Andrzej Święs - gitara basowa
Rafał Sarnecki - gitara
Paweł Dobrowolski - perkusja
Flying Lion (2023)
Wydawca: SJ Records
Rafał Sarnecki - gitara
Paweł Dobrowolski - perkusja
Flying Lion (2023)
Wydawca: SJ Records
Tekst: Maciej Nowotny
Paul Gaugin był urzędnikiem na giełdzie zanim mając już prawie pod czterdziestkę nie rzucił wszystkiego w diabły, by zacząć malować i ostatecznie na Tahiti znaleźć swoje miejsce. Paul Cezanne jeszcze poźniej doczekał się jakiegokolwiek uznania i długo wegetował przygnieciony prozą życia dopóki nie poznał młodziutkiej modelki Hortensji Fiquet, która uzmysłowiła mu, że czas zacząć malować na poważnie. Nie tylko malarze bynajmniej. Któż nie zna powieści Raymonda Chandlera, czytany jest do dzisiaj, sam właśnie czekam na film z Liamem Neesonem, który ma nosić tytuł "Marlowe" i być oparty na stworzonej przez niego kultowej postaci detektywa. Mało kto wie, że Chandler zaczął pisać późno, a debiutował jeszcze później niż poprzednicy, bo po pięćdziesiątce.
Zatem przy debiutach nie ma sensu zaglądać w metrykę. Liczy się stan umysłu. W buddyzmie zen nazywany jest "umysłem początkującego" i uważany jest za niezbędny by wywołać entuzjazm, stan bez którego nie rodzi się nic wielkiego, nic prawdziwego, żadne godne uwagi dzieło, w tym artystyczne. I ten entuzjazm jest w tym nagraniu obecny w każdej wybrzmiewającej nucie i sprawia, że muzyka wibruje od energii, tak jak przystało na debiut, a jednocześnie zachwyca wyrafinowaniem, które jest owocem długiej, pełnej sukcesów kariery muzyka o wielkiej klasie artystycznej. Zatem chociaż to formalnie debiut, dla Andrzeja Święsa, nieco ponad czterdziestoletniego muzyka, ta płyta jest tak naprawdę ukoronowaniem jego pełnej sukcesów kariery. Tym bardziej odpowiednim, że album nie jest dobry, nawet nie bardzo dobry, lecz po prostu wybitny.
Wszystko jest tu na swoim miejscu, każdy element pasuje do całości, która jest spójna i dojrzała artystycznie. Wielka w tym zasługa nie tylko lidera, grającego na gitarze basowej, ale i współtworzących muzykę gitarzysty Rafała Sarneckiego i perkusisty Pawła Dobrowolskiego. Linia basu grana przez lidera na gitarze elektrycznej jest niezwykle stonowana, oszczędna, a jednocześnie komunikatywna. Wszystko jest podporządkowane wspólnemu brzmieniu. Żadnych popisówek. Pełna świadomość, że najwyższą nagrodę można zdobyć tylko razem. Wspaniały przykład tego jak prowadzone powinno być jazzowe kombo i wcale nie taka znowu częsta rzecz na tym jazzowym łez padole.
Za to piękno nadobnym odpłacają Święsowi partnerzy. Sarnecki dokonuje prawdziwych cudów kreatywności, jest to po prostu jedna z najlepszych płyt jakie nagrał w życiu. Imponujące jest jak w niemal każdym utworze znajduje sposób, by zakomunikować coś nowego, gra ze swobodą i z pełnym zrozumieniem z partnerami. Ale to co wyczynia na perkusji Paweł Dobrowolski po prostu poraziło mnie. Jego drumming jest prezycyjny jak cięcia skalpelem, równie ekonomiczny jak brzytwa Ockhama, nie gra jednej zbędnej nuty, ale nie pomija żadnej koniecznej, by muzyka brzmiała nadzwyczajnie. Wielokrotnie wsłuchiwałem się w pracę jego zestawu i było to jakbym spoglądał w krystaliczne głębie znajdującej się w Syrakuzach Studni Aretuty, w której - jeśli wierzyć mitom - dostrzec można ukryty świat bogów.
Dodatkowym atutem płyty jest zróżnicowany program płyty, zawierający tak wpadające w ucho gitarowe i bassowe riffy rodem z muzyki rockowej, jak wyrafinowane i złożone kompozycje rodem prosto z jazzowej tradycji czy wreszcie utwory ad libitum pozwalające tytułowym "lwom" szybować wysoko. Prawdziwie zdumiewającym jest, że pomimo tej różnorodności album pozostaje spójny artystycznie, stanowi jedność stylistyczną, wyraźnie nacechowaną wybitnymi osobowościami artystycznymi tak lidera jak i współtworzących muzykę pozostałych instrumentalistów. Krótko mówiąc, brawa i jest to nie tylko nasz Nowy Album Miesiąca, ale jedna z najciekawszych płyt ostatnich lat w polskim jazzie głównego nurtu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz