Pages

środa, 10 sierpnia 2011

Godzina gwiazdy...



Ivo Perelman / Matthew Shipp / Joe Morris / Gerald Cleaver - The Hour of the Star (Leo Records, 2011)

Tłumaczenie z tłumaczenia, ale nie ma rady, nie czytam po portugalsku, w którym to języku pisała Clarice Lispector:

„Nie oczekujcie gwiazd, gdzie nie ma niczego, co mogłoby błyszczeć. Z ciemnej materii stworzone jest to, co ze swej natury przez wszystkich jest odrzucane. Ta opowieść nie ma w sobie żadnej melodii, która byłaby cantabile. Rytm nieuporządkowany ma często. (…) Słowa są dźwiękami pomieszanymi z cieniami, które przecinają się pod nierównymi kątami, są stalaktytami, tkanymi koronkami, przetworzoną muzyką na dudniące organy. Przyznaję, z trudem znajduję słowa, by opisać ów wzór, wibrujący, bogaty i niezdrowy, niejasny, jego kontrapunktem głęboki będzie bas smutku. Allegro con brio. Złota spróbuję dobyć z tych węgli…”.

Tych kilka zdań pochodzi z jej ostatniej powieści, wg wielu najlepszej, zatytułowanej „The Hour of the Star”, wydanej w roku 1977. Jej pisarstwo jest szeroko znane na świecie (dziwi, że żadna z jej książek nie doczekała się tłumaczenia na język polski), a przede wszystkim w Brazylii, do której wyemigrowała (z Podola) wraz z rodziną jako dziecko. Stąd już w miarę prosta droga do tego, by również pochodzący z Brazylii saksofonista oraz malarz (i to jaki! Zajrzyjcie na jego stronę: http://www.ivoperelman.com/) Ivo Perelman użył jej powieści jako inspiracji dla swej płyty pod tym samym tytułem, wydanej w tym roku przez Leo Records. 

Otoczony muzykami, od których w światowej jazzowej awangardzie nie ma lepszych, czyli Matthew Shippem na fortepianie, Joe Morrisem na akustycznej gitarze basowej i Geraldem Cleaverem na perkusji, udał się, jak unurzani w krwawych mitach greckich Argonauci, po złote runo współczesnego jazzu, którym jest piękno w muzyce wyzwolonej od jakiejkolwiek formy. Nie będę ukrywał, że muzyka jest trudna. Nie będę namawiał do jej słuchania tych, którzy do tej pory słuchali jedynie piosenek: Dody, Czerwonych Gitar, Komedy czy melodii Milesa Davisa. Nie będę udawał, że po jednym przesłuchaniu płyta ta zachwyci Was tak bardzo, że odtąd będzie słuchali jej non-stop, w samochodzie, w kuchni czy na party ze znajomymi.

Ta muzyka jest dokładnie taka, jak słowa użyte przez Clarice Lispector powyżej, Ivo Perelman oraz jego towarzysze wiedzieli dobrze, jakie ryzyko podejmują. Chociaż kocham free jazz i jestem z nim nieźle osłuchany, przyznam, że po paru pierwszych przesłuchaniach chciałem spalić ten krążek, rozbić go na atomy w najbliższym reaktorze atomowym, potraktować go jak Nietsche przesądy filozoficzne - czyli młotem!

Minęły nie dni, nie tygodnie, ale miesiące, zanim muzyka ta zaczęła odsłaniać przede mną swoją głębię, swoje wyrafinowanie, swoje piękno. Bo ta nowa muzyka, wymaga od słuchacza nie tylko odbioru, lecz współtworzenia! Podczas obcowania z nią najpierw czeka nas wysiłek, „krew pot i łzy” -cytując skrzydlate słowa Churchilla, by pojawiła się nagroda, niepewna zresztą, jaką jest co? Wolność od znanego…? Nie zdziwię się, jeśli zareagujecie na to niedowierzaniem…

Nie z tej płyty, ale pokazuje format tego grajka:



Autor tekstu: Maciej Nowotny






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz