Pages

sobota, 1 listopada 2014

Izumi Uchida Guillemin


Wstyd się przyznać, lecz nie pamiętam kiedy się poznaliśmy. Okazji było wiele, bo jeśli tylko była w Warszawie można ją było spotkać na niemal każdym odbywającym się w mieście koncercie jazzowym. Zatem nie potrafię sobie przypomieć gdzie, kiedy, w jakich okolicznościach, ale jej obraz mam pod powiekami wyraźny, jakby to było wczoraj. Drobna, filigranowa, miała w sobie tę miękkość kobiet Wschodu połączoną wszakże z ukrytą pod dużą dozą empatii pewnością siebie, stanowczością, a przede wszystkim niespożytą energią. O mój dobry Boże! Nieraz myślałem jak dobrze byłoby mieć choć odrobinę jej energii! Było to coś przemożnego, zniewalającego, a jednocześnie pozbawionego przemocy czy przymusu. Z francuska można by to nazwać elan, siłą życiową, która działała jak charyzmat wyróżniający ją spośród innych ludzi. 

Dzisiaj myślę ze smutkiem, że chociaż o tym nie wiedziała, musiała się po prostu śpieszyć. Zwiewna i wdzięczna jak unoszony przez wiosenny wiatr kwiat wiśni okazała się równie jak on delikatna, fragile, jak kiedyś pięknie śpiewał Sting. I kiedy rankiem 6 stycznia jak co dzień zaparzyłem kawę i otworzyłem faceboka zamiast codziennej porcji filmów z kotami, selfie z ciepłych krajów i wiadomości o tym kto z kim jest lub już nie jest w związku czekała na mnie wiadomość, że Izumi nie żyje.

Cóż my wiemy o śmierci? W zasadzie nic. Ledwie się tego zaczynamy uczyć to już nas nie ma. Zwykle nie rozmawiamy o niej. Nie wypada o niej wspominać w towarzystwie nawet jak cały czas siedzi nam jak małpa na ramieniu. Dlatego być może nie tylko moją pierwszą reakcją, gdy skosi ona kogoś stojącego tuż obok nas jest niedowierzanie. Pamiętam 11 września i płonące wieże World Trade Center, gdy nie mogłem się otrząsnąć z poczucia surrealizmu i zadawałem innym ludziom pytanie: “Czy to się dzieje naprawdę?”. Tak się składało, że jak wiele osób śledziłem na fejsbuku sesję nagraniową jaką zorganizowała w Nowym Jorku dla doskonałego szwajcarskiego puzonisty Samuela Blasera. Codziennie umieszczała wiadomości, była dumna z tego, że udało się jej do tego doprowadzić i pełna nadziei, że powstanie dzięki temu wyjątkowa muzyka. I nagle trach, pęknięty tętniak w mózgu, podczas rozmowy z muzykiem, przerwała w pół słowa zdanie i… 

Chiałbym napisać na fejsbuku: “Hi Izumi;-))) Are you in Warsaw? Shall we meet?”. Moglibyśmy się spotkać w kawiarni i poplotkować albo wybrać się na jeden z licznych w Warszawie koncertów. Byłaby dumna, że polski jazz tak rozkwita. Przyłożyła bowiem do tego ręki i od razu poznała się na talencie naszych muzyków, zwłaszcza młodych. Nowy Jork jest tak daleko, a Japonia jeszcze dalej, lecz dzisiaj w Polsce czcimy zmarłych na nasz sposób. Pamiętając, kochając, dumając o czasie, w którym wszyscy jesteśmy zanurzeni. Bukiet chryzantem ciąży mi w ręku: co mam z nim zrobić?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz