Pages

niedziela, 27 sierpnia 2023

Janusz Muniak, Joachim Mencel, Willem Von Hombrecht, Harry Tanschek – "Contemplation" (2015)

Janusz Muniak, Joachim Mencel, Willem Von Hombrecht, Harry Tanschek 

Janusz Muniak – saksofon tenorowy
Joachim Mencel – fortepian
Willem von Hombracht – kontrabas
Harry Tanschek – perkusja

 "Contemplation" (2015)

Wytwórnia: Inspirafon

Autor tekstu: Marcin Kaleta



Przedśmiertne tchnienie Mistrza.

Lipiec 2012 roku, Studio Koncertowe Radia Katowice. Między saksofonistą Januszem Muniakiem a towarzyszącymi mu muzykami: pianistą Joachimem Menclem, kontrabasistą Willemem von Hombrachtem i perkusistą Harry'm Tanschekiem zachodzi istne braterstwo dusz. Rejestrują dziewięć utworów: jeden lidera, jeden Komedy oraz siedem standardów. Album pt. "Contemplation" zostanie wydany w listopadzie 2015.

Dwa miesiące później, 31 stycznia 2016, Janusz Muniak umiera.

***

Miałem 15 lub 16 lat. Moim ulubionym przedmiotem była oczywiście matematyka. Nic a nic nie interesowałem się poezją ani nie kojarzyłem żadnego poety. Do momentu, aż pożyczyłem od przyjaciela "Literaturę na Świecie" 1973, nr 4 (24); jak się okazało, na wieczne nieoddanie. Tam mianowicie znalazłem wiersz, który odmienił mój świat(opogląd). Autorem był jakiś Austriak; miał kobiece imię i podobno cierpiał na leukemię (czyli Rainer Maria Rilke). Fragment zaś w tłumaczeniu Witolda Hulewicza brzmiał:

"Śpiewać to być.
...Śpiewać prawdziwie, ach to inne tchnienie.
Tchnienie dookoła niczego. Lot w Boga. Wiatr".

***

Tak właśnie zagrał na swojej ostatniej płycie Muniak. Jakby już wiedział i postanowił objawić całą przenajświętszą prawdę o życiu: "Tak szybko odchodzi, kochajmy je więc — bez pośpiechu" (moja parafraza fragmentu słynnego wiersza ks. Jana Twardowskiego).

Bogdan Chmura w "Jazz Forum", przyznając najwyższą notę, opisuje ten materiał następująco: "Całość utrzymana jest w konwencji nostalgicznej ballady. Dominują wolne tempa, przymglone barwy, wyciszona ekspresja – to muzyka o tęsknotach, przemijaniu, uczuciach, wspomnieniach, nadziejach".

Wkraczamy tutaj w krainę muzycznej baśni: zaczyna się przepięknie, a potem dochodzi do cudu. Rozpoczyna się opowieść o życiu, która dotyczy i nas. Opowieść o tych wszystkich starych, czarno-białych filmach, w których ścieżce dźwiękowej wykorzystano jazz; o tych klubach i barach, gdzie przebywaliśmy, gdy grano tam jazz; o tych audycjach i programach radiowych, podczas których emitowano jazz; o tych pocałunkach i czułościach, jakie bez jazzu obyć się nie mogą; o lekturach, z którymi przy akompaniamencie jazzu obcowaliśmy; o nocach i dniach uświetnionych przez jazz; o przedsięwzięciach, co to bez jazzu pozostałyby jedynie zamiarami; i tak do jazzowego końca, jeśli szczęście dopisze. A tam... tam zewsząd kind of blue & a love supreme.

Oby nie mylił się niemiecki kompozytor, Karlheinz Stockhausen, kiedy utrzymywał, że muzyka, którą słyszało się za życia, jest decydująca dla stanu duszy po śmierci.

Więc tym bardziej ta, jaką się wykonywało. Nie bez powodu Jarosław Czaja w "JazzPress" odniósł wrażenie, że "pan Janusz gra tutaj [...] przede wszystkim dla siebie".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz