Pages

piątek, 17 maja 2024

Tercet Kamili Drabek - „Tak bym chciała kochać już"

Tercet Kamili Drabek


Marcin Konieczkowicz (saksofon),
Kamila Drabek (kontrabas),
Kacper Kaźmierski (perkusja).

„Tak bym chciała kochać już” (2024)

Wydawca: Audio Cave 

Tekst: Agnieszka Gawrych

Zdarzają się, ale bardzo rzadko, płyty do których warto nakręcić film - nie teledysk, nie krótką formę. Jedną z takich płyt jest „Tak Bym Chciała Kochać Już” Tercetu Kamili Drabek. Muzyka filmowa, przeplata z motywami ludowymi, a to interesujące połączenie uzupełnia - tuż przed finałem - niestandardowe wykonanie standardu Sonniego Rollinsa.

Płytę nagrano w październiku 2023 roku w warszawskim studio Pasterka. Zespół zdecydował się na nagranie analogowe, a konsekwencje tej decyzji, można słyszeć w ciepłym brzmieniu każdego z dziewięciu utworów.

Album otwiera „Słona róża”, kompozycja Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza, napisana do filmu Majewskiego o tym samym tytule. „Słoną różę” zaczyna słodkim brzmieniem Konieczkowicz, niemal natychmiast dołączają do niego Drabek i Kaźmierski. Kamila Drabek, autorka aranżacji, uzupełniła kolejne frazy niebanalnymi przejściami, słychać kontrabasowe glissando, delikatne czynele i zdecydowane brzmienie budującego napięcie werbla. Gdy werbel milknie znów powraca saksofon, i niemal każdą swoją frazę kończy subtelnym wibrato. Cała trójka - Marcin Konieczkowicz, Kamila Drabek i Kacper Kaźmierski - buduje dla nas filmowy świat. Wsłuchajmy się w niego - naprawdę warto.

Pod numerem drugim - choć to dla mnie numer jeden! - znajdziemy oryginalną kompozycję Drabek, „Last Minute”. Utwór powraca w repryzie na końcu płyty. Taka formuła daje nam złudzenie wersji live. Możemy wyobrazić sobie, że tercet przygotował performance tylko dla nas. Właśnie kończą, choć my wcale nie chcemy, żeby kończyli, i powracają repryzą. Ale zanim dotrzemy do finału przyjrzyjmy się „Last Minute”. Saksofon altowy, instrument w stroju es, zaczyna w H-dur od cis. Konieczkowicz puszcza wszystkie klapy i dołącza do Drabek i Kazimierskiego. A tych dwoje nie można sprowadzić wyłącznie do określenia „sekcja rytmiczna”. „Last minute” to pod jednym względem prawdziwie jazzowy utwór - mimo rockowych inklinacji - eksponuje każdego muzyka z tercetu. A co przeżywamy my, słuchacze? Żyjemy nieco intensywniej. Zapętlone „Last Minute” kształtowało moje ostatnie tygodnie, chwile między spotkaniami i długie trasy. A przy takiej muzyce, z taką dynamiką, wszystko może się zdarzyć, każda nieprawdopodobna, filmowa, historia.

I docieramy do „Bye”, najsłabszego utworu na tej naprawdę dobrej płycie. Można bronić go melancholią brzmienia, doskonale wprowadzanym piano, ale brakuje tu silnego motywu, brakuje puenty, czegoś co mogłoby pozostać z słuchaczem. W naszym filmie to moment dla plenerów i nudnych przejść. Czas, w którym nie dzieje się nic istotnego.

Na szczęście tercet powraca do nas „Hulanką” w świetnym stylu. Wszystko ożywa, mamy staccato, tremola, chromatyczne wejścia i zejścia, swoop notes, idealnie wymierzone pauzy. A co dzieje się z nami w trakcie hulanki? Chyba nie muszę podpowiadać.

Po „Hulance” wpadamy - z pełnym impetem - w „Opolankę”. A w niej, od głównego tematu z motywami ludowymi i brzmieniami bliskimi naturze, przechodzimy do głębokiego - jazzowego i dojrzałego - rozwinięcia, by w finale powrócić do tematu. Opolanka nas odpręża, zbliża do natury, pozwala wsłuchać się nie tylko trio, ale też w siebie. Słychać w niej ślady „Muzyki naiwnej” (2019), pierwszego albumu nagranego przez tercet. Warto docenić konsekwentny rozwój zespołu. Świadomy wybór muzycznej formy, umiejętne balansowanie między gatunkami muzycznymi z pogranicza jazzu, rocka i folku.

W „Etr”, szósty utwór tej płyty, wprowadza nas Kaźmierski. Tu muzycy pozwalają sobie na najswobodniejsze improwizacje. Konieczkowicz i Drabek momentami grają unisono. Z czasem słuchać fuzje między różnymi gatunkami. A mnie najbardziej intrygują wybory Kaźmierskiego, który łączy jazzowe czynele z rockową perkusją i werblowymi tremolami. Z takim rytmem nasz czas się odkształca, wpadamy na jego boczne ścieżki. W ciągu siedmiu minut, w trakcie których rozbrzmiewa „Etr” zyskujemy czas zamiast go tracić.

I nie wiadomo kiedy zbliżyliśmy się do tytułowego utworu płyty, „Tak Bym Chciała Kochać Już”. Wykonują go, podobnie jak „Słoną różę”, wiernie wobec oryginału, modyfikując jedynie dynamikę i sposób artykulacji. A Matuszkiewicz w interpretacji tercetu przyciąga do nas wszystko w stylu doucement - z przewagą ciepłych uczuć i pogody ducha.

Są wierni Dudusiowi, ale wobec Rollinsa się buntują. Jego standard „Pent-Up House” wykonują bardzo odważnie. Utwór z 1956 roku w ich interpretacji brzmi współcześnie, rockowo, buntowniczo. Choć nie mają przewagi liczebnej nad kwintetem Clifforda Browna & Maxa Roacha, bronią się bardzo dzielnie. Nie brakuje nam trąbki i klawiszy, a zmiana głębokiego brzmienia saksofonu tenorowego na alt nadaje utworowi nowy wymiar. Zatrzymajmy się na chwilę przy tytule. „Pent-up” (tłumić, powściągać) połączył Rollins z „penthouse”. Wyobraźcie sobie Państwo, że w naszej filmowej opowieści trio zabiera nas do penthouse’u. A my, choć byliśmy początkowo onieśmieleni przestrzenią luksusowego apartamentu, rozluźniamy się i przestajemy tłumić emocje. Właśnie to zrobi z nami przedostatni utwór na płycie „Tak Bym Chciała…”. Nim wrócę do „Last Minute” dodam jeszcze kilka słów o oryginalnej wersji „Pent-up House”. Warto pamiętać o tym, że powstała w trakcie ostatniej pełnej sesji nagraniowej, w której wzięli udział Richie Powell i Clifford Brown - trzy miesiące później zginęli w wypadku samochodowym.

Powróćmy do „Last Minute (Reprise Version)”. Ostatni utwór płyty jest dowodem świetnego wyczucia formy przez Kamilę Drabek. „Last Minute” wycisza słuchacza, daje uczucie kompletności - mimo, że płyta składa się z utworów skomponowanych przez troje bardzo różnych artystów.

Za realizację nagrań odpowiadał Piotr Zabrodzki. I Last but not least - na okładkę naniesiono obrazy Poli Dwurnik wykonane gwaszem na papierze. Na pierwszej stronie okładki umieszczono tajemniczą, kobiecą postać, okrytą połyskującą, nieprzeniknioną woalką i pióram. Obok listy utworów - spisanej odręcznie przez artystkę - widnieje kruk, a wewnątrz okładek znajdziemy jego czarne pióro. Być może to ona „tak by chciała kochać już…”.

Jak zaznaczyłam na początku - nie jest to muzyka filmowa. Nie mogłaby być rodzajem akompaniamentu do kinowej historii. To muzyka, która ma w sobie siłę tworzenia narracji, opowieści, niezwykłych zdarzeń. Warto poświęcić jej więcej niż niezbędne do wysłuchania całości 40 minut.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz