Pages

niedziela, 28 grudnia 2014

Komeda - Nagrania pierwsze

Krzysztof Komeda Trzciński

Krzysztof Komeda - piano

with various groups

Krzysztof Komeda W Polskim Radiu Vol.01 – Nagrania Pierwsze 1952-1960

POLSKIE RADIO 1861


By Maciej Nowotny

Chciałbym Państwa prosić o rzecz niemożliwą: na chwilę zapomnijcie jak wielkim jazzmanem Komeda był! Bo w roku 1952, skąd pochodzi pierwsze nagranie na tej płycie Krzysztof Trzciński jest po prostu jednym z wielu i nic nie zapowiada jego przyszłej sławy. Jak właściwie wykształcił się ten indywidualny styl, który otworzył mu drzwi kariery? Odpowiedż na to pytanie jest trudna, bo jego brzmienie nie jest tak charakterystyczne jak na przykład Billa Evansa, z którym najwięcej ma wspólnego. Na jego określenie często używa się takich przymiotników jak “poetycki”, “liryczny” czy “słowiański”.

To jednak są opisy na poziomie intuicji, przeczuć, a może nawet fantazji? Dlatego tak się ucieszyłem, gdy trafił w moje ręce ten krążek. Jest na nim zapisany jakby na zamówienie, etap po etapie, najwcześniejszy okres kariery Komedy. Od pierwszego zespołu jaki tworzył z Witoldem Kujawskim, kolegą jeszcze z Ostrowa Wielkopolskiego, poprzez Melomanów, Sextet i różne epizodyczne składy. I nagle objawienie, jasność, pewność że odpowiedź mam przed swoimi uszami. Bo mamy tutaj Komedę jakiego mniej znamy: muzyka jednego z wielu, grającego niemal wyłącznie aż za dobrze znane standardy, a jednak…

Od samego początku to jest ten Komeda, którego muzyka nie przestaje zdumiewać, mimo że w tym roku mija 45 lat od jego śmierci. Nie chodzi wyłącznie o talent wykonawczy, bo wirtuzoem Komeda nigdy nie był ani nie miał ambicji nim być. Nie chodzi o talent kompozytorski, bo jeszcze nie zdążył się on objawić, a jedyny nie standard na tej płycie “That Second” napisany wspólnie z J.P, Wróblewskim w niczym nie zapowiada wspaniałych kompozycji z przyszłości. Chodzi o osobowość, o indywidualność, o własną drogę.

W zawierusze wydawałoby się całkowicie przewidywalnego grania wystarczy jedno uderzenie Komedy w klawisz, jeden dźwięk, nie, nawet nie dźwięk, lecz pauza, cisza w zgiełku innych instrumentów, by nagle muzyka wprawiła nas w zdziwienie. To już nie jest ten sam standard tysiące razy grany przez innnych, to nie jest zwykła polska kopia wielkich amerykańskich combo, to początek ścieżki, która poprzez Sopot, granie z gigantami polskiej i skandynawskiej sceny, kwartet ze Stańką, wreszcie współpracę z Polańskim zawiedzie Komedę na szczyt, do Hollywood, do śmierci i... nieśmiertelności. (liner notes)


English review



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz