Pages

niedziela, 22 marca 2015

Kilka pomysłów rewolucyjnych reform krytyki jazzowej

Po co nam w dzisiejszych czasach krytyka jazzowa? Spójrzmy nareszcie prawdzie w oczy! Wydanie płyty jest dzisiaj kompletnie niedochodowym interesem, wymagającym od artystów, wytwórni i wszystkich zainteresowanych takiego hartu ducha, że krytykować jeszcze zawartość - choćby najgorszą szmirę - wydaje się po prostu zwykłą ludzką niewdzięcznością. Ponadto w chwili obecnej jazz jest tak kompletnie, całkowicie i totalnie ignorowany przez mass media, że dotarcie do słuchacza innego niż ten, który i tak już zna artystów osobiście, jak rodzina i znajomi, graniczy z cudem. W tej sytuacji najlżejsza nawet krytyka niweczy i tak niewielkie szanse na przebicie się z danym projektem do szerszej publiczności i wydaje się po prostu nie fair wobec tworzących w pocie czoła różne dzieła muzyków.

Dlatego wiedziony wrodzoną dobrocią serca, łagodnością obyczajów i współczuciem dla steranych twórczą męką artystów, postuluję wprowadzenie rewolucyjnych zmian w krytyce muzycznej, a w szczególności jazzowej, które - przynajmniej częściowo - wyrównają szanse w tej nierównej grze.

Po pierwsze, jeśli chodzi o recenzje pozytywne, pochwalne peany, hymny i panegiryki na cześć albumów, koncertów i personalnie muzyków, to mogą być one niczym nieuzasadnione, nieoparte na żadnych racjonalnych przesłankach, wzięte z powietrza i jeszcze do tego napisane na grafomańskim poziomie. Jeśli jednak komuś przyszłaby do głowy taka idea, aby choć małe słówko pisnąć w tonie krytycznym, to istnieje potrzeba wprowadzania ściśle określonych reguł i zasad. Uważam na przykład, że krytyki nie powinny uprawiać osoby młode. Powinniśmy uznać zasadę, że jedynie redaktorzy najbardziej doświadczeni, że tak powiem sprawdzeni w bojach, mogą sobie pozwolić na odrobinę mniejszy entuzjazm. I jeśli już koniecznie musi paść jakaś krytyczna uwaga, to powinna ona być uzasadniona in extenso muzykologicznie, z dołączonym zapisem nutowym, a najlepiej alternatywną lepszą koncepcją. Optymalne byłoby, aby tak zwany krytyk sam chwycił za instrument i zagrał daną rzecz lepiej, skoro uważa to za możliwe i wskazane. To byłby ostateczny argument, a prawdę mówiąc jedyny do przyjęcia przez większość muzyków, nieprawdaż?

Po drugie, skoro muzycy i wytwórnie inwestują czas i środki ryzykując nieraz byt swych rodzin, by wydać płytę lub zagrać trasę koncertową, to wydaje się nie fair, że beztroski krytyk nie ponosi absolutnie żadnej materialnej odpowiedzialności za swoje słowa. Dlatego proponuję, aby przed publikacją krytycznej recenzji autorzy byli zobowiązani deponować pewną, nawet niewielką sumę powiedzmy w ZAIKSIE (zapewniam Was, że nie odmówią). Kwota ta ulegałaby przepadkowi, gdyby okazało się, że krytyk się mylił, a dany album zostałby nagrodzony prestiżową nagrodą na przykład Grammy (to się już zresztą zdarzyło w tym kraju). Gdyby ktoś z Was miał zastrzeżenia co do tej metody i obawiał się, że podobne zasady mogą doprowadzić do zaniku krytyki muzycznej, to odpowiem, że wyjdzie to tylko krytykom na zdrowie. Jest bowiem tajemnicą poliszynela, że krytycy to z reguły nieumiarkowani palacze, pijacy i kobieciarze. Mniej pieniędzy w ich portfelu przełoży się zatem na poprawę ich stanu zdrowia, a także większą trwałość związków małżeńskich i za to powinni być nam wdzięczni!

Wreszcie po trzecie i moim zdaniem najważniejsze, jeśli gdzieś w mediach ma się pojawić krytyka, to dla zdrowej równowagi powinna jej automatycznie towarzyszyć krytyka krytyka! Bo jest coś głęboko niesprawiedliwego w tym, że krytyk może wyżywać swoje kompleksy pastwiąc się nad Bogu ducha winnymi artystami i ich dziełami, a pozostaje jakby poza zasięgiem amunicji, którą sam strzela. A ciekawym byłoby zobaczyć, jak taki bezczelnie pewny siebie krytyk wije się i cierpi, gdy to jego skrytykować. Nie powinno być to zbyt trudnym, bo umówmy się, że niemal wszyscy krytycy to po prostu niespełnieni muzycy, miernoty i beztalencia, którzy ponieważ nie mogli być muzykami, w desperacji chwycili za pióra. 

Podsumowując, pozwólcie mi stwierdzić, że wprowadzając te zasady uzdrowimy nie tylko kulejącą polską krytykę jazzową, ale przysłużymy się przede wszystkim słuchaczom. Otóż odtąd będą oni obcować wyłącznie z dziełami wybitnymi, nadzwyczajnymi i genialnymi. Dziwnym zbiegiem okoliczności co prawda ten zachwyt będzie ograniczony tylko do ściśle określonego terytorium między Odrą a Bugiem. Czy będziemy mogli wtedy spać spokojni o los jazzu w Polsce? Mnie prześladować będzie jeden koszmar: otóż pewnego dnia, jakiś dzieciak, jeszcze nieopierzony, źle wychowany, który jakimś cudem umknie naszej czujnej kurateli, spojrzy na to wszystko i wiecie jakie słowa wypowie? “Mamo, tato, przecież ten król jest nagi!!!”.

3 komentarze:

  1. szanuję, niezależną, fachową , kompetentną krytykę- tylko takowa zmusza artystę do samooceny i refleksji........Peany nie wnoszą żadnej krytycznej refleksji

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń