Pages

niedziela, 13 stycznia 2013

Responsio Mortifera...

Długie, ciemne włosy Joanny D’Arc spływały w dół jak wodospad z wysokiej skały. Oczy miała opuszczone. Jej usta drżały. Henryk Beaufort, kardynał Winchester, wypowiedział ostatnie pytanie: “Kto zesłał głosy i dźwięki, które słyszałaś?”. Lecz Inkwizytor usłyszał tylko ciszę, bo przecież gęsia skórka, którą zauważył na ramionach Joanny nie mogła być odpowiedzią. Dlatego powtórzył pytanie i dodał: “Córko, jeśli wyznasz, że pochodzą od Szatana ocalisz życie i duszę! Dokonasz żywota w klasztorze. W przeciwnym razie jeszcze tego wieczora spłoniesz na stosie...”. “Wszystko co usłyszałam pochodzi od Boga” - wyszeptała. Kardynał pokręcił głową i nakazał skrybie zaprotokołować: “Oto jej ostateczna odpowiedź - responsio mortifera - na takie bluźnierstwo jedynym lekarstwem jest śmierć w płomieniach”. Mazzoll skończył opowieść, ale ja patrzyłem na niego z oczekiwaniem. “To wszystko?” - zapytałem. “Jakie jest znaczenie tej historii?”. “Posłuchaj muzyki” - odparł.

Ale właśnie o muzyce Jerzego Mazzolla pisać jest trudno. Bo nie pasuje do niej żadna etykietka. Oczywiście wszyscy uważają go za legendę yassu na równi z Tymonem Tymańskim, Tomaszem Gwincińskim czy Mikołajem Trzaską. Niektórzy nazwą go jazzmanem, bo (jak Eric Dolphy)... gra na klarnecie, a w takich powołanych przez niego formacjach jak Arhythmic Perfection pobrzmiewały echa muzyki tworzonej w kręgu chicagowskiego AACM. Jednak on sam chociaż marzy o tym, aby zagrać z Roscoe Mitchellem, odrzuca wszelkie afroamerykańskie konotacje. Bliżej mu do europejskiej awangardy spod znaku Petera Brotzmanna czy Evana Parkera (kolejni muzycy z jego wymarzonego zespołu), która przejęła ducha free jazzu, lecz w formie inspirowanej dwudziestowieczną muzyką klasyczną. W tej galerii ważnych dla siebie postaci Mazzoll umieszcza jeszcze Billa Laswella, którego eksperymenty z elektronicznym przetwarzaniem dźwięku miały duże znaczenie dla tego, jaki kształt przybrał ten projekt.

Zatem etykietki nie będą kluczem, dzięki któremu uda nam się zgłębić zagadkę ”Responsio Mortifera”. Może lepszym tropem będzie pogmatwana biografia Mazzolla? Choćby taki zdumiewający fakt: w tym roku wydaje już drugą płytę po wydanym na początku 2012 roku albumie “Minimalover” (a z EPką “Jeden Dźwięk i Pan Bóg” to nawet trzecią!). Te krążki ukazały się po... sześciu albo dwunastu latach milczenia, zależy od tego czy liczymy odpowiednio płyty nagrane w zespole czy pod własnym nazwiskiem. W tych latach przez jego życie osobiste przeszła fala wielka i niszcząca jak tsunami, lecz nie czas i miejsce, aby o tym pisać. Szczególnie bolesne było odrzucenie przez środowisko muzyczne, brak docenienia, a może po prostu brak zrozumienia, który sprawił, że yass, a wraz z nim Mazzoll, traktowani byli (i są!) przez naszych “jazzmanów” trochę jak Miles Davis traktował free jazz i Ornette’a Colemana. Jednak ten się śmieje kto się śmieje ostatni i wyklęty przez Milesa free jazz, podobnie zresztą jak i yass w Polsce, wydaje się wywierać większy wpływ na nową generację muzyków (tzw. post-yass!) niż otaczane takim kultem sławy mainstreamu z przeszłości.

Wreszcie na tę płytę można spojrzeć przez pryzmat tego kto przyczynił się do jej powstania i skąd pochodzą znajdujące się na niej dźwięki. I znów rzecz ciekawa! Naszych starych mistrzów, poza Stańką oczywiście, bardzo trudno namówić do wspólnych projektów z młodzieżą, do traktowania ich po partnersku. Mazzolla zaś ciągnie do tych młodych bardzo. Zachował dziecięcą ciekawość tego, co nowe, którą wielu w jego wieku dawno utraciło. “Responsio Mortifera” jest tyleż jego jego dziełem co odpowiedzią Marcina Dymitera, który podjął się produkcji tej płyty. A nie było to zadanie banalne! Muzyka na niej przypomina wielki gordyjski węzeł: składają się na nią dźwięki, których autorami jest 19 różnych muzyków, nagrane w różnych sytuacjach tak muzycznych jak i prywatnych. Że Dymiter z tego chaosu potrafił dobyć czyste złoto jest niewiarygodnym wprost wyczynem!

Nie oczekujcie zatem łatwej do słuchania płyty, zawierającej zbiór banalnych melodyjek. “Na granicy skupienia i zmęczenia trzeba zacząć” - tymi słowami cały ten niezwykły krążek się zaczyna. A jakimi się kończy, przynajmniej w mojej skromnej opinii, to już wiecie...

Skrybą był Maciej Nowotny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz