Pages

czwartek, 28 kwietnia 2011

Ars Longa vita brevis



Łacińskie przysłowie "Ars longa, vita brevis" można przetłumaczyć na polski "Życie krótkie, a nauka długa". Tyle jest rzeczy na świecie wartych poznania, wręcz niezbędnych ku temu, by dobrze zrozumieć to i owo, a czasu mało, zbyt mało. Nie inaczej jest z jazzem, chcieć poznać wszystko to droga donikąd, zanim człowiek dojdzie do końca, to po pierwsze osiwieje ze zmartwienia i starości, umrze z głodu, a przede wszystkim w międzyczasie i tak nagrają tyle płyt, że okaże się ten wysiłek syzyfową pracą. Dlatego jeśli chcecie poznać dobrze jazz, uchwycić jego esencję, a jednocześnie dobrze się bawić, to warto się skoncentrować na muzyce, która powstała w okresie przemian w jazzie, wyznaczała nowe kierunki, odświeżała atmosferę.

Recepta wydaje się prosta, ale wcale nie tak łatwo wprowadzić ją w życie! Bo na przykład zadam pytanie: co dzisiaj jest nośnikiem zmian w jazzie? Kto pcha go na nieznane tory? Co należy posłuchać, żeby otworzyć sobie nowe horyzonty i jednocześnie zachwycić się pięknem? Oj, nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, może jakieś sugestie? Odpowiedzieć nie jest łatwo, bo zmiany w jazzie następują najczęściej na zasadzie ewolucyjnej (oczywiste nawiązanie do tytułu albumu Moncura), to znaczy, zmiany te są prawie niezauważalne, z wolna kumulują się i, często niepostrzeżenie, pojawia się nowa jakość!

Nie inaczej jest z tym fantastycznym albumem "Evolution" jaki Graham Moncur III nagrał w 1963 roku dla Blue Note. Po pierwsze, Moncur jest puzonistą, a dźwięk tego instrumentu nie jest znów aż taki częsty w jazzie. Pamiętamy oczywiście takie nazwiska jak Curtis Fuller, Steve Turre, Roswell Rudd czy Bob Brookmeyer, ale Graham Moncur ma z ich wszystkich nabardziej przestrzenny ton, najlepiej udało mu się opanować twardą i ostrą naturę dźwięku jaki wydaje puzon i wkomponować go w grę innych instrumentów, a nawet w ciszę...

Po drugie, oprócz Moncura na tej płycie pojawia się towarzystwo jakim nie pogardziłby żaden jazzman na tym globie, bo na trąbce gra niezrównany Lee Morgan, na alcie Jackie McLean (to właśnie dzięki jest kapitalnej płycie "Destination Out!" zwróciłem niegdyś uwagę na pojawiającego się na niej Moncura), zjawiskowy Bobby Hutcherson (który udowadnia tu, że wyśmienity wibrafonista może swobodnie zastąpić wydawałoby się nieodzownego pianistę w klasycznym składzie jazzowego kwintetu), solidny Bob Crenshaw na basie i Tony Williams, podówczas niespełnia 18-letni, którego zaraz po tym nagraniu ukradł Moncurowi sam Davis (z którym nagrał wydaną w tym samym roku płytę "Seven Steps To Heaven").

Po trzecie i najważniejsze, muzyka na tej płycie, podobnie jak na "Birth Of The Cool", "Kind Of Blue, "Bitches Brew" Milesa Davisa, "A Love Supreme", "Ascension" Johna Coltrane'a, "Free Jazz" Ornette'a Colemana, "Out To Lunch" Erica Dolphy'ego czy "Free Fall" Jimmy'ego Giuffre odzwierciedla DOKŁADNIE ten moment zmiany, gdy jazz zrzucał skórę i spod starej, która jeszcze jest obecna, widać już nową, wilgotną, miękką, która będzie przyszłością tej muzyki. W przypadku tej płyty muzycy opuszczają dobrze nam znane hardbopowe tory, by otworzyć przed nami szeroki widnokrąg muzyki free, ale właśnie najciekawsze jest to, że słychać dobrze JEDNO I DRUGIE.
Autor: Maciej Nowotny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz