Pages

piątek, 9 grudnia 2022

Bastarda - Fado (2022)

Bastarda

João de Sousa - gitara, śpiew
Paweł Szamburski - klarnet, klarnet basowy
Tomasz Pokrzywiński - wiolonczela
Michał Górczyński - klarnet kontrabasowy

Fado (2022)

Autor tekst: Jędrzej Janicki

Powiedzieć, że zespół Bastarda to twór wyjątkowo oryginalny to tak, jakby powiedzieć, że Bob Dylan pisał dobre teksty, a Robert Lewandowski strzela sporo goli. Oszczędźmy więc sobie takich oczywistości i lepiej posłuchajmy romansu Bastardy z muzyką fado. Ten wywodzący się z Portugalii gatunek muzyczny nierozerwalnie kojarzył mi się zawsze z radiową audycją Siesta Marcina Kydryńskiego. To tyleż przyjemne, co nieco nudnawe w gruncie rzeczy wspomnienie odżyło jednak barwami pełnymi i zgoła wybuchowymi – wszystko dzięki nagraniu Fado stworzonemu przez Pawła Szamburskiego (klarnet), Tomasza Pokrzywińskiego (wiolonczela) i Michała Górczyńskiego (klarnet kontrabasowy). Bastarda tym razem nie działała jednak wyłącznie w dobrze sobie znanym towarzystwie, a do wspólnego grania panowie zaprosili doskonałego gitarzystę i wokalistę João de Sousę.

Wszyscy wiemy, że Bastarda ma doskonałe brzmienie, czyste i klarowne, które z jednej strony o stan ekscytacji przyprawi wszystkich audiofilów, a z drugiej „przeciętnego zjadacza muzyki” (zdecydowanie sympatyzuję z tą drugą grupą) po prostu zaczaruje. Wszyscy wiemy również, że muzycy tworzący Bastardę to absolutni mistrzowie techniki i wytrawni poszukiwacze granic muzycznej wyobraźni. To wszystko udowodnili nam już swoimi trzema poprzednimi płytami – Promitat eterno, Ars moriendi oraz Nigunim. Podejrzewam jednak, że nie wszyscy wiemy i uświadamiamy sobie, jak wiele różnych, niejednoznacznych i sprzecznych emocji kryje w sobie muzyka fado. Już od pierwszych dźwięków po prostu bije nas potężna wręcz dawka melancholii. Nie ma ona jednak w sobie ani krzty tandety czy krótkotrwałego rozczarowania z wygaśnięcie takiej czy innej relacji. To raczej ta melancholia, która dopada każdego z nas, gdy całkiem sami, w blasku piekącego słońca siedzimy bez żadnego celu na piasku i patrzymy gdzieś daleko za horyzont, marząc tak naprawdę nie wiadomo o czym. To tęsknota za harmonią, za czymś nieokreślonym, bardzo odległym i bardzo bliskim zarazem – krótko mówiąc, nikt nic nie wie. Ten specyficzny stan Bastarda na Fado uchwytuje jednak doskonale, dodając do tego pejzażu jednak bardzo, bardzo wiele pasji i żaru. Ta namiętność dzieje się w dźwiękach i w interakcjach pomiędzy instrumentalistami, stajemy się jej świadkami, doznając nieprawdopodobnie głębokiego odczucia obcowania z aktem szalenie intymnym, dotykającym najbardziej czułych części ludzkiej wrażliwości.

Fado to płyta nie z tej ziemi. Niesie ona ze sobą niezwykle mocne doznania estetyczne i w piękny sposób uświadamia nam istnienie pewnego stanu emocjonalnego, leżącego poza odczuwaniem szczęścia czy smutku. Właśnie tym stało się dla mnie określenie fado, a dzięki muzyce Bastardy ten stan nauczyć się można dostrzegać i go pielęgnować. Cóż, śmiało więc powiedzieć można, że ta płyta zmienia świat, a na pewno jego postrzeganie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz