Pages

czwartek, 19 maja 2011

Raphael Rogiński solo Pod Zegarem...


Myślałem już, że mój kolejny wypad do Poznania zakończy się jazzowym fiaskiem. Bo wbrew wielkim nadziejom nie udało mi się pójść na koncert bandu o nazwie Magnolia Quartet, który miał się odbyć w klubie Blue Note. Zamiast bujać się w rytm nieco pokręconych rytmów jakie serwuje ta interesująca młoda kapela, zasnąłem w pokoju hotelowym pokonany narastającą od 5.00 rano sennością i godzinami spędzonymi na biznesowych mityngach.

Zgorzkniały udałem się do pracy następnego dnia, pewny, że wieczorem czeka mnie jazzowa pustka i wieczór spędzony na oglądaniu w TVN rytualnego tańca śmierci wokół smoleńskiej katastrofy. Na szczęście stał się cud! Rozproszyła się ta smutna mgła, a to za sprawą Mateusza Blocha, niedawno poznanej w grodzie Przemysła bratniej muzycznej duszy, związanego z wytwórnią płytową pitupitu recordz!, który poinformował mnie, że tegoż piątkowego wieczoru w znajdującej się w Cesarskim Zamku Sali Pod Zegarem odbędzie się koncert Raphaela Rogińśkiego.

Nie mógł mi doprawdy sprawić milszej niespodzianki, bo Rogińskiego nigdy nie słuchałem na żywo, a jest to postać bardzo ciekawa, jeden z najjaśniejszych punktów naszej jazzowej awangardy, którego usłyszeć można chociażby na zeszłorocznym podwójnym albumie grupy o nazwie Cukunft zatytułowanym "Itstikeyt / Fargangenheit" lub na o rok wcześniejszym "Bach Bleach". I właśnie do tej ostatniej płyty najwięcej miała podobieństw muzyka grana na tym koncercie: wykonywana solo, na preparowanych gitarach, chwilami bardzo awangardowa.

Z muzyką współgrał odlotowy entourage: Sala Pod Zegarem znajduje się w wieży poznańskiego Zamku Cesarskiego, gdzie wasz korespondent ostatnio katował się koncertem Conteporary Noise Sextet w położonym w kotłowni tegoż Zamczyska klubie Blue Note. Wydaje się, że dostanie się do położonej na drugim piętrze niewielkiej salki koncertowej nie powinno dostarczyć żadnych emocji. A jednak było inaczej: wspinałem się w górę klatką schodową iście gargantuicznych rozmiarów. Te dwa piętra szalony teutoński architekt rozciagnął na może 15 metrów tworząc przestrzeń przyprawiającą o zawrót głowy, wręcz groźną. Przypomniał mi się film Hitchcocka zatytułowany "Vertigo" z Jamesem Stewartem i Kim Nowak: wieża, jestem pewien, rozmyślnie zbudowana została w ten sposób by w gościach monarchy, przed spotkaniem, wzbudzić lęk i drżenie. To samo wrażenie potęgowały barbarzyńsko szerokie korytarze i barczyste odrzwia sal jakby prowadzące do izb kaźni lub biur gauleiterów nazistowskiego imperium.

Piszę o tym wszystkim, bo w tym będącym w polskim władaniu wykwicie germańskiej megalomanii Wilhelma II, jakimś niesamowitym wręcz zrządzeniem losu, zabrzmieć miała muzyka teatrzyków żydowskich okresu dwudziestolecia międzywojennego, wykonywana przez gitarzystę polskiego, lecz wychowanego i wykształconego w Niemczech. I nie można było sobie wyobrazić lepszego podkładu muzycznego do tego węzła gordyskiego pogmatwanych tożsamości polsko-żydowsko-niemieckich, bo chociaż awangardowa i improwizowana, gra na gitarze Rogińskiego nie zatraciła nic z charakterystycznego dla muzyki żydowskiej pełnego żalu, skargi, wręcz patosu, brzmienia. Zdumiewająca jest zaiste umiejętność tego wybitnie utalentowanego artysty łączenia bardzo nowoczesnego, trudnego języka z tradycją i to w taki sposób, że tradycja zostaje odświeżona, a nowoczesność oswojona i nasycona sensem.

Mamy wśród naszych młodych muzyków freejazzowych wielką osobowość, choć uczciwie trzeba przyznać, że jego muzyka jest trudna, niełatwa w odbiorze, wymagająca niejakiego wysiłku. Doceniła to garstka zaledwie publiczności, może około 30 osób, zatem Fryderyki raczej Rogińskiemu nie grożą, ale jak to powiedziała pewna moja znajoma z FB, może to i dobrze... Brawo Raphael! 

Próbka muzy z "Bach Bleach":


Autor tekstu: Maciej Nowotny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz