Pages

piątek, 27 października 2023

Maciej Obara Quartet - "Frozen Silence"

Maciej Obara Quartet

Maciej Obara – (as)
Dominik Wania – (p)
Ole Morten Vagan – (db)
Gard Nilssen – (dr)

"Frozen Silence" (2023)

Wydawnictwo: ECM

Tekst: Paweł Ziemba

Podobno marzył o nowym brzmieniu, nie tak głośnym jak trąbka i nie tak cichym jak klarnet - gdzieś pośrodku. Kiedy w 1842 roku Adolphe Sax, belgijski wynalazca instrumentów do mosiężnego, stożkowego korpusu, przymocował ustnik klarnetu i nazwał go saksofonem, zapewne nie spodziewał się, jak znaczącą rolę odegra w rozwoju muzyki. Ze względu na głębię, siłę brzmienia oraz uwodzicielski ton, ludzie często nazywali go „diabelskim rogiem”.

Dla niektórych saksofon to brzmienie jazzu. Ta unikalna fuzja instrumentów dętych blaszanych i drewnianych, znalazła w rękach jazzmanów elektryzujące brzmienie, które naprawdę zmieniło świat muzyki.

Słuchając nagrań zarejestrowanych na najnowszej płycie kwartetu Macieja Obary „Frozen Silence” mam wrażenie, że ta ukryta metafizyczna moc oraz „czysty” ton instrumentu, nie tracą nic ze swojego XIX wiecznego opisu.

Historia kwartetu Macieja Obary sięga okresu ponad 10 lat wstecz, gdy biorąc udział w realizacji projektu „Take Five Europe” spotkał się z kontrabasistą Ole Morten’em Vagan’em oraz perkusistą Gardem Nilssen’em, muzykami pochodzącymi z Norwegii. Żaden z nich, zapewne nie myślał, że dzień ten, będzie początkiem międzynarodowego kwartetu, do którego następnie dołączył pianista Dominik Wania.

„Frozen Silence” to trzeci krążek nagrany dla wytwórni ECM, z którą kwartet współpracuje od 2017 roku.

Słuchając pierwszych fragmentów płyty wiedziałem, że ta muzyka będzie mi pasowała. Melodyjne wyczucie, brzmienie oraz klimat kompozycji spowodowały, że pochłonęła mnie w całości. Wszystkich osiem utworów (jak dowiadujemy się z opisu) to wyjątkowa muzyczna podróż "samotnego wędrowca" przez bliskie mu Karkonosze - miejsca pełne magii i niekończących się inspiracji. To reakcja człowieka na piękno natury.

Nie mam wątpliwości, że ta muzyczna opowieść poprowadzi słuchaczy w ich wewnętrzny świat sprawiając, że każdy przeżyje to doświadczenie inaczej.

Moim zdaniem muzyka na płycie brzmi bardziej odkrywczo i jest ciekawsza niż poprzednie nagrania kwartetu. Wszystkie kompozycje wyszły spod ręki lidera, a ich klimat, brzmienie jak też aranżacje doskonale wpisują się w linię wydawniczą ECM.

Można również śmiało powiedzieć, że na „Frozen Silence” kwartet brzmi nieco bardziej żywo i radośnie. Liryczne, melodyjne frazy Obary, często z typowo ECM-owską, melancholijną sygnaturą nadają muzyce czystej magii.

Obara jest doświadczonym artystą. Ma charyzmę, muzyczną intuicję oraz wrażliwość pozwalającą tak świetnie komunikować się z odbiorcami poprzez „język dźwięków”. Jego kompozycje pozostają rześkie i lśniące niczym „wypolerowane formacje granitowe, tworzące skalne baszty, ambony, ściany, rumowiska i pola blokowe na szczytach Suchej Góry w Karkonoszach”. Wspierany przez pianistę Dominika Wanię, perkusistę Garda Nilssena i basistę Ole Morten Vagan, Obara sprawia, że muzyka na płycie jest bardzo plastyczna, pełna powietrza i emocji. Lider jest w swoim żywiole. Wydaje się, że bogactwo jego gry jakby wspinało się na nowe szczyty.

Siłą muzyki zapisanej na krążku jest jednak niepohamowana wola współtworzenia. Kwartet to cztery indywidualności co sprawia, że każdy dokłada od siebie znaczącą i rozpoznawalną wartość, wpływającą ostatecznie na końcowy efekt muzyczny. Nie ma tym teamie słabego ogniwa. Na płycie nie ma zbyt wiele miejsca na ciszę. Oferuje ona żywiołową i „malarską” muzykę sugerującą czasami długie wędrówki, bądź chwile zadumy sprowokowane pięknem natury. Utwory raczej odzwierciedlają pewien stan emocji niż prowokują do rozmyślania.

Ciekawym elementem aranżacji jest zaproponowany przez kwartet, sposób realizacji muzyki poprzez formę dialogów. Ten polifoniczny efekt powoduje, że słuchacz ma wrażenie jakby uczestniczył w dyskusji między znajomymi. Czasami temat tej rozmowy jest bardzo miły, aby po chwili przejść w monolog umożliwiający wyrzucenie z siebie emocji i myśli.

Płytę otwiera liryczna, osadzona na pojedynczym pomyśle rytmicznym, gra na saksofonie altowym lidera, nadająca ton kompozycji „Dry Mountain”. Dominik Wania dźwiękami fortepianu dopełnia ten stylowy ton saksofonu Obary sprawiając, że całość jest bardzo plastyczna. Na uwagę zasługuje schowana w tle, bardzo ciekawa gra sekcji rytmicznej.

Wszystkie osiem kompozycji mają bardzo jazzowy charakter. Interakcje muzyków są mocne. Wyczucie, intuicja, współbrzmienie to elementy charakteryzujące świetnie współpracujących ze sobą muzyków. Wszyscy doskonale bawią się dźwiękami i rytmem. Dominik Wania tworzy rozbudowane solówki, które brzmią świetnie, są ciekawe i zasługują na osobne wyróżnienie.

„Frozen Silence” to płyta, której zamysł powstał w okresie izolacji i przymusowego odosobnienia spowodowanego pandemią. To czas powrotu do korzeni, miejsc bliskich czasom młodości, do natury. Inspiracja będąca bodźcem do stworzenia muzyki jest tu bardzo istotna, a cały kwartet kreatywnie uchwycił atmosferę podczas sesji nagraniowej.

Ci z nas, dla których muzyka jest wielkim ukojeniem, z pewnością nie zawiodą się wysublimowanym i czasami odświerzającym brzmieniem kwartetu oraz stylową, tęskną grą Obary na saksofonie, nadającą wiodący ton wszystkim utworom na płycie.


czwartek, 26 października 2023

Coagulant - "Map of the dusk until its replacement"

Coagulant 

Fabio Kubic

"Map of the dusk until its replacement" (2023)

Wydawca: Antenna Non Grata

Tekst: Jędrek Janicki





Proszę o uwagę, Immanuel Kant wciąż żyje! Gwoli ścisłości, nic nie wiem o tchnięciu życia w zwłoki słynnego królewczanina, jednak wiem, że jego myśl, zwłaszcza z okresu "Krytyki władzy sądzenia", nadal ma się całkiem dobrze! Uświadomiło mi to nagranie "Map of the Dusk Until Its Replacement" stworzone przez artystę ukrywającego się pod pseudonimem Coagulant, a wydane przez niezawodną Antennę Non Gratę. 

Mówiąc w dużym skrócie, refleksja nad estetyką Kanta opiera się na analizie samego przeżycia estetycznego, a nie dzieła sztuki. Ta pozornie niewielka zmiana w myśleniu ma swoje olbrzymie konsekwencje, wszak jałowe, jak się okazuje, pytanie o granice sztuki (w tym także muzycznej) oraz jej definicje zostaje tak naprawdę unieważnione. Inaczej mówiąc, nie ma dla mnie kompletnie żadnego znaczenia czy  Map of the Dusk Until Its Replacement nazwiemy muzyką czy też innego rodzaju aktywnością dźwiękową. Fabio Kubic (bo tak naprawdę nazywa się Coagulant) eksploruje brzmienie uzyskane przy pomocy różnego rodzaju mikrofonów czy sprzężeń. Efektem tego procesu jest niepokojący szum, który w zależności od kontekstu swojej obecności (problemu kontekstu Kant akurat nie dostrzegał) nabrać może przeróżnych znaczeń. 

Map of the Dusk Until Its Replacement jest swego rodzaju intelektualnym wyzwaniem i potężnym znakiem zapytania zawieszonym w dźwiękowej przestrzeni. A jak się wydaje, domeną największych filozofów była stawianie pytań, a nie udzielanie odpowiedzi. 

środa, 25 października 2023

Raphael Rogiński - "Talan"

Raphael Rogiński

Raphael Rogiński - gitara

"Talan" (2023)

Wydawca: Instant Classic

Tekst: Jędrek Janicki


„Gra na instrumencie jest jak granie na żyłach lub włosach. To musi być część ciała. Większość dźwięków mojej gitary przypomina instrument zbudowany z żeber i żył”. Nie pamiętam kiedy i przy jakich okolicznościach Raphael Rogiński wypowiedział te słowa. Nie mam jednak wątpliwości, że stanowiłyby one najprecyzyjniejszą (auto)recenzję najnowszej płyty tego wyjątkowego gitarzysty. Wszak Talán to uniwersalność płynąca wprost z flaków. 

Na płycie tej być może pobrzmiewają inspiracje częstymi podróżami muzyka nad Morze Czarne. Być może usłyszeć można również tradycję saharyjskiego bluesa, a być może pobrzmiewają na niej tak bliskie Rogińskiemu nawiązania do tradycji muzyki żydowskiej. Może, może, może, a w zasadzie, po starowęgiersku, talán, talán, talán – wszak tak właśnie w tym języku brzmi tajemnicze słowo „może”. Dla mnie jednak płycie tej najbliżej do przestrzeni, którą Rogiński tworzył wraz z Genowefą Lenarcik w ramach duetu Żywizna. Ich wspólne interpretacje kurpiowskiej muzyki były potwornie wręcz surowe. Jak się okazuje, anglojęzyczny zwrot I like it rough oznaczać może coś zgoła innego niż tęsknotę za wybujałymi fantazjami spod znaku markiza de Sade’a. W przypadku muzyki Rogińskiego rough oznacza pewnego rodzaju brutalną szczerość. W każdym dźwięku jego gitary wybrzmiewa prawda, rozumiana jako ostateczna wartość egzystencjalna. Tak, tak, nie bójmy się wielkich słów, Talán stanowi wyzwanie dla wrażliwości odbiorców. Rogiński jest w stanie szarpaniem strun dotrzeć do specyficznej zasady rządzącej światem. Nie mam pojęcia czym miałaby ona być, ale gitara Rogińskiego pozwala mi wierzyć, że jej poszukiwanie nie jest zadaniem nikczemnie daremnym. 

Chyba jednak najpiękniejsza i najbardziej zdumiewająca na płycie Talán jest bezpośredniość dźwięku i opowieści snutych przez Rogińskiego. Mam wrażenie, że brzmienia te są gdzieś głęboko poukrywane (co bardziej romantyczni powiedzieliby, że „chowają się one w duszy”), a płyta ta jest tylko sposobem ich wydobycia. Dave Gahan swego czasu wyśpiewywał zaskakująco dobrze jak na siebie frazę let me show you world in my eyes. To samo mógłby powiedzieć Rogiński, a ja gorąco zachęcam do próby spojrzenia na świat przez pryzmat dźwięków zawartych na płycie Talán. 


wtorek, 24 października 2023

FABRIKER [101​]​ - "delirus​-​a"

Fabriker [101] – Kamil Kasprzyk

Wydawca: Antenna Non Grata (2023)

Autor tekstu: Jędrek Janicki




Antenna Non Grata prowadziła swego czasu serię wydawniczą o jednej z najpiękniejszych nazw, jakie umysł ludzki mógł w ogóle wykreować – chodzi o serię MAKE NOISE GREAT AGAIN. Pod tą wersją dążeń wielkościowych akurat się podpisuję i nie mam wątpliwości, że postulatem takim zachwycony byłby również niejaki Fabriker [101], który w ramach aktywności Antenny wydał niedawno swój album delirus-a.

Choć Kamil Kasprzyk (bo tak naprawdę nazywa się Fabriker [101]) noise’owym żółtodziobem zdecydowanie nie jest, to jednak delirus-a to pierwsze jego nagranie, które wywędrowało poza przestrzeń internetową, by przybrać formę fizycznego nośnika. Struktury tworzone przez Fabrikera [101] nawiązują do stylistyki harsh noise wall, jednak wydaje się, że w swojej intensywności ustępują nieco niektórym wydawnictwom spod znaku innego znakomitego labelu okołonoisowego – czyli stricte internetowego Gates of Hypnos. Nie jest to oczywiście zarzut, wszak Fabrikera [101] słucha się naprawdę bardzo dobrze – o ile tylko nasza tolerancja na dźwięki powszechnie uznane za nieprzyjemne jest ponadprzeciętna. Na delirus-a pojawiają się również tropy, które pozwalają mieć nadzieję, że ta konkretna ściana dźwięku do gustu przypaść może również miłośnikom industrialnego metalu, rzecz jasna w jego najbardziej ekstremalnych odmianach.

Nie chcę zabrzmieć jak guru jakiejś sekty, ale otwórzcie głowy, oczyśćcie dusze (hehe) i dajcie szansę takiej aktywności dźwiękowej. Gwarantuję, że paręnaście minut poza strefą estetycznego komfortu nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a przynieść może zgoła inne niż tradycyjne doznania estetyczne. 

poniedziałek, 23 października 2023

Krakowskie refleksje zagranicznych artystów z Not Two Records

Krakowskie refleksje zagranicznych artystów z Not Two Records

Autor tekstu: Marcin Kaleta


***

Satoko Fujii & Natsuki Tamura

Satoko Fujii — fortepian
Natsuki Tamura — trąbka

"In Krakow In November" (2006)

Wydawca: Not Two Records



Słucham tej płyty bez opamiętania. Brzmi bowiem, jakby powstała tuż po zagładzie Hiroszimy i Nagasaki.

Wszystko rozpoczyna marsz żałobny: "Strange Village". Fortepian przestrzega, że zbliża się rozstanie. Natomiast trąbka cokolwiek się waha, by na to przystać, ostatecznie jednak nabrzmiewa niesamowitą boleścią i rozpaczą. I wspólnie zapowiadają opustoszenie i osamotnienie.

Potem nastaje istny szkwał. Free jazzowy "A North Wind" to już wściekły skowyt bólu.

"Morning Mist" przynosi uspokojenie. Pogodzenie się z koniecznością. Gdzieniegdzie prześwitujące słońce... Dopiero płaczliwa trąbka przypomina, że to... Nazajutrz (fani SF rozumieją). Po Dniu Gniewu. Dniu Zagłady. Po końcu świata. Nie ostało się nic prócz melodii mgieł rannych, skrwawionych, spopielonych.

"Ninepin". Zmiana tonacji. Trochę jak Chopinowskie mazurki. I tęsknota. Przynaglenie. A może jednak istnieje sposób, by coś odzyskać? Cokolwiek.

Szybko pozbawia nas złudzeń jakby nieskładny "A Holothurian", przeistaczając się w lamentację.

Tytułowy "In Krakow, In November" od początku popada w rezygnację. Patos uprzedza wspomnienie tego, co dobre, ale skazane na nieistnienie. Spacerujemy wzdłuż rzeki, pogrążeni w ciemności, wiedząc wszakże, że "jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden / on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania / on będzie Miasto".

Stąd i pobudka w "Explorer". Niezdecydowana. Lecz nieustępliwa. Burzy się i wzdyma.

I wreszcie "Inori". Kiedyś gdzieś wszystko rozpoczniemy od początku. To, co minęło, odżyje. Może i trwa noc, ale słusznie pisał natchniony mądrością biblijnych proroków Jan Kochanowski: "nie już słońce ostatnie zachodzi".

Duet z Japonii: Satoko Fujii — fortepian oraz Natsuki Tamura — trąbka, nie jest szczególnie znany w naszym kraju. Ubolewam nad tym, jak zawsze, gdy coś naprawdę wartościowego umyka uwadze. Oczywiście nie wszystkie albumy małżeństwa doceniam. Niemniej ten wyróżnia się szlachetnością i rzadko spotykanym pięknem.



***

Dominik Duval 

Dominik Duval — kontrabas

"Songs for Krakow" (2007)

Wydawca: Not Two Records



Dominic Duval (1944-2016) był amerykańskim kontrabasistą jazzowym. Przez kilka godzin można by opowiadać, z kim i co nagr(yw)ał. Zamiast tego ad rem: 8 listopada 2007 roku uczestniczył w magicznym koncercie w Klubie Alchemia na krakowskim Kazimierzu. Jego formacja, Trio X (pozostali członkowie to Joe McPhee — saksofon tenorowy i trąbka kieszonkowa oraz Jay Rosen — perkusja), wespół z Mikołajem Trzaską na saksofonie altowym i klarnecie basowym (co dało pełnoprawny kwartet), przedstawiła magiczny repertuar, który złożył się na dwupłytowy magiczny album pt. "Magic" (2009). O nim nie zamierzam jednak teraz pisać. Albowiem dokładnie tydzień wcześniej Duval postanowił w tymże klubie zarejestrować "Songs for Krakow" (2007).

Przebywał zatem w podwawelskim grodzie dłużej. Oczarowany miastem, dedykował mu solowy album. Jak na kogoś, kogo pasjonował nade wszystko free jazz, przedłożył materiał wyjątkowo konkretny. Nie zajmują go eksperymenty. Gra palcami lub smyczkiem, acz tym akurat rzadziej. Utwory, chociaż nie najkrótsze, wydają się zwarte. Oddane zamyśleniu, podporządkowane skupieniu, powierzone uduchowieniu... Również intymne — ostatni, co ciekawe: jedyny na płycie standard, poświęca pamięci rodziców, do których kilka lat później dołączy. Tę muzykę należy odtwarzać bezustannie. Przemawia przez nią miasto, w którym powstała, z tym wszystkim, co je stanowi, odkąd istnieje. Dzieje się to za sprawą kogoś, kto je odwiedził, wyjechał bezpowrotnie, a jednak... wśród nas został.

T

***

Wszystkie trzy wymienione w niniejszym tekście płyty wydała krakowska wytwórnia Not Two Records (MW774, MW778, MW816). Tak się mi wydaje, że cały jej katalog wypadałoby przedstawić: to nieprzebrana skarbnica jazzu najwyższej jakości.

poniedziałek, 16 października 2023

Patryk Zakrocki - "Tales of Solo Guitar"

Patryk Zakrocki

Music - Patryk Zakrocki

"Tales of Solo Guitar" 

Wydawnictwo: Audio Cave (2023)




Autor tekstu: Maciej Nowotny

Aż ciężko uwierzyć, ale to prawda. I nie, nie myślę tu o dużej szansie na odsunięcie PIS od władzy, na to czy tak się stanie czy nie, musimy poczekać do ogłoszenia ostatecznych wyników. Myślę o Patryku Zakrockim. Bo ta płyta - aż trudno w to uwierzyć - to jego debiut! Oczywiście żywo zaprotestujecie i wykrzykniecie: ale cóż Ty opowiadasz! Przecież Zakrocki ma w swojej dyskografii kilkanaście albumów, był podporą na poły już legendarnego środowiska skupionego wokół wytwórni Lado ABC, a ostatnio współtworzy formację Polski Piach, która zrobiła furorę wśród miłośników mniej uczesanej wersji muzyki improwizowanej w Polsce. O jego dotyczasowej karierze, chociaż to człowiek młody, można i należałoby pisać długo i z uznaniem wspominając różne kooperacje, w które był zaangażowany m.in. z tak charyzmatycznym muzykami jak Paweł Szamburski, Jacek Mazurkiewicz, Marcin Olak, o zagranicznych, takich jak m.in. Agusti Fernandez czy Kazuhisa Uchihashi nie wspominając (he, he). Co zatem z niego za debiutant? A jednek debiut jest. Bo na gitarze! I solo!

I w ogóle to jakby ten sam, a jednak inny Zakrocki. Bo na tej płycie zaprasza on słuchaczy do bardzo osobistej, intymnej przestrzeni. Można się wręcz poczuć jakby artysta zadzwonił do nas, zaprosił do siebie do mieszkania, kazał usiąść w głębokim, wygodnym fotelu i wskazując ręką na stojące przy ścianie, powiedział: "Po prostu, kocham je!". Co miałby na myśli? Piękne kobiety, górę banknotów, książki, pamiątki z wycieczek na Kretę czy do Tajlandii? Otóż nie! Chodziło by mu o kolekcję gitar, wśród których wyróżniają się oczywiście "gibole". Weźmy taki na przykład model vintagowego Gibsona ES-120, który usłyszeć możemy w pięknych nokturnach na  tej płycie, somnabulicznych "First Night Walk" czy "Another Night Walk". To produkt legendarnej fabryki w Kalamazoo w stanie Michigan w USA, który nie tylko pięknie wygląda - jest to gitara hollow body z pojednynczą f-hole typu thinline - ale która gdy wziąśc ją w ręce to człowiek dostaje ciarek na plecach jakby pieścił ukochaną dziewczynę. Przede wszystkim jednak ma ona zjawiskowy, pastelowy, liryczny "sound", którym można malować w drgającym powietrzu obrazy przypominające te, które stworzyli kiedyś impresjoniści.

Tak, bohaterem tej płyty jest nie tylko "debiutant" Zakrocki, ale także dwa jego Gibsony, a właściwie ich brzmienie, które sprawia że świat zaczyna wracać do swojej naturalnej harmonii. Ale jest też na tej płycie coś jeszcze więcej, co jest właściwie najważniejsze. Opowieści. O czym te opowieści? O spotkaniu z muzyką. Nie jazzem, muzyką improwizowaną, instrumentalną, chociaż to wszystko tu jest. Ale chodzi o spotkania z tradycją muzyczną, która korzeniami sięga tysięcy lat wstecz i nieraz tysięcy kilometrów stąd. To dlatego usłyszymy w niektórych utworach na tej płycie echa muzycznych języków z bardzo nieraz odległych stron: kubańskiej habanery, muzyki country, a nawet hinduskich rag. I jeszcze dużo więcej. Posłuchajcie muzyki i... swojego serca. Bo muzyka na tej płycie jest skierowana nie tyle nawet na Waszych uszu, co do serca właśnie, zgodnie z tym co pisał Ewangelista, iż "tam skarb, gdzie serce twoje". Brawo Patryk!


piątek, 13 października 2023

Marcin & Bartłomiej Oleś Duo – "Spirit of Nadir"

Marcin & Bartłomiej Oleś Duo 

Marcin Oleś – kontrabas
Bartłomiej Oleś – perkusja

"Spirit of Nadir" (2017)

Wytwórnia: Audio Cave

Autor tekstu: Marcin Kaleta


Płyta "Spirit of Nadir" (2017) wydaje mi się godna uwagi z trzech powodów, które niżej wypunktuję, nie wydając się w żadne dywagacje.

Otóż, po pierwsze, nagrali ją bliźniacy, bracia Oleś. Można tu mówić wręcz o komunii umysłów: tak doskonale jednoczą się, dopełniają, wzajemnie wzbogacają dźwięki tylko dwóch instrumentów — kontrabasu Marcina oraz bębnów Bartłomieja.

Po drugie, ma charakter etniczny, acz zainspirowana została przez różne kultury: bliskowschodnią, afrykańską i hinduską. Nie mamy jednak do czynienia z tandetnym orientalizmem czy efekciarską egzotyką — w żadnym momencie słuchaczowi nie udziela się zniechęcenie bądź przesyt. Przeciwnie, trwa w urzeczeniu do ostatniego utworu, w zafascynowaniu odmiennością i różnorodnością, którą wyraża muzyka.

Po trzecie wreszcie, to coś w rodzaju medytacji, modlitwy. Splata się tu nade wszystko religijność judeochrześcijańska i islamska — taka najpierwotniejsza, niezidoktrynowana, wolna od teologii, a stanowiąca misterium, za sprawą którego współodczuwamy tę pustynię rzeczywistości jako faktycznie nawiedzoną przez boskość.

Materiału słucha się fenomenalnie: w zadumie, ale i w ekstazie nieomal mistycznej. I nawet jeśli kogoś nie poniesie owa euforia tak, jak mnie przed laty, na pewno przyzna, że jest on co najmniej dobry.


wtorek, 10 października 2023

Piotr Rachoń Quartet - "Amazonia"

Piotr Rachoń Quartet

Piotr Rachoń – fortepian
Vojto Monteur – gitara, elektronika
Jakub Olejnik – kontrabas
Paweł Nienadowski – perkusja

"Amazonia" (2021)

Wydawnictwo: Vertigo Records

Tekst: Paweł Ziemba

Pianista, kompozytor, band-lider Piotr Rachoń po kilku latach od wydanej w 2018 roku wspólnie z Jorgosem Skolias’em płyty „FREE”, przedstawia nam swój najnowszy krążek „Amazonia”.

Już od pierwszego utworu słychać, że mamy do czynienia z zupełnie inną, zaskakującą koncepcją muzyczną, zapewniającą nastrojowy fundament dla bardzo wyraźnego brzmienia wszystkich instrumentów. Poza Piotrem Rachoniem grającym na fortepianie, zespół współtworzą: Jakub Olejnik kontrabas, Paweł Nienadowski perkusja oraz Vojto Monteur gitara elektryczna. Wszyscy muzycy doskonale wczuli się w klimat oryginalnych kompozycji lidera, wypracowując wspólne aranżacje, utwory inspirowane kulturą Azji oraz muzyką klasyczną.

Sześć kompozycji jest bogato zaaranżowanych pod kątem dramatyzmu i liryzmu. Wykorzystując powtórzenia, różnice w barwie oraz niuanse dynamiczne, kwartet nadaje utworom ich indywidualny, ciekawy charakter.

Piotr Rachoń to muzyk, który rzadko wybiera najprostsze sposoby zafunkcjonowania w mediach lub w świadomości odbiorcy. Zamiast tego wykorzystuje swoją wrażliwość oraz arsenał instrumentalnych umiejętności w tak wysublimowany, komunikatywny sposób, że jego improwizacje są czytelne i spójne z solistycznymi popisami innych członków kwartetu.

Z całą pewnością można powiedzieć, że krążek „Amazonia” weryfikuje kompozytorskie zdolności lidera.

Płyta osadzona jest w dwóch silnych obszarach muzycznych: Ethno i Ambient. Bardziej oczywisty jest charakter etniczny - rozszerzone instrumentarium, ciekawe orientalne brzmienie, nastrojowe frazy improwizacji, klimatem kojarzone z brzmieniem dalekiego wschodu. Ten bogaty set muzycznych i życiowych doświadczeń wszystkich członków zespołu był bez wątpienia wartością wzbogacającą brzmienie albumu.

Rezultatem tego jest wciągająca, muzyczna podróż, naznaczona krętymi melodiami, pastelowymi harmoniami, a czasami - zamiatającym, szybkim rytmem.

Muzyka jest żywiołowa, pełna zwrotów akcji, zaskakująca swoim brzmieniem. Z drugiej strony - nie jest pozbawiona emocji i liryzmu, nadając utworom medytacyjny charakter.

Płytę otwiera sugestywna, tytułowa kompozycja „Amazon” , w której pejzaż dźwiękowy (stworzony przez Rachonia oraz Jakuba Olejnika na kontrabasie i Pawła Nienadowskiego na perkusji) stanowi podstawę dla dynamicznej improwizacji gitarzysty Vojto Monteura. Ten nietuzinkowy artysta, znany z pierwszych nagrań EABS, wnosi wiele do brzmienia kwartetu, zmieniając wyraźnie jego charakter.

Popisem aranżacyjnych umiejętności Rachonia jest kompozycja „Domine Jesu” będąca fragmentem Requiem, ostatniego dzieła Mozarta. Co prawda pomysł, aby przy dość ciekawych własnych kompozycjach o mocno etnicznym zabarwieniu, sięgać po dość charakterystyczny fragment dzieła Mozarta, w mojej ocenie, jest nie do końca zrozumiały, ale jazzowa aranżacja fragmentu Requiem robi duże wrażenie.

Bardzo ciekawym utworem jest „Manczureek”. Praca talerzy Pawła Nienadowskiego ubarwia muzykę srebrzystymi plamami, a linie gitary ją zagęszczają. Sposób gry i brzmienie Vojto Monteura jest bardzo plastyczny, sprawia wrażenie pędzla malującego odległe pejzaże.

Moim faworytem jest jednak „Spring” - kompozycja mająca zdecydowanie bardziej akustyczny charakter. W tym utworze nacisk położony jest na subtelny dialog i unoszącą się melodyjność, Jakby było za mało - z każdą kolejną minutą utworu pojawia się poczucie cudownej spójności, które swoje brzmieniowe apogeum osiąga wejściem gitary.

Na płycie słyszalne są wpływy muzyki dalekiego wschodu ubarwione zmodyfikowanymi dźwiękami gitary. W muzyce tej jest sporo elektronicznych, eksperymentalnych brzmień bardzo charakterystycznych dla stylu ambient.

„Amazonia” Kwartetu Piotra Rachonia brzmi nowocześnie. To podróż w świat muzyki i dźwięków inspirowanych kulturą wschodu i naturą. Zaskakuje aranżacjami oraz rozbudowanymi frazami improwizacji.

Utwory są różnorodne, prezentują dość szeroki zakres możliwości kompozytorskich jak też wykonawczych całego kwartetu.

Polecam Państwa uwadze ten krążek z nadzieją, że Piotr Rachoń i jego koledzy z zespołu zaskoczą nas jeszcze wiele razy.


czwartek, 5 października 2023

Maniucha Bikont / Ksawery Wójciński – "Oj Borom, Borom..." (2017)

Maniucha Bikont / Ksawery Wójciński – "Oj Borom, Borom..." (2017)

Maniucha Bikont — śpiew
Ksawery Wójciński — kontrabas, śpiew, dzwonki

Wytwórnia: Wodzirej

Tekst: Marcin Kaleta


Instrument plus głos, kobiecy głos? To zawsze się sprawdza, niezależnie od gatunku oraz tego, czy wokalistce towarzyszy skrzypek (Delilah Sharon Gutman & Rephael Negri), tubista / serpentysta (Nataša Mirković & Michel Godard), perkusista (Sainkho Namchylak & Jarrod Cagwin), czy wreszcie kontrabasista. Bo też objawienie stanowiło dla mnie "Oj borom, borom..." (2017) Maniuchy Bikont i Ksawerego Wójcińskiego. Rzecz fenomenalnie wydana: z tekstami w kilku językach, fotografiami i reprodukcjami. Poza tym równie fenomenalnie nagrana.

Niewiarygodne, że oboje potrafią wyczarować tak rozległą przestrzeń. No dobrze, jeszcze echo ich wspomaga(ło). W każdym razie skutecznie przenoszą w pradawne rusykalne krajobrazy Kresów. Wszystko jest tu ascetyczne i konkretne, a jednocześnie pełne, soczyste, witalne, intensywne. Taka synteza improwizacji i ilustracyjności, klimatu i kreatywności. Natomiast występ Wójcińskiego to istne mistrzostwo świata — gra z umiarem i niezmiernym wyczuciem, nie afiszuje się, acz jest niezbędny. I te jego dwie lakoniczne kompozycje solowe: ileż tu wstrzemięźliwości, a zarazem ekspresji! Nie ukrywam, chciałbym usłyszeć go kiedyś obok Joëlle Léandre.

Czy jednak w tym przypadku to aby na pewno jazz? Pozornie mamy do czynienia z muzyką tradycyjną, ludową. Maniucha przez kilka lat odwiedzała wieś Kurczyca nieopodal Nowogrodu Wołyńskiego. Nie przedkłada stamtąd żadnych nagrań terenowych. Terminowała u trzech lokalnych śpiewaczek: Hanny Danylczuk, Haliny Romanczuk i Loni Serbin, by po-tym samosie zaszaleć jako i one. A każdy koneser doskonale się orientuje, że takowe babcie zapodają najmocniejszego i najlepszego dżezza. Można to odczuć, gdy Bikont samodzielnie wykonuje pieśni, które jej prezentowały. "Podarowały", jak stwierdza. "To, co robimy z Ksawerym, to już nie etnografia, ale tworzenie własnej interpretacji, własnego świata". Nie jest to zatem oryginalna muzyka źródeł czy też tzw. odnaleziona, lecz przetworzona "przez wrażliwość i wyobraźnię" duetu. Czyli w jakimś sensie na pewno ujazzowiona; przesadzają o tym chociażby projekty, w jakich zazwyczaj uczestniczy Wójciński.

Repertuar wokalistka wykonuje z powagą, namaszczeniem i szacunkiem. Także z przejęciem — wydawać się może, iż osobiście przeżywa dramaty, o których śpiewa. Teksty także opracowała, złożyła "w taką, a nie inną całość". "Chciałam, żeby powstało wrażenie, że wszystkie te historie są częścią jednej mitologii. Nieprzypadkowo zaczynamy od pieśni wiosennej, zalotnej. Dalej pojawia się niepewność — jaki los spotka młodego chłopca, który wyrusza w poszukiwaniu ukochanej, ciekawość — kto trafi się dziewczynie z pękiem ziół. Potem opowieści z dojrzałego już życia, doświadczenie rozłąki, śmierci bliskich, życie z nową rodziną, tęsknota za domem. Na koniec kolędą wracamy znów do pieśni zalotnych, weselnych i pieśni żniwnej o orle nawiązującej do urodzaju i płodności. Układ pieśni na płycie odwzorowuje cykl pór roku — płyty można słuchać [...] w kółko".

No ba. I wszelakie powroty, nawet po latach, jak ten mój obecny, są wskazane. Rozgrzewa nas ta dziewczyna, po ukraińsku nadto. Ma to znaczenie: przydaje całości autentyzmu i potęguje rzewność w kilku momentach tak bardzo, że nie sposób się nie wzruszyć.