Pages

wtorek, 28 listopada 2023

Sutari - “Wiano”

Sutari 

Basia Songin — śpiew, bęben obręczowy, basetla, perkusjonalia, instrumenty codzienne (woda, tarka kuchenna)
Kasia Kapela — śpiew, skrzypce, perkusjonalia, instrumenty codzienne (deska kuchenna, nóż, kieliszek, butelki)
Zosia Barańska — śpiew, skrzypce, perkusjonalia, instrumenty codzienne (mikser kuchenny, klucze płaskie)

gościnnie:
Piotr Kędziorek – zapowiedź etnograficzna (5)
Piotr Pac-Pomarnacki – smażący jajeczniczę w kuchni (7)
Natalia i Grzegorz Ajdaccy – tańczący oberka (10)

“Wiano” (2014, reedycja z 2023 r.)

wyd. Audio Cave

Tekst: Szymon Stępnik


Ludowość to dość popularny (szczególnie ostatnimi czasy) motyw, po który sięgało wielu wybitnych artystów — nie tylko z pogranicza jazzu, ale też muzyki klasycznej i szeroko pojętej muzyki rozrywkowej w ogóle. Ostatnio miałem przyjemność wysłuchać wspaniałego koncertu Piotra Damasiewicza w ramach Letniej Akademii Jazzu, który na piękny, jazzowy sposób interpretował muzykę spod Beskidu Żywieckiego, gdzie swego czasu dostąpiłem okazji aby zdobyć szczyt Babiej Góry. Z motywem ludowym spotkać można się również w najnowszych “Chłopach” w reżyserii Doroty i Hugh Welchmana, którzy stali się zresztą polskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Zwieńczeniem mojej tegorocznej wędrówki po — zdawać by się mogło — oklepanym już temacie polskiej wsi, jest reedycja debiutanckiego albumu zespołu Sutari pod nazwą “Wiano”, który okazuje się być… zaskakująco świeży i dobry.

Zespół tworzą trzy intrygujące artystki specjalizujące się w szeroko pojętej muzyce ludowej — Basia Songin, Kasia Kapela i Zosia Barańska. Zadebiutował w 2012 roku na Festiwalu Folkowym Polskiego Radia „Nowa Tradycja” zdobywając II nagrodę jury i nagrodę publiczności. Działalność dziewczyn docenili też producenci filmu Chłopi, którzy zaprosili je wraz ze słynnym polskim producentem muzycznym Łukaszem Rostkowskim (znanym bardziej pod pseudonimem “L.U.C.”) do skomponowania soundtracku.

Już pierwszy utwór zwiastuje, że słuchacz będzie miał do czynienia z dziełem niezwykle oryginalnym. Jazzowo grające skrzypce (przypominające bardziej nowe Atom String Quartet, niż dźwięki etniczne) akompaniują tradycyjnym ludowym zaśpiewom. W tle słyszymy wiele intrygujących dźwięków, jak choćby skrzypienie drzwi oraz imitację śpiewu ptaków. Trzy kobiece głosy tworzą "swojski" klimat, choć harmonizują w sposób daleki od tradycyjnego. Każda piosenka na swój sposób ma coś niecodziennego, ciekawego oraz wyjątkowego. Uwielbiam ten fragment “Idzie niedźwiedź”, podczas którego jedna z artystek nuci w tle tytułowe słowa, tworząc tym samym swoisty wokalny akompaniament. Dzięki temu, album ten jest różnorodny i nie pozwala się nudzić.

Sutari daleko jest jednak do typowej grupy wokalnej a'la Novi Singers. Muzyka, choć schowana i oszczędna, odznacza się pomysłowością oraz wirtuozerią. O ile w twórczości Piotra Damasiewicza, którego ostatnimi czasy sporo słuchałem, bliżej jest do jazzu, bohaterów niniejszej recenzji należy utożsamiać raczej z muzyką ludową. Mimo to, subtelne dźwiękowe elementy są na tyle silne, szczególnie przy kolejnych przesłuchaniach, że skomponowanych motywów nie powstydziliby się najznamienitsi skrzypkowie jazzowi w Polsce. Świetnie wykorzystują też dźwięki tła, jak choćby wodę, kieliszki, tarcie ziemniaków lub nawet… smażoną jajecznicę.

Produkcyjnie również nie można niczego zarzucić. Dźwięki zostały nagrane bardzo wyraźnie, nowocześnie. Jestem wdzięczny, że nikt nie wpadł na pomysł, aby na siłę “postarzać” nagrania. Głosy poszczególnych dziewczyn nie są w stu procentach zsynchronizowane, co dodaje autentyczności i swojskości. Brzmienie instrumentów etnicznych oraz tzw. "dźwięków naturalnych" również zrealizowano na światowym poziomie.

Muzyka ludowa budzi skojarzenia z radością i sielanką. Sutari proponują jednak coś zgoła odmiennego. Zarówno w muzyce oraz w tekstach dominuje żal, rozpacz. To tylko potwierdza, jak nowatorskie w swoim wyrazie jest “Wiano”.

Tradycyjnie wianki noszone były przez dziewczęta i niezamężne kobiety, stąd stały się symbolem niewinności. O kobiecie zamężnej mówiło się, że „straciła wianek”. Tytuł płyty jest nieprzypadkowy, gdyż jest to de facto album koncepcyjny i opowiada o zmaganiach młodej niewiasty, która wyszła za mąż za niejakiego Jasia, a później przeżywała wszelkie perypetie z tym związane. Opowieść skupia się na cierpieniu i roli kobiet w dawnych czasach, których rola w społeczeństwie była przecież mocno marginalizowana. Bohaterka wyszła za Jasia, pomimo tego, że wcale tego nie pragnęła (“Kupalnocka”), przez co często się z nim kłóciła (“Konik morski”), a nawet sięgała po alkohol (“Wino”). Nawet gdy racja była po jej stronie, to ona musiała przepraszać swojego partnera (“Jeleń”). Ostatecznie, podobnie jak w przypadku Jagny z powieści “Chłopi”, jej jedyną winą była tylko jej uroda.

Swoją drogą, taka nowoczesna, feministyczna interpretacja motywów ludowych jest ostatnimi czasy dość popularna w kulturze. "Wiano" robi jednak krok do przodu i tworzy swoistą paralelę odnośnie dzisiejszych czasów, stanowiąc swoisty komentarz społeczny. Jako przykład wskażę tutaj fragment utworu “Chłopacy”:

"zegarek na ręku z kartofla zrobiony

i to jest nie jego — tylko pożyczony"

Aby nie było tak cukierkowo, wspomnieć należy też, niestety, o pewnych wadach dzieła. Nie wiem co tu robi “Zapowiedź etnograficzna”, która kompletnie zabija klimat i wyrywa z transu słuchacza. Nie rozumiem też, czemu znalazła się jedna piosenka w wersji koncertowej (a jeśli taką wersją nie jest i te brawa dograne zostały w studio — jest bez sensu jeszcze bardziej). Do nietrafionych pomysłów zaliczyć należy umieszczenie dwóch niemalże takich samych piosenek, czyli “Konika morskiego” i “Konika polskiego”. Te drobne kwestie psują klimat całości.

Do utworu Tranś nagrany został teledysk w reżyserii Tomasza Knittela, który chyba najlepiej podsumowuje czym jest muzyka Sutari, gdzie członkinie zespołu, ubrane na ludowo, podróżują samochodem po nowoczesnym mieście. “Wiano” jest więc takim niecodziennym i intrygującym połączeniem tradycji z nowoczesnością. Jeżeli komuś wydawało się, że w temacie polskiej muzyki etnicznej powiedziano już wszystko, po wysłuchaniu przedmiotowej płyty z pewnością zmieni zdanie.


piątek, 24 listopada 2023

Mary Rumi - "Depressed Lady"

Mary Rumi

Tomasz Sołtys - fortepian
Michał Kapczuk - kontrabas
Michał Miśkiewicz - perkusja
Jacek Namysłowski - puzon, baryton marszowy, flet poprzeczny
Robert Murakowski - trąbka, flugelhorn
Łukasz Poprawski - saksofon altowy, fagot
Tomasz Wendt - saksofon tenorowy
Atom String Quartet

"Depressed Lady" (2022)

Tekst: Maciej Nowotny

Debiut wokalistki Mary Rumi to wydarzenie kropka. Wspaniale, że zostało ono dostrzeżone przez całość naszego środowiska jazzowego, a wokalistka została nawet nominowana do Fryderyka za rok 2023 w kategorri Fonograficzny Debiut Roku - Jazz. Wielu przywoływało w tym kontekście nazwisko Zbigniewa Namysłowskiego i słusznie. Bez wątpienia jego duch unosi się nad tym projektem, a wieść niesie, że przed śmiercią miał jeszcze okazję słuchać aranżacji niektórych piosenek. Było to możliwe, bo Mary Rumi i Jacek Namysłowski to córka i syn wielkiego polskiego saksofonisty, a większość piosenek na płycie (8 na 12) to piosenki jego autorstwa. Ale chociaż to wszystko prawda, chciałbym podkreślić, że ten projekt to przede wszystkim autorskie dzieło Mary Rumi i Jacka Namysłowskiego, dzięki którym piosenki dostały nowoczesną formę i brzmią nie jakby były wyjęte z lamusa, ale zostały napisane przed chwilą, a następnie były zaśpiewane i zagrane dla współczesnej publiczności.

Dwie rzeczy na tym nagraniu chciałbym szczególnie docenić: wspaniały po prostu poziom akompaniamentu jaki dostarczyli wokalistce muzycy tej klasy co wspomniany wyżej Jacek Namysłowski na puzonie, barytonie marszowym i flecie poprzecznym, Tomasz Sołtys grający na fortepianie, Michał Kapczuk  na kontrabasie, Michał Miśkiewicz na perkusji,  Robert Murakowski na trąbce i flugelhornie, Łukasz Poprawski na saksofonie altowym i fagocie, Tomasz Wendt na saksofonie tenorowym czy wreszcie cały Atom String Quartet! Dzięki nim z przyjemnością słucha się nie tylko głosu Mary Rumi, ale i gry całego zespołu, tak iż właściwie zamiast akompaniementu lepiej byłoby mówić tutaj o współtworzeniu i współgraniu, a o muzyce na płycie nie jako o wokalistyce jazzowej, ale po prostu o jazzie. 

Lecz wszystko to nie zrobiłoby może na mnie aż takiego wrażenia, gdyby nie nieśmiertelne teksty do tych piosenek, które sprawiają że każdy z nich jest cudem wrażliwości, empatii i głęboko ukrytej pod ironią i dowcipem mądrości. Te "skrzydlate słowa" w tekstach są autorstwa takich mistrzów jak Wojciech Młynarski (Kocham się w poecie), Agnieszka Osiecka (Wyszłam z domu, nie wróciłam), Jan Wołek (Zmęczona miłość) i Ryszard Groński (Sprzedaj mnie wiatrowi). Ale trzeba przyznać, że i teksty napisane przez Mary Rumi do utworów instrumentalnych Zbigniewa Namysłowskiego (Ani słowa/Not a Word, Sekretnie i poufnie/Secretly and Confidentially, Wsłuchaj się w wiatr/ Listen to the Wind) są na równie doskonałym poziomie. Wreszcie piosenki całkiem nowe, z których trzy są autorstwa Mary (As we, Ghathijiin, Powstawanie) i jedna Jacka (Opadam o kwintę) są także wspaniałe, a ta ostatnia zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym w ogóle najbardziej przypadła do gustu piszącemu te słowa, i może nie tyle przebija kompozycje samego Mistrza Namysłowskiego czy teksty legend polskiego tekściarstwa, ale udowadnia że i dzisiaj można napisać intelignetny, dowcipny, błyskotliwy tekst, zamiast kolejnych wypocin o miłości co to tak serce rozdziera i rani, że aż strach.

A zatem brawa! Ale i niecierpliwie oczekiwanie na kolejną odsłonę tej przygody. Duet Mary Rumi i Jacka Namysłowskiego to może być nowe zjawisko nie tylko na naszej scenie jazzowej, ale w ogóle w w muzyce. Niech tylko nie oglądają się za siebie, lecz patrzą w to co przed nimi i dalej "wsłuchują w wiatr".


środa, 22 listopada 2023

BKK (Bydgoski Kolektyw Kompozytorski) - "Jazz for Nr Ives, Jazz for Mr Serocki"

BKK (Bydgoski Kolektyw Kompozytorski)

Rafał Gorzycki – composer, drums, percussion, piano, harmonica, electronics
Mikołaj Sarad – composer, soprano, alto saxophones, piano (14:51– 22:06)
Bartłomiej Chmara – composer, sound designer & live electronics

"Jazz for Mr Serocki" (2023)

Autor: Jędrek Janicki


Płytę Jazz for Mr Ives, Jazz for Mr Serocki Bydgoskiego Kolektywu Kompozytorskiego traktować można jako bardzo specyficzny manifest. Rafał Gorzycki, Mikołaj Sarad i Bartłomiej Chmara z gościnnym udziałem Mateusza Szwankowskiego w dźwiękowy sposób komentują pojawiające się raz na jakiś czas w przestrzeni (głównie dziennikarskiej) słowa jazz is dead. I choć sprzeciwiał się już im na swój własny, mocno ironiczny sposób Frank Zappa, twierdząc, że jazz isn't dead, it just smells funny, to jednak podejście trio BKK prezentuje o wiele więcej niż tylko błyskotliwą ripostę.

Prawdę mówiąc, jest mi doskonale wszystko jedno (cytując hicior jednej z popularnych swego czasu grup pop-rockowych), czy muzyka powszechnie uznana za jazz żyje, czy też jakiś czas temu dokonała już i tak zaskakująco długiego żywota. O wiele istotniejsza jest dla mnie kwestia jazzowego myślenia. Polega ono moim zdaniem na przyjęciu, zapoznaniu określonych struktur muzycznych, a potem ich stopniowym rozsadzaniu od wewnątrz. Odwołania do muzyki dawnych mistrzów podług tego sposobu myślenia są tylko bodźcem do twórczego przekształcania praktycznie całego materiału dźwiękowego z przeszłości. I właśnie takim tropem zdaje się podążać trio BKK. Dorobek Charlesa Ivesa i Kazimierza Serockiego – tytułowych bohaterów nagrania – stanowi tak naprawdę tylko sprężystą trampolinę dla autorskich poszukiwań zespołu. Inspirowane głównie twórczością Ivesa takie rozwiązania formalne jak politonalność czy asymetryczne rytmy być może pobrzmiewają w dwóch potężnie rozbudowanych kompozycjach tworzących płytę, lecz zdecydowanie nie stanowią one dominanty poszukiwań. Eksperymentalno-ilustracyjna przestrzeń tworzona przez zespół wije się i meandruje wokół pary pozornie sprzecznych aktywności artystycznych – utraty oraz odzyskiwania kontroli nad materią muzyczną. Analogiczne uczucie balansowanie na krawędzi towarzyszy słuchaczom, którzy jednak z tego procederu czerpać mogą niemałą przyjemność. Wszak, ze wszystkich sportów ekstremalnych to właśnie jazz awangardowy przynosi najwięcej adrenaliny.

Takiego grania potrzebujemy! Respektującego tradycję, lecz nieczołobitnego. Odważnego, lecz nie wulgarnie brawurowego. Bydgoski Kolektyw Kompozytorski pokazuje, że iście awangardowy vibe tak naprawdę nigdy się nie zestarzeje, o ile tworzącym go muzykom towarzyszy coś więcej niż chęć efekciarskiego zaistnienia tu i tam.

poniedziałek, 20 listopada 2023

Wojciech Staroniewicz — "Alternations"

Wojciech Starnoniewicz 


Wojciech Staroniewicz – tenor saxophone, soprano saxophone
Sławek Jaskułke – piano
Michał Barański – bass
Hubert Zemler – drums
gościnnie:
Leszek Możdżer – piano (A-1, A-2, B-1)

"Alternations" (wyd. 2008, reedycja na winylu - 2023)

Wydawca: Allegro Records

Tekst: Szymon Stępnik

Wojciech Staroniewicz to niezwykle płodny saksofonista jazzowy, który na przestrzeni lat brał udział tworzeniu wielu ciekawych nagrań z różnorodną stylistyką. Dość wspomnieć o intrygującym A`FreAk-KomEdA Project, który pokazał, że choć o Komedzie powiedziano już wszystko, zawsze znajdzie się przestrzeń na kolejne warte uwagi spojrzenie na tę postać. Z kolei na płycie “North Park”, udało mu się udowodnić, że z Trójmiasta można jak najbardziej wykrzesać skandynawskie klimaty. Wielobarwność i eksploracje muzyczne to coś, czym chyba najlepiej można opisać postać tego artysty. Jaka jest więc w tym wszystkim reedycja płyty Alternations z 2023 roku?

Pierwszą wersję albumu nagrano w 2008 w studiu S-4 Polskiego Radia w Warszawie. Utwory zostały na nowo zmiksowane i zremasterowane przez Marka Romanowskiego w studiu Maro Records. To właśnie dzięki niemu, cóż tutaj dużo mówić, brzmienie jest po prostu doskonałe. Stosunek wysokich, średnich i niskich tonów jest doprowadzony niemalże do perfekcji. Czasem może perkusja jest zbyt mocno schowana, ale to niewiele znacząca drobnostka. Szczególnie podoba mi się dźwięk kontrabasu, gdzie udało się zachować tę cienką granicę pomiędzy czystością dźwięku, a charakterystycznym “głuchym” odgłosem dociskanych do gryfu strun.

“Alternations” to tak naprawdę jazz w dość klasycznej formie, co można potraktować zarówno jako wadę, jak i zaletę. Kompozycje nie redefiniują muzyki na nowo, za to wskazują wielki szacunek do tradycji. Każdy miłośnik konserwatywnych brzmień może poczuć się jak w domu. Jeżeli jednak ktoś oczekiwałby większej głębi, może się lekko na niej zawieść.

Analogicznie jest zresztą w przypadku sposobu gry na saksofonie samego lidera. Nie próbuje wynaleźć koła na nowo, ale też wcale nie ma takiego zamiaru. Staroniewicz operuje długimi dźwiękami, rzadko jednakże przyspieszając. Mało jest w jego grze popisów technicznych (choć oczywiście takie się zdarzają), za to więcej skupienia na samej melodii. Nic dziwnego, że Wojciech nazywany jest często jednym z najbardziej melodycznych saksofonistów w Polsce. Muzyka jest przez to przyjemna w słuchaniu, aczkolwiek jazzowa dusza słuchacza może momentami poczuć lekką frustrację ze względu na pewną zachowawczość i brak odwagi, by zagrać momentami bardziej “free”.

Pozostałe instrumenty stanowią raczej tło dla samego lidera. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Pochwalić należy grę sekcję klawiszową. Sławek Jaskułke daje oczywiście radę, ale z całym szacunkiem dla jego umiejętności, to właśnie Leszek Możdżer po raz kolejny udowadnia swoją artystyczną wyjątkowość. Choć jego zadaniem na tym longplayu jest głównie akompaniament, potrafi doskonale znaleźć moment na wrzucenie swoich trzech groszy. Gdyby wyobrazić sobie trójkąt równoboczny, gdzie jednym bokiem jest melodia, drugim trzymanie akompaniamentu, a trzecim popisy techniczne, Możdżer z matematyczną wręcz precyzją znalazłby się po jego środku.

Zaskakujące jest również, kto gra na perkusji. Hubert Zemler raczej nie kojarzy się z tradycyjnym jazzem, a tutaj gra wręcz akademicko. Oczywiście można usłyszeć już pewne echa przyszłej kariery tego muzyka, która oscyluje wokół szeroko pojętej awangardy, aczkolwiek uczucie słuchana Huberta grającego à la Andrzej Dąbrowski jest zjawiskiem niezwykle osobliwym. Niewątpliwie potwierdza to wielki talent tego muzyka.

Podobać się może również różnorodność utworów. Z jednej strony mamy pędzące na oślep Next Door, z drugiej nowojorskie Sunny Sonny. A Catalan przywodzi już na myśl ścieżkę filmową do filmu niemego ze Złotej Ery Hollywood. Taka gra skojarzeń towarzyszy odbiorcy przez niemal cały czas, co jest oczywiście rzeczą bardzo pozytywną. Wspaniale wpisuje się to w okładkę płyty autorstwa Rafała Chomika, przedstawiającą białą warstwę, swoistą “tabula rasa”, na którą nadano wielobarwne kompozycje.

“Alternations” to bardzo sympatyczna płyta. Nie jest może najwybitniejszym dokonaniem w życiu Staroniewicza, aczkolwiek przebija z niej pewna szczerość. Ci bardziej wymagający słuchacze mogą poczuć się zawiedzeni jej konserwatyzmem, ale dla mnie nie jest to wcale jej wadą. Diabeł tkwi w szczegółach — dopiero wsłuchując się w jądro dźwięków, usłyszymy nieprzeciętność sekcji rytmicznej i niezwykłą zdolność tworzenia melodii przez lidera. Mimo to, za największy atut wyróżnić należy jakość miksu i masteringu. Pomimo faktu, że to reedycja płyty z roku 2008, w wersji z roku 2023 doskonałość jej brzmienie zachwyci niejednego audiofila.

piątek, 17 listopada 2023

Ronnie N - "Na Żywo"

Ronnie N

Tadek Cieślak - tenor saxophone, flute, fx
Jacek Steinbrich - bass, electric piano
Paweł Stryczniewicz - drums, percussion, drum pad

"Na Żywo" (2023)

Tekst: Maciej Nowotny

Ronnie N, to nazwa zespołu, który tworzą saksofnista - grający też na flecie - Tadek Cieślak, kontrabasista - grający też okazjonalnie na elektrycznym pianinie - Jacek Steinbrich i perkusista Paweł Stryczniewicz. Nie są to mi muzycy, poza Stryczniewiczem, nieznani. W istocie pierwszy album z udziałem Jacka Steinbricha zatytułowany "Re.mus" miałem okazję posłuchać jeszcze w 2012 roku. Nagrany przez nieprofesjonalnych muzyków zainteresował mnie surową, lecz potężną energią. Był to free jazz inspirowany Coltranem, Colemanem i Aylerem, zatem było tam wiele spontaniczności i chaosu, a poziom wykonania był taki sobie, ale było też tam coś, co nazwać można autentycznością i entuzjazmem, bez czego żadna muzyka nie jest w stanie być sztuką.

Przez ponad dekadę wiele się zmieniło i ta płyta jest tego świadectwem. Na przykład pojawiła się relacja Steinbricha z Cieślakiem, bo to kolejny projekt na którym słyszę ich razem. Pamiętam ich grających razem na płycie z jednym z najzdolniejszych trębaczy młodego pokolenia Olgierdem Dokalskim, o którym to materiale tak napisał mój redakcyjny kolega Bartosz Nowicki: "To prawdziwa radość dla słuchacza, móc obcować z tak entuzjastyczną energią emanującą z muzyki (tego) kwartetu". A potem były jeszcze - jeśli mówimy o Steinbrichu - fascynujące Synchotrony, o których inny mój kolega z bloga Jędrek Janicki pisał tak: "Choć struktury poszczególnych utworów pozostają proste w swojej budowie, to przepełnione są jednak freejazzowym duchem i improwizacją, które czynią je wyjątkowo intrygującymi". Wracam czesto do Steinbricha, bo te projekty mają tyle wspólnego, że on jest obecny w każdym z nich i że maja związek z... Lublinem.

Kiedy myślimy o jazzowych miastach w Polsce, najczęściej przychodza na myśl Warszawa, Kraków, Trójmiasto i tak dalej, ale mało kto w pierwszym szeregu wymieniłby Lublin. Tymaczasem w Lublinie - jeśli chodzi o jazz - zawsze się coś działo i dalej dzieje się niemało. Jeśli ktoś chciałby sie o tym przekonać to zapraszam do lektury wyśmienitego tekstu Michała Dybaczewskiego opublikowanego w zaprzyjaźnionym JazzPressie. Wspomniany jest w nim - na honorowym miejscu - powołany do życia w 2009 roku Lublin Jazz Festiwal. Materiał wydany na tej płycie stanowi zapis koncertu na żywo, który odbył się w czasie 13 edycji tego festiwalu. Brawa dla organizatorów za zaproszenie dla tych artystów i za stworzenie miejsca dla muzyków z Lublina, dzięki czemu nagrano materiał wyjątkowy. Lubimy zagraniczne gwiazdy na festiwalach, ale nazbyt często organizatorzy idą tutaj na skróty, zapraszając wyłącznie pewniaków, bojąc sie podjąć ryzyka dania szansy artystom mniej oczywistym. W Lublinie ktoś tę odwagę miał i opłaciło się, nawet bardzo..

A wracając do tego co się zmieniło u Jacka Steinbricha i jego kolegów, to przede wszystkim chyba to, że muzyka którą grają znacznie lepiej teraz brzmi. Jest po prostu zagrana na znacznie wyższym poziomie jeśli chodzi o wykonanie, a przy tym wszystkim nie utraciła nic ze swojej autentczności, zadziorności i kreatywności. Może właśnie dzięki temu jest tu trochę mniej free, mniej chaosu, mniej kinetycznego uderzania falami powietrza wzbudzonymi przez instrumenty, a więcej opowieści, operowania różnymi instrumentami, stylistykami. Efekt jest fascynujący! Dawno nie byłem tak "wstrząśniety, lecz bynajniej nie zmieszany". Brawo!



czwartek, 16 listopada 2023

Adam Gołębiewski/Witold Oleszak - "Unisex"

Adam Gołębiewski/Witold Oleszak

Adam Gołębiewski – perkusja, perkusjonalia
Witold Oleszak – preparowany fortepian

"Unisex"

Wydawca: Antenna Non Grata (2023)

Tekst: Jędrzej Janicki

W moim ulubionym uniwersum, czyli w świecie kolarskiego peletonu, istnieje takie urocze określenie jak „iść w trupa”. Znaczy to, ni mniej, ni więcej, tylko konieczność wypruwania sobie flaków, tak jak gdyby nie było jutra, podczas jakiegoś wizualnie już nawet przerażającego podjazdu. W tego typu artystycznego trupa idzie również duet Oleszak/Gołębiewski na swoim wspólnym nagraniu Unisex.

Oleszak (fortepian) na całym nagraniu jest nieco bardziej zachowawczy, wszak nie każda jego fraza wrzyna się w mózg niczym wiertło dentystycznego narzędzia tortur. Czasami jest jak głos rozsądku podczas jakiejś ostatecznej imprezy dla swojego szalonego kumpla Gołębiewskiego (perkusjonalia), któremu na ucho mówi: „ej, może trochę odpuścimy?”. Szybko jednak tonuje swoje zdroworozsądkowe zapędy i dołącza do frenetycznej i intensywnej galopady poszukiwań struktur skrajnie nieoczywistych. Ta płyta jest bardzo przemocowa, ale pamiętajmy, że świat sztuki to chyba jedyna przestrzeń aktywności człowieka, w której istnieje pewnego rodzaju licencja na przemoc – oczywiście wyłącznie na poziomie zastosowanych środków wyrazu.

Unisex to skok w ciemność, bez żadnych zabezpieczeń, hamulców i tego typu środków ostrożności. Panowie, jesteście po prostu wielcy w swojej odwadze i wyobraźni!

środa, 15 listopada 2023

Piotr Rodowicz i Przyjaciele — "Razem na tej Ziemi"

Piotr Rodowicz i Przyjaciele  

Bogdan Hołownia — fortepian
Ryszard Borowski — flet
Kazimierz Jonkisz — perkusja
Jarosław Bothur — saksofon
Mark Waggoner — gitara
Wojciech Puszek — fortepian (w utworze “Aby żyć razem na tej ziemi”)
Pancho Campos — instrumenty perkusyjne (w utworze “Aby żyć razem na tej ziemi”)
Piotr Rodowicz — kontrabas

"Razem na tej Ziemi" (2020)

Wydawnictwo: Soliton

Tekst: Szymon Stępnik

„Jako członkowie jednej rodziny ludzkiej, aby żyć razem na tej ziemi, mamy pewne obowiązki wobec siebie nawzajem, od których nie możemy się uchylać. Miłość do wszystkich ludzi, do naszych braci i sióstr, wiąże się z szacunkiem i współczuciem, z gestami solidarności, z tolerancją, ze współpracą w imię wspólnego dobra…powinniśmy słuchać siebie z szacunkiem i dostrzegać wszystko co dobre w drugiej osobie by osiągnąć wzajemne zrozumienie.”

Tymi słowami Jana Pawła II Piotr Rodowicz tłumaczy intencję powstania swojej płyty “Razem na tej Ziemi”. Zdaniem artysty, “muzyka nie jest dla samej siebie, jest dla ludzi i o ludziach, o naszych uczuciach, o relacjach z bliskimi. Powstaje z wzajemnego słuchania się”.

W pewnym sensie udało mu się to znakomicie — błogość, sielanka i optymizm to chyba najlepsze słowa, którymi w skrócie można opisać omawiany krążek.

Piotr Rodowicz studiował w Jazz Mobile School w Harlemie u Reggie Workmana w Nowym Jorku w latach 1981-83. Ukończył wydział instrumentalny (klasa kontrabasu) w Berklee College Of Music w Bostonie w 1990 r., Akademię Muzyczną w Katowicach na wydziale Jazzowym w 2005 r. Grał też z takim wirtuozami, jak Tomasz Szukalski, Janusz Muniak, Kazimierz Jonkisz, Włodzimierz Pawlik, czy Krzysztof Herdzin. Nieprzerwanie od 1992 r. jest wykładowcą Wydziału Jazzu w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia im. Fryderyka Chopina w Warszawie przy ul. Bednarskiej, który założył z Henrykiem Majewskim.

Bogate doświadczenie lidera słychać niewątpliwie w samych utworach. Są one dokładnie przemyślane, a każdy dźwięk jest tu nieprzypadkowy, co ma oczywiście swoje plusy i minusy. Z jednej strony docenić należy akademicką wręcz precyzję w strukturze kompozycji, a z drugiej odnieść można wrażenie o braku pewnej spontaniczności. Solówek właściwie nie uświadczymy, a w zamian usłyszymy raczej osadzone w konstrukcji melodie, które są pomysłem kompozytorskim Piotra Rodowicza lub Bogdana Hołowni.

To jest chyba mój największy zarzut do tego wydawnictwa — można zachwycać się kompozytorskim i technicznym kunsztem poszczególnych elementów całości, ale długimi momentami brakuje duszy. A szkoda, ponieważ wszyscy muzycy mają ogromny potencjał, który nie został w pełni wykorzystany. Płyta powstawała jednak w okresie pandemii, przez co spotkania i wspólne spotkania muzyków było prawdopodobnie dość mocno ograniczone. Niestety, słychać to na albumie. Poszczególne ścieżki brzmią raczej jak zlepione ze sobą fragmenty, niż jedna całość.

Abstrahując od powyższego, krążka słucha się naprawdę całkiem przyjemnie ze względu na wspomniany sielski i przyjemny klimat. Nie wiem, czy opis nie wpłynął zbyt mocno na odbiór, ale rzeczywiście słychać tu radość i przyjemność z grania. Na okładce widzimy przedrukowany obraz Andrzeja Fogtta “Drzewo Życia”, z którym poczułem dziwną więź. To bardzo miła odskocznia od ostatnich wydarzeń w przestrzeni publicznej, gdzie doświadczyć można było dużo podziałów i niechęci. Piotr Rodowicz proponuje nam w zamian przyjaźń i synergię, jedność z naturą.

Nie umiem pochwalić któregokolwiek z muzyków. Gdybym jednak miał powiedzieć, który instrument podoba mi się tutaj najbardziej, wskazałbym fortepian. Zarówno Bogdan Hołownia, jak i Wojtek Puszek malują piękne pejzaże i wkładają w grę całą duszę. Szczególnie ten drugi w utworze “Aby żyć razem na tej ziemi” pięknie łączy precyzyjny swing z lekkim wkładem własnym. Znów, niestety, podkreślić należy, jak bardzo brakuje na płycie solówek z prawdziwego zdarzenia. Słuchając sekcji klawiszowej (jak i każdej innej), odczuć możemy jedynie fantomowy ból z powodu braku lepszej ekspozycji.

Z recenzenckiego obowiązku wspomnieć jeszcze należy, że zdarzyła się również pozycja, która zupełnie nie pasowała do całości o nazwie „Sylwia”, która budzi więcej skojarzeń z podkładem muzycznym do telewizyjnego programu tanecznego, niż jazzem z prawdziwego zdarzenia. Trwa na szczęście stosunkowo krótko, więc nie ma sensu dłużej się nad nią rozwodzić, a przecież nawet na najlepszym albumom zdarzają się zapychacze. I oto całe “Razem na tej Ziemi”. Longplay konserwatywny, do bólu precyzyjny, ale też bardzo radosny i przyjemny w słuchaniu. Ma swoje wady, jednakże stanowi miłą odmianę dla wszechobecnego w społeczeństwie pesymizmu. Piotr Rodowicz w zamian proponuje przyjaźń, miłość i zrozumienie. Nawet jeśli mam zastrzeżenia do jego dzieła i bez wątpienia daleko mu do wybitności, przyznać muszę jedno. Ten artysta szanuje i lubi swojego słuchacza, co słychać niemal w każdej nucie.


wtorek, 14 listopada 2023

Perforto - "Uragano"

Perforto

Ola Rzepka - fortepian
Łukasz Marciniak - gitara elektryczna

"Uragano"(2023)

Wydawca: Ramble Records 

Tekst: Jędrek Janicki

Duet fortepianu i gitary wcale nie musi brzmieć jak pipczenie na szkolnej akademii. Wszak, wzorem Jacquesa Derridy, brzmienie tego instrumentarium można porządnie zdekonstruować. Właśnie tym drugim tropem zdają się podążać pianistka Ola Rzepka (znana z trio Drekoty) oraz gitarzysta Łukasza Marciniak (znany zewsząd, chociażby z Brzoska Kolektyw, El Topo, czy tri_io).

W warstwie rozwiązań formalnych dominuje fortepian preparowany i przeróżne niestandardowe wykorzystanie gitary. Płyta, choć skrajnie eksperymentalna, nie „przydusza” jednak słuchacza swoją intensywnością, dając raz po raz chwilę na odzipnięcie. Duet bardzo dobrze się uzupełnia i „wyczuwa chwilę”, pozostawiając poszczególnym partiom tyle czasu na wybrzmienie, ile potrzeba – bez pośpiechu, lecz również bez nachalnie manifestowanej powolności. Szczególnie interesująco wybrzmiewa utwór Tonques, w którym pojawia się gra akordowa Rzepki. Ciężkie i posępne uderzenia w klawisze nadają temu właśnie utworowi nieco inny wymiar niż reszcie nagrania – nie świadczy to oczywiście źle o całości płyty, lecz wskazuje, że takie momenty przełamania narracji są jak najbardziej wskazane w tego typu muzyce.

Uragano to bardzo ciekawa propozycja, śmiało ukazująca, że wszelki eksperyment dźwiękowy obyć się może bez nadmiaru elektroniki. Zawsze ujmują mnie nagrania, które stają się urzeczywistnieniem artystycznej wyobraźni twórców, a Uragano bez wątpienia do tej właśnie grupy należy zaliczyć.

poniedziałek, 13 listopada 2023

Łukasz Borowicki - "Rituals"

Łukasz Borowicki

Łukasz Borowicki - gitara

"Rituals" (2003)

Autor tekstu: Maciej Nowotny






Jak pisał Stanisław Jerzy Lec:

"Są jeszcze
Wyspy Szczęśliwe
Na Morzach
Obojętności".

Jeśli ich szukacie, to trafiliście w dobre miejsce. Bo odsłonię przed Wami pewną tajemnicę. Nie musicie wcale jechać daleko. Nie musicie bynajmniej wydać góry pieniędzy. Rezerować biletów na samoloty, załatwiać wiz, miejsc w hotelach, łapać taksówek. Wystarczy wygodny fotel. Dobre słuchawki. Chwila spokoju. Może kieliszeczek wina. I koniecznie, niezbędnie, obligatoryjnie: dużo dobrej muzyki, A jeśli już w tym zakosztujecie, w tym celebrowaniu czasu poświęconego sobie, to gdziekolwiek byśmy byli,  okaże się, że Wyspy Szczęśliwe są blisko, nawet bliżej, tam gdzie nasze własne serce.

Ale skoro wspomniało się muzykę, to jaka muzyka pasowałaby do takich filozoficznych poszukiwań spod znaku Epikura? A właśnie miałem okazję słuchać płyty wręcz idealnej na taką okazję i chętnie się nią z Wami podzielę. To album "Rituals" Łukasza Borowickiego. Nie słyszeliście tego nazwiska, prawda? To nic dziwnego. Dobrej muzyki nie da się dzisiaj znaleźć nawet w dobrych sklepach muzycznych, bo te się już prawie wszystkie pozamykały. Pozostało kulturalne podziemie, tworzone przez niedobitki inteligencji i w ogóle ludzi wrażliwych na piękno, którzy podają sobie te i inne kulturalne wieści z ust do ust, w tajemnicy, szeptem, jak jakąś nową dobrą nowinę. 

A tymczasem Łukasz Borowicki, chociaż młody, jest już artystą z dorobkiem, i to niemałym. Debiutował jeszcze w 2014 roku albumem "People, Cats and Obstacles"  wydanym w renomowanej polskiej wytwórni For Tune, a potem było sporo innych bardzo ciekawych nagrań tak w trio, jak w kwartacie, sekstecie czy nawet oktecie! O wszystkim możecie poczytać na naszym blogu, a przede wszystkim posłuchać. Zapewniamy, że warto, zwłaszcza że wiele z tych nagrań powstało we współpracy z wyśmienitymi duńskimi muzykami, bo Łukasz podobnie jak m.in. Tomasz Dąbrowski, Maciej Kądziela, Tomasz Licak i wielu innych kształcił się w Danii i razem z kolegami wniósł do polskiego jazzu zupełnie nowy smak. Wreszcie ostatnio głośno się o Łukaszu zrobiło, bo w 2020 roku wrócił na scenę z bardzo lubianym, a przez lata nieaktywnym, zespołem Jazzpospolita, gdzie na gitarze zastąpił wyśmienitego Michała Przerwę-Tetmajara (skadinąd krewnego słynnego Kaziemierza).

Wracając do płyty "Rituals", to wydaje się ona jaby stworzona do medytacji, wypoczynku, oddechu, z dala od zgiełku, a blisko natury. Materia muzyczna ma delikatny, niemal satynowy charakter, przypominając nieco muzyczne fale jakie wzbudzać uwielbiają tacy wirtuozi gitary jak Ralph Towner, John Abercrombie czy Eivind Aarset. Mamy tu zatem delikatne jak muśnięcia piórem strzępki melodii, eleganckie rytmy w sposób nieokreślony taneczne, dające muzyce pewną lekkość w słuchaniu, ale przede wszystkim muzykę definiuje podążąjące za rytmem natury pulsowanie. Wdech i wydech. Dur i moll. Ying i yang. Harmonia. Równowaga. Body and soul. Dla niektórych to może być zbyt banalne, zbyt oczywiste, zbyt słodkie nawet. Nie zgadzam się z tym. Rytułów nie pownno się oceniać przez pryzmat ich oryginalności. Liczy się ich skuteczność. A te są skuteczne. Przynajmniej w moim przypadku. A dla Was? Najlepiej przekonajcie się sami...


piątek, 10 listopada 2023

Piotr Schmidt International Sextet – "Hearsay"

Piotr Schmidt International Sextet 

Skład personalny wygląda następująco:

Piotr Schmidt – trąbka, kompozycje (1, 2, 4, 5, 6)
Kęstutis Vaiginis – saksofon tenorowy, saksofon sopranowy
David Dorůžka – gitara elektryczna
Paweł Tomaszewski – fortepian
Michał Barański – kontrabas (3, 4, 6)
Sebastian Kuchczyński – perkusja (3, 4, 6)

oraz:

Harish Raghavan – kontrabas (1, 2, 5)
Jonathan Barber – perkusja (1, 2, 5)
Bartosz Pieszka – kompozycja (3)

"Hearsay" (2023)

Wydawca: SJRecords

Autor tekstu: Mateusz Chorążewicz

Nie będę ukrywał, że z dotychczasową twórczością Piotra Schmidta mam pewien problem. Komeda Unknown, Tear The Roof Off czy Dark Morning to płyty niby świetnie zaaranżowane, poprawne brzmieniowo i… no właśnie… i właściwie nic więcej. Do odsłuchu Hearsay przystąpiłem zatem z pewną rezerwą. Niemniej jednak ciekaw byłem, czy tym razem muzyka Piotra Schmidta okaże się bardziej pochłaniająca moją uwagę.

Od razu rzuca się w oczy wykorzystanie dwóch sekcji rytmicznych (każda z nich zagrała po pół płyty). Rodzi to pewne ryzyko braku spójności, jednak w przypadku Hearsay udało się tego uniknąć. W trakcie pierwszego odsłuchu nie miałem jeszcze świadomości tego faktu i było to w ogóle niezauważalne. Przy kolejnych odsłuchach, nastawiając się szczególnie na ten aspekt, także większych różnic nie dało się stwierdzić.

Autorem wszystkich kompozycji (za wyjątkiem Slow Motion) jest Piotr Schmidt. Poza Good Old Roy, kompozycje Schmidta są do siebie dość zbliżone pod kątem charakteru. Mamy tu do czynienia z czymś co można określić jako contemporary mainstream jazz. Mimo tego kompozycje mają na tyle ciekawą strukturę i interesujące aranżacje, że brak uczucia znużenia tą muzyką. Trzeba przyznać, że aranżacyjnie Schmidt zawsze był rewelacyjny i tak też jest w przypadku Hearsay.

Niestety, całość dość wyraźnie psują trącające infantylizmem tematy, które na domiar złego często zalatują popem (jak np. w utworze Never Give Up Sometimes Let Go). Zdecydowanie nie jest to coś, w czym gustuje moje ucho i do czego przywyknąć po prostu nie jestem w stanie. Sama muzyka ma charakter nieco tajemniczy, a tematy często podążają w zupełnie innym kierunku, co rodzi swego rodzaju dysonans poznawczy.

Całość płyty jest dość spójna brzmieniowo, ma wyraźnie sentymentalny charakter. Choć trzeba zaznaczyć, że Slow Motion autorstwa Bartosza Pieszki oraz Good Old Roy wyróżniają się dość zauważalnie na tle pozostałych utworów. Jednak nie w negatywnym sensie, a w pozytywnym. Dają pewnego rodzaju oddech i w interesujący sposób urozmaicają album.

Należy zwrócić uwagę na kapitalne brzmienie tej muzyki. To niewątpliwa zasługa Schmidta jako producenta oraz Macieja Stacha jako inżyniera dźwięku odpowiadającego także za mix i mastering. Jest to jeden z lepiej brzmiących albumów, który w tym roku miałem okazję słuchać (i nie mówię tu tylko o polskim rynku).

Hearsay całościowo oceniam naprawdę dobrze. Pomimo, że nie jest to muzyka specjalnie odkrywcza, nie da się tu nudzić. Brzmienie jest kapitalne, aranże rewelacyjne, sola wybitne… tylko te nieszczęsne, męczące ucho tematy… Gdyby nie one, byłby w mojej opinii mocny kandydat na płytę roku.

P.S. W ostatnim czasie stałem się absolutnym fanem talentu Davida Dorůžki. Hearsay tylko pogłębiło u mnie ten stan. Soundu gitary tego artysty można słuchać bez końca.

czwartek, 9 listopada 2023

Premiera debiutanckiej płyty kwintetu Michała Aftyki!!!


20 października miała miejsce premiera debiutankciej płyty "Frukstart" kwartetu Michała Aftki w nastepującym składzie:

Marcin Elszkowski - trąbka
Marcin Konieczkowicz - saksofon altowy
Tymon Kosma - wibrafon, ksylofon
Stefan Raczkowski - perkusja, okładka
Michał Aftyka - kontrabas, kompozycje

Lektura debiutanckiej płyty kwintetu Michała Aftyki jest jak spacer po Muzeum Utraconych Smaków. Ten kontrabasista jazzowy pochodzący z miejscowości Bełcząc koło Radzynia Podlaskiego, zgarnął ostatnio główną nagrodę w ogólnopolskim konkursie muzyki improwizowanej WSPÓŁBRZMIENIA.

Wybujały apetyt na nowości we wszystkich sferach naszego życia sprawia, że często wpadamy w pułapkę chwilowości, lub co gorsze w pułapkę zachowawczości. W Muzeum Utraconych Smaków nawiązujemy łączność pomiędzy tymi dwoma opozycyjnymi postawami.
Próżno szukać w słownikach słowa frukstrakt, trafiło ono do Michała podczas snu, i doskonale oddaje naturę kompozycji jego autorstwa. "Frukstrakt" obejmuje zarówno doświadczenie głęboko osobiste, jak i generacyjne doświadczenie wspólnotowe.
Formację tworzą Marcin Konieczkowicz – saksofon altowy, Marcin Elszkowski – trąbka, Tymon Kosma – wibrafon, ksylofon, Michał Aftyka – kontrabas i Stefan Raczkowski – perkusja.

Pełna wigoru narracja, często inicjowana kolektywnie, wiedzie słuchacza w świat czujnej swobodnej jazzowej kameralistyki, skrzącej się rozkołysaną i tajemniczą melodyką. Improwizacje nie są nazbyt skomplikowane, są przy tym zaskakująco melodyjne, emocjonalne i zawsze wartościowe artystycznie.

Michał Aftyka Quintet to laureat programu Jazzowy debiut fonograficzny w edycji 2023 roku, płyta została zrealizowana przy współpracy z Narodowym Instytutem Muzyki i Tańca, jednostką podległą Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

(źródło: informacja prasowa)

środa, 8 listopada 2023

Sounding Society - "Homecoming Medley"

Sounding Society 

Tomo Jacobson - midi ribbon, double bass, Gypsy Rose
Rasmus Kjær Larsen - Mellotron, Nord Lead
Ylenia Fiorini - gongs, other healing instruments
Szymon Pimpon Gąsiorek - drums, baritone horn, OP-Z, Shruti box

"Homecoming Medley" (2023)

Autorka tekstu: Marta Kazmirowska


Ziemniaki obrane, umyte i nastawione. Można zabrać się w końcu do pisania recenzji płyty SOUNDING SOCIETY, HOMECOMING MEDLEY or SOCIETY INTO SOUNDS. Myśląc aktywnie o procesie realizacji tej analizy, stwierdziłam, że z łatwością przesłucham ją w moim jedynym odtwarzaczu CD, który posiadam zamontowany w samochodzie. Przemyślę opinię w trakcie prowadzenia po skrzyżowaniach, zakrętach, drogach asfaltowych, gruntowych, polnych. Oceniając kosmiczną, bardzo ciekawą wizualnie okładkę, stwierdziłam na wstępie, że to DŹWIĘKOWE SPOŁECZEŃSTWO ma na pewno poczucie humoru, gust kolorystyczny i trochę posrane we łbie. Zacznijmy od nieco nieczytelnej strony tytułowej, różowo-niebieskiej, którą wcześniej po prostu zignorowałam, bo był tam sam tekst po angielsku i miałam wrażenie, że jak dłużej skupię wzrok na tych zlewających się z tłem, żarówiastych literach, to gałki oczne wystrzelą mi właśnie w Kosmos. Teraz jak to czytam, to z zaskoczeniem się podśmiewuję, jednocześnie zakraplając sobie oczy specyfikiem dla ich dobra. Dla Państwa Czytelniczego, uczynię to poświęcenie i dokonam jej tłumaczenia, chociaż w części.

Uwaga :

„TY TERAZ TRZYMASZ W SWOICH DŁONIACH DEBIUTANCKI ALBUM DŹWIĘKOWEGO SPOŁECZEŃSTWA, O SILNYM, ACZ ENIGMATYCZNYM TYTULE, DLA TWOJEJ INTELEKTUALNEJ ALE TEŻ INNEJ PRZYJEMNOŚCI: SKŁADANKA NA POWRÓT DO DOMU albo SPOŁECZEŃSTWO W DŹWIĘKACH, KTÓRY ZAWIERA MUZYKĘ ODKRYWAJĄCĄ SIĘ W 4 DYSTYNGOWANYCH CZĘŚCIACH, KTÓRE OTRZYMAŁY, NIE TAK DYSTYNGOWANE TYTUŁY. - CZĘŚĆ 1 , CZĘŚĆ 2, CZĘŚĆ 3, CZĘŚĆ 4, BĘDĄC PARADOKSALNIE WYKONANE JAKO JEDNA SESJA IMPROWIZACJI, KORONUJĄC OKRES 3 LAT ARTYSTYCZNYCH BADAŃ PRZEPROWADZONYCH PRZEZ TWÓRCÓW ZESPOŁU W RYTHMIC MUSIC CONSERVATORY, W KOPENHADZE…”

To Społeczeństwo tworzą Tomo Jacobson, Rasmus Kjaer Larsen, Ylenia Fiorini i Szymon Pimpon Gąsiorek. Mamy tu do czynienia z abstrakcyjną muzyką współczesną, mocno eksperymentalną. Ma to charakter eklektyczny. Elektroniczne dźwięki rodem z gier lat 80tych połączone zostały z instrumentami tradycyjnymi kultury chyba wschodu. Chociaż uważam, że ta hybrydowa stylistyka nie jest czymś nowym. Nowatorską jest tu dla mnie pewna „scenograficzność”. Słuchając tej płyty czuję się jakbym żyła na co dzień w kosmosie, na jakiejś różowej planecie, a cała moja rzeczywistość była w technikolorze. Na tej nowej asteroidzie, żyję codzienne szare życie, załatwiam sprawunki tak zwane typowe. Słyszę szum wiatru, który niesie ze sobą dźwięki tego surrealistycznego świata, bardziej miasta niż wsi. Dla przykładu, w części 3, jestem być może w korku i otwieram okno ze znudzeniem i docierają do mnie dźwięki maszyn, stojące ze mną w oczekiwaniu aż pociąg przejedzie i podniesie się szlaban. Szmery, plumkania i pulsowanie być może elektronicznych maszyn. Mimo wszystko, nie polecam tej płyty do auta na planecie Ziemia, w naszej realności. Może wam się po pierwsze złudnie wydawać, że coś się wam w Poloneziku psuje. Po drugie możecie spowodować wypadek z ofiarami śmiertelnymi. W innych warunkach, tak zwanych spokojnych, gdy możecie sobie odpłynąć myślami do krain, Bóg tylko raczy wiedzieć jakich, to jest to bardzo ciekawa płyta. Godna wysłuchania przez ziemian. 

Mocne 8/10.


poniedziałek, 6 listopada 2023

Dorota Miśkiewicz & Toninho Horta - "Bons Amigos"

Dorota Miśkiewicz & Toninho Horta

Dorota Miśkiewicz - śpiew
Toninho Horta - gitara, śpiew
Michael Pipoquinha - gitara basowa
Armando Marcal - instrumenty perkusyjne, chórki
Bodek Janke - perkusja, instrumenty perkusyjne, tabla

"Bons Amigos" (2023)

Tekst: Maciej Nowotny

To, że Dorota Miśkiewicz jest zakochana w muzyce brazylijskiej wiemy od czasów jej wydanej w 2008 roku płyty "Caminho". Zresztą artystka mieszka w Portugalii, gdzie ma okazję "nasiąkać" kulturą i językiem portugalskim, który z powodzeniem używa w nagranym na tym krążku materiale. Mniej zorientowanym łatwo byłoby zlekceważyć to nagranie, że to kaprys kolejnej polskiej "diwy", która wzięła sobie do towarzystwa legendarnego brazyliskiego gitarzystę i wokalistę, aby się przy nim wylansować. Owszam tak dość często bywa w polskim szoł biznesie, ale w przypadku Doroty Miśkiewicz jest inaczej. Nie jest ona celebrytką, ale wokalistką jazzową z prawdziwego zdarzenia i jej ambicje nie koncentrują się na obecności na różnorakich "ściankach", ale są stricte artystycznie. I przez ten pryzmat warto oceniać tę płytę, bo chociaż jest ona chwilami słodka aż do przesady, to z drugiej strony nawet dla wymagającego słuchacza jazzu zawiera sporo interesujących smaczków.

Pierwszy smaczek już wymieniłem, to Dorota śpiewająca po portugalsku, ale tego można się było spodziewać. Większym zaskoczeniem jest Toninho Horta śpiewający parę słów po... polsku. To oczywiście żarcik, acz miły. Ale już bardziej na poważnie to gitara Toninho Horty na tej płycie szybko uzmysławia nam, że mamy tu do czynienia nie tylko z wirtuozem, co z artystą o niepowtarzalnej osobowości, który nie przypadkiem współpracował z tej klasy legendami brazylijskiej muzyki co Carlos Jobim, Milton Nascimento, Flora Purim czy Sergio Mendez. Ten Pan właściwie nie potrzebuje reklamy, natomiast warto pochwalić sekcję rytmiczną, którą tworzą basista Michael Pipoquinha i grający na perkusji Armando Marcal i Bodek Janke. Dzięki nim muzyka ma autentyczny brazyliski puls, który sprawia, że w takiej na przykład sambie "Budzić się i zasypiać (z Tobą)", nie jesteśmy w stanie się gniewać na banalny do bólu tekst, lecz po prostu mamy ochotę zerwać się z krzesła i tańczyć tańczyć tańczyć.

Rozumiem, że niektórych z Was razić mogą małe szpileczki, które niekiedy wbijam tu i ówdzie pisząc na przykład o tekstach na temat miłości, które rażą mnie swoim schematyzmem. Piszę jednak szczerze, z serca, i dlatego równie otwarcie krytykuję, co przyznaję, że słuchając na tej płycie Doroty Miśkiewicz nie raz ręce same składały mi się do oklasków. Na przykład za jej muzykalność, słyszalną właściwie w każdym utworze, czy za cudne, świeże wykonanie jej wielkiego przeboju "Nucę, gwiżdżę sobie" z gwiżdżącym jak mały chłopiec Toninho, w którym udało się złapać lekkość z jaką wiatr niesie zapach kwiatów wraz z bryzą znad oceanu. Wreszcie za dowcip, w "podhalańskim" początku "Party in Olinda", w którym nasycone sambą wokalizy tworzą pełen abstrakcji obraz muzyczny, od którego trudno się oderwać. W ogóle na całej płycie słychać u wokalistki swobodę w operowaniu głosem, pewność siebie, dojrzałość, ale i dziecięcy enztuzjazm, radość i ekscytację z muzykowania w tak wyśmienitym towarzystwie. To dodaje muzyce skrzydeł i udziela się słuchaczowi.

Czy jednak to wszystko wystarczy by muzykę uznać za interesującą? Hmm, to zależy od człowieka. I od sytuacji. Na przykład dla mojej córki, która po raz kolejny wraca do ukochanej Portugalii, a ostatnio po dwóch tygodniach spędzonych na włóczędzie z Lizbony do Porto, stwierdziła że tylko tam potrafi być szczęśliwa, być może tak. Spójrzcie zatem we własne serce: jeśli jest tam tęsknota za słońcem, za oceanem, za rozkołysanymi jak palmy brazylijskimi rytmami, to chyba najlepiej jeśli posłuchacie tej muzyki i zdecydujecie sami. Warto.

 

piątek, 3 listopada 2023

Stanisław Aleksandrowicz Oktet – "Pieśń o bębnie"

Stanisław Aleksandrowicz Oktet

Stanisław Aleksandrowicz – perkusja, syntezatory, elektronika
Flavio Gullotta – kontrabas
Wojciech Braszak – klarnet basowy, saksofon 
Patryk Rynkiewicz – trąbka
Marianna Kanke oraz Kinga Kozel – skrzypce 
Anna Tchórzewska – altówka
Małgorzata Namiot – wiolonczela

"Pieśń o bębnie" (2023)

Autor tekstu: Marcin Kaleta


Ta pozycja zaintrygowała mnie w okamgnieniu: Stanisław Aleksandrowicz Oktet – "Pieśń o bębnie".

Przypadkiem zobaczyłem zapowiedź i okładkę, nieszczególnie urokliwą. Natychmiast odnotowałem w pamięci: trzeba pozyskać. Przede wszystkim dlatego, że nagrania – po tytule wnosząc, jak i według lakonicznego opisu – zainspirowała twórczość Zbigniewa Herberta. Zresztą, gdyby podmienić go kimkolwiek z pozostałych wybitnych współczesnych polskich poetów / którąkolwiek z poetek, moja reakcja byłaby identyczna. O nich przy każdej sposobności powinniśmy przypominać. Już tylko z tego względu, że to uczynił, Stanisław Aleksandrowicz zasługuje na pochwałę.

Docenić należy również to, w jaki sposób to uczynił. Otóż, po pierwsze, zebrał aż ośmioosobowy skład: on – perkusja, syntezatory, elektronika; Flavio Gullotta – kontrabas; Wojciech Braszak – klarnet basowy i saksofon; Patryk Rynkiewicz – trąbka; Marianna Kanke oraz Kinga Kozel – skrzypce; Anna Tchórzewska – altówka; Małgorzata Namiot – wiolonczela. Dzięki temu, jak nadmienia: "Muzyka jest połączeniem światów muzyki poważnej (zawiera w pełni zapisane i zaaranżowane partie smyczkowe), nieskrępowanej niczym jazzowej improwizacji (otwarte formy improwizacji solowych czy kolektywnych) i muzyki elektronicznej (modularna synteza analogowa i sample)". Natomiast repertuar to skomponowana przez niego suita, której każda z dziewięciu części jest inspirowana osobnym wierszem. Zarejestrowana została latem 2021 roku w studiu Marcina Górnego Splendor i Sława, wydana w 2023.

I tutaj należy poczynić dygresję. W jednym z wywiadów zdziwiona dziennikarka indaguje Aleksandrowicza, iż on, jazzman, zdecydował się wzbogacić instrumentarium o smyczki. Wyjaśniam: nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Usmyczkowienie jazzu postępuje co najmniej od półwiecza i nie dotyczy tylko występów solowych czy big bandów. W moim przekonaniu to, co obecnie najciekawsze w muzyce improwizowanej, właśnie na kontrabasistach, wiolonczelistach, altowiolistach i skrzypkach stoi. Wątek rozwinę przy innej okazji.

Również wykorzystanie kwartetu smyczkowego w jazzie nie stanowi żadnego ewenementu: we własnej płytotece znalazłbym około dwudziestu przykładów. Najbliższy bieżącego tematu jest Soundcheck IV, któremu przewodzi Maciej "Kocin" Kociński, z albumem "Marysia – wiersze z Kazachstanu" (2011), gdzie zagościł Dell’Arte String Quartett. Tamta koncepcja jednak jest odmienna od aktualnie omawianej, typowa dla płyt, których bohaterami są poeci/poetki czy pisarze/pisarki. Mianowicie twórczość Marii Kocińskiej została zaśpiewana i/lub wyrecytowana, o czym przed dekadą wspominał Maciej Nowotny. Tego na "Pieśni o bębnie" nie uświadczymy ani w ogóle żadnego namacalnego odniesienia do poezji Herberta, poza tytułami. Aleksandrowicz tłumaczy: "Chciałem stworzyć muzykę tylko instrumentalną, a inspiracje poezją przenieść na poziom bardziej abstrakcyjny […]. Bardziej na zasadzie muzyki programowej".

Do powyższego również można zgłosić zastrzeżenia, skoro jeden z krótszych wierszy Herberta, "Dróżnika", reprezentuje akurat najdłuższa, dziewięcioipółminutowa kompozycja, która ponadto posiada charakter fugi. Nie można jednak postawić zarzutu, iż polski poeta i eseista został potraktowany pretekstowo. On tu istnieje, przemawia nawet osobiście: "Głos na płycie to wypowiedzi Herberta z paru spotkań autorskich i wywiadów. Wyciąłem słowa kluczowe, które kojarzyły mi się z esencją przekazu danego wiersza i wykorzystałem je, jako integralną część kompozycji, czasem traktując poprzez przekształcenia elektroniczne po prostu jako zbiór dźwięków. Chciałem zatrzeć granicę między słowami a dźwiękami, tworząc kolaże, trochę jak w muzyce konkretnej".

W zasadzie można odnieść wrażenie, że bardziej niż poezja muzykę podyktowała biografia Herberta autorstwa Andrzeja Franaszka. Znajomy, któremu płytę odtwarzałem kilkakrotnie, odniósł się doń bardzo pozytywnie i podsumował: "Dzieje się, dzieje. Nieźle. Ciekawe utwory. Urozmaicone. Jak w życiu przechodzimy przez różne etapy, tak tutaj też". Dokładnie. Być może nie chodzi tu o konkretne wiersze, tylko etapy życia twórcy i historii, która to życie zawłaszczyła. Co ciekawe, przeważnie sygnalizowane poprzez... gatunki jazzowe. Mamy zatem echa żołnierskich czy powstańczych pieśni, przemarsze wojskowe; ale już dalej ragtime i swing jako egzemplifikację krótkotrwałego okresu swobody, odwilży; hard bop naszej małej stabilizacji lat 60.; freejazzowy zamęt brutalnie tłumionych strajków i stanu wojennego. Wszystko w oprawie elektroniki i "gramofonowych" trzasków, co uwydatnia klaustrofobiczną atmosferę totalitaryzmu.

Mimo tych historycznych skojarzeń, muzykę cechuje świeżość. Słuchając, od razu pomyślałem, że kompozytor jest rozeznany zarówno w tradycji, jak i innowacjach. Potwierdziła to dyskusja z nim. Na partie smyczkowe wpłynęła kameralistyka Beethovena i Brahmsa. Trudno uznać je za wyjątkowe, niemniej bardzo dobrze zostały zintegrowane, zaś utwór na kwartet i kontrabas wyróżnia się. Z kolei jazzowi soliści czynią swą powinność. Tym samym całość wpisuje się w nurt nowoczesnego współczesnego jazzu, w którym awangarda miesza się i dopełnia z klasyką, kameralistyka (wszelakie small formations) z big bandem, improwizacja z kompozycją, estetyka akustyczna z elektroniczną. Rzadkie dokonanie na naszym rodzimym podwórku.

Osobna sprawa to tytuł albumu. Owa "Pieśń o bębnie" odnosi się do tekstu z lat 50. ubiegłego wieku, który interpretatorzy tłumaczą jako "metaforyczny obraz spustoszenia" czy "poemat o demuzykalizacji" świata. "Polityczno-militarna symbolika nadana bębnowi w tym wierszu sprawiła, że w późniejszych utworach Herberta pojawiła się negatywna metaforyka instrumentów perkusyjnych, oznaczająca terror policyjny, wojenny czy rewolucyjny" bądź proces "barbaryzacji dwudziestowiecznej kultury" (Jerzy Wiśniewski). Oczekiwać by zatem można, że lider zdominuje repertuar, zatarabani wszechwładnie, uwydatniając w ten sposób "przekleństwo" ubiegłego wieku. Tymczasem nie afiszuje się, tylko dyskretnie uobecnia. Ustawicznie. Na różne sposoby. Pomysłowo. Jak inny gdańszczanin, Oskar Matzerath: jest "nieznaczny" a sugestywny.

Dodam na koniec, że po półrocznym obcowaniu z tą płytą zgłaszam ją niniejszym do tytułu jazzowego albumu roku 2023. Może i powstały w kraju lepsze nagrania, lecz te zasługują na wzmożoną uwagę, zarówno z powodów artystycznych, jak i przez wzgląd na koncept im przeświecający. Zresztą, kogo bym o nie podpytał, reaguje entuzjazmem.

czwartek, 2 listopada 2023

Damasiewicz / Wójcik – "Krew"

Damasiewicz / Wójcik

Kuba Wójcik - gitara, elektronika
Piotr Damasiewicz - trąbka, głos

"Krew" (2023)

Tekst: Mateusz Chorążewicz




Duet Damasiewicz / Wójcik dał się poznać rok temu dobrze przyjętym albumem Diavolezza. Nie minęło dwanaście miesięcy, a już otrzymałem do odsłuchu drugi krążek zatytułowany Krew.

Jak wskazuje sam tytuł, artyści postanowili złożyć swoisty hołd krwi. Odnoszą się do jej znaczenia w kulturze, religii i sztuce. Jak czytamy w materiałach dołączonych do krążka, jest to portret dźwiękowy Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa im. prof. dr hab. Tadeusza Dorobisza we Wrocławiu, wzbogacony o muzykę Piotra Damasiewicza (trąbka, głos) oraz Kuby Wójcika (gitara, elektronika).

Z całą pewnością należy stwierdzić, iż nie jest to album dla każdego. Jeśli ktoś szuka melodii wpadających w ucho, muzyki to potupania nóżką czy lubuje się w znanych formach muzyki jazzowej, to trafił w złą uliczkę. Artyści zastosowali dużo nieszablonowych i niestandardowych brzmień. Dość powiedzieć, że część z nich to dźwięki sprzętu medycznego. Dominuje tu eksploracja sonorystycznych przestrzeni.

Album generuje niezwykle dużo napięcia, którego muzycy postanawiają nie rozładowywać. Właściwie od pierwszych do ostatnich dźwięków odnosi się wrażenie, że zaraz coś się musi wydarzyć. Trochę tak, jakbyśmy w trakcie oglądania horroru stale odczuwali, że za moment zza rogu wyskoczy jakaś nieprzyjemna poczwara. Na ogół po chwili ta kreatura pojawia się na ekranie, jednak w przypadku albumu Krew tego nie uświadczymy. Muzycy zaoferowali nam około 35 minut ciągłego napięcia.

Ma to, rzecz jasna, swoje zalety i wady. Jednak wydaje się, że muzycy zastosowali ten zabieg celowo. Odnoszę również wrażenie, że jest on zgodny z całą koncepcją płyty.

Album wymaga dużej dawki skupienia. Bez tego słuchacz nie jest w stanie wyciągnąć z muzyki duetu Damasiewicz / Wójcik tego, co powinien. Kontemplacja nad tym, czego się słucha, jest w tym przypadku absolutnie niezbędna. Wysłuchałem kilkukrotnie całego albumu i zdecydowanie najpełniejszy odbiór całości miał miejsce wtedy, gdy dałem sobie nieco ponad półgodziny całkowitego skupienia i zagłębienia się w tę muzyczną podróż.

Na tle Diavolezzy, omawiany krążek jest w pewnych elementach podobny, ale w innych już niekoniecznie. Przede wszystkim, Diavolezza także zostawia słuchacza z wrażeniem braku rozładowania muzycznego napięcia. Jednak z punktu widzenia samego brzmienia, Krew sięga swoimi korzeniami jeszcze głębiej do ambientu czy dark jazzu. Choć mówiąc szczerze, nie jest to zbyt precyzyjne określenie, ponieważ na tę muzykę takowe po prostu nie istnieje.

Krew udowadnia, że duet Damasiewicz / Wójcik ma sporo do powiedzenia w tej konwencji. Odnoszę wrażenie, że artyści jeszcze jej nie wyeksploatowali i usłyszymy ich ponownie w tym zestawieniu.

Nie mogę z czystym sumieniem polecić tego albumu każdemu, bo zdecydowanie nie każdy będzie czerpał z tej muzyki przyjemność. Jeśli jednak szukasz w jazzie czegoś nowego, świeżego, nieszablonowego i skłaniającego do refleksji, to sięgnij po Krew. Nie zawiedziesz się.