Pages

piątek, 19 kwietnia 2024

Dominik Kisiel & Krzysztof Pawłocki - “Late Summer”

Dominik Kisiel & Krzysztof Pawłocki - “Late Summer”

Dominik Kisiel - fortepian, modyfikacje
Krzysztof Pawłocki - gitara, efekty

“Late Summer” (2023)

Tekst: Robert Kozubal

“Late Summer” należy do grona płyt, o których powstaniu warto wiedzieć kilka rzeczy przed pierwszym odsłuchem, ponieważ jej geneza jest istotnym kluczem-tropem do ulotnej, efemerycznej muzyki jej twórców, duetu Dominik Kisiel i Krzysztof Pawłocki i może pozwolić szerzej otworzyć się na ich muzykę oraz dać się ponieść dźwiękom tkanym przez artystów. Dla niektórych słuchaczy może być to wręcz warunek do tego konieczny.

Na początku, przed płytą, był więc koncert, choć z rąbków uchylanych przez duet wynika, że słowo koncert jest nadadekwatne, bo automatycznie skojarzone z dużą gromadą gawiedzi, a publika wydarzenia zaczynu “Późnego lata” była podobno skromniejsza, sami autorzy mówią, że był to występ kameralny, dla grona przyjaciół. To ważne określenie, albowiem właśnie ta nieliczna wspólnota, miejsce oraz atmosfera sprawiły, że panowie zagrali w pełni improwizowany występ, gdzie tylko jeden utwór, pod tytułem “Bene dicte”, miał jakąś wcześniej zaplanowaną strukturę. O taką:


Oddajmy na moment głos autorom, gruntownie wykształconym muzykom z Trójmiasta , zanim oddamy głos ich instrumentom: “Siedem utworów skomponowanych na żywo, podczas koncertu - jest to (płyta “Late Summer” - przyp. autor)  intymny i ekskluzywny zapis chwili, uczuć, emocji, myśli i energii. Dźwięk fortepianu spreparowany m.in. wytłumieniem strun, gitara lekko podbarwiona efektami tworzą pogodny i wciągający nastrój, zaś muzycznie jest to czysta improwizacja inspirowana daną chwilą, uczuciami zgromadzonych ludzi”.

Podziwiam odwagę muzyków. Po pierwsze ciężko obiektywnie ocenić własny materiał w zasadzie pozbawiony formy, zatem istniało realne ryzyko, że zapis nie pozostawi słuchaczowi nawet strzępka z magii “chwili, uczuć, emocji, myśli i energii”, jaka wypełniła przestrzeń podczas występu i będzie obcował jedynie z nagą, trudną w odbiorze muzyką improwizowaną. Po drugie przestrzeń muzyczną “Late Summer” wypełniają jedynie dwa instrumenty, nie ma tu dźwiękowych fajerwerków, gdzieś tam jedynie słychać lekkie tło elektroniki, ale przez ponad 50 minut mamy do czynienia z muzyką improwizowaną, w dodatku dość surową. Wprawdzie Dominik Kisiel i Krzysztof Pawłocki podkreślają, że dopiero gdy usłyszeli nagrany materiał uznali, że zyskuje on więcej “ciepła i szerokości” i postanowili wydać z tego płytę - mimo wszystko uchylam przez muzykami swój melonik z szacunkiem i podziwem. Bo ryzykowali. Ale moim zdaniem ryzykowali słusznie.

Rzeczywiście dwie rzeczy robią duże wrażenie. Najpierw bliskość muzyki - realizacyjnie udało się znakomicie umieścić słuchacza dosłownie “w” lub “na” koncercie, w jego centrum. Zwłaszcza odsłuch na słuchawkach robi niesamowite wrażenie “bycia” uczestnikiem występu, a ślad “magii” chwili pozostał. Druga rzecz wynika z pierwszej: rzadko mamy do czynienia z tak intymnym kontaktem z artystami. Zwłaszcza gitara jest tutaj bardzo blisko słuchacza. Na wyciągnięcie ręki, zdawałoby się. Nie ma tu podziału na sceną i widownię. Dokładność, blisko dźwięku zaciera te granice. 

Muzyka na płycie jest spokojna, płynie wolno, choć momentami jej nurt przyspiesza i przypomina rwący potok, ale nie na długo, później znów leniwie meandruje. Całość jest raczej urokliwie spokojna i fantazyjnie melancholijna. Bywa, owszem, melodyczna i rytmiczna - ale utwory są raczej pasażami, muzycznymi widokami, dźwiękowym babim latem, no i powtórzę do znudzenia: mamy do czynienia z materiałem niemal w stu procentach improwizowanym, z żywą (ale nie żywiołową czy tworzoną na żywioł) rozmową instrumentów i splotem osobowości artystów. Nie ma co spodziewać się zwartych, formalnych struktur, a skąpe instrumentarium pisze muzyczny scenariusz: słyszymy więc albo popisy instrumentalne jednego z artystów na tle akompaniamentu drugiego z nich lub wspólne lub raczej współistniejące instrumenty.

Czy to więc dobrze, że koncert zamienił się w płytę? Odpowiedź na to pytanie jest absolutnie subiektywnie indywidualna i tak samo, jak ulotna emocja koncertu będzie ona wypadkową: upodobań słuchacza, jego stanu emocjonalnego, a nawet sprzętu, na którym “Latte Sumer” będzie odsłuchiwany. 

Mnie płyta Dominik Kisiela i Krzysztofa Pawłockiego oczarowała. Nie zauważyłem, gdy się skończyła. Ale czy oczaruje innych? Sprawdźcie koniecznie


1 komentarz:

  1. W treści recenzji pomylone jest nazwisko Krzysztofa Pawłockiego.

    OdpowiedzUsuń