwa psy husky, które wypuszczone po długim zamknięciu znów mogą pognać, ile sił w dal. W „Viewpoint” najpierw zachwyca trąbka, zaś potem następuje agresywne solo saksofonu. Z kolei w „Left space” po popisie saksofonu stery przejmuje elektronika. Tej ostatniej wprawdzie nie brakuje na całej płycie, a w finałowym utworze „Complete me” nawet dominuje, ale większości utworów po prostu cementuje całość. Fanów muzyki improwizowanej zachwycą na pewno single, czyli „Where is that place” czy „Fuddy-Duddy” – oba utwory to jazzowe szaleństwo, taki muzyczny granat wrzucony do kontenera z tysiącem barwników (w tym drugim pięknie pomyślany jest moment kulminacji, po którym zespół wciska z całych sił hamulec w podłogę, staje dęba, po czym każdy instrument ucieka w innym kierunku). Z kolei ludzie doskonale bawić się z pewnością będą przy połamanym klubowym rytmie „Foursome”, gdzie ton nadaje elektronika Wojtka Wojdy, a nad nią, jak obłoki płyną dźwięki sekcji dętej.

Na płycie najbardziej podoba mi się jednak gra Mikołaja Stańki na perkusji. Przez większą część, to oczywiste, musi trzymać pozostałą trojkę w ryzach, bo wszak na nim stoi ta cała konstrukcja, a mimo to bardzo silnie akcentuje, nie pieści się z zestawem. Ale - całe szczęście - w kilku miejscach np. „Fuddy-Duddy” może sobie pograć i wtedy jest nie do zatrzymania, mknie jak huragan po perkusji, jest jak Armia Czerwona w marcu 45 – bije wszystko, a na końcu odpływa kompletnie.

Na koniec wypada sobie życzyć dwóch rzeczy: koncertów, bo ze względu na żywiołowość muzyki kwartetu Flipa Żółtowskiego dadzą one publiczności wrażenia niezapomniane i tego, aby zespół nie zwlekał znów aż trzech lat z wydaniem kolejnej płyty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz