Pages

niedziela, 30 października 2022

Maciej Tubis - Komeda Reflections (2022)

Maciej Tubis

Maciej Tubis- fortepian (1-7), Sequential Prophet 6 (1,3,5)

Komeda Reflections (2022) 

Wydawnictwo: Audio Cave

Tekst: Paweł Ziemba

Jeśli perkusiści są motorem jazzu, to pianiści są często jego twórcami. To oni bardzo często są liderami zespołów i nie dlatego, że są również kompozytorami; są przede wszystkim dostarczycielami treści, poszukiwaczami wyznaczającymi miejsce i czas. To pianiści „obsługują” najsilniejszy instrument akordowy, będąc mistrzami swego fachu.

Takim mistrzem „fachu” jest bohater recenzowanej płyty Maciej Tubis. Pianista, kompozytor, który swoją rozpoznawalność wypracował jako lider Tubis Trio. Muzyk otwarty i poszukujący nietypowych rozwiązań i tego co nie oczywiste. Twórca ciekawych propozycji autorskich i rozwiązań aranżacyjnych.

Od czasu sukcesu "Koln Concert" Keitha Jarretta w latach 70-tych nagranie na fortepian solo stało się coraz bardziej popularnym sposobem jazzowej ekspresji. Nie zawsze był to mój ulubiony format. Czasami brakowało mi interakcji w grupie oraz rytmicznych i tekstowych możliwości oferowanych przez dodanie basu i perkusji w najlepszych współczesnych triach fortepianowych.

Nie mam jednak takich zastrzeżeń do znakomitego, pierwszego solowego albumu Tubisa - „Komeda: Reflections”. Nie ma nudy, jest za to mnóstwo błyskotliwej, niezwykle pomysłowej gry artysty pochłoniętego i oddanego wrażliwości jaką daje solowe obcowanie z tą „najpotężniejszą maszyną harmoniczną”.

Obroniony w tym roku na łódzkiej Akademii Muzycznej im. G. i K. Bacewiczów doktorat, którego tematem pracy był: wpływ muzyki klasycznej na estetykę improwizacji, znajduje swoje muzyczne i estetyczne potwierdzenie w nagraniach zaprezentowanych na krążku. Jakby było za mało, artysta w sposób bardzo przemyślany i interesujący, poszerza muzyczny obraz, poprzez wpływy muzyki elektronicznej i filmowej. Dodatkowo, dodane elementy preparacji, umożliwiające osiągnięcie nietypowej barwy dźwięku, przeplatają się z dźwiękami syntetyzatora analogowego, co tylko wzmacniają muzyczny efekt.

Trudno sobie wyobrazić polskiego pianistę jazzowego, który nie mierzyłby się z utworami Komedy. Tak jak trudno byłoby uwierzyć, że nie ma pianisty klasycznego, który nie zagrałby choć raz Chopina.

Muzyka Komedy wydaje się ponadczasowa. Brzmi świeżo, tak jak wtedy, gdy była pisana. W czym tkwi siła tej muzyki, że co jakiś czas sięgają po nią różni artyści? Słowiański charakter? A może unikalna melodyka, która w połączeniu z wrażliwością kompozytorską Komedy, powoduje, że tematy są na tyle uniwersalne, że bez względu na czas nie tracą na atrakcyjności i są chętnie grane przez artystów reprezentujących różne pokolenia pianistów.

Niesamowita pojemność stylistyczna kompozycji Komedy zapewne stanowiła jeden z wielu walorów powodujących, że Maciej Tubis zdecydował się na nagranie solowego albumu właśnie z utworami Komedy. Połączenie improwizacji z melodyjnością fraz i tematów tak dobrze nam znanych w twórczości Komedy, przyniosło doskonały muzyczny efekt.

Spokojny i poważny, zanurzony w dźwięku typ muzyka, którego fascynuje intymna muzyczna interakcja z instrumentem, Tubis wnosi do swojej gry na fortepianie oczywistą inteligencję i intelektualny rygor. Jego muzyka jest pełna harmonicznych i rytmicznych przygód. W jego grze wyczuwa się wpływ muzyki klasycznej co dodaje muzyce elegancji.

Komeda w wykonaniu Tubisa brzmi świeżo, bardzo nowocześnie i odmiennie od tego do czego starsi odbiorcy zapewne byli/są przyzwyczajeni. Chropowatość muzyki Komedy i jej pewna niedoskonałość, zostały zastąpione sporą dawką osobistej nostalgii i liryzmu wspartego wirtuozerią i muzyczną kreatywnością.

Osobiście postrzegam ten krążek jako swoisty łącznik między tymi, którzy Komedę znają i maja lekko przyprószone „srebrem” włosy a tymi wszystkimi, dla których Komeda i jego kompozytorski geniusz może stać się nowym obszarem odkryć i przyjemności słuchania.

Na płycie znajdziemy zbiór 8 kompozycji a część z nich stanowią dziś powszechnie znane „komedowskie” standardy muzyki filmowej – „Kołysanka Rosemary”, wykonana w śmiałej interpretacji. „Prawo i pięść” zagrany bardzo dynamicznie temat, został poszerzony o brzmienie syntetyzatora, co nadaje utworowi bardzo nowoczesny charakter. Ekspresyjnie rozegrana impresja filmowa „Start” brzmiąca momentami jak utwór muzyki klasycznej, rozwija się w swojej głównej części w dynamiczną improwizację, wspartą w tle dodatkowym instrumentarium wykorzystując w ten sposób możliwości nagrywania wielu ścieżek fortepianu czy też syntetyzatorów. Spokojnie zagrana „Moja Ballada” czy też przebojowy „Nim Wstanie Dzień” to tylko przykłady elegancji, wrażliwości, subtelnej estetyki i niezwykle precyzyjniej elokwencji pianisty. Całość zamyka żwawo zagrany motyw etiudy filmowej Polańskiego –„Dwaj Ludzie z Szafą”.

Muzyka zawarta na płycie ujawnia niezwykłą wrażliwość artysty w podejściu do kompozycji Komedy. Żywiołowa gra Tubisa w niektórych utworach zapiera dech w piersiach, ale mimo tego, płyta jest pełna skupiona i dyscypliny. Tubis nie marnuje żadnego pomysłu, jego gra przykuwa uwagę od początku do końca, co nigdy nie jest łatwe do osiągnięcia w przypadku solowego albumu a czterdzieści minut muzyki zapisanej na krążku to czysta przyjemność słuchania.

środa, 26 października 2022

Artur Małecki & The Creature – Widoki

Artur Małecki & The Creature

Artur Małecki - perkusja
Przemysław Chmiel - saksofony
Michał Aftyka - kontrabas i gitara basowa

Widoki (2022)

Autor tekstu: Mateusz Chorążewicz

Artur Małecki, lider projektu „Artur Małecki & The Creature” zadebiutował wydaną w lipcu 2022 płytą „Widoki”. Usłyszymy na niej siedem oryginalnych kompozycji Artura Małeckiego oraz jedną kolektywną improwizację. Skład tria, obok lidera na perkusji, uzupełniają Michał Aftyka na kontrabasie oraz Przemysław Chmiel na saksofonie.

Warto na wstępie zaznaczyć, że projekt nagrodzony został dofinansowaniem w ramach Jazzowego Debiutu Fonograficznego 2022 (nie mylić z Fryderykami). Jeszcze przed premierą płyty trio zdobyło drugą nagrodę na Blue Note Poznań Competition 2021. Przy tego typu wyróżnieniach, do pierwszego odsłuchu podchodzi się z dość wyśrubowanymi oczekiwaniami.

Sam lider o swojej muzyce mówi tak: „Pisanie materiału było procesem bardzo długim i introwertycznym, tak samo zresztą jak czas, kiedy powstawał. Bardziej lub mniej świadomie zawierałem w utworach emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Dużo tam bezsilności, niespożytkowanej energii, tęsknoty. Jest też szok i bunt w zetknięciu z brutalnością świata”.

Słowa autora kompozycji faktycznie odzwierciedlają zawartość albumu. Momenty nostalgiczne, ospałe, apatyczne, momentami wręcz nudne, przeplatają się z pełnymi energii improwizacjami, w których na pierwszy plan wychodzi saksofon Przemysława Chmiela i perkusja Artura Małeckiego.

Jednak w moim odczuciu tej muzyce czegoś brakuje. Płyta sprawia wrażenie nieco chaotycznej, ciężko podąża się za myślami i emocjami, które za sobą niesie. Mimo, że jest to muzyka na wskroś otwarta (choć oparta na kompozycjach), niekiedy odnosi się wrażenie, że jeden fragment nie wynika z drugiego. Poszczególne wymienione przez samego lidera składowe tej muzyki po prostu nie kleją się ze sobą w spójny sposób.

Artur Małecki & The Creature to z całą pewnością projekt wszechstronny z dużym potencjałem. Udowodnili to na swoim debiutanckim albumie. Niemniej jednak, muzyka ta nie zaspokoiła moich pierwotnych oczekiwań. Choć premiera miała miejsce niedawno, z niecierpliwością czekam na kolejny album tria, który powinien być znacznie dojrzalszym dziełem.

Jeszcze przed odsłuchem albumu miałem okazję być na koncercie zespołu w ramach lipcowego festiwalu Warsaw Summer Jazz Days 2022. Zapoznanie się z płytą tylko potwierdziło moje wnioski z koncertu – zespołowi brakuje jeszcze doświadczenia, co z czasem powinno zostać zniwelowane.

Nawiasem mówiąc, zastanawiam się nad sensownością wypuszczania młodego bandu na samym końcu dnia, już po koncertach Stanleya Clarka i Ill Considered. W takim zestawieniu braki zespołu w zakresie doświadczenia zostały tym bardziej wytłuszczone. Sam organizator festiwalu, przy zapowiedzi muzyków mówił z żalem o tym, jak to młode zespoły grające na WSJD w kolejnych latach znikają z jazzowej mapy Polski. Może właśnie wypuszczanie młodych bandów na zbyt głęboką wodę jest tego przyczyną? O ile zaszczyt grania na tak uznanych festiwalach jest z pewnością rozwijający, to myślę, że warto przemyśleć formę, w jakich młode zespoły na tych festiwalach występują.


piątek, 21 października 2022

Korybalski, Traczyk, Zemler - Don't Try (2022)

Korybalski, Traczyk, Zemler

Łukasz Korybalski – trąbka, flugelhorn, AE modular synth
Wojciech Traczyk – kontrabas
Hubert Zemler – perkusja, instrumenty perkusyjne

Don't Try (2022)

Wydawnictwo: For Tune

Autor tekstu: Maciej Nowotny

Platon, w swoim idealnym Państwie, widział miejsce dla edukacji muzycznej ponieważ był zdania, że poprzez doświadczenie estetyczne o charakterze abstrakcyjnym pomaga ona przygotować umysły do zrozumienia opartej na logice natury Wszechświata. Innymi słowy muzyka i idee są ze sobą nierozerwalnie związane. Można nawet postawić tezę, że muzyka oparta wyłącznie na emocjach ma charakter czysto rozrywkowy, jest przemijająca, ulega korozji czasu. Podczas gdy muzyka przemawiająca do umysłu jest zbudowana na trwalszym fundamecie i może się okazać ponadczasowa, bo odpowiada na odwieczne - "duchowe" - potrzeby słuchacza.

Umysł to jednak nie to samo co intelekt. Warto tę prawdę dogłębnie zrozumieć w życiu w ogóle, ale także w muzyce, a szczególnie nowoczesnej, w jej improwizowanej formie. Jeśli ktoś chciałby się o tym przekonać świetną do tego okazję stanowić będzie odsłuch najnowszego krążka trio Korybalski, Traczyk, Zemler. Trio to wydało właśnie w renomowanej polskiej wytwórni For Tune album noszący wiele mówiący tytuł "Don't Try". Czyli nie próbuj.

Nie próbuj? Czego nie próbuj? Kto niech nie próbuje? Dlaczego nie? Antycypując szereg tych pytań Łukasz Korybalski - utalentowany trębacz - umieścił parę słów, które znaleźć możemy na wewnętrznej stronie albumu:

"(...) Na początku - pojedynczy dźwięk. Wytycza kierunek. Bez słów. Bez znaków. (...) wielość zmiennych nie pozwala przewidzieć co się wydarzy. Zatem lepiej nie próbuj". No właśnie. Jak rozumiecie Państwo czytający te słowa te parę zdań? Nie próbuj nie oznacza oczywiście zachęty do wyłączenia muzyki, lecz coś innego. Oczywiście chodzi o umysł. O pewien jego stan. Taki stan, w którym zostawiamy za sobą wszelkie teoretyczne rozważania, zmartwienia czy się uda, całą chęć kontroli, obawę przed porażką, czy będą słuchać, czy wydadzą, czy się sprzeda, czy Ruski nie walnie wcześniej atomówką, czy żona odejdzie, jakie wyniki przyjdą ze szpitala, czy będę miał za co żyć na emeryturze i milion, miliard, bilion innych powodów, by tylko próbować i ten jeden jedyny aby nie. Jaki?

Na pewno rozumiecie dlaczego zamiast to napisać zachęcę Was raczej po sięgnięcie po muzykę. Trąbka Łukasza, kontrabas Wojciecha i perkusja Huberta - wierzcie mi - na pewno Was nie zawiodą. Chociaż nie wiem  czy uda się Wam usłyszeć najważniejszy instrument jaki wziął udział w nagraniu tej muzyki. To, zależy wyłącznie słuchaczu już od nas. Szczerze Wam tego życzę i mam nadzieję, że choć odrobinę pomogłem tym tekstem, a przynajmniej udało mi się nie zaszkodzić. Przynajmniej tyle mogę powiedzieć, że bardzo się starałem...

poniedziałek, 17 października 2022

Stanisław Aleksandrowicz Quintet - Teoria względności / Relativity Theory (2022)

Stanisław Aleksandrowicz Quintet

Stanisław Aleksandrowicz – percussion, compositions, production / perkusja, kompozycje, produkcja
Maciej Kocin Kociński – saxophone/saksofon
Wojciech Braszak – saxophone/saksofon
Patryk Rynkiewicz – trumpet/trąbka
Flavio Gullotta – double bass / kontrabas

Teoria względności / Relativity Theory (2022)

Autor tekstu: Szymon Stępnik

Czytając niegdyś wywiad z Krzysztofem Lenczowskim, znanym wiolonczelistą jazzowym, gdzie opowiadał o powstawaniu płyty swojego pobocznego projektu Fusionator (ach, szkoda, że już więcej nic nie wydali), powiedział: “Wszyscy komponujemy. Oczywiście za wyjątkiem Szymona Linette, który gra na perkusji”. Fakt, niewielu jest kompozytorów - perkusistów w historii jazzu. Samemu na myśl przychodzą mi tylko takie nazwiska jak Art Blakey, Buddy Rich a wśród polskich - Andrzej Dąbrowski. W muzyce popularnej również chyba niewielu (Philu Collinsie - do Ciebie piję). Stanisław Aleksandrowicz jest więc pod tym względem wyjątkowy, komponując wyjątkową i różnorodną suitę jazzową pod nazwą “Teoria Względności”.

Stanisław Aleksandrowicz jest ciekawą postacią na polskiej scenie jazzowej. Jego pierwszym instrumentem na którym nauczył się grać były skrzypce, co chyba sporo wyjaśnia w kwestii mojego zaskoczenia jego umiejętnościami kompozycyjnymi. Na drugi instrument przerzucił się dopiero, gdy rozpoczynał studia muzyczne drugiego stopnia. Od tej pory rozpoczął serię zdobywania wielu prestiżowych stypendiów oraz brał udział w najznamienitszych festiwalach. Osobiście poznałem go jako członka równie ciekawego zespołu “Kwaśny Deszcz” w ramach zeszłorocznej Letniej Akademii Jazzu w Łodzi, który również stawiał w dużym aspekcie nacisk na free jazz.

Nazwanie muzyki granej przez jego solowy kwintet free jazzem, byłoby mimo wszystko sporym uproszczeniem. Perkusista skomponował swoje utwory podczas pisania pracy magisterskiej, gdzie, jak wspomina, miał spore pokłady czasu na rozmyślanie o filozofii i teorii względności właśnie. Dzieło Einsteina stało się dla niego inspiracją, dzięki której powstała przedmiotowa płyta. Kazał ją zresztą przeczytać wszystkim współpracującym instrumentalistom, aby jeszcze mocniej umocnić koncepcyjność albumu. Głównym tematem jest tutaj czas, który w tytułowej teorii jest względny i może być traktowany w tradycyjnym jego znaczeniu, ale również być rozciąganym w przestrzeni do granic możliwości.

Choć holistyczne podejście jest tutaj aż nad wyraz narzucane przez artystę, to koncepcja jest niestety dość trudna do rozgryzienia, co jest moim największym zarzutem wobec tego krążka. Słuchając poszczególnych części suity trudno odnieść wrażenie, że stanowią jedną, kompletną całość. Owszem, kompozycjom przyświeca idea mieszania różnych metrum, dopasowania ich do solisty danego utworu oraz późniejszego ich łączenia. Do pełni szczęścia zabrakło mi jednak jakiegoś wspólnego tematu w sferze melodycznej. Myślę, że taki zabieg mógłby zapewnić jeszcze większą spójność płyty. Poza tym, jest ona niemalże perfekcyjnie przemyślana i zagrana.

Zaangażowanie dwóch saksofonistów, sprawiających często wrażenie walczących ze sobą, to jeden z bardziej intrygujących pomysłów. Nierzadko grają w polirytmii, by później zgrabnie łączyć się ze sobą w tożsame metrum. O dziwo, ani przez chwilę nie uderza tutaj jakikolwiek chaos. Zresztą, to samo można powiedzieć o grze innych muzyków. Wszyscy brzmią jakby znali się i rozumieli od kilkudziesięciu lat. Zachwyca również zmyłka, gdzie niektóre kompozycje brzmią początkowo nieco “konserwatywnie”, by potem eksplodować we free-jazzowe szaleństwo.

Najbardziej słyszalny i dominujący nad innymi jest oczywiście lider Stanisław Aleksandrowicz. Perkusja jedynie “bywa” od grania rytmu, a przede wszystkim służy niemal do grania linii melodycznej, tworząc tym samym tożsamość każdego z utworów. Najfajniej oraz chyba najbardziej oryginalnie zagrał w czwartej części suity, zaskakujący przewodnią rolą werbla. Bardzo kreatywne użycie perkusji to bez wątpienia jedna z największych mocy tego longplayu.

Reasumując, Stanisław Aleksandrowicz Quintet dostarczył nam dzieło bardzo dobre oryginalne, aczkolwiek trudne w odbiorze. Nie nazwałbym tej płyty jednakże wybitną, gdyż brakowało tu jakiegoś bardziej wyraźnego motywu przewodniego, widocznego na pierwszy rzut oka, co uznaję za rzecz kluczową w przypadku koncepcyjności albumu. Niemniej, jeżeli słuchacz poświęci mu odpowiednią ilość uwagi, może odczuć ogromną satysfakcję po wgłębieniu się w jego strukturę.


sobota, 15 października 2022

Maciej Staniecki - Spirals (2022)

Maciej Staniecki

Maciej Staniecki - wszystko

Spirals (2022)

Wydawca: Alpaka

Tekst: Piotr B.

NAWIGACJA. Jadąc drogą wojewódzką nr.61 od Serocka na Pułtusk, chwilkę za Karniewkiem, po minięciu rzeczki Pokrzywnicy napotykam po prawej niewyraźną drogę gruntową. Zaprowadzi mnie ona do niewielkiego zagajnika, z maleńkim zarośniętym jeziorkiem, nad którym stoi zmurszały drewniany domek na palach. Myślę, że tam, gdzieś przy resztkach stawideł i koła młyńskiego powinienem kiedyś napotkać człowieka, w skupieniu wpatrującego się w wodę - Pana Macieja.

ARTYSTA. Pan Maciej Staniecki jest twórcą ze wszech miar intrygującym. Doświadczony muzyk (próbka jego muzyki dostępna dla każdego na YT, wystarczy kliknąć na ten link), wzięty producent i realizator. Kompozytor i aranżer muzyki teatralnej i filmowej, ze znakomitym jazzujacym soundtrackiem do "Vinci" J.Machulskiego na czele. Również autor pogodnych piosenek (kliknijcie link, aby posłuchać) dla każdego odbiorcy. Współpracownik rockersów i elektroników, jego nazwisko można znaleźć u Brodki, Gaby Kulki, Smolika, Natalii Przybysz, Hedone, Izy Lach i wielu innych znanych lub bardzo znanych. Reasumując - teoretycznie Pan Maciej powinien co rano zastanawiać się, którym mercedesem wyjechać z garażu, by obejrzeć swoją wielohektarową farmę i odwiedzić swoje zwierzęta. Dajmy na to - alpaki. Ale z nieznanych mi powodów Pan Maciej miast pławić się w luksusach woli co jakiś czas wejść do swojego domowego studia i nagrać płyty z zupełnie innego świata. Takie jak "Spirals".

WNĘTRZE. Uniwersum, w którym można umieścić "Spirals" znamy już od pięciu dekad, a jednym z wejść do niego niech będzie powiedzmy "Another Green World" Briana Eno. Nasuwa się określenie "ambient", ale jest ono nieadekwatne i jest szufladkującą pułapką. Ambient to otoczenie, to co na zewnątrz. Słyszałem mnóstwo dzieł ambientowych: tych przewspaniałych i tych pachnących zwykłą hochsztaplerką. Bardzo już trudno o coś oryginalnego. Ale w moim przekonaniu Pan Maciej spokojnie daje radę. Dlaczego? Gdyż "ambient Staniecki" nie czerpie z zewnątrz, tylko zdecydowanie jest muzyką wnętrza, umysłu, skupienia, muzyką bardzo INTYMNĄ. I wcale nie da Wam jakże ambientowych stanów: relaksu, wyciszenia, naturalnej harmonii. Da wam emocje.

Spójrzmy na okładkę płyty. Spirala - znakomicie obrazuje muzykę. Jej repetytywność, jej "statyczną dynamikę", jej złudny constans. Krótko mówiąc - jej obrazowy, ilustracyjny, a przede wszystkim medytacyjny charakter. Słyszymy dźwiękowe pętle i burdony. Słyszymy bardzo bogate harmonicznie barwy, pomysłowo modulowane i przetwarzane. O ile na poprzednich płytach Pana Macieja można było odnaleźć szczątki perkusjonaliów, to na Spirals pozostaje nam już tylko hipnotyczny puls i rytm, ale uzyskany innymi środkami. Nie do wiary, ale j e d y n y m generatorem sygnału dźwiękowego jest gitara. Pan Maciej ten podstawowy sygnał opracowuje wykorzystując cały arsenał nowoczesnych analogowo-cyfrowych środków muzycznego rażenia. W efekcie moje uszy słyszą czasami coś, co przypomina dolne rejestry Hammondów ("Spiral 20"), innym razem tłusty syntezatorowy dźwięk Mooga ("Spiral 22") , a nawet na chwilę.... sekcję smyków ("Spiral 38"). Oczywiście jest też miejsce na bazowy sound gitar, czasem nieodległy od Billa Frisella ("Spiral 41"), albo muzyki Tuaregów, a czasem potężny jak za czasów My Bloody Valentine ("Spiral 24"). Artysta miesza chropowatości z fakturami jedwabnie powłóczystymi, ciekawie zestawia kontrastujące plany dźwiękowe, np w "Spiral 40" na tle klaustrofobicznego, dusznego, pulsującego dronu odzywa się przestrzenna gitara. Bywa, że leniwy, kontemplacyjny krajobraz muzyczny z nagła łamany jest jakąś zgrzytliwością ("Spiral 34"). Stosowanie loopów daje możliwość improwizowania "samemu z sobą" i akcji spontanicznych, co Staniecki znakomicie wykorzystuje.

Jeszcze drobna opinia. Panie Macieju, gdyby Pan planował wydać ten materiał na winylu, to Wujek Dobra Rada proponowałby obecny otwieracz, czyli "Spiral24" przesunąć na koniec strony A, lub początek strony B longplaya. Ze względu na swój monumentalny wydźwięk i aurę, znakomicie nadaje się na punkt kulminacyjny albumu. Podpisano: "życzliwy".

No dobrze, to tylko technikalia. Środki artystycznego wyrazu. Najważniejszy jest EFEKT, WRAŻENIE, jakie ta muzyka wywołuje. I tutaj bardzo ważna uwaga. Płyta należy do tego samego ekskluzywnego towarzystwa, do którego ja zaliczam np. twórczość pokrewnych Stanieckiemu grup postrockowych: Labradford czy GodspeedYou! BlackEmperor. To nie jest muzyka uniwersalna. Ta muzyka potrzebuje specjalnych okoliczności, potrzebuje skupienia słuchacza i zagłębienia się we własne wnętrze. I odbiór jej będzie bardzo indywidualny. U mnie było tak. Nie sprawdziła się w samochodzie, w stołecznych korkach. Nie sprawdziła się w domu i na spacerze w lesie. Zabrałem ją na łąkę, w przestrzeń - ho ho... to już było coś. W końcu pewnej czerwcowej nocy, znalazłem się z tą płytą samiuteńki na plaży, kilka godzin po zachodzie słońca. I ZADZIAŁAŁO. Z każdym utworem, z każdą sekwencją pojawiał się we mnie bardzo realistyczny obraz, lub jakaś mózgowa impresja, powidok, stan umysłu. "Spiral 20": okolice 1968, Rick Wright samotnie w studiu grzebie coś przy organach, przy jakimś oscylatorze, ring modulatorze... "Spiral 38": wizja jakiejś ogromnej, rozświetlonej przestrzeni, pełnej ducha i spokoju... "Spiral 29": rozedrgane powietrze nad afrykańską sawanną... A z drugiej strony np. "Spiral 34": zapis jakiegoś katatonicznego omdlenia, pełnego zgiełku, z pojedynczymi przebłyskami świadomości? I największe przeżycie tamtej nocy. Słuchałem płyty wpatrując się w morze, ale przy dźwiękach "Spiral 32" spojrzałem mimochodem w rozgwieżdżone niebo - i poczułem potworną, kosmiczną samotność, dojmującą pustkę, jak astronauta w porzuconej kapsule dryfującej gdzieś tam... To było prawie namacalne, a przez to prawdziwie przerażające doznanie.

Płytę traktuję też jako próbę zmierzenia się z pojęciem CZASU, a w zasadzie z zagadnieniem pętli czasowej, pułapki czasu... bo przecież istnieją także nie do końca legalne odnogi czasu, w których ciąg zdarzeń ulega zaburzeniu, czas wpada na ślepy tor, zwalnia swój pęd.. w końcu zastyga w trwaniu i nie do końca wiadomo, cóż z tym począć...

Podkreślam jeszcze raz obrazowość, filmowy charakter tych dźwięków. Tak - to jest muzyka dłuuuugich kadrów. Takich kadrów, jakie widzimy u Godfreya Reggio, Jana Jakuba Kolskiego. No i Andrzej Kondratiuk. Szkoda, że obaj panowie już się nie spotkają, bowiem muzykę Pana Macieja widzę w ścisłej harmonii z obrazami Pana Andrzeja. Zwłaszcza powstałymi w pewnym miejscu, które opisywałem na początku, gdzieś tam między Serockiem i Pułtuskiem... Tym sposobem zatoczyliśmy Spiralną pętlę i zbliżamy się do zakończenia.

Album "Spirals" nie dostanie Fryderyka, Grammy też nie, trafi do garstki słuchaczy. Ale mam nadzieje, że ci szczęśliwcy, którzy go poznają, wejdą głęboko w siebie, w świat swoich uczuć i projekcji, by szukać. A Pan Maciej będzie ich NAWIGATOREM.


środa, 12 października 2022

Wojtek Puszek - Between Black & White (2021)

Wojtek Puszek

Between Black & White (2021)

Wydawca: Soliton

Tekst: Szymon Stępnik




Przyznam szczerze, że ostatnie tygodnie były dla mnie trudne. Kolokwium z prawa handlowego, upadłościowego i restrukturyzacyjnego w Okręgowej Izbie Radców Prawnych w Łodzi to nie przelewki. Przepisy, orzecznictwo i jeszcze raz przepisy i orzecznictwo śniły mi się po nocach, niczym najgorszy możliwy koszmar. Gdy już zakończyłem tę przygodę z prawem, sięgnąłem po płytę Wojtka Puszka “Between White & Black” z 2021 roku. Przyznaję, że nigdy nie poczułem takiej ulgi i radości z powodu słuchania jazzu, jak właśnie z powodu obcowania z melodiami pana Wojtka.

Wojtek Puszek jest niezwykle ciekawy pianistą jazzowym. Współpracował on z takimi tuzami polskiego i światowego jazzu, jak choćby z Januszem Muniakiem, Freddiem Hubbardem i Joe Newmanem. To całkiem zaskakujące, że niewiele o nim wiadomo. Prawdopodobnie, ze względu na swoją niezwykłą skromność, wolał stać z boku, pozwalając nieco bardziej ekspresyjnym kolegom lśnić na pierwszym planie, jak było to choćby w “Placebo” grupy Janusza Muniaka z 1982 roku. Przez długi czas nie miał na swoim koncie żadnej solowej płyty (a przynajmniej ja nie znalazłem takiej informacji), co było nieco zaskakujące, jak na tak utalentowanego pianistę. W czasach covidowych, Wojtek nagrał w domu płytę “Between White & Black” składającą się z 13 kompozycji granych wcześniej przez Jazz Trio w skład którego wchodzili również Romek Twarożek oraz Arek Skolik.

Najbardziej intrygującą rzeczą w tym albumie jest to, iż nie mogłem znaleźć żadnych informacji odnośnie tego, kto oprócz lidera brał udział w nagraniach. Nauczony starą szkołą opowiadania o jazzie, musiałem przecież w recenzji wymienić skład zespołu. Chciałem nawet wyróżnić też niemal perfekcyjną rytmicznie, precyzyjną grę perkusji. Okazało się jednak, że ten longplay jest samoistnym dziełem Wojtka, który nagrał wszystkie partie instrumentalne. Mam tu na myśli przede wszystkim klarnet, kontrabas i perkusję. Nie wiem, jaki program lub syntezator został tu wykorzystany, ale wszystkie partie brzmią zaskakująco żywo i naprawdę łatwo można pomylić je z prawdziwymi instrumentami oraz prawdziwym zespołem. Pod względem produkcji, album ten jest istnym majstersztykiem i pokazem możliwości współczesnej techniki.

A jak brzmią same kompozycje? Wielokrotnie miałem skojarzenia z różnymi kompozycjami Jerzego “Dudusia” Matuszkiewicza. Motyw z “Rainy Days” do złudzenia przypomina “Czterdzieści lat minęło…”, tylko w nieco większym zwolnieniu i swingu. Wojtek może nie popisuje się wirtuozerią, ale gra bardzo dokładnie oraz umiejętnie potrafi zaakcentować jazzowe akordy na pianinie. Często miałem też wrażenie, że melodie są tylko pretekstem do popisów w tworzeniu “tła” przez lidera. Paradoksalnie, akompaniament i dalszy plan często grają rolę najważniejszą. Mam wrażenie, że jest pianistą, który doskonale zna swoje mocne i słabe strony, dzięki czemu nagrany krążek brzmi właśnie tak wyśmienicie.

Choć same utwory są melodyjne i przyjemne w słuchaniu, zabrakło mi trochę więcej szaleństwa i próby wyjścia poza schemat. Kompozycje pisane są jakby “pod linijkę, zgodnie ze sztuką”. Czasem zdają się być też zbyt dopracowane, nie zostawiając choćby chwili na jakieś fałsze lub nieprzemyślany dźwięk. Perfekcjonizm wybrzmiewa więc nie tylko w doskonałej produkcji, lecz także w samym dopracowaniu kompozycji (choć w tym drugim przypadku, nie jest to jednak coś, czego oczekuję od albumu jazzowego). W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że pomimo moich zarzutów, utworów słucha się świetnie i obcowanie z nimi sprawia ogromną przyjemność.

Charakterystyczna jest również synteza konserwatyzmu z nowoczesnością. Na pierwszy rzut ucha płyta zdaje się być osadzona w dawnej szkole polskiego jazzu. Po kolejnych przesłuchaniach docenić produkcyjny puryzm w brzmieniu. Po jeszcze kolejnych przesłuchaniach wyłania się niestety smutna prawda - nie obyło się bez pewnych ograniczeń i pójścia na kompromis, co spowodowane jest bezpośrednio brakiem zaangażowania żywych muzyków, a używaniem jedynie na syntezatorów. Za wyjątkiem fortepianu, brakuje jakiejkolwiek dynamiki w brzmieniu innych instrumentów. Ciekaw jestem, jak wyglądałaby ta płyta, gdyby Wojtek zaangażował swoich kolegów z Jazz Trio.

Podsumowując, płyta “Between White & Black” Wojtka Puszka to istny majstersztyk produkcyjny. Pomimo tego, że niemal wszystkie instrumenty to działanie nowoczesnej technologii, bardzo łatwo pomylić je z tymi realnymi. Kompozycje są zaś mocno konserwatywne, czasem zbyt dopracowane. Muszę jednakże, że bawiłem się słuchając całości wyśmienicie, a muzyka tegoż pianisty ukoiła moje skołatane nerwy. Panie Wojtku, prosimy o więcej!

poniedziałek, 10 października 2022

Lech Wieleba - Bass Poetry (2021)

Lech Wieleba

Bass Poetry (2021)

Tekst: Maciej Nowotny



10 lat temu do rąk moich trafiła wyjątkowa płyta wydana przez sopockie wydawnictwo Soliton, zawierająca archiwalne nagrania z lat 80-tych dokonane przez trójmiejską formację o nazwie Antykwintet. Więcej o tej płycie w linku, bo warto poczytać jak i posłuchać. Formacja ta rozpadła się nie wydając ani jednej płyty! Kto wie jak potoczyłyby się dzieje tego bardzo obiecujacego zespołu gdyby nie stan wojenny który jakże negatywnie wpłynął na tyle muzycznych karier tamtego pokolenia. Niektórzy zostali w kraju i kontynuowali swój rozwój (acz z perturbacjami), lecz wielu wyemigrowało i tam różnie się to układało. Tak "różnie" - pod względem artystycznym - potoczyła się droga grającego na kontrabasie w Antykwintecie Lecha Wieleby. Wylądował w Niemczech, a potem Szwajcarii, ale stracił kontakt z rodzimym środowiskiem jazzowym, a jednocześnie nie było słychać żeby wyróżnił się specjalnie w nowym otoczeniu jak np. "Adzik" Sendecki, który przeszedł podobną drogę.  

Tym większe zaskoczenie, i to bardzo pozytywne, gdy latem tego roku znalazłem w mojej skrzynce ten właśnie krążek. Nagrany solo album kontrabasisty, którego gra tak duże wywarła na mnie wrażenie na wspomnianej wyżej płycie sprzed dekady. A więc żyje, a więc tworzy, a więc gra! 

Pomysł na płytę ciekawy. Muzyk gra na dwóch kontrabasach, których dialogi tworzą dwie zmiksowane linie. Muzyka jest bardzo osobista, sam twórca nazywa to "jazzem poetyckim", konwencja nie jest tu ważna, jazz, muzyka klasyczna, współczesna, piosenka na instrument, a może po prostu muzykowanie. To intymna relacja z instrumentem najbardziej chyba pociąga na tym nagraniu. Nie ma tu żadnej kokieterii, tak jakby autor siedział w jakiejś drewnianej chacie na alpejskim pustkowiu, wśród ośnieżonych i ukrytych we mgle gór, i rozkoszował się dźwiękiem muzycznych fal, jakie wywołuje szarpnięcie palców za metalową strunę i rezonas drewnianego pudła. Pudła, w którym też szumi las, w którym słychać pracę sprawnych dłoni lutnika, umysłów które połączył los, aby powstała ta chwila, do której budzimy się dzięki powstającym dźwiękom.

Krótko mówiąc, powrót niemal z martwych, ale z dużą klasą, bardzo medytacyjna muzyka, prosta, niezwykle autentyczna i dojrzała, pozostawiająca niezatarte wrażenie.

PS. W albumie oprócz CD jest także DVD z filmem z wykonania utworu zatytułowanego "Walkin' Five". 

sobota, 8 października 2022

Marek Pospieszalski - Polish Composers Of The 20th Century (2022)

Marek Pospieszalski

Marek Pospieszalski - soprano, alto & tenor saxophone, clarinet, flute 
Piotr Checki - tenor saxophone
Tomasz Dabrowski - trumpet
Tomasz Sroczynski - viola
Szymon Mika - electric guitar & acoustic guitar
Grzegorz Tarwid - piano
Max Mucha - double bass
Qba Janicki - drums & soundboard

Polish Composers Of The 20th Century (2022)

Wydawnictwo: Cleen Feed

Autor tekstu: Mateusz Chorążewicz

Marek Pospieszalski to saksofonista młodego pokolenia z dość już dobrze ugruntowaną pozycją w polskim jazzie. Choć chyba bardziej adekwatnym byłoby tu określenie „w polskiej muzyce improwizowanej”. Pomimo, iż jestem zagorzałym fanem awangardy, do dotychczasowej twórczości Marka Pospieszalskiego podchodziłem z pewną rezerwą. Nie przekonywała mnie ona. Instynktownie wyczuwałem, że może być w niej coś nie do końca autentycznego. Z tak oto wyrobionym zdaniem, w moje ręce wpadł album „Polish Composers Of The 20th Century”.

Inspiracją albumu, jak nie trudno się domyśleć, jest muzyka polskich kompozytorów XX w. Na warsztat Pospieszalskiego trafili Zygmunt Krauze, Włodzimierz Kotoński, Tadeusz Baird, Zbigniew Rudziński, Marek Stachowski, Jan Krenz, Kazimierz Serocki, Roman Palester, Witold Szalonek, Andrzej Panufnik, Tomasz Sikorski oraz Bogusław Schaeffer. Na co warto zwrócić uwagę to fakt, że wcale nie tak łatwo jest się tu tych powiązań doszukać. Pierwowzory stanowią niejako tylko fundament otwierający muzykom drogę do kolektywnej improwizacji.

Interesującym aspektem jest to, że przy opracowywaniu materiału Pospieszalski nie korzystał z partytur pierwotnych utworów. Zamiast tego oparł się na doznaniach słuchowych. Wydaje się, że to m.in. dzięki temu udało się stworzyć coś tak głęboko osadzonego w oryginałach, a jednocześnie na tyle unikalnego i „innego”, że równie dobrze mogłoby stanowić spójną całość oderwaną od oryginalnych kompozycji.

W osiągnięciu takiego efektu końcowego z całą pewnością wpływ miał także dobór muzyków. Poza liderem projektu (saksofony, klarnety, flet i taśma), w nagraniach wzięli udział Piotr Chęcki (saksofon tenorowy), Tomasz Dąbrowski (trąbka), Tomasz Sroczyński (wiolonczela), Szymon Mika (gitary), Grzegorz Tarwid (fortepian), Max Mucha (kontrabas) oraz Qba Janicki (perkusja i soundboard). Jak widać, są to głównie muzycy młodego pokolenia, którzy już wielokrotnie dali się poznać jako niezwykle otwarci artyści potrafiący w każdym projekcie dodać „coś” od siebie. Wartym odnotowania jest to, jak poszczególni muzycy współpracują ze sobą. Właściwie nie da się wyróżnić jednego instrumentu, który górowałby nad resztą. Cały band funkcjonuje jak jeden, żywy i spójny organizm, który konsekwentnie zmierza w tym samym kierunku.

Odsłuch omawianego albumu jest niezwykle mistycznym doznaniem. Dość powiedzieć, że to dwupłytowe wydanie to prawie dwie godziny muzyki. Raczej sceptycznie podchodzę do tak długich albumów, gdyż zdarza się dość często, że muzyka wyczerpuje swój potencjał w ciągu pierwszej godziny. Tu jest jednak zupełnie inaczej. Przestrzeń, którą udało się stworzyć jest nieporównywalna z niczym innym. Ugrzęzłem w tych brzmieniach na dobre. Jest to coś nowego dla mojego ucha, a właśnie tego szukam w awangardowych projektach.

Choć pierwsza jaskółka wiosny nie czyni, to do twórczości Marka Pospieszalskiego od teraz podchodzić będę z dużo większym respektem i otwartością. Lider projektu powiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i z niecierpliwością czekam na jego dalsze kroki.

środa, 5 października 2022

Jakub Hajdun Trio - Utwory własne (2022)

Jakub Handun Trio

Jakub Hajdun, fortepian
Janusz Mac­­kiewicz, kontrabas
Roman Ślefarski, perkusjapo

Utwory własne (2022)

Wydawca: Soliton

Autor tekstu: Jędrek Janicki

Trio Jakuba Hajduna na debiutanckiej płycie wydanej w 2020 roku (zatytułowanej dla niepoznaki Jakub Hajdun Trio) brzmiało efektownie, lecz nie wykraczało tak naprawdę poza mniej lub bardziej schematyczne odegranie stylistyki dawnych mistrzów – w tym wypadku najwyraźniejsze inspiracje stanowili zdecydowanie Bill Evans oraz McCoy Tyner. Dwa lata muzycznego rozwoju pozwoliły jednak zespołowi (który nadal obok pianisty-lidera Jakuba Hajduna tworzą kontrabasista Janusz Mackiewicz oraz perkusista Roman Ślefarski) na wytworzenie o wiele oryginalniejszego języka ekspresji. Choć Hajdunowi nadal bardzo blisko do jazzowego frazowania gigantów gatunku z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych (i nic w tym złego, wszak byli to prawdziwi bogowie!), to bardzo chętnie cały zespół rzuca się w odmęty tak modnego kiedyś third streamu. Na szczególną uwagę zwracają partie solowe Hajduna, które swoją delikatnością i wyczuciem zwłaszcza melodii powoduje, że ta nieco oldschoolowa płyta wybrzmiewa świeżo. Moim prywatnym faworytem pozostaje utwór IV – 6/5-5/4 – być może dlatego, że uwielbiam Dave’a Brubecka, a być może dlatego, że całe trio w tej właśnie kompozycji najpełniej ukazuje swój niemały kunszt interpretacyjny.

poniedziałek, 3 października 2022

Artur Tuźnik Sextet - Spring (2022)

Artur Tuźnik Sextet

Artur Tuźnik – piano, composition
Ned Ferm - tenor saxophone
Erik Kimestad - trumpet
Petter Hängsel - trombone
Anders “AC” Christensen - double bass
Simon Olderskog Albertsen - drums

Spring (2022)

Tekst: Maciej Nowotny

W tym roku to już trzeci krążek nagrany z udziałem pianisty Artura Tuźnika, który dociera do mych rąk. Ten album jednak - w przeciwieńtwie do nieco hardbopowego "Shortlist" i trzecionurtowego "The Space Above" - jest jego autorskim. To co je łączy to jakość muzykowania, która jest bardzo wysoka. Nie bójmy się tego  podkreślać, bo jazz chociaż bywa sztuką, przede wszystkim powinien być rzemiosłem. Jeśli mają Państwo kochających jazz tradycjny (ale nowoczesny) przyjaciół, smakoszy, melomanów, czułych na dźwięki, a szczególnie ich jakość, to jest to rodzaj muzyki, który na koncercie jestem pewien wprawiłby Was w wyśmienity wprost nastrój, a chwilami nawet w ekstazę. Jak na przykład w otwierającym album "Road To Nowhere". Fortepian lidera prowadzi muzykę, ale wspierający go Skandynawowie tworzą ten bezcenny w jazzie "drive", puls,  który unosi muzykę wzwyż, nadaje jej energię, chwilami taneczność, sprawia, że budzą się emocje, a ciało i rytm stają się jednym. Ale są na tym krążku i momenty zupełnie inne kiedy Tuźnik gra solo. W tych chwilach szczgólnie silnie wybrzmiewa polski korzeń tej muzyki, taki klasyczny, o szopenowskiej prowienencji. Krążek zatytułowany jest "Spring" czyli wiosna i potwierdza wysoką formę Tuźnika, bo wydanie w jednym roku trzech płyt tej jakości jest osiagnięciem, co też z przyjemnością odnotowujemy.

niedziela, 2 października 2022

Dominika Czajkowska - Północ (2022)

Dominika Czajkowska

Dominika Czajkowska-Ptak - wokal, fortepian
Rafał Dubicki - trąbka
Radosław Mysłek - perkusja
Mateusz Woźniak - kontrabas
Kuba Gumiński - puzon
Konrad Gzik - saksofon
Tomasz Bielecki – instrumenty perkusyjne
kwartet smyczkowy: Kornelia Figielska (I skrzypce), Adrianna Wadoń (II skrzypce), Joanna Ławcewicz-Musialik (altówka), Katarzyna Stasiewicz (wiolonczela)
Krzysztof Baranowski - gitara (Po prostu bądź)
Rafał Różalski - kontrabas (Korki)
Północ (2022)

Tekst: Maciej Nowotny

Dominika Czajkowska nagrała album debiutancki, w którym jazzowe jest instrumentarium i coś mniej określonego, powiedzmy, jakaś jazowa aura jak na przykład na płytach Anny Marii Jopek. Przede wszystkm jest to po prostu jednak muzyka popularna, w swojej rozrywkowej wersji, którą oceniamy przez pryzmat emocji jakie potrafi wywołać. Słuchając tej muzyki emocje, które pojawiają się u mnie to radość, równowaga, pogoda ducha, słoneczność co niezbyt koresponduje z tytułem płyty. Dlatego stanowi on raczej odwołanie do miejsca skąd pochodzi artystka tj. Gdyni niż do mrocznej, korzennej, godziny duchów. Tematem piosenek jest miłość, modlitwa, bliskość, deszcz na szybie, takie codzienne radości, które łatwo byłoby zbyć wzruszeniem ramion, gdyby nie stanowiły treści życia każdego z nas, kto wie, może najważnieszej. Wokalistyka Czajkowskiej jeśli czymś się wyróżnia to bezpretensjonalnością i autentyzmem, a to sprawia że muzyka, chociaż przewidywalna, nie męczy, a wręcz koi, uspokaja, nie tyle mimo, a może dzięki swojej prostocie. Jak na przykład w utworze "Korki", którego fraza "Zamień stress na jazz" jest wyśmienita, a piosenka  znalazła się na mojej liście jazzu do samochodu. Dziękuję!

sobota, 1 października 2022

Fast Forward 6. Spontaneous Music Festival startuje w pierwszy czwartek października!!!


Zainicjowany wiosną 2018 roku Spontaneous Music Festival, inicjatywa Trybuny Muzyki Spontanicznej oraz poznańskiego Dragon Social Club, na stałe wpisał się w krajobraz muzyki improwizowanej w Polsce. Od początku stawia na młodych, krnąbrnych artystów, unika znanych i powtarzalnych, ceni sobie otwartość i gotowość na wyzwania artystyczne, stawia na składy „ad hoc”, czyli pierwsze muzyczne spotkania sceniczne, nie stroni od festiwalowych projektów kompozytorsko-dyrygenckich, nade wszystko zaś gwarantuje jakość improwizacji na każdym etapie rozwoju sytuacji scenicznych, w niezmiennie niebywałych akustycznie przestrzeniach Małego Domu Kultury w Dragonie.

Szósta edycja Spontaneous Music Festival rozpocznie się oczywiście … szóstego dnia miesiąca. Znów będzie imprezą niepokorną, mieszającą gatunki i siejącą artystyczny ferment. Znów będzie świętem muzyki improwizowanej całego Poznania i nie tylko. Trzy festiwalowe dni, od czwartku do soboty, jak zawsze kilkanaście setów i kilkunastoosobowe grono muzyków z Katalonii, Francji, Niemiec i Polski. Tegoroczna edycja z nazwą własną „Fast Forward”, albowiem wydaje się być definitywnie wydarzeniem post-nowoczesnym, niczym magnetofon kasetowy, brnącym powolnym krokiem szybko do przodu, z oceanem refleksji na czubku głowy. Dla ludzi otwartych, tolerancyjnych, szanujących siebie, innych i cały świat dźwięków!

Tegorocznym headlinerem Festiwalu będzie Ferran Fages, kataloński improwizator, kompozytor, gitarzysta, a także wyjątkowo zdolny manipulator urządzeń elektroakustycznych. Artysta wielu talentów, czołowa postać europejskiej muzyki w każdym z jej awangardowych wcieleń, mistrz minimalistycznych kompozycji i gitarowy eksperymentator udanie odnajdujący nowe pokłady inspiracji w nieskończonej historii post-rocka i noise music. Muzyk zaprezentuje się na deskach Dragona w dwóch trzyosobowych formacjach, z którymi stale współpracuje. Poprowadzi także festiwalowy Ensemble, który wykonana jego minimalistyczną kompozycję przygotowaną specjalnie na potrzeby poznańskiej imprezy.

Wraz z Fagesem z pięknej Barcelony przyjadą do Poznania czterej inni muzycy. Saksofonista Tom Chant, choć urodził się w Dublinie, od lat związany jest z kreatywną sceną katalońską, współtworzy także londyńskie trio z gigantami free impro - Eddie Prevostem i Johnem Edwardsem. Przy okazji od lat jest stałym członkiem Cinematic Orchestra. Katalońsko-portugalski perkusista i perkusjonalista Vasco Trilla grywał już w Dragonie tysiące razy, ale nam ciągle mało jego mistrzowskiej gry w estetyce „no drumming percussion”. Kontrabasista Alex Reviriego, to z kolei czołowy innowator swojego instrumentu, muzyk, który z tego prostego „urządzenia” jest w stanie wydobywać dźwięki niespotykane. Zaciąg barceloński uzupełni młody, jakże krnąbrny perkusista Pere Xirau. Aktywność tej grupy muzyków objawi się w triach Phicus i Isysxae u boku Ferrana Fagesa (obie grupy mają w dorobku płyty wydane w Polsce!), a także w licznych składach „ad hoc” – czyli zostaną zaproszeni na scenę, by improwizowali z muzykami, z którymi nigdy wcześniej nie grali.

Szósta edycja Spontanicznego Festu pełna będzie dźwięków, które przyjadą do nas ze stolicy Niemiec. Przywiozą je muzycy pochodzący z różnych zakątków świata, uznawani wszakże za berlińskich rezydentów. Na ich czele stanie wybitna skrzypaczka Biliana Voutchkova, która zdaje się realizować swoje cele artystyczne na wielu polach muzyki współczesnej, ale najpiękniej finalizuje je w formule swobodnej improwizacji z wykorzystaniem własnego głosu. W wielkim berlińskim pociągu zasiądą także: poetka i artystka wizualna Lena Czerniawska, trębaczka Carina Khorkhordina oraz multiinstrumentaliści – Eric Bauer, Benjamin Whitehill i Laure Boer. Dodajmy, iż Benjamin i Laure na scenie Dragona współtworzyć będą trio z francuskim trębaczem Timothée Quostem.

W festiwalowym „line-up” nie zabraknie oczywiście muzyków polskich, którzy będą ważnymi uczestnikami składów „ad hoc”, a także ansamblu, który weźmie na warsztat kompozycję Ferrana Fagesa. Z Katowic przyjedzie flecista Zofia Ilnicka, z Kopenhagi – silnie związany ze sceną poznańską - saksofonista Michał J. Biel, z Wrocławia klarnecista Mateusz Rybicki, a muzyków lokalnych reprezentować będzie Patryk Daszkiewicz, artysta obsługujący taśmy i generujący tysiące elektroakustycznych efektów.


Fast Forward 6. Spontaneous Music Festival

6-8 października 2022
Dragon Social Club, Zamkowa 3, Poznań, Polska, Europa, Świat

Czwartek 06.10. Start 19:00
Set. 1 Vasco Trilla solo
Set. 2 Ad Hoc: Àlex Reviriego / Zofia Ilnicka / Timothée Quost
Set. 3 Timothée Quost / Benjamin Whitehill / Laure Boer


Piątek 07.10. Start 18:00
Set. 1 Ad Hoc: Patryk Daszkiewicz / Pere Xirau / Àlex Reviriego
Set. 2 Biliana Voutchkova / Lena Czerniawska
Set. 3 Ad Hoc: Biliana Voutchkova / Lena Czerniawska / Vasco Trilla
Set. 4 Ad Hoc: Zofia Ilnicka / Tom Chant / Michał Biel
Set. 5 Phicus: Àlex Reviriego / Vasco Trilla / Ferran Fages

Sobota 08.10. Start 18:00
Set. 1 Ad Hoc: Pere Xirau / Michał Biel / Eric Bauer / Mateusz Rybicki
Set. 2 Isysxae: Tom Chant / Ferran Fages / Pere Xirau
Set. 3 Carina Khorkhordina / Eric Bauer
Set. 4 Desarbres Ensemble: Ferran Fages (dyrygentura), Tom Chant, Carina Khorkhordina, Michał Biel, Mateusz Rybicki, Àlex Reviriego

Bilety: I dzień - 60 zł, II dzień - 70 zł, III dzień - 70 zł. Karnety – 160 zł
Do kupienia tutaj >>> https://tiny.pl/wh2tq

Organizatorzy:
Trybuna Muzyki Spontanicznej / Dragon Social Club / Fundacja Mały Dom Kultury

Partner:
kupbilecik.pl

Festiwal dofinansowano ze środków budżetowych Miasta Poznań. #poznanwspiera

(źródło: informacja prasowa)