Skład personalny wygląda następująco:
Piotr Schmidt – trąbka, kompozycje (1, 2, 4, 5, 6)
Kęstutis Vaiginis – saksofon tenorowy, saksofon sopranowy
David Dorůžka – gitara elektryczna
Paweł Tomaszewski – fortepian
Michał Barański – kontrabas (3, 4, 6)
Sebastian Kuchczyński – perkusja (3, 4, 6)
oraz:
Harish Raghavan – kontrabas (1, 2, 5)
Jonathan Barber – perkusja (1, 2, 5)
Bartosz Pieszka – kompozycja (3)
"Hearsay" (2023)
Wydawca: SJRecords
Autor tekstu: Mateusz Chorążewicz
Wydawca: SJRecords
Autor tekstu: Mateusz Chorążewicz
Nie będę ukrywał, że z dotychczasową twórczością Piotra Schmidta mam pewien problem. Komeda Unknown, Tear The Roof Off czy Dark Morning to płyty niby świetnie zaaranżowane, poprawne brzmieniowo i… no właśnie… i właściwie nic więcej. Do odsłuchu Hearsay przystąpiłem zatem z pewną rezerwą. Niemniej jednak ciekaw byłem, czy tym razem muzyka Piotra Schmidta okaże się bardziej pochłaniająca moją uwagę.
Od razu rzuca się w oczy wykorzystanie dwóch sekcji rytmicznych (każda z nich zagrała po pół płyty). Rodzi to pewne ryzyko braku spójności, jednak w przypadku Hearsay udało się tego uniknąć. W trakcie pierwszego odsłuchu nie miałem jeszcze świadomości tego faktu i było to w ogóle niezauważalne. Przy kolejnych odsłuchach, nastawiając się szczególnie na ten aspekt, także większych różnic nie dało się stwierdzić.
Autorem wszystkich kompozycji (za wyjątkiem Slow Motion) jest Piotr Schmidt. Poza Good Old Roy, kompozycje Schmidta są do siebie dość zbliżone pod kątem charakteru. Mamy tu do czynienia z czymś co można określić jako contemporary mainstream jazz. Mimo tego kompozycje mają na tyle ciekawą strukturę i interesujące aranżacje, że brak uczucia znużenia tą muzyką. Trzeba przyznać, że aranżacyjnie Schmidt zawsze był rewelacyjny i tak też jest w przypadku Hearsay.
Niestety, całość dość wyraźnie psują trącające infantylizmem tematy, które na domiar złego często zalatują popem (jak np. w utworze Never Give Up Sometimes Let Go). Zdecydowanie nie jest to coś, w czym gustuje moje ucho i do czego przywyknąć po prostu nie jestem w stanie. Sama muzyka ma charakter nieco tajemniczy, a tematy często podążają w zupełnie innym kierunku, co rodzi swego rodzaju dysonans poznawczy.
Całość płyty jest dość spójna brzmieniowo, ma wyraźnie sentymentalny charakter. Choć trzeba zaznaczyć, że Slow Motion autorstwa Bartosza Pieszki oraz Good Old Roy wyróżniają się dość zauważalnie na tle pozostałych utworów. Jednak nie w negatywnym sensie, a w pozytywnym. Dają pewnego rodzaju oddech i w interesujący sposób urozmaicają album.
Należy zwrócić uwagę na kapitalne brzmienie tej muzyki. To niewątpliwa zasługa Schmidta jako producenta oraz Macieja Stacha jako inżyniera dźwięku odpowiadającego także za mix i mastering. Jest to jeden z lepiej brzmiących albumów, który w tym roku miałem okazję słuchać (i nie mówię tu tylko o polskim rynku).
Hearsay całościowo oceniam naprawdę dobrze. Pomimo, że nie jest to muzyka specjalnie odkrywcza, nie da się tu nudzić. Brzmienie jest kapitalne, aranże rewelacyjne, sola wybitne… tylko te nieszczęsne, męczące ucho tematy… Gdyby nie one, byłby w mojej opinii mocny kandydat na płytę roku.
P.S. W ostatnim czasie stałem się absolutnym fanem talentu Davida Dorůžki. Hearsay tylko pogłębiło u mnie ten stan. Soundu gitary tego artysty można słuchać bez końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz