Pages

wtorek, 1 maja 2012

Polish Jazz czyli relacja z drugiego dnia JazzArt Festival w Katowicach

Długonoga i długowłosa szatynka, odziana w zwiewną jak pajęczyna sukienkę, jak najbardziej odpowiednią na trzydziestostopniowy upał, podeszła do mnie i zapytała z miną niewiniątka: czy to na pewno w tym kościele odbywa się koncert? Ależ jak najbardziej - odpowiedziałem - chętnie pokażę Pani drogę. Dawno, wyznaję ze wstydem, nie zmierzałem z takim zapałem do domu Bożego, w czym niemała zasługa także muzyki, która tego dnia miała rozbrzmieć w ewangelicko-augsburskiej parafii przy ul. Warszawskiej. Bo takie projekty jak "Hadrony" można w polskim jazzie policzyć na palcach jednej ręki. Napisana przez Piotra Damasiewicza kompozycja na jazzowy kwintet i orkiestrę jest robiącym wrażenie debiutem muzyka, o którym powinno być głośno w nadchodzących lat. Podobnie jak o innych członkach zespołu, który tworzą saksofoniści Maciej Obara i Gerard Lebik, kontrabasista Maciej Garbowski i perkusista Wojtek Romanowski. Wracając do muzyki to za jej efekt odpowiada także dojrzałe brzmienie orkiestry kameralnej AUKSO, której dyrektorem od lat pozostaje Marek Moś. Wszystkie te elementy złożyły się na zapewne sukces, o czym świadczy licznie przybyła na koncert publiczność. Również opinie, które zbierałem wśród znajomych po koncercie były pozytywne. Jeśli o mnie chodzi to tej opartej na skomponowanym materiale muzyce brakuje charakterystycznej dla jazzu swobody i spontaniczności. Taki niestety ze mnie zakuty (free) jazzowy łeb!


Z "Hadronów", ku mojemu wielkiemu żalowi, musiałem wyjść przed końcem, aby przemieścić się do klubu Katofonia, gdzie gitarzysta Kamil Pater, perkusista Rafał Gorzycki, kontrabasista Paweł Urowski i saksofonista Irek Wojtczak mieli zagrać materiał z jednej z najciekawszych płyt tego roku czyli albumu "A-Kineton". Jak wiele innych projektów muzyków pochodzących z okolic Bydgoszczy i związanych z legendarnym klubem Mózg, zespół ten gra muzykę, do której pasuje określenie post yass. To co najbardziej mnie urzeka w tym nurcie to bezkompromisowość, nieuleganie wszelkim estetycznym naciskom z jazzowego establishmentu i konsekwentne poszukiwanie własnego języka. A-kineton to przede wszystkim projekt Kamila Patera znanego nam z Contemporary Noise Sextet. Tą płytą Kamil znacznie przekroczył ramy, w których poruszał się na krążkach nagranych z CNS. W ogóle ten koncert świetne na mnie wywarł wrażenie poza jednym elementem, mianowicie publicznością, która wyjątkowo na to zdarzenie stawiła się bardzo nielicznie. Szkoda, bo muza warta była uwagi!

Aby posłuchać A-Kinetonu musiałem podarować sobie któryś z następnych koncertów i ku zaskoczeniu wielu mój wybór padł na... Larsa Danielssona i jego kwartet. Z tego co słyszałem Lars nie zawiódł i zaproponował coś co jest nam już świetnie znane z innych jego płyt czyli ECMowski jazz oparty na fundamencie muzyki klasycznej podobny nieco do szwedzkiego Volvo. Samochodu jak wiadomo bardzo bezpiecznego, którym bez ryzyka można się wybrać na zakupy do supermarketu, ale którym jazda dostarcza bardzo niewielu emocji. Stąd zamiast Volvo czekało na mnie teraz Stryjo czyli trio Nikola Kołodziejczyk na fortepianie, Maciej Szczyciński na kontrabasie i Michał Bryndal na perkusji. Szczyciński i Bryndal to muzycy młodzi, ale już wyraźnie rozpoznawalni na naszej scenie. Ciekaw byłem zatem zwłaszcza Kołodziejczyka. Poza tym wiadomo, że w trio zawsze główny akcent spoczywa na fortepianie. Trzeba przyznać, że Kołodziejczyk ma papiery na granie. Technika, muzykalność, wyobraźnia są. Nie ma koncepcji. Do czego użyć tych wszystkich narzędzi. Bo przecież koncepcją nie jest zgrywa. Zwłaszcza, gdy żarty niezbyt śmieszą.

Z Hipnozy przenieśliśmy się na ostatni koncert do Gugalandera, gdzie czekało nas powtórne spotkanie z Irkiem Wojtczakiem. Tym razem z jego autorskim Projektem Region Łódzki, w skrócie, PRL. Rzadki to u nas przypadek poważnego potraktowania rodzimej, ludowej tradycji muzycznej. Nie Cepelia, a gra w duchu takich kultowych już albumów w polskim jazzie jak Zbigniewa Namysłowskiego "Kujaviak Goes Funky". Nadto udało się Wojtczakowi zebrać interesujący skład, bo na fortepianie Piotr Mania i na kontrabasie Adam Żuchowski znani z bardzo zgrabnej cool jazzowej Triomanii, a na perkusji i trąbce odpowiednio Kuba Staruszkiewicz i Tomek Ziętek, których wszyscy pamiętamy z gry w Pink Freud. Nadali oni prostym ludowym melodiom, które wyszperał Irek Wojtczak, takiej energii, że muzyka zabrzmiała świeżo, a wreszcie nieco liczniejsza tego dnia publiczność zareagowała entuzjastycznie. W opinii wielu to był najlepszy koncert tego dnia, a może nawet na całym festiwalu! Ja bym nie poszedł tak daleko. Widzę spore rezerwy tak w zgraniu muzyków jak i w płynnym połączeniu folkowego materiału z nowoczesnym jazzowym językiem, ale była w tym przede wszystkim... koncepcja! 

A dzisiaj czyli w poniedziałek, ostatniego dnia JazzArt Festiwalu, powinno nie być gorzej, a wielu twierdzi, że napięcie jeszcze wzrośnie! Zacznie Tomek Dąbrowski z Tyshawnem Soreyem, jednym z najlepszych młodych perkustistów na świecie, który przyleci na ten koncert z Nowego Jorku. Potem projekt jak zawsze kreatywnego Macieja Obary z całkiem nowym, międzynarodowym kwartetem. Następnie duma brytyjskiej sceny czyli Portico Quartet. A na koniec Piotr Damasiewicz z Power of the Horns. Tym razem zamierzam jakimś cudem nie pominąć żadnego z tych, miejmy nadzieję, niezapomnianych koncertów...

Autor: Maciej Nowotny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz