Pages

czwartek, 13 kwietnia 2017

Marek Pospieszalski - Marek Pospieszalski gra piosenki, które śpiewał Frank Sinatra (2017)

Marek Pospieszalski

Marek Pospieszalski - tenor saxophone
Elias Stemeseder - piano
Max Mucha - double bass
Max Andrzejewski - drums

Marek Pospieszalski gra piosenki, które śpiewał Frank Sinatra


PRIVATE EDITION

By Krzysztof Komorek

Sinatra? Jak to? Przecież to zapomniane starocie i pewnie nudy straszne. No więc, Szanowni Słuchacze, problem nie w tym, co się gra, ale jak się gra. Kwartet Marka Pospieszalskiego (oczywiście "z tych Pospieszalskich", żeby nie było wątpliwości) wziął na warsztat osiem naprawdę ważnych i łatwo rozpoznawanych przebojów Franka Sinatry. Obok grającego na tenorze lidera, znajdziemy w składzie zespołu basistę Maxa Muchę oraz dwóch młodych berlińczyków, o których – w co nie wątpię – nieraz jeszcze usłyszymy: pianistę Eliasa Stemesedera i perkusistę Maxa Andrzejewskiego. Efekt ich starań już od pierwszych chwil przywołuje na usta, wyrażające w tym przypadku bezbrzeżny zachwyt, słynne powiedzenie Adasia Miauczyńskiego z "Dnia Świra" (to z kobietą lekkich obyczajów, Synem Bożym i wulgarnie określoną czynnością seksualną). 

Należę do osób, które miały już wcześniej okazję usłyszeć koncertowe wykonania fragmentów tego programu. Tak więc zaskoczenie przy "lekturze" albumu nie było tak wielkie. Jednak pomimo to zdarzało się, że z wrażenia opadała mi szczęka, spadały kapcie, a sam wpadałem w nerwowy chichot zwiastujący niedowierzanie pomieszane z entuzjazmem. Lubię Sinatrę i czasem słucham jego klasycznych wykonań. Lubię jednak także takie wersje klasyków, które niekoniecznie sprowadzają się do prostego odegrania wybranych melodii. Takie, które zaskakują. Takie, w których znajome nuty interpretowanego tematu są czasem głęboko ukryte i dają słuchaczowi radość ich szukania. To jest właśnie ten przypadek. 

Pospieszalski idzie swoją drogą odczytywania Sinatry już od krótkiej, zagranej solo wersji "My Way", która zaczyna płytę. Potem zachwyca "I Think Of You" z długim duetem saksofonu i fortepianu oraz solem perkusji, która przejmuje utwór w swoje władanie na końcowe dwie minuty. "I’ve Got You Under My Skin" w osiemdziesięciu procentach znów zagrane bardzo swobodnie, na ostatnią minutę wybucha kapitalnym, klasycznym swingiem. "That’s Life" bawi lekko pastiszowymi fragmentami i szalonymi improwizacjami. Kończące album "One For My Baby (And One More For The Road)" i "Ol’ Man River" to ballady, bo na płycie z Sinatrą takich zabraknąć nie mogło, ale zagrane z lekko free jazzowym sznytem, a finał tej drugiej tylko umacnia słuchacz w stwierdzeniu "ja chcę jeszcze raz!". 

To wydawnictwo będzie wysoko w rocznych podsumowaniach krajowego jazzu. Jestem tego pewien już dziś. Jest wiele aspektów, za które można album Pospieszalskiego wyróżnić. Czy są jakieś wady? Odpowiem żartobliwie: tak, jest za krótko. Wrócę jeszcze do wspomnianych wcześniej doświadczeń koncertowych. Wiem, że zespół ma przygotowany materiał na drugą płytę, z autorskimi kompozycjami. Tak więc, jedyne czego żałuję, to że nie mogę już teraz skonfrontować studyjnych wersji obu programów. Takie dwupłytowe wydawnictwo dopiero byłoby nie lada gratką. Mam jednak nadzieję, że po sukcesie płyty z piosenkami Sinatry – a nie wyobrażam sobie, żeby ten album nie odniósł sukcesu – szybko będziemy mogli cieszyć się się kolejnymi nagraniami kwartetu. Na razie cieszmy się tym, jak Pospieszalski (i jego zespół) gra piosenki, które śpiewał Frank Sinatra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz