Pages

sobota, 15 października 2011

Ani cepelia ani muzeum czyli Ircha u Nożyków

Jazz to muzyka ludowa murzynów amerykańskich z delty Missisipi. Dopiero potem jako swing zawitał do sal tanecznych, jeszcze później jako bop stał się indywidualną formą wypowiedzi artystycznej najbardziej świadomej i pewnej siebie części społeczności czarnych muzyków, by wreszcie stać się czymś w rodzaju nowej muzyki klasycznej, której naucza się w akademiach i odtwarza w filharmoniach w sposób maksymalnie wierny orginałowi, którym najczęściej są złote lata be bopu, hard bopu i cool jazzu. Jednak to ten ludowy charakter jazzu jest tym co w nim ciągle żywe, bo przekazał on nowoczesnemu jazzowi skłonność do improwizacji, która nieustannie odświeża oblicze tej muzyki, chociaż jednocześnie zmienia je nie do poznania, tak że w pewnym momencie pojawiają się watpliwości czy to w dalszym ciągu jest jazz. Wreszcie u korzenia tej ludowości tkwi przeżycie religijne (i w jakiejś mierze też erotyczne, ale to już temat na inny tekst), które sprawia, że jazz i jazzmani nawiązują często kontakt z czymś co jest transcendentalne i metafizyczne.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo 2 października 2011 roku, w niedzielny wieczór, w trakcie koncertu kwartetu klarnetowego o nazwie Ircha wszystkie te wątki skupiły sie jak w soczewce w warszawskiej synagodze Nożyków. Przede wszystkim wątek ludowy, tym razem żydowski, którego renesans obserwujemy tyleż na świecie co w Polsce. Może nawet do przesady, bo ostatnio na co drugiej płycie młodej polskiej kapeli słychać jakieś oddźwięki klezmerskie co przypomina mi nieznośny klimat PRL-owskiej Cepelii. Bo Cepelia to była taka podróbka polskiej kultury ludowej w celu wyciagnięcia kasy od cudzoziemców. Przypominała troszkę jakieś piękne zwierzę wypchane sianem, ze wstawionymi plastikowymi oczami, które w Muzeum straszy dzieci przychodzące za karę z nauczycielką biologii. Na szczęście Ircha zdołała uniknąć zarówno Cepelii jak Muzeum, znajdując wolną przestrzeń dla autentycznej artystycznej ekspresji między sztuczną i udawaną ludowością a martwym i staroświeckim kultem eksponatów muzealnych. Jakimś cudem żydowski korzeń tej muzyki tu okazał się ciągle żywy, jakby nie było tych wszystkich tragicznych wydarzeń, które wstrząsnęły tą społecznością w Europie w XX wieku. I wypuścił on cztery nowe, zielone listki, dzięki muzykom jazzowym i to takim, którym bardzo bliski w muzyce jest element improwizowany.


Postacią główną w tym zespole jest bez wątpienia Mikołaj Trzaska, postać wyjątkowa w polskiej muzyce: samouk, jeden z ojców rewolucji yassowej w polskim jazzie, człowiek od wielu lat bezkompromisowo poszukujący w muzyce tego co awangardowe i... Żyd. To on powołał do życia ten kwartet, który w roku 2010 wydał swoją pierwszą płytę "Lark Uprising", z udziałem legendarnego amerykańskiego saksofonisty Joe McPhee, która przez wielu została uznana za jeden z najlepszych albumów roku 2010. Lecz stytuacja ma się tak, że w tym kwartecie grają sami wybitni muzycy, a nawet gwiazdy polskiej sceny awangardowej. Bo poza Trzaską Wacław Zimpel, zdaniem wielu najlepszy polski muzyk jazzowy ubiegłego, 2010 roku, który wydał takie płyty jak "The Passion" i "Hera", obsypane deszczem pozytywnych recenzji tak w Polsce jak i zagranicą. A nadto młode lwy z warszawskiej sceny skupionej wokół klubu na Chłodnej 25 czyli Paweł Szamburski znany nam ze wspaniałego duetu SzaZa z Patrykiem Zakrockim jak i z doskonałego Cukunftu oraz Michał Górczyński, który także znany jest z Cukunftu, a ostatnio pojawił się w prowadzonym przez Marcina Maseckiego wyśmienitym sekstecie Profesjonalizm.

Oczywiście najważniejsza jest muzyka jaka wybrzmiała tego wieczoru, a była ona nadzwyczajna! Kiedy słuchało się drewna klarnetów przychodziło mi do głowy pytanie o tajemnicę drzew zamieniających się w dźwięki. Artystyści wprawiali w wibracje instrumenty i było dla mnie oczywiste, że słowo dusza nie przypadkiem ma wspólny żródłosłów ze słowem oddech. Muzycy wędrowali po całej przestrzeni synagogi do piękna dźwieków isntrumentów dołączając zaskoczenie płynące z ich zmiennej lokalizacji. Częściowo skomponowana, częściowo improwizowana, daleka od jazzu, a bliższa muzyce klasycznej, z nutą klezmerską, na szczęście tak delikatną i elegancką jak kropla Chanel na pełnej klasy damie, muzyka ta wymyka się krytycznym opisom i klasyfikacjom, wzbudzając po prostu zdumienie, zachwyt, miłość. Powstała ona w ramach projeku "Pamięć przede mną", poświęconego bohaterom i ofiarom powstania w getcie warszawskim i wspieranego przez Muzeum Żydów Polskich. Mam nadzieję, że klimat tego koncertu znajdzie odzwierciedlenie na planowanych kolejnych albumach tego kwartetu, na które czekam z wielką niecierpliwością! 

Autor: Maciej Nowotny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz