Pages

piątek, 30 marca 2018

Janczarski & McCraven Quintet - Liberator (2018)

Janczarski & McCraven Quintet 

Borys Janczarski - tenor saxophone
Rasul Siddik - trumpet, flutes, percussion, vocals
Joanna Gajda - piano
Adam Kowalewski - double bass
Stephen McCraven - drums

Liberator


FOR TUNE 0132

By Maciej Nowotny

"Liberator" to druga płyta, po wydanym w 2015 "Travelling East West", nagrana przez kwartet Janczarskiego dla For Tune. Wcześniej nazwisko Janczarskiego kojarzyło mi się raczej z odgrzewaniem starych jazzowych kotletów, jednak kiedy rzuciłem okiem na skład jaki zebrał, zdębiałem! Wyjaśnienie dlaczego znajdziecie w opisie w/w płyty. W konkluzji tego tekstu kończę zdaniem, że mam ochotę dać Janczarskiemu kolejną szansę.

Brzmi trochę protekcjonalnie, ale już wyjaśniam, z jakiego powodu tak stawiam sprawę. Czy wiecie na przykład, że w Polsce działa w tej chwili w przybliżeniu 17 (sic!) wydziałów, na których naucza się jazzu? Problem tylko w tym, że uważam, że jazzu nauczyć się nie da. Można nauczyć grać jazz, ale jazzu już nie, bo jazz zaczyna się wtedy (przynajmniej dla mnie), gdy muzyk zaczyna mówić od siebie i najlepiej na swój własny, niepowtarzalny sposób. Odgrywanie po raz enty Body&Soul na modłę Coltrane'a nie ma dla mnie jazzowego sensu, sorry... oryginał zawsze będzie lepszy!

Każdy zatem muzyk jazzowy staje przed wyzwaniem jak coś powiedzieć od siebie, wyróżnić się, zaproponować coś nowego. Przez taki pryzmat patrzę właśnie na płyty nagrane przez Janczarskiego dla For Tune. Udało mu się wyróżnić przez to, że zaprosił do współpracy bardzo ciekawy zestaw współpracowników. Ponadto udało mu się nieco zaskoczyć przez to, że osadził muzykę na tych płytach w tradycji afroamerykańskiego jazzu (co jak niektórzy słusznie wskażą jest tautologią) o chicagowskiej proweniencji. Bo jest ona ciągle artystycznie aktualizowana i piękne już wydała owoce w tym kraju (szukajcie na przykład krążków Damasiewicza w katalogu tejże For Tune).

Ale z drugiej strony pierwszy album w sensie stricte muzycznym nie zachwycił mnie. Uderzał brak zgrania muzyków, stylistycznie było trochę od sasa do lasa, ciekawe kompozycje szczególnie Gajdy słabo rezonowały z resztą materiału. Saksofon lidera brzmiał momentami sztampowo, chwilami w sposób zabawny przypominając styl Pharoaha Sandersa. W rezultacie pozostałem sceptyczny. 

Co zatem przyniosła druga płyta? Otóż mogę śmiało i z satysfakcją stwierdzić, że przyniosła korektę tych wymienionych, jak i innych niedoskonałości. Zgranie muzyków jest o niebo lepsze. Płyta stylistycznie zyskała na jednorodności, co dodało jej energii i charyzmy w oddziaływaniu. Być może pomogło to, że muzyka jest zapisem koncertu granego na żywo. To bardzo sprzyja szczególnie temu rodzajowi jazzu, nawiązującemu do tradycji AACM. Wreszcie podoba mi się ewolucja Janczarskiego. Przestał "szpanować" grając pod Sandersa, stara się mówić swoim własnym językiem, sprawdza się jako lider. 

Podsumowując, dostaliśmy tym razem kawał porządnej muzy, z czystym sercem do polecenia każdemu. Ilość "perełek" do odkrycia jest niemała: nietuzinkowi goście ze Stanów, mało znana, a warta odkrycia pianistka, doskonały bas i saks Janczarskiego, po którym zaczynam powoli spodziewać się kolejnych dobrych rzeczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz