Pages

środa, 18 lutego 2015

Hubert Zemler - Gostak & Doshes (2014)

Hubert Zemler

Hubert Zemler - drums, percussion
Miłosz Pękala - vibraphone (3,5)

Gostak & Doshes

Bółt Records




By Michał Pudło

Solowe nagrania perkusyjne nie są, delikatnie rzecz ujmując, najpopularniejszą wśród statystycznego słuchacza formą muzyki – trudno temu zaprzeczyć, trudno się kłócić, nie warto tego kwestionować, należy się poddać, nie strzępić języka, wystarczy się z tym zgodzić, a świat wokół nas niechybnie utrzyma swoją harmonię. Oczami wyobraźni widzę sondę uliczną, prostą zabawę, z prostym pytaniem i zwięzłą odpowiedzią na temat perkusji solo. Ludzie będą mówić: perkusista pozostawiony sam sobie nie zagra chwytliwego riffu, nie zrodzi słodkiej melodii. Bębniarz nie zabłyśnie efektownym refrenem ani nie wzruszy smukłym trylem, nie zawróci nam w głowie pomrukiem struny, co najwyżej zmiecie nas z powierzchni ziemi rockową solówką w stylu Neila Pearta albo popisem wyrafinowanej techniki w stylu Maxa Roacha. 

Jak wiadomo, bagatelizowanie możliwości perkusistów grających solo to festiwal trwający od zawsze i wiele było już jaskółek, które wiosny nie uczyniły. Wszystkie te jaskółki i tak przelatywały głębokimi peryferiami, ich zasięg był iluzją. Z drugiej strony, gdy już wgryziemy się w gatunki muzyczne, które nie tylko melodią i hookami stoją, to przecież wizja powala na łopatki: jak rozległymi możliwościami dysponuje muzyk dzierżący w dłoniach pałeczki, trudno oszacować. Gdy usłyszałem po raz pierwszy album "Ustensiles" Le Quana Ninha (z roku 1997), dosłownie opadły mi klapy w marynarze, golf mi się wywinął na lewo, a z uszu poszedł gęsty dym. Podejrzewałem, że wielu dźwięków, wytwarzanych przez Ninha, nie wykreowałby syntezator. Z kolei Stewart Copeland skomponował pamiętny, udany soundtrack do "Rumble Fish", z pierwszoplanową rolą perkusji. Istnieje też świat współczesnej klasyki, gdzie utwory Griseya, Xenakisa czy Feldmana pisane były specjalnie pod perkusję. Ale zostawmy tę wyliczankę, przecież do niczego nas nie zaprowadzi.

Całe to zamieszanie z powodu wydanego przez Bôłt Records albumu "Gostak & Doshes". To już drugi solowy album Huberta Zemlera, prawdziwego mavericka warszawskiej sceny niezależnej, najmocniej związanego ze środowiskiem Lado ABC. Nie muszę chyba dodawać, że mamy tu perkusjonistę solo i coś z tym fantem musimy począć.

W samym 2014 roku Zemler grał już klasyczny jazz z Michałem Przerwą-Tetmajerem i pop z Natalią Przybysz – ale kogo mogłaby jeszcze zdziwić ta wszechstronność? Tercja tria Sza/Za/Ze w wersji solo to jednak zupełnie inna historia. "Gostak & Doshes" jest dokonaniem kameralistycznym w pełnym tego słowa znaczeniu. Całość rozpoczyna się cierpliwie rozwijanym "Franciszkiem" i arytmiczną impresją na temat życia insektów: „Propolis”; następnie pojawiają się dwa checkpointy w postaci wariacji na temat Suaves Figures Piotra Kurka (highlighty albumu, być może za sprawą Kurkowych motywów i wibrafonu Miłosza Pękali). Walory układu tracklisty podkreśla końcówka z wyraźną puentą - szaleńczo wciskanymi klawiszami melodyki w utworze tytułowym, w którym bogactwo timbre’ów, rytmiki i pomysłów pozwala na nieco głębsze zanurzenie w architekturę muzyki. 

Mimo to (nawet pomimo pięknie ożywiającego atmosferę "Dji"), na "Gostak & Doshes" Zemler zbyt mocno moim zdaniem kładzie nacisk na formę, skupienie i poważny nastrój. Co przypomina mi niedawny album Pawła Szamburskiego ("panowie się chyba umówili"), dlatego też zastrzeżenia są podobnej natury. "Gostak…" rozświetla chwilę, gdy chwila trwa i koi, gdy zachodzi potrzeba, lecz nie pozostawia mocnych wspomnień, nie wiąże słuchacza emocjonalnie, nie próbuje go przekonać ani uwieść, stroni od konwencji i dźwiękowego flirtu. Więcej tu refleksyjnej obojętności Mortona Feldmana, powitań "Króla duńskiego" (zwłaszcza w pierwszej części albumu), Cage’a i jego cyklu "Constructions", niż żywiołowości i zaciekawienia dźwiękiem niczym u przywołanego wcześniej Le Quan Ninha. Gdyby jednak lekką ręką położyć na szali wymienione zalety i wady, płyta broni się jako solidna pozycja, z pomocą której moglibyśmy zdrowo zamieszać w głowach uczestnikom naszej ulicznej sondy. Ba-dum-tsss?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz