Pages

sobota, 30 października 2021

Paweł Szamburski - Uroboros (2021)

Paweł Szamburski

Uroboros (2021)










Tekst: Jędrzej Janicki

Swego czasu poczytny magazyn Disc & Music Echo wydanie z 20 marca 1971 roku przyozdobił nagłówkiem krzyczącym: Good Heavens, Now Ian Anderson Wants Us to Think! Dziennikarzom tego magazynu chodziło oczywiście o wydany dosłownie kilkanaście godzin wcześniej genialny album Aqualung grupy Jethro Tull. Slogan ten ponad pięćdziesiąt lat później kołatał mi się po głowie, gdy z coraz większym zaciekawieniem przysłuchiwałem się płycie Uroboros Pawła Szamburskiego. Mój Boże, tym razem Szamburski chce żebyśmy naprawdę coś poczuli…

Napisać, że Uroboros to solowa płyta Szamburskiego to tak naprawdę nic nie napisać. Wszak to raczej samotny, zgoła egzystencjalny skok na głęboką wodę i to zarówno z perspektywy muzycznej, jak i filozoficznej. Nasz eksportowy klarnecista za duchowego przywódcę płyty obrał tajemniczego Uroborosa. Symbolika tego zjadającego samego siebie węża wielokrotnie w dziejach kultury była reinterpretowana, jednak dla Szamburskiego ten jakże niepokojący gad staje się adekwatną ilustracją cyklu życiowego. Narodziny, Życie, Śmierć – pozornie banalne tytuły poszczególnych kompozycji układają się jednak w nieznośnie brutalny i bezwzględny schemat życia. Ot, tylko tyle i aż tyle…

Całą płytę otwiera wbijające się w mózg tykanie zegara. Być może znany to motyw wszystkim miłośnikom starego rocka, lecz jak stwierdziłby tytułem swojej płyty pewien wesolutki zespół punkowy z Gdańska To nie jest k**** Pink Floyd. Skończmy jednak z durnowatym kabotyństwem przeze mnie uprawianym, wszak wsłuchując się przepotężne brzmienie klarnetu basowego z utworu Narodziny na pewno przesadnie do śmiechu nam być nie powinno. Szamburski operuje pojedynczymi plamami dźwiękowymi, tak odległymi od tradycyjnie pojmowanej melodii, lecz współtworzącymi jednak pełen napięcia i wyczekiwania pejzaż. Ten ilustracyjny klimat ulatnia się dopiero w finałowych partiach kompozycji. Eksperymentalny pozorny chaos przełamuje stonowana, lecz niepokojąca fraza klarnetu, przynosząca choć chwilę ukojenia. Najciekawsze jednak nadal przed nami… Codę utworu stanowi prawdziwy popis wokalny Józefy Albiniak wykonującej tradycyjny utwór Wokół dziecka. I to jest, proszę państwa, prawdziwa petarda. Przyznać muszę, że już dawno nie słyszałem w czyimkolwiek głosie tak wiele żaru, pasji i emocji, lecz również, mam wrażenie, z trudem skrywanego niepokoju. Na tle przeciągłych dźwięków generowanych przez Szamburskiego całość wybrzmiewa wręcz piorunująco. To właśnie powracający raz na jakiś czas na tej płycie głęboko osadzony w polskiej tradycji wokal stanowi o nieprawdopodobnej sile rażenia Uroborosa. W jednym tworze splata się nowoczesność i tradycja, przeszłość i teraźniejszość, słowem, muzyka dalece wykraczająca poza jakiekolwiek ramy czasowe. Ciut, ciut słabiej (co absolutnie nie znaczy, że źle!) wypada moim zdaniem utwór Życie, który jest jedną długaśną improwizacją Szamburskiego. I choć zdecydowanie słucha się jej bez krztyny nawet znużenia, to jednak na gruncie tak potężnych towarzyszek jak Narodziny i Śmierć, to właśnie Życie okazuje się najmniej atrakcyjne… A sama Śmierć nie taka straszna jakby się mogło komuś wydawać. Choć przepełniona jest ona melancholią i, co w pełni zrozumiałe, tęsknotą, to sięgnęła już tak dalece poza naszą ziemską rozpacz, że roztaczać zaczyna wokół nas pewne niezrozumiałe piękno. I jeszcze te surowe głosy w końcowej części kompozycji, które po raz kolejny wprawiają w osłupienie, tym razem, że oto już nastąpił koniec…

Panie Szamburski! Udało się Panu doskonale. Coś poczuliśmy. Nie do końca wiemy co, lecz jesteśmy pewni, że oto chwytamy czegoś dalece wykraczającego poza świat sztuki… 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz