Pages

czwartek, 12 lutego 2015

Chuligańskie obertasy

Pianohooligan

Piotr Orzechowski - piano

15 Studies For The Oberek

DECCA 602547119124






By Maciej Nowotny

Pamiętam jak tu, na blogu Polish Jazz, podawałem jako jeden z pierwszych news o zwycięstwie Piotra Orzechowskiego w konkursie pianistycznym (są i gitarowe czy wokalne) odbywającym się co roku w Szwajcarii w ramach Montreux Jazz Festival. Festiwal ten obrósł legendą szczególnie w latach 70. i 80., gdy królował na nim Miles Davis. Jednak same konkursy są sprawą świeżą i zaczęły się dopiero w roku 1999. Przed Orzechowskim wygrywali w nim tak uzdolnieni artyści jak Dan Tepfer czy Tigran Hamasyan, ale byli też i tacy laureaci, których nazwiska nic nam dzisiaj nie mówią. Bo z konkursami jest tak, że są tylko trampoliną, w której jest skumulowana energia pozwalająca młodym muzykom wybić się z anonimowego tłumu absolwentów akademii muzycznych. Jednak czy tak się stanie zależy od samego muzyka i... od szczęścia!

I teraz byłoby odpowiednim, abym oznajmił jak to bardzo szczęście pomogło Orzechowskiemu i kto wie jak by było z tą jego karierą gdyby nie uśmiech wszechpoteżnej, lecz całkowicie nieprzewidywalnej Fortuny. Lecz właśnie wszystko w karierze Orzechowskiego wydaje się przeczyć takiemu schematowi. Konkurs wygrał nieprzypadkiem, potwierdzi to każdy o koneser, który od razu usłyszy w jego grze bardzo solidne podstawy tak jeśli chodzi o czysto pianistyczny warsztat jak i osadzenie w szerokopojetej klasyce. Od początku też, co bardzo rzadkie u naszych młodych artystów, szczególnie tych wykształconych w Polsce, jego kariera jest prowadzona logicznie od strony marketingowej. Cały ten koncept Pianohooligana, budowanie marki, nosi znamiona działania przemyślanego, które pomaga łatwiej zapamiętać artystę w powodzi świetnych projektów jakie każdego dnia docierają do słuchaczy w Polsce i na całym świecie.

Lecz to wszystko byłoby całkowicie nieistotne, gdyby nie rzecz najważniejsza czyli muzyka. Miałem okazję słuchać słuchać pierwszych nagrań Orzechowskiego, i był to taki typowy dla muzyków w jego wieku misz-masz, w którym można było znaleźć i kawałek Bacha, i Szostakowicza i Jarreta. Od strony koncepcji się to kupy oczywiście nie trzymało, ale zwracało uwagę bogactwem wyobraźni i indywidualnością. To plus warsztat wystarczyło by zwrócić uwagę tych, którzy się takimi sytuacjami jarają, w tym i Waszego Uniżenie. Wszakże nikt nie mógł przewidzieć, żadna wróżka, czy się ta koncepcja kiedykolwiek narodzi. Wielu megauzdolnionych muzyków się z tym brakiem koncepcji zmaga, weźmy chociażby spośród pianistów Kaczmarczyka czy nawet Maseckiego (sam o tym zresztą mówi).

Tymczasem Orzechowskiemu przychodzi to z niebywałą łatwością i, co więcej, tkwi za tym jakby jakaś żelazna logika i co najważniejsze jakby plan. Bo na swój debiut wybrał muzykę Pendereckego, obaj panowie są krakowianami, przekonał Mistrza do współpracy i uzyskał jego błogosławieństwo. A samą płytę nagrał dla kultowego wydawnictwa Decca, dzięki czemu szansa na dotarcie nie tylko do polskiej publiczności nie była jedynie czczym marzeniem.

Potem przyszła "Hopasa" nagrana z jednym z najbardziej uzdolnionych młodych kolektywów w Polsce (Mateusz Śliwa, Piotr Orzechowski, Alan Wykpisz, Patryk Dobosz), która przyniosła granie inspirowane hard bopem i wieloma jeszcze innymi wpływami, kórego wspólnym mianownikiem była zapierająca dech w piersiach swoboda, energia i taneczność. Płyta słusznie wprawiłą w ekstazę krytyków (mnie trochę mniej niż innych), a była wyczekiwana tym bardziej, że przed jej wydaniem High Definition Quartet było bohaterem małego skandalu, gdy w roku 2011 na festiwalu Jazz Juniors dostało zaledwie trzecią nagrodę za takimi kolektywami jak PeGaPoFo czy trio Piasecki-Rak-Wendt (które o ile się orientuję nie wydały dotąd żadnej płyty i o których nawet najwięksi znawcy nie są w stanie dzisiaj powiedzieć czegokolwiek czy to złego czy dobrego).

Po "Hopasie" przyszedł czas na powrót do Decca, do grania solo i znów do polskich muzycznych korzeni. Tym razem nie klasyka (acz taka bardziej nowoczesna), lecz polska muzyka ludowa, która w ostatnich latach przeżywa wielki renesans zainteresowania. Orzechowski na warsztat wziął oberki i tak je pozawijał, poskręcał, porozkręcał, krótko mówiąc zdekonstruował, że jest to po prostu nie do uwierzenia, zwłaszcza że przy tych wszystkich przekształceniach zachowana została zarówno tożsamość muzycznej formy, rozpoznawalna cały czas, jak i własny, specyficzny dla Orzechowskiego sposób opowiadania muzycznych historii. Prawdopodobnie najlepsza do tej pory płyta tego muzyka w jego krótkiej karierze, potwierdzająca całkowicie jego klasę jak i to, że w jego rozwoju wszystko przebiega z niebłaganą, wprawiającą w zdumienie, konsekwencją. Brawo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz