poniedziałek, 16 czerwca 2025

Blu/Bry - "Ejber"

Blu/Bry

Jan Kusz, saksofony
Tomasz Kusz, trąbka
Jakub Letkiewicz, fortepian
Franek Wicke, bas
Stanisław Banyś, perkusja

Tytuł albumu: Ejber (2025)

Wydawca: Polskie Radio Katowice

Tekst: Robert Kozubal

Ejber to w gwarze wielkopolskiej łobuz, chuligan, a zdaniem znawcy tematu, bo używającego od brzdąca tamtejszej mowy, wielkopolanina, redaktora Radia Jazz Fm i Polish Jazz Blog Piotra Banasiaka - osiłek. W polskiej gwarze jazzowej słowo to – jestem pewny – przylgnie do zespołu Blu/Bry. Tak nazywa się bowiem druga płyta tego młodego, ale już obsypanego nagrodami kwintetu z Poznania. Płyta – dodajmy - znacznie dojrzalsza od debiutu.

Grupa Blu/Bry uchodzi za zespół festiwalowo konkursowy – zaś jej członkowie nie kryją, że świadomie uczestniczą w możliwie wielu plebiscytach, tak budując swoją pozycję na rynku, ale także wędrując po świecie, ucząc się w najlepszych szkołach jazzowych, czy nagrywając dzięki konkursom płyty. Bo nagranie w studiu Polskiego Radia Katowice  płyty „Ejber” jest w istocie nagrodą za  I miejsce w Konkursie Bielskiej Zadymki Jazzowej im. Jana Ptaszyna Wróblewskiego.

Jak na łobuza, to album zaczyna się łagodnie. Pierwsza piosenka dosłownie rozkwita. Budzi się powoli, przeciąga długo i sennie. Zapewniam, że warto jednak czekać – nagrodą jest piękny, łagodny i horyzontalny, jak Wielkopolska, temat. Drugi utwór zaczyna się jak sygnał barki na rzece. Jestem dzieckiem Odry, odrzaninem, mówiąc nomenklaturą Zbigniewa Rokity,  doskonale pamiętam charakterystyczne przeciągłe buczenia dobiegające znad Odry – dźwiękową zapowiedź nadejścia długiej niczym rzeczny jamnik łodzi transportującej przeróżne towary, najczęściej śląskiego węgla. Ta trąbka zwiastuje kolejny mglisty początek. Po nim z woltą wjeżdża chwacko i rozwija się w ludyczny, energetyczny temat. Potem cudnie kaskaduje fortepian przy wtórze gaworzenia dęciaków. "Pauzy" to spokojna, zamyślona kompozycja. Bardzo podobnie do niej zaczyna się kolejna - „Młyn” wchodzi na środek sceny cichutko, jak na palcach –  saksofon bardzo ładnie artykułuje nastrój spokoju i zadumy, a na niego, jak  zwalisty masyw obłoków, wtacza się całe instrumentarium. Ten utwór, ma drugą historię: żywą, pokręconą, nowoczesną, z elektroniką i free-jazzowym szaleństwem.

Blu/Bry to wprawdzie młodzi muzycy, ale brzmią jak jazzowi wytrawni gawędziarze: wszystkie tworzące album kompozycje są solidnie opowiedziane, mają zbalansowaną temperaturę narracji, bo zmieniają się, skręcają, meandrują, słowem zaciekawiają słuchacza muzyczną pogawędką, który – jeśli jest ciekawy takiej muzyki - musi dotrzeć do takiego miejsca i zadać sobie pytanie: do kroćset, a dokąd to oni nas zaprowadzą w tym kawałku, co tam wyłoni się zza kolejnego rogu? Jeśli jest to świadomy zabieg, oddaje niski pokłon szacunku, bo działa.

Generalnie „Ejber” to jazz szkatułkowy. Niemal każdy z utworów ma w sobie kilka tematów, a muzycy prowadzą opowieść tak, że choć pojawiają się coraz to nowe szkatułki narracyjne, to wszystko ze sobą współbrzmi i pasuje. Moim zdaniem muzycy są obdarzeni rzadkim, inteligenckim dystansem do siebie i własnej twórczości. Otóż Blubry  we wspomnianej gwarze Poznania oznaczają bzdury, brednie. W mojej ocenie na „Ejbrze” prezentują się zupełnie odmiennie, jako dojrzały, poważny zespół, który – o co w dzisiejszych czasach niełatwo - znalazł swój własny rozpoznawalny styl.

Blu/Bry zdobyli Grand Prix w prestiżowym konkursie Jazz Juniors 2024, a doceniło ich jury kierowane przez Nilsa Pettera Molværa – legendę współczesnego jazzu – które uznało, że ich odważne poszukiwania muzyczne oraz umiejętność łączenia tradycji z nowoczesnością zapowiada udaną przyszłość tej formacji. Bezwględnie się zgadzam. Znakomita płyta "Ejber" jest tego potwierdzeniem.



piątek, 13 czerwca 2025

The Ancimons - "Let Them Play!"

The Ancimons

Zuza Baum – wokal
Jasiek Piwowarczyk - wokal
Kuba Banaszek - fortepian, instrumenty klawiszowe
Mateusz Szczypka - gitara
Bartek Matyasik – gitara basowa, moog
Tymek Huget - perkusja

Gościnnie:
Tymon Kosma – wibrafon
Cozy Session Quartet – kwartet smyczkowy
Friends Gospel Group – wokal, chórki


Tytuł albumu: "Let Them Play" (2025)

Wydawnictwo: BamBam Label

Tekst: Renata Rybak


The Ancimons to prawdziwe ancymony.

A czemu ancymony? 

Bo jak mało kto bawią się formą, żonglują estetykami, barwami dźwięków.

Można się tym przekonać zarówno słuchając ich płyty 'Let them play', ale chyba bardziej dobitnie brzmi to na koncertach.

Ja miałam tę przyjemność posłuchać ich w krakowskim Dworku Białoprądnickim.

Wybrzmiewa u nich jazzowa improwizacja, soul, r&b, hip-hop, funk, afrobeat, a nawet ostrzejsze i cięższe rockowe brzmienie. Nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie, a temu wszystkiemu towarzyszy młodzieńcza odwaga i bezkompromisowość. To nic, że dany utwór się jeszcze nie skończył. Skoro nowy pomysł pojawia się teraz, to trzeba również natychmiast go wykorzystać, nie ma co czekać na kolejny utwór, żeby go zaprezentować.

W zakresie barwy dźwięku słychać smyczki w wykonaniu Cozy Sessions Quartet, czasem nawet klasyczne trio czy też kwartet smyczkowy, gitarę trochę rockową, a trochę jazzującą, na której gra Mateusz Szczypka. Na fortepianie słyszymy Kubę Banaszka. Jest i wibrafon, a na nim niezrównany Tymon Kosma. Klasyczną sekcję perkusyjną stanowią Bartek Matyasik i Tymek Huget. Jest nawet okaryna. Wykorzystane jest także brzmienie chóru gospel. Za aranżację niektórych utworów odpowiada Nikola Kołodziejczyk. A nad tym wszystkim króluje wokal Zuzy Baum, czasem w duecie z Jaśkiem Piwowarczykiem.

Kiedy słucha się samej płyty, może się wydawać, że jest nieco niespójna, bo poszczególne utwory wydają się czasem z innej bajki. Jednak na koncercie, słuchając nie tylko tego, jak ci artyści grają, ale też co mówią o powstawaniu swoich utworów, wiele się wyjaśnia.

The Ancimons to po prostu grupa młodych, aktywnie działających muzyków, grających w najróżniejszych formacjach, gromadzących cały wachlarz różnych doświadczeń i czerpiących z tego całymi garściami. Być może nieco odrzucają zwyczajowy porządek i sekwencję utworów i brzmień, ale z drugiej strony niby czemu mieliby się tego trzymać, skoro buzuje w nich młodzieńcza energia, a głowy tryskają pomysłami? I to właśnie słychać w kolejnych kawałkach. Pomysły, spontaniczność, chęć oddania swoich aktualnych emocji, wrażeń, odczuć, podzielenia się nimi tu i teraz ze słuchaczami, zgodnie z tym, do czego zachęca tytuł płyty, który przecież brzmi 'Let them play!'. Tak, jakby artyści chcieli zachęcić wszystkich, którzy czują potrzebę wyrzucenia z siebie emocji, przekazania swoich myśli, do swobodnej ekspresji artystycznej. 

I tak faktycznie się dzieje podczas finałowej piosenki tego albumu, o tym samym tytule, co cały album. Oto do muzyków, którzy dotąd zabrzmieli na tej płycie, dołącza chór gospel złożony z przyjaciół występujących artystów i już wspólnie realizują przesłanie tego krążka. I o to czujemy, że my wszyscy jesteśmy współtwórcami tego muzycznego spotkania, że dostajemy masę pozytywnej energii od występującego na scenie zespołu, ale i ją dajemy tym młodym muzykom, więc nasza rola jako słuchaczy jest nie mniej ważna. I w takim to, bardzo optymistycznym klimacie kończy się to dzisiejsze spotkanie z zespołem The Ancimons. 

A słuchaczom polecam ich album oraz życzę, żeby ich muzyka przyniosła im tyle radości i energii, co mi. Polecam również śledzenie tych młodych artystów w mediach społecznościowych, bo dzieje się u nich dużo dobrego. I pięknego.



środa, 11 czerwca 2025

Fredrik Lundin & Odense Jazz Orchestra - "It Takes All Kinds To Make a World"

Fredrik Lundin & Odense Jazz Orchestra

Fredrik Lundin - Tenor- and mezzo soprano saxophone (mezzo solos on 1, 2 and tenor solo 4)

Odense Jazz Orchestra:
Conductor and Artistic Director: Torben Sminge
Morten Øberg – Alto and Soprano Saxophones, Clarinet, Flutes
Guy Moscoso – Alto Saxophone, Clarinet Flute (Alto Saxophone Solo on 6)
Finn Henriksen – Tenor Saxophone, Clarinet, Flute
Hans Mydtskov – Tenor Saxophone, Clarinet, Bass Clarinet (Tenor Saxophone Solo on 5)
Ole Visby – Baritone Saxophone, Bass Clarinet, Contrabass Clarinet (Bass Clarinet Lead on 3)
Ari Bragi Karason – Trumpet
Tomasz Dabrowski – Trumpet (1, 2, 3 and 6, solo on 1 and 2)
Jesper Riis – Trumpet (4 and 5)
Jakob Holdensen – Trumpet,
Hans Christian Ilskov Erbs – Trumpet, Flugelhorn
Stefan Ringgive – Trombone, Flugabone (Trombone Solo on 5)
Mikkel Aagaard – Trombone (Solo on 6)
Anders Ringaard Andersen – Trombone, Accordion
John Kristensen – Bass Trombone, Tuba
Makiko Hirabayashi – Piano, Rhodes, Synthesizer
Morten Nordal – Electric and Acoustic Guitars, Lap Steel, Dobro and Loops (Guitar Solo on 6)
Kasper Tegel – Bass
Chano Olskær – Drums

album's title: "It Takes All Kinds To Make a World"

April Records (Denmark, 2022)

album’s link : https://fredriklundin.bandcamp.com/album/it-takes-all-kinds-to-make-a-world

Review author: Viačeslavas Gliožeris

Big bands' music is a true luxury nowadays. Their „golden era“ lasted a decade and a half during Prohibition in America, when dance halls with live big bands were one of the main retail points for the distribution of illegal alcohol. Being an important component of extremely profitable large-scale businesses they had proper financing. In our cost-efficiency idolization time, they are too expensive and have very low commercial potency. In America, big bands survived mostly as College orchestras. In Europe, they are usually founded by public TV and Radio companies, or financed from different governmental or local communal funds. Big bands are partially popular around Nordic countries and Germany. In my home country, we have a great big band, founded by the Army Forces, for example.

During the 50s and 60s, early traditional big bands musically evolved from dance orchestras to collectives, playing music for listening in a manner more similar to concert hall music. These „new“ big bands are often classified as „progressive big bands“. A great example is Charles Mingus' „The Black Saint And The Sinner Lady“.

Danish Odense Jazz Orchestra has existed since 1994 (initially as TipToe BigBand) and is supported by Odense Municipality and the Norwegian Arts Council, as well as sponsored by local private businesses. Renowned Polish trumpeter Tomasz Dąbrowski among a few more foreigners, is a member(2nd trumpeter) in the Orchestra's line-up. Tomasz's newest album as a leader, „Better“, released earlier this year, is recorded by participating Danish composer and sax player Fredrik Lundin. Lundin is a guest and main composer of the Odense Jazz Orchestra's album „It Takes All Kinds To Make a World„.

„It Takes All Kinds To Make a World„ is an ambitious work that partially recalls Carla Bley's orchestral music from the 70s. The band plays music, rooted in a classic, but with significant influence of rock and free jazz. The opener „Desperate Times, Desperate Measures“ starts and closes bombastically. A jazz fusion-influenced piece, It contains Fredrik Lundin's sax and Tomasz Dąbrowski trumpet free-jazz soloing over the knotted and jumping drummer's rhythms. It's one of the better album compositions for sure.

„Gormenghast“, a composition based on British author Mervyn Peak's „Gormenghast“ series, is more dreamy, and less explosive and recalls the fairy-tale cartoon soundtrack from my childhood. It contains Fredrik Lundin sax and great Dąbrowski trumpet soloing again, plus some interesting Rhodes sounds in the background. „Walk With Me, My Friend“ is a well-orchestrated a bit lazy waltz radiating light and positive energy. The album's shortest piece, „Glossolalia“ sounds jazzier, with a lot of brass and some nice Lundin sax soloing.

„Now Or Never“ is elegant even coquettish, moody, and groovy. It's retro-sound recall French movies from the 80s soundtrack. The closer, „It Takes All Kinds To Make A World„ opens with a bird call's field recording. The electric guitar's gentle soloing is a true pleasure in this song.

For every fan of a „big sound, “ each new release of jazz orchestra-recorded music is an event, usually there are not many around. Odense Jazz Orchestra did a great job recording this new material. As for my taste, here are some over-orchestrated moments, too heavy brass passages on this album. I would prefer more nuanced music and subtler arrangements. Tomasz Dąbrowski's trumpet soloing is a true gem though.

poniedziałek, 9 czerwca 2025

Sławek Dudar Trio - "Ballands & Swing"

Sławek Dudar Trio

Sławek Dudar - saksofon altowy
Johannes Gooller - kontrbas
Ali broumand - perkusja

Tytuł płyty: "Ballands & Swing" (2025)

Tekst: Maciej Nowotny


„Niespokojne myśli nachodzą w noce wiosenne, ale łagodzi je pogodny poranek, pozwala nam oczy obrócić ku niebu nie zasłoniętemu ołowiem chmur zimowych”. Te poetyckie słowa Antoniego Słonimskiego, z jednego z jego ostatnich felietonów (zatytułowanego „Jedność” i wydanego w 1981 w zbiorze  zatytułowanym "Ciekawość"), jak ulał pasują do tego, w jakim momencie ta muzyka się zjawiła i jakie wywarła na mnie wrażenie. Bo wiosna, a właściwie maj Anno Domini 2025, był najzimniejszym majem od wielu dekad – bezustannie wiały arktyczne wiatry, a chmury przewalały się po niebie jak stada owiec przerażone wyciem wilków ze wschodu. I łapało się nieliczne promienie słońca, szukało pierwszych, nieśmiało kwitnących kwiatów i widoku dziewczyn odsłaniających co nieco nieopalonego jeszcze ciała, pokrytego gęsią skórką od niewczesnych chłodów.

A tu nagle – w zalanej reklamami telewizji kablowej, ofertami wymiany drzwi i nowo otwartej sushi restauracji – skrzynce pocztowej ląduje pakuneczek zawierający płytę CD. I zastanawiam się natychmiast: jaki numer wylosuje dzisiaj jazzowa maszyna losująca? Czy będzie to coś sztampowego, dobrze znanego, szarpanina z materią, pełna artystycznych dąsów i pretensji, czy też coś oryginalnego, osobistego, a może nawet jedynego w swoim rodzaju – czyli to, co najbardziej w jazzie lubię i czego szukam? A tu – po przesłuchaniu – okazuje się, że możliwa jest i trzecia droga: coś dobrze znanego, ale zagranego tak bezpretensjonalnie, autentycznie i naturalnie, że staje się czymś może nie niepowtarzalnym, ale niepowtarzalnie osobistym.

Pokrótce odnotuję, z kim się tutaj spotykamy. Sławek Dudar to saksofonista z Wrocławia, którego płyt słucham już od kilkunastu lat. Z tego co się orientuję, od jakiegoś czasu żyje i tworzy w Niemczech, stąd jego najnowsza płyta jest nagrana w trio z towarzyszeniem muzyków niemieckich – to jest Johannesa Goollera na kontrabasie i Alego Broumanda na perkusji. Jednak główną postacią nadającą ton tej muzyce jest inny muzyk, świetnie znany, czyli… Duke Ellington. Bo to jemu właśnie muzycy trio poświęcili tę nagraniową sesję. Słyszymy tu jego kompozycje, które zna każdy wielbiciel jazzu – „Satin Doll”, „In a Mellow Tone”, „Mood Indigo” i wiele innych, ale też kompozycje twórców współpracujących z Ellingtonem, jak Victor Young („When I Fall in Love”), Billy Strayhorn („Take the A Train”) czy Erroll Garner („Misty”), a które Ellington wraz ze swoją orkiestrą grał w tak niezapomniany sposób, że przeszły do historii jazzu.

To, co udało się na tej płycie Dudarowi i kolegom, to – nie ujmując nic z czaru ellingtonowskich aranżacji – nadać tym kompozycjom, granym w trio osobisty charakter. Nie mamy tu na szczęście jakiejś koślawej próby dekonstrukcji ellingtonowskiego idiomu, ale nie mamy też niewolniczego naśladownictwa i kopiowania stylu starego mistrza. Płyta ma magię, która zniewala do kolejnych przesłuchań, choć bardzo trudno ocenić, dzięki czemu tak się dzieje. Mnie najbardziej przypomina ona krążki nagrywane przez legendarnego amerykańskiego mistrza saksofonu Bobby’ego Watsona, który miał po prostu swoje własne brzmienie na saksie, świetnie dobierał muzyków do zadania – takich, którzy nawet jeśli nie mieli wielkich nazwisk, byli idealnie dopasowani do projektu. I potrafili w czasie nagrania stworzyć coś niezapomnianego – złapać księżycowe światło w butelce, odprawić czary-mary, których nie sposób ani zrozumieć, ani wyjaśnić. To się po prostu dzieje. Tu się zadziało. Ellington byłby dumny, a muzycy wznieśli się tutaj na wyżyny swoich możliwości. Może dlatego, że – po prostu – tak jak my, słuchacze, kochają jazz za nic innego jak za nastrój. Szczególnie jeśli wpada on trochę w indigo. 


środa, 4 czerwca 2025

Organ Spot, Kajetan Galas – "Oitago"

Organ Spot, Kajetan Galas –  

Kajetan Galas – organy Hammonda
Szymon Mika – gitara
Grzegorz Masłowski – perkusja
Marcin Kaletka – saksofon

Tytuł: "Oitago"

Wydawca: Jazz Sound (2025)

Tekst: Szymon Stępnik

Organy Hammonda to instrument o specyficznym brzmieniu, które zrewolucjonizowało brzmienie muzyki nie tylko jazzowej, ale i rozrywkowej w ogóle. Kiedy Laurens Hammond konstruował je jako tańszą alternatywę dla organów kościelnych, nie spodziewał się, że kiedyś w przyszłości będą powstawać nawet muzea poświęcone temu wynalazkowi. Kajetan Galas to polski wirtuoz tego instrumentu, który ze swoim zespołem „Organ Spot” wydał płytę zatytułowaną „Oitago”.

Co zaskakujące, to jednak nie organy wychodzą tutaj na pierwszy plan, ale gitara i perkusja. Szymon Mika po raz kolejny udowadnia, że jest wybitnym sidemanem. O ile jego solowe dokonania nie powodują u mnie zachwytów, jego gra na tej płycie jest niesamowicie wręcz przyjemna oraz melodyczna, gdzie właściwie nadaje charakter każdemu z utworów. Udało mu się osiągnąć również fantastyczne brzmienie – ciepłe i pełne, a jednocześnie ze stosunkowo długim sustainem.

Perkusja z kolei bardzo często bardzo „odpływa” od tego, czym powinna w ogóle być. Grzegorz Masłowski jest świetnym muzykiem, ale można odnieść wrażenie, że jego gra bywa zbyt ekspresyjna i zbyt odstająca od ogólnego feelingu danych kompozycji. Momentami miałem wrażenie, że gdy trio Mika, Galas, Kaletka zarejestrowali dany utwór, dopiero potem partię dodawał perkusista, który zupełnie wywrócił ją do góry nogami. W większości utworów bębny niepotrzebnie dominują on nad pozostałymi dźwiękami, zahaczając niemal o nurt free-jazzu. Masłowski najlepiej wypada, gdy powstrzymuje się od grania fantazyjnych przejść, jak choćby w pięknym, subtelnym numerze „Spring Can Really Hang You Up The Most”. Trudno jednakże ze stuprocentową pewnością powiedzieć, czy jest to kwestia złych decyzji aranżacyjnych, czy może raczej bardzo słabego miksu całości.

Zaskakująco niewiele na pierwszym planie jest też samego lidera, czyli Kajetana Galasa. Organy pełnią w głównej mierze rolę „instrumentu tła”, które robi miejsce dla saksofonu i gitary. Kiedy jednak pojawia się miejsce na solówkę klawiszową, słucha się jej jednak z zaciekawieniem oraz ogromnym respektem co do muzycznych zdolności Galasa. Szkoda tylko, że bardzo często bywa on w tym mocno zachowawczy. To właśnie od jego instrumentu oczekiwałbym odrobiny więcej szaleństwa, a nie od perkusji. I znów rodzi się pytanie – czy to kwestia miksu, czy raczej świadoma decyzja kompozycyjno-aranżacyjna?

Ta wyżej wspomniana zachowawczość odnosi się de facto do całej płyty. Owszem, jest bardzo przyjemna w odsłuchu, ale zdecydowanie aspiruje w stronę jazzu mainstreamowego. Nie byłoby w tym nic złego – a nuż i takie longplaye są potrzebne – ale kłóci się to strasznie z nieokiełznaną perkusją i średnim miksem.

Płyta „Oitago” jest nagraniem powodując odczucia mocno ambiwalentne. Zachwyca przystępnością i prostotą melodii, ale z drugiej rozczarowuje zachowawczą i niewykorzystaniem potencjału. Niepasująca perkusja i – prawdopodobnie – skopany miks, mocno rzutują na odbiorze. Niemniej jednak, brzmienie organów Hammonda jest na tyle piękne i wyjątkowe, że warto dać szansę wybrzmienia jej na głośnikach.

P.S. Już po napisaniu tej recenzji przeczytałem o wypadku, którego Kajetan Galas doznał podczas soundchecku. Choć recenzja może wydać się nie do końca pozytywna, wciąż uważam, że jest on świetnym muzykiem i klawiszowcem. Wracaj do zdrowia mistrzu!


kakofoNIKT - "Dance Epidemic - Greatest Hits A.D. 1518"

kakofoNIKT

Patryk Lichota - synthesizers, samplers & sequencers, effects, soprano & tenor saxophone, Fender Bass VI
Hubert Wińczyk - synthesizer, sampler, field recordings on cd-j, drum machines, vocal

and Michał Joniec - ghost heart

Tytuł płyty: "Dance Epidemic - Greatest Hits A.D. 1518"

Wydawca: Antenna Non Grata (2021)

Autor tekstu: Viačeslavas Gliožeris

kakofoNIKT is a duo of electronics artists Patryk Lichota and Hubert Wińczyk. They both play synths, and samplers and use electronic effects. Additionally, Patryk plays saxophones and Fender Bass, and Hubert uses a drum machine and speaks words. Duo's last-to-date album „Dance Epidemic - Greatest Hits A.D. 1518„ is „an imaginary soundtrack to the events that took place in Strasbourg in 1518 during the massive poisoning of the city with hallucinogenic ergot in bread and the collective mania that took over the inhabitants“.

I am not sure (and don't really care) if the events mentioned above really happened in the past, or are same way imaginary as the soundtrack to them itself. More importantly, the listener gets the idea of what the music on this album is all about. True – it's a psychedelic electronics soundscape, scented with free improves' snippets and framed by heavy industrial rhythmical constructions.

Not all pieces are really dance-able, as the album's title promises. Still, the opener and, even more so, „Ergot Parade“sounds like parallel world's „Ultravox“ playing their „Dancing With Tears In My Eyes“ after a few months of residence in one of Amsterdam's clubs. Not bad at all.

From the poisoned night streets of Amsterdam, the duo switches towards dreamy cosmic loops with dozens of psychedelia. Guitar-less „Legendary Pink Dots“? Why not? "Muscle Memory" is an industrial piece with some lyrics („Hit me! Hit me with an ambulance! Hit me from behind“...) Sax solos of sorts are presented here as well. „Kolowrotek“ could fit organically on an alternative rock band's album. „Saint Vitus Ceremony“ is not an alternative electronics cover of Black Sabbath's „St. Vitus Dance“, being almost the same dark, it returns us to „Ultravox“ meets „Ministry“ territory.

„His Lone Slow Sleep (Grey Thoughts)“ contains lyrics as well („Somewhere in the Universe Someone is thinking straight His thoughts are very grey But sometimes grey means red“...), I can see the ghosts of „Berlin School's electronics“ behind the voice. „Salem telechos“ is full of complex sounds and noises over the minor tune. „Alsatian groove“ is another dance-able piece (sort of alt-ballet overture) with lyrics, which could be stated as the album's grand concept - „Dance with me I'm so lonely 'm so lonely tonight„.

„Konigin von Strassburg“ is a continuation of the ballet-like atmosphere, with some vocalization in Polish. „Jesters Mania “ returns us to the modern world of electronic soundtracks, quite dance-able as well. „Exhale the Matins “ covers the whole show with a slightly bombastic electronic finale.

This album for my ears sounds as if Frank Zappa recorded an electronic album in the New Millenium. One can find here elements of industrial, progressive rock, electronics (new and vintage), theatrical soundtracks, kraut-rock, alt-pop, a few free improvs, and much more. It can be fun listening for those a bit tired from their jazz.

poniedziałek, 2 czerwca 2025

POULSEN / LUNDIN / DĄBROWSKI – Unknown Winter

Poulsen / Lundin / Dąbrowski

Skład:

Hasse Poulsen – gitara, kompozycje
Tomasz Dąbrowski – trąbka
Fredrik Lundin – saksofon tenorowy

"Unknown Winter"

Wydawca: BMC Records (2024)

Tekst: Mateusz Chorążewicz

Unknown Winter, najnowszy album tria Poulsen / Lundin / Dąbrowski, to propozycja, która już na starcie budzi zainteresowanie swoim nietypowym podejściem do instrumentarium. Brak perkusji, odważny krok w świecie jazzu, nadaje tej płycie specyficznego charakteru, a muzyka rozwija się na pograniczu uporządkowanych form i swobodnych, skandynawskich przestrzeni.

Na pierwszy rzut oka, brak perkusji w jazzowym trio może wydać się zaskakującym wyborem. W przypadku albumu "Unknown Winter" zrealizowanego przez trio Poulsen / Lundin / Dąbrowski, ten nietypowy zabieg staje się kluczowym elementem definiującym cały materiał. Gitara Hasse Poulsena przejmuje tu rolę nie tylko harmonicznego wsparcia, ale również rytmicznego trzonu. Mimo braku bębnów, rytm jest tu na tyle wyraźny, że momentami można zapomnieć, iż zespół działa bez perkusisty.

Już samo zestawienie muzyków, z których dwóch to Skandynawowie, a trzeci to znany m.in. z awangardowych projektów polski trębacz Tomasz Dąbrowski, nasuwa skojarzenia z otwartymi formami skandynawskiego jazzu, w którym dominują przestrzeń i improwizacja. Takie oczekiwania potęguje tytuł płyty oraz minimalistyczna, zimowa estetyka okładki.

Jednak album okazuje się znacznie bardziej złożony. Pierwsza część, trwająca około trzydziestu minut, zaskakuje ułożeniem i strukturą. To muzyka z pogranicza contemporary mainstream jazzu – daleka od otwartych form, które mogłyby kojarzyć się z Dąbrowskim czy skandynawską tradycją. Kompozycje Poulsena są precyzyjnie zaplanowane, a miejsce na improwizacje wydaje się ograniczone. Wrażenie, jakie pozostawia ta część, to raczej uporządkowanie niż swoboda, którą można by oczekiwać po takiej współpracy. Mimo wszystko, muzyka płynie naturalnie, a interakcje między gitarą, trąbką i saksofonem są subtelne, ale wyraźne.

Druga część albumu przenosi nas w zupełnie inne rejony. Tu pojawia się więcej przestrzeni, muzyka staje się bardziej "otwarta", zbliżając się do tego, czego można by się spodziewać po zestawieniu tych trzech artystów. To tutaj słychać więcej skandynawskiego ducha, nawiązującego do estetyki Jana Garbarka, szczególnie w brzmieniu saksofonu tenorowego Fredrika Lundina, który momentami wydaje się niemalże hołdem dla tego legendarnego muzyka.

Wrażenie, jakie pozostawia album, jest jednak mieszane. Z jednej strony, pierwsza część jest zaskakująco spójna i przemyślana, co wprowadza dość ciekawy kontrast. Z drugiej jednak strony, album nie daje jednorodnej narracji. Przejścia między rytmicznymi, swingującymi fragmentami a bardziej swobodnymi, improwizacyjnymi przestrzeniami są wyraźne, ale nie zawsze płynne. Często może aż zbyt wyraźne. Słuchacz może odczuć brak integracji tych dwóch światów muzycznych.

Podsumowując, "Unknown Winter" to album pełen zaskoczeń. Z jednej strony oferuje przemyślane kompozycje, a z drugiej otwiera przestrzeń dla skandynawskiej wyobraźni muzycznej. Jest jednak istotnie nierówny – obie części wydają się istnieć obok siebie, a nie zawsze ze sobą współgrać. Mimo to, muzyka jest na tyle intrygująca, że warto dać jej szansę. Szczególnie, jeśli poszukujesz w jazzie czegoś nieoczywistego.

poniedziałek, 26 maja 2025

Poznańska Orkiestra Rozrywkowa PR i TV - "Dekoder" & "Magma"

Poznańska Orkiestra Rozrywkowa PR i TV 

"Dekoder"







"Magma" 







Wydawca: GAD Records (2024)

Tekst: Maciej Nowotny

Te dwa nagrania stanowią część większej serii dokumentującej archiwalne dokonania Poznańskiej Orkiestry Rozrywkowej PR i TV. Oprócz tych, które miałem okazję słuchać przy okazji pisaniu tego tekstu czyli "Dekodera" i "Magmy", przez specjalizujące się w publikacji nagrań archiwalnych wydawnictwo GAD Records wydane zostały też kolejne dwa zatytułowane "Wizjer" i "Butik". Wszystkie brzmią podobnie i dla takich słuchaczy jak ja była to sentymentalna podróż muzyczna, bo jako pacholęcie miałem okazję słuchać wielu z tych melodii granych w niezapomnianym Studio 2 programu 2 telewizji polskiej, a szczególnie w czasie festiwalów sopockich czy spotkań prowadzonych przez Zenona Laskowika i kabaret Tey. 

Sama orkiestra kojarzona jest dzisiaj przede wszystkim z nazwiskiem Zbigniewa Górnego, ale dyrygentów było więcej - Stanisław Bartosik, Janusz Piątkowski, Piotr Kałużny i Bohdan Jarmułowicz - i wspólnie, dyrygując naprzemiennie, nadali brzmieniu tego zespołu tak atrakcyjny charakter. Stylistycznie odnajdujemy tu echa tak modnego w latach 70-tych ubiegłego wieku funku, soulu i oczywiście jazzu. Dodatkowym jazzowym smaczkiem jest obecność na tych nagraniach - na płycie zatytułowanej "Magma" - znanego kompozytora, aranżera i skrzypka jazzowego Krzesimira Dębskiego i myślę, że epizod współpracy z tą orkiestrą wart byłby wspomnienia przez przyszłych biografów tego niezwykle utalentowanego muzyka.

Podsumowując, muzyka pozostaje dość ciekawa mimo upływu lat, chociaż nie wszystkie utwory zestarzały się równie dobrze. Mimo wszystko miłośnicy tej epoki nie powinni żałować czasu poświęconego na powtórny odsłuch tego materiału. Powiem więcej, może im nawet przyjść do głowy myśl, że poziomu nagrywanej kiedyś popularnej muzyki rozrywkowej w ogóle nie da się porównać z obecnym, gdy odrobina sampli i mocny komputer niejednej miernocie daje iluzję, że jest Beethovenem albo chociaż Bucharachem.

piątek, 23 maja 2025

Húrra – "In Search Of Waves"

Húrra

Skład zespołu:

Grzegorz Doroszenko – lider, gitara, aranżacje, kompozycje
Jakub Klimiuk – gitara
Jonas Kullhammar – saksofon tenorowy
Jakub Kurek – trąbka
Dominik Kisiel – klawisze
Wojciech Warmijak – perkusja
Paul Rutschka – bas

"In Search Of Waves"

Wydawca: V Records (2022)

Tekst: Mateusz Chorążewicz

Album "In Search of Waves" grupy Húrra, wydany w październiku 2022, przedstawia zaskakujące obrazy muzyczne, które odbiegają od wstępnych oczekiwań. Materiały prasowe wskazują, że lider zespołu, Grzegorz Doroszenko, czerpał inspirację z trzech lat spędzonych w Islandii, co sugerowałoby dźwięki pełne przestrzeni, surowości i nostalgii. Zamiast tego, otrzymujemy album pełen pulsującej energii, co w świecie fusion jest przyjemnym, choć nie nowatorskim zaskoczeniem dla ucha.

Kompozycje na płycie są złożone, wymykają się prostemu schematowi jazzowej narracji (temat -> solówki -> temat). Tutaj każdy utwór to mała opowieść, pełna zaskakujących zwrotów akcji i instrumentalnych dialogów. Momentami muzyka ta kojarzy się z brzmieniami EABS - niektórzy je uwielbią, inni niekoniecznie. Ja się zaliczam do pierwszej grupy.

Lider, Grzegorz Doroszenko, nie tylko komponuje, ale też aranżuje i gra na gitarze, serwując słuchaczom szeroki wachlarz efektów gitarowych. Udaje mu się osiągnąć bardzo interesujące brzmienia, wykraczające poza standardowe modyfikacje dźwiękowe tego instrumentu.

Jeżeli ktoś od perkusisty oczekuje spełnienia roli metronomu, który w razie potrzeby ratuje solistów czy wręcz cały zespół, Wojciech Warmijak zdecydowanie odbiega od tego stereotypu. Jego podejście do rytmu, fascynacja polimetrycznymi strukturami i innymi „rytmicznymi sztuczkami” czynią go pełnoprawnym uczestnikiem muzycznych dialogów. Perkusja Warmijaka nie służy jako ratunek dla zagubionych muzyków, lecz motywuje ich do większego skupienia i kreatywności.

Płyta, chociaż nie stawia na głowie polskiej sceny jazzowej, wyraźnie zaznacza swoją obecność i z pewnością znajdzie swoje miejsce w sercach miłośników gatunku, którzy cenią sobie fusion z niesztampowym podejściem. Nie jest to muzyka, która zmieni twoje życie, ale na pewno umili niejeden wieczór. Osobiście będę do niej wracał z przyjemnością.

Na koniec warto wspomnieć, że wykonawczo album stoi na bardzo wysokim poziomie. Wszystko jest na swoim miejscu, od produkcji po finalny miks, co w przypadku tak złożonej muzyki nie jest sprawą oczywistą.

środa, 21 maja 2025

Popsysze - "ETR"

Popsysze


Jarosław Marciszewski - gitary, wokal
Sławek Draczyński- bas
Kuba Świątek - perkusja, elektronika, wokal

gościnnie:
Tomasz Gadecki - saksofony
Adam Skorczewski - trąbka
Aga Tre - wokal

Tytuł albumu: "ETR"

Wydawca: Zoharium (2024)

Tekst: Robert Kozubal

Wydany przez Zoharium, 4 kwietnia 2024, nagrany w grudniu 2021 w studio Radia Gdańsk w ramach festiwalu Metropolia Jest Okey 

Przypadek zrządził, że albumu pod tytułem „ETR” słuchałem szwendając się po prześlicznym górnym Bergamo. Z pozoru nic obu nie łączy. Autorzy płyty, grupa Popsysze, to grające alternatywnego rocka trio z Trójmiasta założone w 2008, z pięcioma płytami na koncie. Żaden utwór z płyty nie odnosi się do Włoch, ani razu nie pada tam nazwa lombardzkiego miasta. W malowniczym, starym górnym Bergamo nie znajdziesz zaś najmniejszego śladu zespołu. A jednak właśnie tam, słuchając Popsyszy po grzbiecie krążyły ciarki, a muzyka porwała w podróż w czasie. Dlaczego?

Otóż „ETR” to koncert-nie koncert. Jest to występ na żywo w Radio Gdańsk, ale bez widzów. Zarejestrowany został w grudniu 2021 roku, w samym środku pandemii, kiedy z powodu obostrzeń imprezy masowe w większości krajów odwołano. Jednocześnie Bergamo, jak żadne inne miasto w Europie, odczuło śmiertelny oddech epidemii: dziennie z powodu zakażenia koronawirusem i wywołanych nim powikłań umierało tutaj nawet 200 osób, a zgonów było tak dużo, że miejscowe służby nie dawały sobie rady z kremacją ciał, wywożono więc część z nich pod osłoną nocy wojskowymi transportami. Film z takim transportem, nagrany komórką przez pewnego pracownika linii lotniczych, obiegł przecież cały świat.

Miałem go pod czaszką w Bergamo, gdy po krótkiej zapowiedzi na początku koncertu, Popsysze mozolnie wtoczyli swojego muzycznego, psychodelicznego wieloryba - repertuar rozpoczynający się utworem „Słońce”, z bardzo mi pasującej płyty „Kopalino”. Kompozycja skonstruowana jest na uciekających w wątki bliskowschodnie partiach gitarowych, wspartych filarami hipnotyzującego rytmu, na razie bez pomocy gościnnej sekcji dętej. Ten utwór to takie Popsysze sauté, a w dodatku instant. Gdzie więc wsparcie muzyków Tomka Gadeckiego na saksofonie, Adama Skorczewskiego na trąbce i wokalistki Agi Tre - spytacie? Słusznie, na szczęście horyzont instrumentalny poszerza się już w pierwszych taktach następnego utworu „W samo południe”, w którym pierwsze plany maluje barwny saksofon. Jednakże życie temu utworowi daje doskonale przemyślany i energicznie rockowo wykonany nurt sekcji rytmicznej – jest na tyle silny, że mimo bogatej instrumentalnej osnowy, to właśnie on gna ten utwór w przód. Kompozycje Popsyszy na płycie są w większości wartkie, estetycznie rockowe i choć miejscami zespół nurza się w improwizacji sięgającej garściami z jazzu, to jednak mają zwartą, czytelną, powtarzalną rockową budowę. Emocjonalnie „ETR” to perełka dla miłośników renesansu grania psychodelicznego z wykorzystaniem nowoczesnego instrumentarium. Długie repetycje i pulsujący transowy rytm porywają, wciągają, nie pozwalają przejść obojętnie obok tej muzyki. Wszystko tam dzieje się z użyciem rozciągniętych melodii, na tle których dęciaki rysują improwizowane wspaniałości. A wszędzie rytm, a wszędzie perkusja – dla mnie główny bohater tego albumu. Posłuchajcie jej w kompozycji „Atmosfera”: jak otacza muzyków, jak wije się między instrumentami, jak wprowadza słuchacza w stan uniesienia! Niejednoznaczne teksty zaś uzupełniają muzykę, są dla niej doskonałym obrazem. Słuchając „ETR” Popsyszy miałem wrażenie powrotu do brzmienia wielu zapomnianych polskich alternatywnych kapel rockowych z lat osiemdziesiątych, o których słuch zaginął – ale to mocno subiektywne odczucie i być może muzycy w ogóle nie mieli tego na celu.

Pandemia to dojmujące doświadczenie, jedno z nielicznych wspólnych dla zbiorowej pamięci: jak I i II wojny światowe, stan wojenny w 1981, 4 czerwca 1989, 11 września 2001, albo 10 kwietnia 2010. Podaję za Wikipedią: do 25 maja 2022 odnotowano ponad 529 mln przypadków zakażenia wirusem SARS-CoV-2 w 192 państwach i terytoriach. Z tej liczby jest blisko 23 mln aktywnych przypadków, ozdrowień ponad 499 mln przypadków oraz ponad 6,30 mln zgonów – niestety wśród nich są także bliskie mi osoby. Brzmi przygnębiająco i ponuro. Na szczęście ta sama pandemia stworzyła wiele wspaniałych, niezwykłych dzieł muzycznych. Artyści całego świata otrząsnąwszy się po pierwszym szoku tworzyli w zaciszu mieszkań i domów oraz korzystając z nowoczesnych technologii muzykę, która na zawsze będzie już nosić znak tamtego czasu, również koncert-nie koncert „ETR” zespołu Popsysze z zimy 2021, jako jeden z milionów dowodów na to, że wspólnie jesteśmy w stanie pokonać wszystkie trudności. Przypomina mi się teraz ksiądz Davide Rota, człowiek, który nieprzerwanie kierował ośrodkiem pomocy dla rodzin chorych w Bergamo i sam przeszedł ciężko objawowy Covid-19. Ojciec Rota dziś powiada: dzięki niemu nauczyłem się żyć lepiej, z entuzjazmem, jakby każdy z dni miał być moim ostatnim w życiu. Obyśmy umieli, tak jak on, uczyć się z własnych doświadczeń.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...