Pages

niedziela, 7 lutego 2016

Raphael Rogiński - Raphael Rogiński Plays John Coltrane And Langston Hughes. African Mystic Music (2015)

Raphael Rogiński

Raphael Rogiński - guitars
Natalia Przybysz - voice

Raphael Rogiński Plays John Coltrane And Langston Hughes. African Mystic Music

BRPOP13



By Bartek Chaciński

To szczególny wyjątek od reguły, która mówi mi, żeby wyśmiewać populistów. Seria płytowa Populista nie schlebia jednak masowym gustom. O tyle różni się od reszty katalogu wytwórni Bôłt, że z reguły podejmuje dialog z dziełami bardzo znanymi. Czasem nawet stosunkowo popularnymi lub przynajmniej przystępnymi. Nowa płyta Raphaela Rogińskiego do tej definicji pasuje idealnie. To brawurowe, olśniewające artystycznie spotkanie z repertuarem Johna Coltrane’a. Skądinąd tym z bardziej popularnych i głównie raczej przystępnych płyt - "Giant Steps" i "Blue Train". Do tego mamy utwór "Grand Central" znany z wersji nagranej z kwintetem Cannonballa Adderleya, "Lonnie’s Lament" (LP "Crescent"), "Equinox" ("Coltrane’s Sound") i "Seraphic Light" otwierający płytę "Stellar Regions". Więc powiedzmy, że jeśli populizm, to tylko w doborze materiału ("My Favorite Things" się nie załapało, ale chodziło o kompozycje Coltrane’a, a to już standard). Poza tym większości materiału fani Coltrane’a nie rozpoznają. Bardziej nawet niż miłośnicy Bacha na wydanej kilka lat temu płycie Rogińskiego "Bach Bleach".

I bardzo dobrze zresztą. Wprawdzie Rogiński dość dokładnie przepisywał melodie Coltrane’a (trzeba mu zaufać w tej kwestii), to całkowicie wyjął je z kontekstu jazzowego i nierzadko podał w zupełnie innym tempie. Album "Raphael Rogiński Plays John Coltrane And Langston Hughes. African Mystic Music" ma poza tym konsekwentnie afrykański charakter. Autor aranżacji swoją gitarę wykorzystuje jak etniczny instrument z Czarnego Lądu. Poddał ją preparacji i gra w bardzo szczególny sposób – tak, by wydobyć rytmiczne walory instrumentu. Znam wielu gitarzystów sprawnie posługujących się technikami fingerpicking, ale nawet na ich tle Rogiński jest wyjątkowym muzykiem. W dodatku album nie jest efektem żmudnych tygodni nagrań – to wszystko Raphael jest w stanie odtworzyć na żywo, prawdę mówiąc (jeśli brać pod uwagę premierowy koncert w Pardon To Tu) w jeszcze bardziej imponującej wersji. Również "Equinox", gdzie pod względem zagęszczenia, swoistej elegancji, a zarazem nastawienia na wirtuozerię jego gitara przypomina momentami brzmieniem 21-strunową korę. W bardziej rozpoznawalnych, wzruszających tematach jak "Naima" (skądinąd jest to wersja genialna) i "Lonnie’s Lament" dochodzi Rogiński do tego poziomu skupienia, co Derek Bailey w swoich wersjach standardów na płycie "Ballads". Tyle że to skupienie wydaje się osiągać nie poprzez intelektualne studia nad improwizacją, tylko przez otwarcie się na trans i eksponowanie obecnego w oryginałach uduchowienia.

Powyższe porównanie w istocie dość odległych płyt (sam styl Baileya można by na upartego znaleźć tylko we wspomnianym już "Grand Central") jest wynikiem pewnej trudności z zestawianiem tego albumu z czymkolwiek. Mało znam tak fascynujących solowych albumów instrumentalnych. Choć właśnie – jest tu przecież, w tych dwóch autorskich kompozycjach Rogińskiego do tekstów Langstona Hughesa, pewne wsparcie. Pojawia się Natalia Przybysz, która – ostatnio ewidentnie na fali – porzuca swój styl śpiewania, by pomedytować głosem w piękny, powyciągany bluesowo sposób, kolebiąc się i naginając granice tonacji. Przypomina mi to (w utworze "Walkers With The Dawn") naiwny styl wokalny Lonniego Holleya, co potwierdzałoby intencje poszukiwań porzuconych wątków w kręgach kultury afroamerykańskiej. A przy tym pomysł sprowadzania wielkiej błyszczącej klasyki na poziom niezwykle przyziemny, jak to lubi mówić Raphael Rogiński – na poziom opowieści przy ognisku. Drugi utwór z Natalią "The Negro Speaks Of Rivers" ma jeszcze bardziej zdecydowanie bluesowy charakter. Oba pozostawiają wrażenie świetnie odegranej roli drugoplanowej. Już się cieszę na kolejne wspólne przedsięwzięcia tych dwojga. Bo co do następnych pomysłów Rogińskiego na dekonstrukcję klasyków, jestem pewny, że się pojawią. Nieśmiało liczyłbym na Alberta Aylera (byłoby wtedy w sumie swoiste A-B-C), ale może do Aylera Rogiński ma stosunek zbyt bliski i zbyt emocjonalny, żeby go wyjąć z kontekstu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz