Pages

piątek, 9 lutego 2024

Bastarda — Lilith Abi

Bastarda — "Lilith Abi" 

Katarina Aleksić — skrzypce, bęben basowy, wokal
Branislava Podrumac — wokal
Paweł Szamburski — klarnet
Tomasz Pokrzywiński — wiolonczela
Michał Górczyński — klarnet kontrabasowy

Wydawca: Audio Cave (2023)

Tekst: Szymon Stępnik 

Bastarda to jeden z moich ulubionych zespołów współczesnej polskiej sceny jazzowej. Cenię go w głównej mierze za koncepcyjne podejście do tworzenia albumów muzycznych. Każdy krążek miał na siebie pomysł i nawiązywał do różnych zjawisk kulturowych. Choć nie zawsze wpisywały się one w moje poczucie estetyki, nie sposób było nie docenić duchowości, oddania oraz pasji, z jaką zespół ten tworzył kolejne kompozycje. W przeciwieństwie do innych grupa ta zawsze była szczera w swoim przekazie i nigdy nie skalała się żadną nutą fałszu. Nie inaczej jest z najnowszym longplayem “Lilith Abi”.

Tym razem do współpracy zaproszono dwie serbskie artystki, Katarinę Aleksić (pomysłodawczyni projektu) oraz Branislavą Podrumac. Koncept skupia się na temacie kołysanek, gdzie każdy z utworów nawiązuje do tradycyjnej kołysanki danego regionu — od Ukrainy i Polski, poprzez Armenię, Japonię, Serbię i kulturę aztecką. Pomysł ten narodził się w związku z zainteresowaniem Katriny dotyczącym tzw. “muzyki pierwotnej”, a także jej osobistymi doświadczeniami z bycia matką swego pierworodnego dziecka. Jak sama mówi, “śpiewanie kołysanek płaczącemu niemowlęciu dawało komfort i siłę, a im dłużej śpiewałam, tym bardziej wpadałam w swego rodzaju trans.”

Dokładnie takie są też poszczególne piosenki — bardzo oniryczne, wprawiające słuchacza w zadumę. Trzeba przy tym zauważyć, że dźwięki są bardzo zniuansowane. Artykulacja odgrywa wyjątkowo dużą rolę i z pewnością nie jest to, jakby to określił redaktor Piotr Ban, jazz samochodowy. Aby docenić jakość nowego dzieła Bastardy, należy obcować z nim w ciszy i skupieniu. W przeciwnym wypadku można wiele stracić, a samo “Lilith Abi” wyda się nagraniem na jedno kopyto.

Kwintesencją jest wspaniały, trójstronny dialog między skrzypcami, klarnetem i głosem, który tylko czasem spełnia tradycyjną, piosenkową rolę, a raczej staje się kolejnym instrumentem całości. Wszystkie trzy walczą ze sobą — jak demony w krainie snów. Choć motywem przewodnim są “kołysanki”, siłą rzeczy niedaleko im również nawet do koszmarów.

Początkowo nie podobała mi się niewielka dynamika całości, która dopiero po pewnym czasie nabiera sensu, gdyż, jak mawiał klasyk, „diabeł tkwi w szczegółach”. Należy wsłuchać się cierpliwie, by dostrzec subtelności dźwiękowe, a w szczególności przecudowne przełamywanie się skrzypiec ponad innymi instrumentami. Nigdy nie przypuszczałem, że takie połączenia mogą być aż tak intrygujące, co dodatkowo stanowi o wyjątkowości tego zespołu. Nie trzeba szokować słuchacza tanimi zagrywkami. Wręcz przeciwnie! Odbiorca też musi dać coś od siebie, by móc zyskać jeszcze więcej.

Nazwa albumu nawiązuje do żydowskiego demona, który wyłaniał się z cieni i porywał małe dzieci. Kołysanki były swoistymi zaklęciami odstraszającymi owego potwora. Dlatego też, w typowy dla grupy sposób, panuje klimat mroczny. Nikt nie potrafi tak wprowadzać w nastrój, jak Szamburski i spółka. Robi to w tak umiejętny sposób, że nigdy nie ociera się o kicz (a nie da się ukryć, że łatwo popaść w przesadę). Pod względem treści i koncepcji, jak zwykle utrzymano tu wysoki poziom.

Longplay kończy się utworem “Hope”, który jest wyjątkowo powolny, a pod koniec którego następuje rozładowanie napięcia. Być może tak samo jest z posiadaną przez nas nadzieją: musimy na nią trochę poczekać, by ją zrozumieć i poczuć. Pięknie oddaje też kwintesencję całości. Trzeba wykazać się cierpliwością, przeczekać, skupić, wyciszyć. Dopiero wtedy, po pewnym czasie, ujrzymy przekaz oraz sens.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz