Pages

piątek, 30 lipca 2021

Ruszył nabór do konkursu Jazz Juniors 2021!

Przed nami 45. edycja konkursu dla młodych, rozpoczynających profesjonalną karierę, muzyków – Jazz Juniors 2021. W jury tegorocznej edycji zasiądą: Adam Pierończyk, Jean-Paul Bourelly i Majid Bekkas. Zgłoszenia przyjmowane będą do 31 sierpnia.

Już od 45 lat festiwal i konkurs Jazz Juniors mają wpływ na kształtowanie polskiej sceny jazzowej. Począwszy od 1976 roku, to nie tylko święto muzyki na jazzowej mapie Polski, ale wydarzenie, które jest spotkaniem różnych pokoleń – uznanych na świece artystów, z młodymi, stawiającymi pierwsze kroki muzykami. Dla tych drugich Konkurs Jazz Juniors jest szansą zarówno na zauważenie przez międzynarodowe grono gości, jak też na zrealizowanie profesjonalnego wydawnictwa.

W obecnym konkursie Jazz Juniors najbardziej fascynuje mnie świeżość (skład jury zmienia się co roku), anonimowość (jury kwalifikuje artystów nie znając narodowości, płci, wieku i przede wszystkim nazwisk wykonawców) oraz atrakcje, które czekają na startujących muzyków (nagrody pieniężne dla laureatów, propozycje zagranicznych tras koncertowych od festiwali partnerskich, sesje nagraniowe oraz od zeszłego roku również Nagroda im. Janusza Muniaka dla wyróżniającego się muzyka) – podkreśla Adam Pierończyk, dyrektor artystyczny Festiwalu Jazz Juniors oraz przewodniczący jury Konkursu Jazz Juniors. - Tegoroczne jury będzie wyjątkowe, ponieważ zasiadać w nim będzie po raz pierwszy w historii osoba z Afryki: mistrz muzyki gnaoua, Marokańczyk Majid Bekkas. Jako przewodniczący jury pozwoliłem sobie też zaangażować jednego z najciekawszych i najbardziej oryginalnych gitarzystów, którym jest Amerykanin Jean-Paul Bourelly. Trzy osoby, trzy kontynenty - bardzo jestem ciekaw werdyktu – dodaje Pierończyk.

W tym roku zgłoszenia konkursowe można nadsyłać do 31 sierpnia. Na zwycięzców czeka wiele nagród i wyróżnień, m.in. Grand Prix oraz możliwość nagrania i wydania debiutanckiej płyty. Jak co roku obecność międzynarodowego grona partnerów i gości - przedstawicieli zagranicznych festiwali i oficyn wydawniczych - będzie również szansą na podpisanie kontraktów koncertowych. Ważne miejsce wśród nagród zajmują te indywidualne, które od początku istnienia konkursu zdobywali najwięksi dziś polscy muzycy, by wymienić Leszka Możdżera, Roberta Majewskiego, Krzysztofa Popka czy Piotr Orzechowskiego „Pianohooligana”. Wśród tych nagród jest ustanowiona w 2020 roku Nagroda specjalna im. Janusza Muniaka, przyznawana wybijającemu się instrumentaliście występującemu na Konkursie Jazz Juniors. Również w tym roku przyznana zostanie nagroda dla wyróżniającego się w konkursie kontrabasisty ufundowana przez Fundację im. Andrzeja Cudzicha.

W konkursie mogą wziąć udział muzycy, którzy nie ukończyli 35 lat. Przesłuchania finałowe odbędą się 6 października 2021 w Krakowie.

Formularz zgłoszeniowy, jak też regulamin konkursu znajdują się na stronie www.jazzjuniors.com.pl (http://register.jazzjuniors.com.pl/)

Więcej:

Organizator:
Fundacja Muzyki Filmowej i Jazzowej

Źródło (tekst i zdjęcia): materiały organizatora

czwartek, 29 lipca 2021

Marcin Janek Extradition Quitnet - Movin' On (2021)

Marcin Janek Extradition Quitnet

Marcin Janek – soprano & tenor saxophones, flute
Piotr Szlempo – trumpet / flugerhorn
Dominik Kisiel – piano
Paweł Urowski – bass
Maksymilian Kreft – drums
Wojciech Staroniewicz – tenor saxophone (special guest in track Nr 2)

Movin' On

Wydawca: AllegroRecords (2021)


Szczerze mówiąc lider zespołu Marcin Janek jakoś nie zaistniał - do tej pory - w mojej jazzowej świadomości. Wiedziałem, że funkcjonuje na scenie trójmiejskiej, na przykład w ramach etniczno-jajcarskiego Afreakan Project Wojtka Staroniewicza, GPN Septetu założonego przez Piotra Nadolskiego czy współpracując przy nagraniu płyt np. Cezarego Paciorka i Patrycji Ziniewicz. Czego nie wiedziałem to fakt, że grał też z Kamilem Bednarkiem i Behemotem. Czyli nie jest to postać anonimowa, co więcej obcowanie tak z jazzem jak i muzyką popularną, pozytywny - co jest rzadkie - wpływ wywarło na materiał na jego debiutanckiej płycie, o której właśnie piszę.

Na czym polega ten pozytywny wpływ? Na szukaniu języka przystępnego, który byłby zrozumiały dla publiczności. W polskim jazzie nastąpiło poważne przełamanie i to w kilku kierunkach. Mamy z jednej strony kwitnącą niwę muzyki improwizowanej, nieraz zwanej awangardową, co jest etykietką tak nie przystającą, że aż śmieszną. Ten rodzaj muzyki kochamy na naszym blogu, ale byłoby smutne gdyby był jedynym jaki przetrwa śmierć jazzu (która nigdy - wierzymy w to - nie nastąpi). Jest jazz głównego nurtu, który ma się średnio, przypominając czasami zardzewiałą konserwę, chociaż i w nim widać symptomy otwarcia na zmieniającą się rzeczywistość. Świadczy o tym np. najnowszy album "Comet Sings" weterana polskiej sceny Artura Dutkiewicza i jego trio. Mamy wreszcie jazz rozrywkowy, najbardziej kochany przez publiczność, lecz obłożony anatemą przez wielu krytyków, którzy na takie nazwiska jak Leszek Możdżer czy Wojtek Mazolewski, dostają wysypki. Który jednak jest szanowany przez piszącego te słowa ciągle śniącego o tym, że kiedyś z tego nurtu powstanie nowa polska muzyka popularna (właściwie już tak kiedyś było), która zastąpi potworka pod postacią disco polo i tym podobnych.  

Wróćmy teraz do płyty "Movin' On" kwintetu Marcina Janka. Stoi ona gdzieś na rozdrożu tych trzech nurtów. W najlepszych momentach jak w "Ayat" i "Movin" jest obietnicą równie porywającej muzyki jak najlepsze kawałki np. kwintetu Wojtka Mazolewskiego. W "One day", "New Solution", "Digger" czy "Asia" wracamy do starego dobrego jazzu, który zagrany jest bardzo rzetelnie, ale nic ponadto. Ciężko się będzie tym przebić nie tylko na scenie światowej, ale i polskiej, po prostu jest bardzo dużo zespołów grających podobnie, i tak jak ten zespół, na świetnym poziomie. W ostatnim utworze "Mujrimun" mamy najwięcej improwizacji i to z powrotem zaczyna porywać: charyzmatyczna solówka Piotra Szlempo na trąbce, ekstatyczny rytm Maksymiliana Krefta na perkusji, birdowska w stylu improwizacja lidera na saksofonie tenorowym, szalejący na fortepianie jak McCoy Tyner Dominik Kisiel, niezawodny Paweł Urowski na basie, sprawili że ten utwór zabrzmiał jak wyśmienita obietnica na przyszłość.

To naprawdę warty odnotowania debiut: nie ma w nim nic szkolnego, z płyty emanuje pewność siebie, duża kreatywność szczególnie w obszarze wpadających łatwo w ucho, ale nie banalnych kompozycji. Mam tylko nadzieję, że nie jest to ostatnie słowo Marcina Janka, że będzie pamiętał, że jazz to przede wszystkim muzyka, która musi zaskakiwać. Że nie wyląduje na mieliźnie z jazzem, który już wszyscy dawno słyszeliśmy. Wierzę, że nie i dlatego niecierpliwie czekam na jego kolejne projekty. 


wtorek, 27 lipca 2021

Adam Golicki Trio - Reflections (2021)

Adam Golicki Trio

Maciej Grzywacz - guitar
Piotr Lemańczyk - electric & double bass
Adam Golicki - drums

Reflections (2021)



Obawiam się, że ta płyta może przejść niezauważona przez kolegów recenzentów, a byłaby szkoda. Dobijamy już do sytuacji, że do naszej skrzynki pocztowej Polish Jazz Blog niemal codziennie dociera nowa polska płyta jazzowa lub około jazzowa. Coraz trudniej wszystko śledzić, sięgamy najpierw po płyty artystów już uznanych albo z którymi łączą nas jakieś znajomości. A tymczasem dobra muza może się zdarzyć wszędzie, nazwiska (tak jak w futbolu) same nie grają, trzeba mieć umiejętności, pasję i pomysł, a wtedy dobre rzeczy mogą się zadziać w niespodziewanych miejscach.

Tak jest w w przypadku tego krążka. Pierwsze co przyciąga uwagę to obecność Macieja Grzywacza grającego na gitarze i Piotra Lemańczyka na elektrycznej gitazrze basowej i kontrabasie. Nie są to muzycy-celebryci, o których przeczytacie w Pudelku.pl, ale dla znawców to creme-de-creme naszego jazzu, wspaniali instrumentaliści, artyści o uznanej renomie. Ale kim jest, może ktoś zapytać, lider: Adam Golicki. Możecie wzruszyć ramionami i powiedzieć: nigdy nie słyszałam, nie słyszałem. To może być prawda, chociaż wierzcie nam, że jest ceniony jako sideman i pojawia się m.in. w zespołach prowadzonych przez Tomasza Licaka czy Michała Ciesielskiego.

Nie jest to także jego pierwsza płyta. Jego debiut z 1915 "Ad Shave" mój kolega Adam Baruch odnotował na naszym blogu, zachęcając Golickiego do bardziej ambitnych poszukiwań. I oto mam dla Państwa dobrą wiadomość. Ta płyta Adama Golickiego nagrana w trio jest dokładnie czymś takim! Instrumenty brzmią pięknie, atmosfera płyty przypomina ciepły, letni wieczór, kiedy przy kieliszku dobrego czerwonego wina, chce się nam wsłuchiwać w śpiew ptaków jaki niesie łagodny wiatr. Ale muzyka nie jest bynajmniej mdła, nijaka, do windy. Kompozycje są dopracowane, słychać w nich inspiracje muzyką nie tylko jazzową, ale klasyczną czy etniczną. W muzyce jest wystarczająco dużo miejsca na improwizację, na cieszenie się zarówno melodią, strukturą, jak swobodą czy eksperymentem. Co najważniejsze rytm lidera, oszczędnie podawany, ale konkretny, wyrazisty, dobrze podkreśla aksamitną słodycz gitary i pełne, dojrzałe brzmienie kontrabasu. Z przyjemnością wysłuchałem tej płyty, która szczególnie usatysfakcjonuje miłośników klasycznego jazzu, którzy lubią gdy jazz towarzyszy im w czasie codziennych aktywności, uzupełniając, a nie przerywając tok działań, myśli czy marzeń. 

sobota, 24 lipca 2021

Atom String Quartet & Szczecin Philharmonic Wind Quartet - Karłowicz Recomposed (2021)

Atom String Quartet & Szczecin Phipharmonic Quartet

Dawid Lubowicz - violin
Mateusz Smoczyński - violin
Michał Zaborski - viola
Krzysztof Lenczowski - cello

Karłowicz Recomposed (2021)


Jeśli chodzi o Atom String Quartet, w skład którego wchodzą Dawid Lubowicz, Mateusz Smoczyński, Michał Zaborski i Krzysztof Lenczowski, to wyrobili oni już sobie na naszym rynku status właściwie instytucji. I jest to sukces w pełni zasłużony. Łączą bowiem najwyższy poziom wykonania z umiejętnością dotarcia do szerszej publiczności (nie tylko zresztą polskiej), a ponadto udaje im się w kolejnych projektach cały czas zaskakiwać tak wyborem tematów jak i podejściem do nich. Ta fuzja dotyczy także różnych gatunków muzycznych, o czym niech świadczy chociażby z jednej strony "Seifert" (2017) poświęcony naszemu legendarnemu skrzypkowi jazzowemu a z drugiej "Penderecki" (2019) stanowiący hołd dla mistrza polskiej muzyki poważnej (antyczne to już określenie) przełomów wieku XX i XXI. W tym kontekście nowy krążek dedykowany Karłowiczowi można widzieć jako kontynuację tego trendu polegającego na odświeżaniu muzyki dobrze znanej i osobiście cieszę się, że tak jest, bo w ich wykonaniu za każdym razem było to indywidualne i odkrywcze. Kiedy usłyszałem, że Atom "bierze na warsztat" Karłowicza uczułem jednak ukłucie w sercu, a powody tego zaraz wyjaśnię.

Karłowicz żył na przełomie wieków XIX i XX i jest jedną z tych wielu tragicznych, polskich historii o niespełnionych nadziejach. Oprócz pieśni,  których słuchamy na tej płycie, skomponował jeszcze 6 słynnych poematów symfonicznych i garść innych utworów, znamionujących wielki talent, ale brzmiących raczej jak piękna obietnica niż jej spełnienie. Wszystko przerwała lawina w Tatrach - Karłowicz był ich miłośnikiem - która przecięła nić jego życia w wieku lat zaledwie 32.

Co więcej czas obszedł się z muzyką Karłowicza - to moja opinia - dość okrutnie. W stylu można ją określić jako postromantyczną i nawiązującą do języka Ryszarda Wagnera, który dziś brzmi cokolwiek ckliwie i pompatycznie. Niestety romantyzm bardzo się zdezaktualizował. Stąd to ukłucie w sercu. Czy Atomom uda się nadać tej muzyce bardziej aktualne brzmienia, czy znajdą odwagę by z Karłowicza wydobyć patos, ale bez niepotrzebnej czułostkowości, czy potrafią muzycznie z Karłowiczem się skonfrontować, by pokazać że może ciągle inspirować? 

Po wielokrotnym wysłuchaniu płyty uważam, że im się to udało. Duża w tym zasługa towarzyszącego im kwartetu instrumentów dętych Szczecińskiej Orkiestry Symfonicznej (nadmieńmy, że Karłowicz jest patronem tej instytucji), którego brzmienie bardzo ciekawie komponuje się ze smyczkami, a który jednocześnie dał Atomom wystarczająco dużo przestrzeni by mogła pojawić się improwizacja, eksperymenty dźwiękowe, mógł dojść do głosu indywidualny charakter zespołu. Płyta szczególnie zyskuje przy kolejnych odsłuchach, na dobrych słuchawkach lub topowym sprzęcie grającym. Wybrzmiewają niuanse, można docenić jakość gry instrumentów, perfekcję wykonania i smaczki fuzji estetyk muzyki jazowej i klasycznej.

Ale ukłucie w sercu pozostaje. Jednak nie z powodu, że czegoś w tej płycie zabrakło, ani z tego że coś się nie udało, ale z tego powodu, że... romantyzm muzyki dotarł do mnie z całą siłą. Zrozumiałem, że wcale się nie zestarzał, że tylko czekał na powtórne odkrycie. Że delikatność, czułość, wrażliwość na przyrodę, innych, siebie i jej ekspresja w muzyce zawsze były, są i będą aktualne. Bo są częścią nas i są nam potrzebne by odczuwać pełnię życia, w tym pełnię artystycznych czy muzycznych wrażeń. Brawo dla artystów, tak dla Atomów jak wyśmienitych muzyków Szczecińskiej Filharmonii za odwagę, by Karłowicza przypomnieć, uaktualnić i dać szansę słuchaczom odkryć dźwięki, doznania, emocje dawno zdawałoby się zapomniane. 



środa, 21 lipca 2021

Bernard Maseli Septet - Good Vibes Of Milian (2021)


Bernard Maseli Septet

Bernard Maseli - vibraphone, marimba
Bartosz Pieszka - vibraphone, marimba
Dominik Bukowski - vibraphone
Karol Szymanowski - vibraphone
Bogusław Kaczmar - piano
Michał Kapczuk - double bass
Marcin Jahr - drums

Good Vibes Of Milian

Wydawca: ForTune (2021)

By Maciej Nowotny

Jestem wielbicielem wibrafonu, marimby, ksylofonu, zatem w tym tekście nie będzie mi łatwo być obiektywnym. Niemniej spróbuję. Jeśli chodzi o pomysł, to myślę, że przyjdzie mi to łatwo. Uważam, że tak obiektywnie jak subiektywnie pomysł na płytę jest po prostu świetny. Po pierwsze muzyka Jerzego Miliana zupełnie się nie starzeje, a raczej starzeje się jak wino czyli nabiera smaku. Każdy kto zna Miliana z przyjemnością posłucha jego znanych i mniej znanych kompozycji w nowym świeżym wykonaniu, zaś Ci, którzy ich nie znają odkryją muzykę, która dla polskiego jazzowego wibrafonu jest równie ważna jak, dajmy na to, muzyka Komedy dla polskiego jazzu w ogóle. 

Uważam także, że obiektywnie patrząc pomysł, aby zaprosić do nagrania grupę polskich wybitnych wibrafonistów, oprócz lidera Bernarda Maseliego, grają tu: Bartosz PieszkaDominik BukowskiKarol Szymanowski, jest po prostu świetny. Mamy tu do czynienia nie tylko z grupą wirtuozów instrumentu, ale przede wszystkim artystami mającymi własną wyraźną osobowość artystyczną. Nakłonienie ich do udziału w tym niezwykłym projekcie, by dzielić z nimi radość z grania tego materiału jest wielkim sukcesem i świadczy o wybitnej klasie lidera. Cieszenie się ich grą stanowi mocną stronę tej płyty i samo w sobie stanowi dobry powód, by się z nią zapoznać, bo ile w końcu w życiu słuchaliśmy zespołów, w których grało 4 wibrafonistów?  

Kolejny obiektywny plus, który chciałbym zapisać na rzecz tej płyty, to fakt że jest to zapis koncertu na żywo, mającego miejsce w trakcie 2 edycji odbywającego się w Tomaszowie Mazowieckim festiwalu Love Polish Jazz Festiwal (nagranie zostało dokonane 22 września 2017). Bardzo to pomaga tej muzyce, która była pisana dla szerokiej publiczności, ku rozrywce i zyskuje, gdy jest grana dla grona entuzjastycznych słuchaczy. Udało się to zawrzeć na nagraniu, które brzmi dobrze, w czym duża zasługa sekcji rytmicznej złożonej z ciągle młodych, ale już rozpoznawalnych na polskiej scenie muzyków: Bogusława Kaczmara na fortepianie, Michała Kapczuka na kontrabasie i Marcina Jahra na perkusji

Podsumowując, płyty się słucha świetnie, zwłaszcza przy pierwszym przesłuchaniu. Kompozycje Miliana ciągle mają moc uwodzicielską, czuć entuzjazm muzyków i towarzyszące im wsparcie publiczności. Wystarczy zamknąć oczy i czujemy się jak w klubie, słuchając świetnego, energetycznego jazzu. Natomiast przy kolejnych odsłuchach materiał ten - przy najmniej w moim subiektywnym odczuciu - już nie broni się tak dobrze. Może chiałbym, aby pojawiły się w nim oprócz kompozycji Miliana także własne utwory członków zespołu. Jest jeden taki przypadek na tej płycie, mowa to o trzecim utworze "The Miner", kompozycji pióra Bartka Pieszki, która brzmi równie świetnie jak te milianowskie. 

Ale jest w tym nawet coś więcej. Zestawiając współczesnego "The Miner" z zagraną wcześniej genialną milianowską "Ballad for Olga" słyszymy o wiele więcej w obu tych utwórach przez kontrast jaki je dzieli: w stylu, w nastroju, w sposobie użycia instrumentów. To spotkanie jest fascynujące i bardzo brakuje tego napięcia w dalszej części płyty. Kolejne utwory to typowe Milianowskie hity: "Jerks At The Audience", "Luciano Coxcomb", "Street 2000", brzmią trochę jak sztampowy koncert muzyki rozrywkowej tamtych lat, publika klaszcze, gramy tym samym tempem, brakuje zatrzymania się, oddechu, głębi, refleksji. Dopiero udana interpretacja "At The Watchmaker's" znowu budzi ciekawość słuchacza. Dlatego słuchając po raz kolejny tego repertuaru myślałem o tym jak fascynujące byłoby włączenie większej ilości kompozycji członków zespołu, pozwalających z jednej strony zademonstrować swój indywidualny styl, a z drugiej konfrontować styl grania milianowskiego ze współczesnym, pokazać koncepcje wykorzystania wibrafonu kiedyś i dzisiaj we współczesnym jazzie czy szerzej muzyce improwizowanej. W momencie kiedy napisałem to zdanie, zdałem sobie sprawę, że brak tego elementu nie powinien być zarzutem wobec tego krążka skoro koncepcja była inna. Zatem lepiej nazwę go czysto subiektywnym odczuciem albo marzeniem i prośbą skierowaną nieśmiało w kierunku członków septetu, w kontekście ich - miejmy nadzieję - następnego spotkania czy wspólnego nagrania.       

sobota, 17 lipca 2021

Artur Dutkiewicz Trio - Comets Sing (2021)

Artur Dutkiewicz Trio

Artur Dutkiewicz - piano
Michał Barański - doublebass
Adam Zagórski - drums

Comets Sings

Wydawca: Pianoart

Dystrybucja: Soliton

By Maciej Nowotny

Dobry Boże! Ależ to miłe zaskoczenie. Bo przecież trio Artura Dutkiewicza jest obecne na polskiej scenie - choć w zmieniających się składach - od dobrych kilku dekad. Na basie od lat gra w nim Michał Barański, którego żadnemu znawcy ani rekomedować ani przedstawiać nie trzeba. Wcześniej zaś był to fenomenalny Darek Oleszkiewicz. Na bębnach zmian było więcej. Przez wiele lat był to Łukasz Żyta, z którym, co nie jest dziwne, trudno się było liderowi rozstać. Potem pojawił się młody i  zdolny Sebastian Frankiewicz, który też pobył lat parę i świetne wyrobił sobie nazwisko.  Widocznie czas znowu dojrzał do zmiany, bo na najnowszym krążku mamy kolejną wschodzącą gwiazdę, 30-letniego Adama Zagórskiego, którego wkładu w brzmienie tej płyty nie sposób przecenić.

Samego lidera oczywiście przedstawiać nie trzeba. Jest historią polskiego jazzu, przy czym co udowadnia tym albumem, historią żywą, cały czas mającą przed soba kolejny rozdział do zapisania. Jest to tym bardziej fascynujące, że na Dutkiewiczu, będącym filarem kwartetu Tomka Szukalskiego, wychowaliśmy się my wszyscy. Mimo upływu lat nie przestaje zaskakiwać, a jego najnowszy krążek, śmiem twierdzić, jest nie tylko jego najlepszą płytą od lat, ale być może najlepszą w ogóle.

Na czym polega ta odnaleziona przez Dutkiewicza i jego partnerów świeżość? Na bardziej odważnym podejściu do przestrzeni do improwizacji. Struktury są bardziej otwarte. Chociaż machina trio pozostaje zdyscyplinowana, równoważność instrumentów pozostaje credo, materia muzyczna ma kierunek, a nastroje nie są przypadkowe, to środki wyrazu są dobierane bardziej spontanicznie, pojawiła się wśród tych metod jakby odrobina szaleństwa, siły mierzą ku zamiarom, a nie odwrotnie. Efekt jest zniewalający. Brzmieniowo płyta powala: konkretność brzmień, zmienność rytmów, żonglerka harmoniami przy zachowaniu skandynawskiej powściągliwości i słowiańskiej emocjonalności: czy to wszystko w ogóle można pogodzić? Czy może to zrobić artysta, która ma prawo odcinać już kupony od sławy? I nie rzucać się w nieznane? Tak, zdecydowanie tak, brawo!

Płyta jest po prostu świetna: wielbiciele głównego nurtu odnajdą język, który będzie brzmiał wystarczająco znajomo, aby rozpoznali się w lustrze. Wielbiciele fryty (kolokwialna nazwa free jazzu) z kolei będą zdumieni, że Dutkiewicz brzmi jak ich młodzi idole, tylko że lepiej pod względem technicznym i bardziej dojrzale koncepcyjnie. Krótko mówiąc: Dutkiewicz przeżywa drugą młodość co jako pierwsi oficalnie ogłaszamy na blogu Polish Jazz (taki żarcik, inni też to na pewno zauważą i przewiduję więcej pozytywnych recenzji tej płyty w różnych miejscach).

PS. Teraz tylko czekam na koncerty. Jeśli ten materiał zabrzmi równie dobrze na żywo będę naprawdę w pełni usatysfakcjonowany. Do zobaczenia!

środa, 14 lipca 2021

Bardzo dziękujemy Tomasz!!!

Bohaterem dzisiejszego dnia na Polish Jazz Blog nie jest fantastyczny muzyk, nowa wyśmienita płyta, kolejny genialny festiwal, ale jest nim... Tomasz Łuczak. Chociaż tutaj widzicie go za perkusją to nie jest muzykiem, ale wielkim fanem muzyki, w tym jazzu zwłaszcza w jego swobodnej i improwizowanej formie, a jeszcze bardziej konkretnie - muzyki polskiej. Poznaliśmy się z Tomkiem niemal dekadę temu na forum przy już nie istniejacym blogu Impropozycja, który tworzył Marcin Kiciński. Od razu przypadł mi do gustu: szczery, otwarty, miał energię i entuzjazm, a przede wszystkim niesamowitą erudycję jeśli chodzi o polska muzykę improwizowaną. Ja jakiś czas przed tym założyłem Polish Jazz Blog i cudownie było znaleźć bratnią duszę, która jarała się dokładnie tym samym. Wkrótce doszliśmy do wniosku, że możemy się wymieniać informacjami na temat artystów, nowych płyt, projektów, koncertów, festiwali etc. i tak zawiązała się nasza współpraca.

Chociaż Tomek sam nie sięgał zbyt często po pióro, by pisać o muzyce, okazał się wprost geniuszem organizacji, analizy, zarządzania. To w dużej mierze jego dziełem jest Polish Jazz Project. Koniecznie kliknijcie na ten link, a znajdziecie tam prowadzony rok po roku katalog WSZYSTKICH (chociaż cały czas go uzupełniamy!) płyt jazzowych wydanych w danym roku z udziałem polskich artystów. Projekt ten był ważnym krokiem w realizacji celu, który sobie postawiliśmy sobie przed laty jakim jest dokumentowanie muzyki jazzowej (i okołojazzowej) jaka powstaje w naszym kraju, tak by słuchacze, dziennikarze, artyści tak z Polski jak i zza granicy uzyskać mogli łatwiejszy dostęp do informacji. 

Ale to nie wszystko. Tomek bardzo pomagał też nam w dbaniu o jakość naszych działań na niwie jazzowej. W ostatnim latach, kiedy na jego barki spadły także obowiązki edytorskie, dbał o rozwój naszego zespołu dziennikarskiego, dzięki czemu wielu nowych, niezwykle utalentowanych autorów zadebiutowało na naszym blogu. Co równie istotne współrealizował z zespołem spójną wizję artystyczną bloga, której sednem jest nie tylko promowanie polskich artystów i ich projektów, ale przede wszystkim projektów dobrych, odważnych, wnoszących coś niepowtarzalnego nie tylko do muzyki naszej, ale i światowej. Działo się to za pośrednictwem naszych patronatów, których organizacją zajmował sie właśnie Tomek. 

Dzisiaj przyszedł czas na pożegnanie, ale przede wszystkim wielkie podziękowanie. Dla wszystkich z nas zainteresowanie sztuką i muzyką jest jak przypływy morza: nieraz jesteśmy bliżej, czasami się oddalamy. Dziękujemy Ci Tomek za Twój wkład w tworzenie i rozwój Polish Jazz Blog jak i polskiego jazzu w ogóle. Zawsze będziemy o tym pamiętać. Zawsze będzie miejsce dla Ciebie wśród nas, gdybyś zdecydował się wrócić. Trzymamy kciuki za Twoją dalszą droge i rozwój. Powodzenia!