Pages

czwartek, 22 marca 2012

Chordofon Szarpany czyli Damaś i Buba w Szpulce


Wiele można powiedzieć o ludziach obserwując jak sobie radzą, gdy jest im zimno. Niektórzy zamykają się w domu, uszczelniają drzwi i okna, ubierają się w ciepłą piżamę, zakładają grube skarpety, by na koniec wśliznąć się pod pierzynę skąd ledwie widać zaczerwieniony i wilgotny nos. Ale są i drudzy, którzy zachowują się w całkowicie przeciwny sposób! Rozpinają koszulę, podwijają spódnicę, zsuwają buty ze stóp, biorą kogoś w ramiona i zaczynają tańczyć, śpiewać, szaleć! Muzyka jak ciepło z farelki przenika przez ich skórę, dociera do każdej komórki, wywołuje w każdej z nich minieksplozję entuzjazmu, paroksyzm energii, wprawia w lewitację. I oto czujesz jak po plecach przechodzi Ci dreszcz. Jeszcze przed chwilą byłeś jak wielki sopel lodu, a już jesteś jak przyczajony tygrys i ukryty smok. Muzyka zmieniła Cię z przygniecionego szaroburą, nadwiślańską zimą zombie w człowieka światła, który razem z innymi nutkami wspina się po pięcioliniach schodami do nieba...

To mniej więcej przydarzyło się Waszemu zziębniętemu korespondentowi, gdy w sobotni wieczór 17 marca anno domini 2012 “przechodził z tragarzami” opodal przenajświętszej kawiarnianej trójcy współczesnej Warszawy czyli Szparki, Szpilki i Szpulki położonych na najpiękniejszym chyba warszawskim placu Trzech Krzyży. I właśnie w tę ostatnią, w Szpulkę, udało się wtłoczyć, innych słów nie znajduję biorąc pod uwagę, że kawiarnia ta jest doprawdy maleńka, kilkadziesiąt osób publiczności i... jedenastu muzyków tworzących razem Piotr Damasiewicz Ensamble! Projekt nosi nazwę “Power Of The Horns” i jest ciągle w fazie kształtowania, dlatego muzycy zmieniają się, a w tej konfiguracji byli to lider na trąbce, Maciej Obara i Adam Pindura na saksofonach altowych, Gerard Lebik na saksofonie tenorowym, Piotr Łyszkiewicz na saksofonie sopranowym, Paweł Niewiadomski na puzonie i sekcja rytmiczna Jakub Mielcarek i Marcin Jadach na kontrabasach, Michał Trela na perkusji i Wojtek Romanowski na perkusjonaliach. A to jeszcze nie koniec! Bo w jednym z trzech granych tego wieczoru utworów zatytułowanym ‘Botswana’ zagrał sympatyczny gość z Afryki imieniem Buba, który wspomógł zespół grą na chordofonie szarpanym zwanym korą.

Znawcy wśród publiczności (która była znakomita i muzycznie wyrobiona!) wskazywali na takie źródła inspiracji jak Art Ensemble of Chicago z niezapomnianym Lesterem Bowie na trąbie i Roscoe Mitchelem na saksofonie tenorowym. Podobnie jak ta wywodząca się z ruchu AACM formacja band Damasiewicza ma charakter warsztatowy, skład jest płynny, a punkt ciężkości leży nie na kompozycji, a na spontaniczności danego wydarzenia (patrz ad hoc dołączenie Bubu do składu!) czy interkakcji między muzykami grającymi w zmieniających się jak w kalejdoskopie układach. Brakuje jeszcze tylko pewnego elementu show, który jak wiadomo towarzyszył występom zespołu z Chicago, gdy Joseph Jarman występował odziany jedynie... w pasek do saksofonu, a Lester Bowie wychodził na scenę ubrany w biały kitel i maseczkę jak chirurg do operacji. U nas to chyba nie przejdzie, ale i tak zespół ten wnosi powiew świeżości o jaki w naszej dość konserwatywnej jazzowej rzeczywistości niełatwo, a energia muzyków i ich poświęcenie (tak należy określić ośmiogodzinną podróż z Wrocławia do Warszawy na darmowy koncert) porywają. Podsumowując, granie było nieco chaotyczne, ale power (nazwa zobowiązuje) rzeczywiście był!!! Chciałoby się usłyszeć to zagrane starannie i w optymalnym składzie (lider wspominał, że w wersji ostatecznej pojawi się na fortepianie Dominik Wania), w odpowiedniej sali i nagrane tak, żeby wybrzmiały wszystkie detale. I koniecznie w wersji Live...


Autor: Maciej Nowotny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz