Pages

sobota, 11 czerwca 2022

Wojciech Jachna Squad - Earth (2022)

Wojciech Jachna Squad

Wojciech Jachna - trąbka, skrzydłówka
Marek Malinowski - gitara elektryczna
Jacek Cichocki - fortepian, Vermona, Moog, Crumar
Paweł Urowski - kontrabas
Mateusz Krawczyk - perkusja, perkusjonalia

Earth (2022)

Wydawca: AUDIO CAVE 2022

Tekst: Piotr B.

Druga płyta flagowego w moim mniemaniu okrętu pośród potężnej armady projektów i dokonań Pana Jachny, zwanego w Polskim Radiu "Naszym Znakomitym Trębaczem". Album obrazujący niepokoje Artystów co do przyszłości naszej Matki Ziemi. Pora działać. Żeby nie marnować tuszu w klawiaturze i nieco oszczędzić nasze naturalne zasoby, w dalszej części pozwolę sobie nazywać Naszego Znakomitego Trębacza skrótowo: NZT.

A zatem analizujemy "Earth", którą dzieli dwa lata od poprzedniczki: "Elements". Od razu zaznaczam, ani mi się śni pisać, że "Earth" jest płytą lepszą czy też dojrzalszą od debiutu. Natomiast oświadczam - ta płyta jest INNA i w moim przekonaniu, choć niekoniecznie zgodnie z zamiarem NZT i Jego Kompanów - JAŚNIEJSZA. Rozwińmy to.

Postaci NZT nie ma potrzeby przybliżać, warto natomiast wspomnieć, że "liderowanie" NZT jest iście Davisowskie, Ja bym je raczej nazwał impresariatem. NZT daje pograć kolegom a przede wszystkim pokomponować. Krążą nawet plotki, że koledzy NZT aktywnie - o zgrozo! - partycypowali w trakcie miksowania materiału! Jaki mamy efekt? Różnorodną, wielobarwną, a zarazem niezwykle zbalansowaną i STYLOWĄ płytę pięciu lubiących się facetów. No to cóż? Herbata, ciacho, CD do kieszeni odtwarzacza i jedziemy.

"Antonietta" - małe arcydzieło Pana Malinowskiego, pięknie osadzone w klasycznej formie: temat - wariacje - temat, ale wzbogacone ciekawym zawieszeniem tempa, kiedy po zespołowym początku następuje zawieszenie akcji oraz impresyjne przebudzenie gitary. Następnie od 02min 30sek słuchamy, co Pan Malinowski chce nam opowiedzieć swoimi sześcioma strunami, najpierw tylko z rozkołysaną sekcją, później zdawkowo podkreślany przez Pana Cichockiego, na końcu w dialogu z NZT oraz zostawiając pole liderowi. Moje prywatne najpiękniejsze kilka minut polskiego grania tej wiosny! A wszystko bazujące na miłej dla ucha, finezyjnej, bardzo naturalnej progresji akordów. Aż korci, żeby się przyłączyć i "popikać" sobie na czymś ze Squadem. Jeśli ktoś z Szanownych Zaglądających ma ochotę, służę uprzejmie, spisane ze słuchu: Gmoll, Hmoll, Ddur, Fdur, Bdur, Adur... oczywiście, wszystkie akordy jakieś tam septymowe zmniejszone, zwiększone, powykręcane... no w końcu to jest dżez!

Po tak wspaniałym, rozmarzonym początku znienacka zostajemy poczęstowani smutna przypowieścią o ludzkiej głupocie i chciwości - "The Last White Rhino". Wyraźny rockowy puls, niepokojące dźwięki syntezatorów, pełna złości gitara i motoryczny, rozpychający się w miksie kontrabas autora tego utworu, Pana Urowskiego. Dwie ciekawostki. Modulowane (DCO/VCF?) brzmienie syntezatora powoduje, że irracjonalnie cofam się do nowofalowej końcówki lat 70tych by miło wspomnieć, co wyczyniał Dave Formula w Magazine. Zaś energiczne uderzenia Pana Urowskiego (z resztą nie tylko w tym utworze) powodują, iż zastanawiam się, czy kontrabasista nie miał rockowej "przeszłości". Albo czy za młodu nie chciał grać w Rage Against The Machine :)

Nadchodzi pora na improwizowaną opowieść zespołową. "The Forest" - na początku spokój i ład oraz trąbka NZT jak świergot ptactwa. Ale z wolna klimat zaczyna się zmieniać, pojawiają się dźwięki coraz bardziej niepokojące, pojawia się podskórny puls. To w lesie pojawiają się ludzie. Z siekierami. I to słychać. Dynamika narasta, perkusja i kontrabas tworzą już jednostajnie pracującą maszynę. Niczym w tartaku. Epilogiem tego dramatu jest łkanie gitary i krzyk trąbki - jak wrzask ptaków pozbawionych gniazd. Tak to słyszę. Bardzo sugestywne.

I ponownie zmiana nastroju. "Sigmunt Freud's Last Nightmare" zaczyna się faktycznie koszmarnie. Koszmarną, katarynkową barwą wyczarowaną przez Pana Cichockiego. Pamiętam podobny dźwięk bodajże w "Checkers" z poprzedniej płyty. Też mnie wtedy drażnił. W końcówce "Sigmunta" katarynkowy koszmar znów powraca. Na szczęście pomiędzy tymi momentami mamy kilka minut ciekawej, dynamicznej muzyki, znamiennej różnorodną rytmiką, zmianami dramaturgii, swobodnymi improwizacjami osadzonymi na groovie sekcji. Chwilami atmosfera utworu zaczyna mi się kojarzyć z "The Talking Drum" Crimsonów. Podsumowując - garnek miodu zaprawiony katarynkowym dziegciem.

Dla odpoczynku po Zygmuntowych Koszmarach NZT i koledzy serwują nam... wielkie rozczarowanie. Jestem rozczarowany faktem, że zwiewny, eteryczny, choć pięknie perkusyjnie unerwiony "Earth" jest tak krótki. Na początku było mi bardzo przykro, że NZT "zmarnował" szansę na pełnokrwisty drum'n'basowy improambient. Później dodatkowo dowiedziałem się, że na koncertach Squad gra "Earth" w długiej, jak mi doniesiono "pełnej" wersji! I teraz jestem na NZT po prostu zły! Jak wiadomo, flagowy okręt w Jachnowej armadzie nie często wypływa na koncertowe wody. U nas w Pomiechówku nie byli już ho, ho...w zasadzie nigdy u nas nie byli. Czyli "Earth" w pełnej krasie mogę sobie tylko wyobrazić...

I cóż dalej? Dalej mamy muzykę do czarno białego filmu ze szkoły polskiej. Intymnego dramatu psychologicznego opisującego atrofię uczuć, rozpad związku i pełnego niedopowiedzeń. Trąbka NZT, szerokoskalowe pasaże fortepianu i swingujace miotełki Pana Krawczyka zabierają nas w lata 60te. Na ekranie Ona wsiada do autobusu Jelcz "ogórek", a On w czarnych rogowych okularach paląc papierosa patrzy za nią, stopniowo zakrywany przez napisy końcowe... O tym, że piękny Jachnowy "All Around" powstał w trzeciej dekadzie XXIw. przypomina jednak orzeźwiająca Malinowska gitara.

Fantastycznym, zwieńczeniem albumu jest kojący "Steps To The West" Pana Cichockiego. Kolejny niespieszny, hipnotyzujący, zadymiono-knajpiany obrazek gdzieś hen, z Amerykańskiego Południa. Bagienno-bluesowa gitara, swobodna, nieco magiczna trąbka, fortepian jak krople porannego deszczu wiszące na pajęczynie. Wszystko nieco rozmazane, odrealnione. A na początku utworu świetna, wyrachowana pułapka zastawiona na słuchacza: Najpierw 4 takty rozbiegu, później 4 takty gitary monologujacej jak zaspany kowboj... i nagle wszystko zwalnia, a trąbka i gitara grają uwodzicielskie melodie.... ale nie przez kolejne 4, tylko przez 3 takty. Trąbka pięknie wybrzmiewa, a w tle wszystko wraca do pierwotnego rytmu. Ta delikatna operacja na chwilkę dezorientuje słuchacza, przyzwyczajonego do równych podziałów, Proste, wytrawne zagranie profesjonalistów - a jaki wspaniały efekt, jak w pijackim tańcu. Na końcu utwór rozrzedza się, rozpływa.. jak myśli ukojone burbonem...

Płyta ma piękne, selektywne brzmienie. Tak jak napisałem, moim zdaniem "jaśniejsze" niż poprzedniczka. Na tę "jaśniejszą" aurę wpływa też większy odsetek akordów durowych ( choćby "Steps To The West" ) oraz nieobecność utworów wybitnie szorstko-niepokojących, takich jak "Porcupine" na debiucie. Występują pewne podobieństwa w konstrukcji utworów np. "Antonietta" versus "Elements" i absolutnie mi to nie przeszkadza. Trochę elektroniki, ale z umiarem. Mnóstwo wysublimowanych, wysmakowanych motywów, zagrywek i melodii. Wspaniały, wciągający, naturalny puls "Antonietty" oraz utworów zamykających album. Krótko - piękna, stylowa, wytrawna, wyrafinowana muzyka. Drogi Słuchaczu - istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że po wybrzmieniu ostatnich dźwięków "Steps To The West" zapragniesz od razu ponownie wcisnąć "PLAY ALL". Zaś sobie życzę, żebym jednak w końcu miał okazję usłyszeć "Earth" na żywo!


1 komentarz:

  1. Pan Piotr nie zawsze taki łaskawy w swoich recenzjach, a to znaczy, że płyta zacną winna być.

    OdpowiedzUsuń