Pages

środa, 19 lipca 2023

Pawlacz perski czyli Szymon Stępnik w świecie muzyki eksperymentalnej - część II

Autor tekstu: Szymon Stępnik

Melatony — Droga do REM (2022)

Wydawca: Pawlacz Perski

Melatonina koordynuje pracę nadrzędnego zegara biologicznego u ssaków, a także reguluje rytmy dobowe, między innymi rytm snu i czuwania. Choć nie jestem biologiem, mogę założyć się, że odgrywa istotną rolę w dotarciu do fazy REM, gdzie umysł człowieka jest najbardziej podatny na odbieranie swojej sfery wewnętrznej.

Hubert Zemler, bo tak naprawdę on stoi za koncepcją tego albumu, nagrał bardzo rytmiczny, aczkolwiek wręcz amelodyczny album, którego o dziwo bardzo dobrze się słucha. Większość utworów zbudowana jest w taki sposób, że w tle słyszymy rytm przypominający bicie serca. Słuchacz szybko zatapia się w ocean rozdźwięków, a same utwory przeszywają na wskroś i nie pozwalają o sobie zapomnieć.

Jedyne harmonie, jakie byłem w stanie wyszczególnić, malowane były za pomocą ludzkiego głosu. Jest to zasługa przede wszystkim niesamowitej Antoniny Nowackiej, która w szczególności w tytułowym utworze stworzyła piękne, senne pejzaże. Dzięki niej ściana dźwięku przeradza się w utwór z prawdziwego zdarzenia.

Jak już wspomniałem, centralne miejsce zajmuje rytm. To on jest głównym aktorem sennego spektaklu i stanowi fundament wszelkich innych odgłosów pojawiających się na płycie. To niesamowite, jak wiele szczegółów udało się zawrzeć autorowi. Ze względu na takie bogactwo, nie nadaje się moim zdaniem do zasypiania. Proszę mi uwierzyć, że naprawdę próbowałem przeprowadzić eksperyment i zasnąć z taką muzyką na słuchawkach! Niestety, była zbyt intrygująca i zajmująca umysł, by zmrużyć przy niej oczy.

Świetnie za to sprawdziła się jako tło do czytania komiksu “Sandman” Neila Gaimana. Historia Sandmana, czyli de facto władcy świata snów, znakomicie komponuje się z twórczością Huberta Zemlera i tworzy dodatkową warstwę klimatu.




Emiter - Where old buildings once stood come new ones (2022)

Wydawca: Pawlacz Perski

Jak wskazuje sam tytuł albumu, Marcin Dymiter (kompozytor stojący za tym dziełem) prowadzi nas do swego rodzaju “miasta duchów”... a przynajmniej takie uczucie towarzyszyło mi podczas odsłuchu pierwszego utworu. Oczami wyobraźni zobaczyłem też puste przestrzenie i ciszę, z delikatnym dźwiękiem dzwonnicy w tle. Niestety, pierwsza część kasety w ogóle mnie nie porwała. Szumy i dość monotonna ściana syntezatorowego dźwięku nie są czymś, co może skraść moje serce. Czasem pojawia się wiolonczela Edyty Czarniewicz, która jest niesamowicie zaaranżowana, ale to za mało, abym mógł się zachwycać poszczególnymi kompozycjami.

Niemniej chyba rozumiem zamysł artysty (a przynajmniej — tak mi się wydaje). Zanim powstają nowe budynki, najpierw musimy oglądać zgliszcza starych. Ta pustka w muzyce tworzy paralelę obrazu, który widzimy na jakichś starych polskich blokowiskach. A to, że budowa trwa tak długo? Cóż, patrząc na tempo inwestycji w budynki mieszkaniowe w niektórych miastach, w ogóle mnie to nie dziwi.

Marcin Dymiter wtrąca w niepamięć średnią pierwszą część albumu, dzięki świetnej kompozycji “In my dreams I see calm East”. Tutaj pojawia się perkusja, która cudownie błogo zlewa się z dźwiękami wiolonczeli. Utwór daje nadzieję, a ja w swoich myślach marzę o wschodzącym orientalnym mieście. Wzrastające napięcie, beztroski klimat to główne atuty niniejszego utworu. Autorowi udało się osiągnąć coś, co bez wątpienia zasługuje na uznanie. Wydaje mi się jednak, że nie doceniłbym jego świetności, gdyby nie utwory wcześniejsze. Jeżeli taki był w istocie zamysł — czapki z głów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz