Pages

środa, 21 stycznia 2015

Jacek Niedziela-Meira - Bassville 2 (2014)

Jacek Niedziela-Meira - Bassville 2

Jacek Niedziela-Meira - acoustic bass, bass guitar

Bassville 2

Celestis 014 06




By Marcin Drewczyński

Nowy album Jacka Niedzieli-Meiry zdecydowanie utwierdza w przekonaniu, że mamy do czynienia z instrumentalistą kompletnym. Tych dwanaście zawartych na płycie kompozycji stawia muzyka w pierwszym rzędzie nie tylko polskich, ale i światowych tuzów współczesnego kontrabasu jazzowego. Może podobać się świetnie wyselekcjonowany dobór utworów, które prowadzą słuchacza niemal za rękę poprzez praktycznie całą historię muzyki, no właśnie, jazzowej, rozrywkowej, improwizowanej? W gruncie rzeczy nie ma to znaczenia, ponieważ w większości są to przede wszystkim świetne piosenki, które większość z nas już gdzieś słyszała. A wiadomo, lubi się to, co się już wcześniej znało i słyszało.

Tak więc mamy tutaj nowoorleański hymn "When The Saints Go Marching In", piękną balladę Jimmy'ego Van Heusena "Polka Dots and Moonbeams", "Jordu" trochę chyba zapomnianego u nas Duke'a Jordana, jak również genialną kompozycję Ornette'a Colemana "Lonely Woman". I to wszystko solo. Głównie kontrabas, dwa razy gitara basowa. O umiejętnościach technicznych Jacka Niedzieli-Meiry nie wypada mi pisać. Od pierwszych dźwięków czujemy, że to muzyk, dla którego instrument nie ma żadnych tajemnic i dla którego nie istnieją ograniczenia techniczne (genialny timing wszystkich aranżacji). Słychać, że wspaniale bawi się kompozycją, rozbiera ją na czynniki pierwsze, przy okazji nie tracąc nic z pierwotnej harmonii.

Po kilkukrotnym odsłuchaniu albumu dwa aspekty nie dają mi jednak spokoju. Pierwszym jest kiepska jakość nagrań z Akademii Muzycznej z Wrocławia (utwory "Cutting Wood For Dance Floor", "Polka Dots and Moonbeams", "Lonely Woman" oraz "I Wish Morgn Freeman Was My Uncle"). W stosunku do nagrań zarejestrowanych studyjnie słychać w nich wyraźny brzmieniowy dysonans. Drugą kwestią jest ryzykowne poszerzenie instrumentarium o gitarę basową. Swoim metalicznym brzmieniem łamie nieco spójność i harmonię całości. Szczególnie traci na tym utwór "When The Saint Go Marchin’ In", którego aranżacja jest w moim odczuciu niczym innym, jak tylko swoistego rodzaju niepotrzebną popisówką.

Na szczęście w ujęciu generalnym jest jednak w tej muzyce coś szczerego, swoisty punkt zaczepienia, który ją ratuje. To chyba przede wszystkim niekłamana radość z grania, z wykonywania tych piosenek. Posłuchajcie chociażby kapitalnej interpretacji utworu "Jordu", to czysta przyjemność i zabawa. Summa summarum pomimo wspomnianych wcześniej drobnych mankamentów uważam płytę za bardzo udaną, pokazującą, co może się wydarzyć, kiedy umiejętności muzyka idą w parze z pasją twórczą, a wyobraźnia w trakcie nagrania nie jest w żaden sposób ograniczona możliwościami technicznymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz