Pages

czwartek, 20 czerwca 2024

Festiwal Życzliwości czyli 14. Enter Enea Festival

14. Enter Enea Festival

Artyści, którzy wzięli udział w festiwalu:
ShataQS feat. Leszek Możdzer
Philippe Quesne Vivarium Studio
Krzysztof Maniak
Gard Nilssen’s Supersonic Orchestra
Jesus Molina
Natalie Tenenbaum feat. Leszek Możdzer
Brandee Younger Trio
Atom String Quartet feat. Leszek Możdzer
Joey Calderazzo, John Patitucci, Dave Weckl Trio
Linda May Han Oh
Kassa Overall
Voo Voo feat Leszek Możdzer

Autorka tekstu: Hanna Raya Polanowska

Festiwal Życzliwości

Mapujemy w głowie wspomnienia związane z ludźmi, przestrzenią, zapachem czy dźwiękiem. Pamiętamy uczucia, które wywołały w nas sytuacje oraz drobne gesty. Składowa tych kartografii tworzy w nas bodziec “jeszcze raz” lub “nigdy więcej” - naturalnie są i ci, którym jest wszystko jedno, tych dzisiaj pomijam. Wybaczcie. Jak to jest i było z Festiwalem “Enter Enea” pod dyrekcją artystyczną Leszka Możdżera, którego czternasta edycja zakończyła się już ponad tydzień temu?

Jezioro Strzeszyńskie, które gościło nas w Poznaniu, jest dobrą parą na poranną kąpiel lub tę wieczorną przy dźwiękach koncertów niosących się po jego tafli. Kąpielisko pełni również rolę kinematograficzną, bowiem podziwia się tam bardzo urokliwe zachody słońca. Prowadzeni ścieżkami wśród traw, wabieni jesteśmy interakcją z napotkanymi w parku rzeźbami. Od 12 lat osadzanymi, stawianymi oraz budowanymi w ramach działań artystycznych festiwalu. Tegoroczna „52°27'36.6"N 16°49'48.6"E”, w rozmowach i działaniach, była już w październiku. Obiekt-kopiec obsypany żytem bądź owsem zaprasza do eksploracji. Również z wysokości. W podsłyszanych parkowych rozmowach, poznańscy przechodnie dyskutowali już o konieczności postawienia na nim barierek bezpieczeństwa. To była chyba całkiem regionalna dysputa. Na szczęście nie znam się na sztuce barierkowych potrzeb. Jedno widziałam, osoby rolujące się w dół kopca, z uśmiechem.

Dlaczego kopiec - Krzysztofie Maniaku?

Fot.: Sisi Cecylia

Wsparty przez rodzinę artysta odbywa intymne spotkania „przy ziemi”. Co prawda, jeszcze przede mną bliskość kopca, dlatego wczesną jesienią chętnie wrócę tam na krótki urlop. Z oddali, Krety (Philippe Quesne - Vivarium Studio) i ich kopiec (Krzysztof Maniak) wyglądali utopijnie i wzbudzili wiele radości. Krecie były niskie tony i glissanda na thereminie. Niosły się i dotykały ucho nawet z oddali. Wystawę prac krakowskiego artysty możecie Państwo zwiedzać w Galerii ABC do końca lipca. Park z rzeźbami podobno nigdzie się nie wybiera.

Przejdźmy już do części muzyczno-koncertowej.

Publiczność ubierała strój komplementów względem artysty i utworu. Bywało, że siedzieliśmy wsłuchani jak w filharmonii; w ciszy do końca utworu po to by brawami, również tymi na stojąco porozumieć się z muzykami na scenie. Skoki, taneczne podrygi w rytm bitu, czy chwile wspólnego refrenu. Wszystkie one w poczuciu minimalizowania barier pomiędzy “gwiazdami” a publicznością, oraz w potrzebie zwiększenia komfortu. W konwersacjach między występującymi artystami przewijał się to zachwyt i niedowierzanie, że w takiej Polsce można stworzyć najprzyjemniejszą scenę zarówno dla zdobywców Grammy czy lokalnych słuchaczy. Drobne gesty organizatorów sprawiały, że nie strasznym nam był lejący się z nieba deszcz, żar czy podgryzające łydki komary.

Cztery dni festiwalu minęły w odpowiednim czasie.

Pełna podziwu jestem względem line-upu, który witał nas każdego dnia. Przyznać się muszę, że pierwszy raz znalazłam się na wydarzeniu, które zmieściło się w moim kalendarzu na początku tygodnia. Rozpoczynanie koncertów o godzinie 19:30 w dni biletowane było absolutnie dogodne dla tych, co od rana muszą „zarobić na życie”. W dodatku wieczorami tuleni byliśmy najlepszą z możliwych kołysanek, jak w duecie zagranym przez Leszka Możdżera i Tomasza Wendta w hołdzie dla Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego - „Jakie dziś chcesz mieć sny?”.

Nasze muzyczne spotkania rozpoczynały się dość niepozornie. Pierwszego dnia na scenie pojawił się zespół, który słuchaczom jazzowym nie do końca mógł być znany - a jednak - ShataQS wraz z tym „naj” pianistą polskiej sceny przynieśli w sobie odrobinę magii, i to takiej naocznej. Zdarzyło się bowiem to, co jest koszmarem realizatora dźwięku. Padł prąd! W sumie to fajny był to moment. Po pierwsze, muzycy nie dali za wygraną z technologią i kontynuowali grę „unplugged”, którą można było słyszeć z publiczności. Po drugie, gdy będąca w chórkach Kasia Pakosa odważnie weszła za mikrofon, a swoim głosem i ciekawie brzmiącymi szeptami (przypominającymi zaklęcia) przywróciła nam nagłośnienie. Odtąd mogło być już tylko ciekawiej. Oj było! Chwilę później na scenę wtargnęły krety... a to już Państwo wiecie z pierwszej części tego sprawozdania.

Poniedziałkową przygodę otwierała bliska mi muzycznie „Gard Nilssen’s Supersonic Orchestra”. 16-osobowy skład nordyckich topowych muzyków sceny jazz/free/impro, w którym znalazł się również rodzimy Maciej Obara. Wyobraźcie sobie, co tam się działo! Mało obiektywnie napiszę, że w mojej pamięci w szczególności zapadło solo duńskiej saksofonistki Mette Rasmussen, do której obserwowania zachęcam. Po takiej dawce muzycznych dysonansów organizatorzy zaprosili na scenę gen-z-owską jazz superstar, Jesusa Molinę. Kolumbijski pianista, którego żona wraz z psiapsiółkami siedziały ławkę obok, przyciągnął na swój występ rzeszę pierwszoroczniaków Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego. W pokoncertowych rozmowach dowiedziałam się, że interpretacje jazzowe Moliny weszły do podstawy programowej tej uczelni. Byście widzieli tę miłość w oczach fanów. Bezcenna to była chwila. Zapadła noc. Pojawiły dwa czarne fortepiany. W świetle latarni widać było wszelakiej formy latające stwory, które wcześniej ustępowały miejsca ochoczo dośpiewującym do koncertów ptakom. W ciepłym różowym cieniu za klawiaturą usiadła Natalie Tenenbaum, której „Błękitna Rapsodia” (Rhapsody in Blue) Gershwina na cześć setnych urodzin kompozytora rozpoczęła zamknięcie. Czy mogłoby być coś bardziej amerykańskiego? Mogło. Broadwayowskie interpretacje Michaela Jacksona. Ihi! Myśmy, jako publiczność, siedzieli wsłuchani, skupieni, obserwując jak mocną prawą ręką Natalie wybija bachowską „Chromatyczną Fantazję”, „Odbicia w wodzie” Debussy’ego czy „West Side Story” Bernsteina. Co może być lepsze od jednej uzdolnionej pianistki? Dwoje! Mocny duet Tenenbaum/Możdżer zakończył dzień chopinowskim akcentem.

Fot.: Sisi Cecylia

Nazajutrz umówiona byłam na kąpiel w strzeszyńskim jeziorze. Życie pisze jednak swoje scenariusze. Zaowocowało to wspólnym obiadowaniem z muzykami i zachwycaniem się metronomami, jakie otrzymali w ramach podziękowania za wspólne tworzenie tegorocznej edycji od organizatorów. Byli tam też ci, którzy już za chwilę pojawią się na scenie, Brandee Younger Trio. W ostatnie urodziny, od rana w moim domu słychać było zapętlony album Alice Coltrane, która z całym swoim dobrodziejstwem pojawiła się na scenie Enter Music dzięki nowojorskiej muzyczce. Fenomenalny koncert! Wsparta przez utalentowanych Rashan Cartera na kontrabasie oraz Elle Howella na perkusji, muzyczka ze swoją harfą wyglądały jak słońce na tle mokrego nieba, po zajściu którego scenę objęli Atom String Quartet z Leszkiem Możdżerem zapraszając nas do swojego „Hommage à Penderecki”. Ze smyczkowymi to chyba jest tak, że albo się je kocha, albo nie. Ja mam kilkoro swoich faworytów, co sprawiło, że momentami mogłam zanurzyć się i przenieść znów na scenę, gdzie za pulpitem stał sam maestro. Lata temu w Hali Stulecia we Wrocławiu połączone zostałyśmy tym wspólnym wspomnieniem z artystkami, z którymi spędziłam ten wieczór. Była również pośród nas jedna mega fanka tria, które przejęło ostatni akt wieczoru. „Spełnienie marzeń” organizatorów objawiło się pod postaciami topowych muzyków światowej sceny jazzowej Joey Calderazzo, John Patitucci i Dave Weckl. Doceniam z całego serca poziom mistrzowski tego występu. Perfekcyjne sola oraz głośnie zachwycona publiczność! Czego chcieć więcej? Owe więcej przyszło dnia następnego.

Zanim do tego, to przyznam się, że musiałam stanąć na głowie, by pozwolić sobie na to, by zostać do końca festiwalu. Przekonały mnie dwie sprawy. Obiecano mi, że dnia następnego usłyszę niespodziewany DEBIUT! Jak ja kocham debiuty! Dodatkowo w trakcie mojego niepływania, w restauracji Oaza, próbę miała Linday May Han Oh wraz z kwartetem Solistów Filharmonii Poznańskiej. O JA CIE. Osłupiałam, jak usłyszałam kilka dźwięków z próby. Od tej chwili, w moim małym móżdżku była już tylko jedna myśl. Jak to wykombinować? Co zrobić, by zostać jeszcze jeden dzień? Przecież nie mogę Państwu opisać festiwalu, nie będąc na całym. Uff, dobrze, że pewne wcześniejsze zobowiązania podejmują ostateczne decyzje za nas! Weszli na scenę… nie padało! W programie podkreśliłam sobie: świetny timing (check), znaczący dynamiczny dźwięk (check), „sprawia, że muzyka jest muzyką” (check). Szczerze, to po tym koncercie pomyślałam sobie, że gdyby obcy wylądowali na ziemi i miałabym jedną szansę na obronę ludzkości, albo pokazanie im ludzkości (co by od razu nie siać fatalizmu), to bym chyba zaprosiła ich na ten koncert. Tym kosmicznym akcentem przejdźmy dalej do autora utworu „This train is about to go to space” - Kassa Overall, Bendji Allonce, Tomoki Sanders, Matt Wong. PETARDY. Ktoś to musiał specjalnie wymyślić, żeby ostatniego dnia tak dołożyć do artystycznego pieca wspomnień. Publiczność została wyrwana do tańca! Show ze sceny, poza sceną i po koncercie! Ach, udało mi się kupić jeden z nielicznych czarnych krążków, które zostały w trasie muzykom! Trzeba trochę ochłonąć. Wróćmy do wspomnianego już debiutu. Na scenie pojawia się zespół Voo Voo w akompaniamencie Leszka Możdżera. Po chwili dołączają trzy doświadczone wokalistki: Magdalena Zawartko, Kasia Pakosa oraz Anna Małek. Mamy już chyba wszystkich. Gdzie jest ta świeżynka, dla której scena ma być novum? Między kawałkami, jak to bywa na koncertach dyrektora artystycznego, pada pewna anegdotka. Jak to mailowali z Wojciechem Waglewskim, przekomarzając się o nowym utworze. Aż tu… dziewczyny zrzucają okrycia, a naszym oczom ukazuje się debiutant. Skromna połyskująca cekinowa marynarka, mikrofon, głos „anielski”. A kto to? Niech pozostanie tajemnicą. Wybierzcie się Państwo na koncert tej nowej rozszerzonej formacji już latem w wielu miejscach w kraju.

Fot.: Sisi Cecylia

Co pozostawił po sobie Enter Enea Festival? Niedosyt, wysokie standardy (w szczególności te realizatorskie - kudos dla Piotra Taraszkiewicza) i przekonanie, że chciałabym tam wrócić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz