Pages

piątek, 3 listopada 2023

Stanisław Aleksandrowicz Oktet – "Pieśń o bębnie"

Stanisław Aleksandrowicz Oktet

Stanisław Aleksandrowicz – perkusja, syntezatory, elektronika
Flavio Gullotta – kontrabas
Wojciech Braszak – klarnet basowy, saksofon 
Patryk Rynkiewicz – trąbka
Marianna Kanke oraz Kinga Kozel – skrzypce 
Anna Tchórzewska – altówka
Małgorzata Namiot – wiolonczela

"Pieśń o bębnie" (2023)

Autor tekstu: Marcin Kaleta


Ta pozycja zaintrygowała mnie w okamgnieniu: Stanisław Aleksandrowicz Oktet – "Pieśń o bębnie".

Przypadkiem zobaczyłem zapowiedź i okładkę, nieszczególnie urokliwą. Natychmiast odnotowałem w pamięci: trzeba pozyskać. Przede wszystkim dlatego, że nagrania – po tytule wnosząc, jak i według lakonicznego opisu – zainspirowała twórczość Zbigniewa Herberta. Zresztą, gdyby podmienić go kimkolwiek z pozostałych wybitnych współczesnych polskich poetów / którąkolwiek z poetek, moja reakcja byłaby identyczna. O nich przy każdej sposobności powinniśmy przypominać. Już tylko z tego względu, że to uczynił, Stanisław Aleksandrowicz zasługuje na pochwałę.

Docenić należy również to, w jaki sposób to uczynił. Otóż, po pierwsze, zebrał aż ośmioosobowy skład: on – perkusja, syntezatory, elektronika; Flavio Gullotta – kontrabas; Wojciech Braszak – klarnet basowy i saksofon; Patryk Rynkiewicz – trąbka; Marianna Kanke oraz Kinga Kozel – skrzypce; Anna Tchórzewska – altówka; Małgorzata Namiot – wiolonczela. Dzięki temu, jak nadmienia: "Muzyka jest połączeniem światów muzyki poważnej (zawiera w pełni zapisane i zaaranżowane partie smyczkowe), nieskrępowanej niczym jazzowej improwizacji (otwarte formy improwizacji solowych czy kolektywnych) i muzyki elektronicznej (modularna synteza analogowa i sample)". Natomiast repertuar to skomponowana przez niego suita, której każda z dziewięciu części jest inspirowana osobnym wierszem. Zarejestrowana została latem 2021 roku w studiu Marcina Górnego Splendor i Sława, wydana w 2023.

I tutaj należy poczynić dygresję. W jednym z wywiadów zdziwiona dziennikarka indaguje Aleksandrowicza, iż on, jazzman, zdecydował się wzbogacić instrumentarium o smyczki. Wyjaśniam: nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Usmyczkowienie jazzu postępuje co najmniej od półwiecza i nie dotyczy tylko występów solowych czy big bandów. W moim przekonaniu to, co obecnie najciekawsze w muzyce improwizowanej, właśnie na kontrabasistach, wiolonczelistach, altowiolistach i skrzypkach stoi. Wątek rozwinę przy innej okazji.

Również wykorzystanie kwartetu smyczkowego w jazzie nie stanowi żadnego ewenementu: we własnej płytotece znalazłbym około dwudziestu przykładów. Najbliższy bieżącego tematu jest Soundcheck IV, któremu przewodzi Maciej "Kocin" Kociński, z albumem "Marysia – wiersze z Kazachstanu" (2011), gdzie zagościł Dell’Arte String Quartett. Tamta koncepcja jednak jest odmienna od aktualnie omawianej, typowa dla płyt, których bohaterami są poeci/poetki czy pisarze/pisarki. Mianowicie twórczość Marii Kocińskiej została zaśpiewana i/lub wyrecytowana, o czym przed dekadą wspominał Maciej Nowotny. Tego na "Pieśni o bębnie" nie uświadczymy ani w ogóle żadnego namacalnego odniesienia do poezji Herberta, poza tytułami. Aleksandrowicz tłumaczy: "Chciałem stworzyć muzykę tylko instrumentalną, a inspiracje poezją przenieść na poziom bardziej abstrakcyjny […]. Bardziej na zasadzie muzyki programowej".

Do powyższego również można zgłosić zastrzeżenia, skoro jeden z krótszych wierszy Herberta, "Dróżnika", reprezentuje akurat najdłuższa, dziewięcioipółminutowa kompozycja, która ponadto posiada charakter fugi. Nie można jednak postawić zarzutu, iż polski poeta i eseista został potraktowany pretekstowo. On tu istnieje, przemawia nawet osobiście: "Głos na płycie to wypowiedzi Herberta z paru spotkań autorskich i wywiadów. Wyciąłem słowa kluczowe, które kojarzyły mi się z esencją przekazu danego wiersza i wykorzystałem je, jako integralną część kompozycji, czasem traktując poprzez przekształcenia elektroniczne po prostu jako zbiór dźwięków. Chciałem zatrzeć granicę między słowami a dźwiękami, tworząc kolaże, trochę jak w muzyce konkretnej".

W zasadzie można odnieść wrażenie, że bardziej niż poezja muzykę podyktowała biografia Herberta autorstwa Andrzeja Franaszka. Znajomy, któremu płytę odtwarzałem kilkakrotnie, odniósł się doń bardzo pozytywnie i podsumował: "Dzieje się, dzieje. Nieźle. Ciekawe utwory. Urozmaicone. Jak w życiu przechodzimy przez różne etapy, tak tutaj też". Dokładnie. Być może nie chodzi tu o konkretne wiersze, tylko etapy życia twórcy i historii, która to życie zawłaszczyła. Co ciekawe, przeważnie sygnalizowane poprzez... gatunki jazzowe. Mamy zatem echa żołnierskich czy powstańczych pieśni, przemarsze wojskowe; ale już dalej ragtime i swing jako egzemplifikację krótkotrwałego okresu swobody, odwilży; hard bop naszej małej stabilizacji lat 60.; freejazzowy zamęt brutalnie tłumionych strajków i stanu wojennego. Wszystko w oprawie elektroniki i "gramofonowych" trzasków, co uwydatnia klaustrofobiczną atmosferę totalitaryzmu.

Mimo tych historycznych skojarzeń, muzykę cechuje świeżość. Słuchając, od razu pomyślałem, że kompozytor jest rozeznany zarówno w tradycji, jak i innowacjach. Potwierdziła to dyskusja z nim. Na partie smyczkowe wpłynęła kameralistyka Beethovena i Brahmsa. Trudno uznać je za wyjątkowe, niemniej bardzo dobrze zostały zintegrowane, zaś utwór na kwartet i kontrabas wyróżnia się. Z kolei jazzowi soliści czynią swą powinność. Tym samym całość wpisuje się w nurt nowoczesnego współczesnego jazzu, w którym awangarda miesza się i dopełnia z klasyką, kameralistyka (wszelakie small formations) z big bandem, improwizacja z kompozycją, estetyka akustyczna z elektroniczną. Rzadkie dokonanie na naszym rodzimym podwórku.

Osobna sprawa to tytuł albumu. Owa "Pieśń o bębnie" odnosi się do tekstu z lat 50. ubiegłego wieku, który interpretatorzy tłumaczą jako "metaforyczny obraz spustoszenia" czy "poemat o demuzykalizacji" świata. "Polityczno-militarna symbolika nadana bębnowi w tym wierszu sprawiła, że w późniejszych utworach Herberta pojawiła się negatywna metaforyka instrumentów perkusyjnych, oznaczająca terror policyjny, wojenny czy rewolucyjny" bądź proces "barbaryzacji dwudziestowiecznej kultury" (Jerzy Wiśniewski). Oczekiwać by zatem można, że lider zdominuje repertuar, zatarabani wszechwładnie, uwydatniając w ten sposób "przekleństwo" ubiegłego wieku. Tymczasem nie afiszuje się, tylko dyskretnie uobecnia. Ustawicznie. Na różne sposoby. Pomysłowo. Jak inny gdańszczanin, Oskar Matzerath: jest "nieznaczny" a sugestywny.

Dodam na koniec, że po półrocznym obcowaniu z tą płytą zgłaszam ją niniejszym do tytułu jazzowego albumu roku 2023. Może i powstały w kraju lepsze nagrania, lecz te zasługują na wzmożoną uwagę, zarówno z powodów artystycznych, jak i przez wzgląd na koncept im przeświecający. Zresztą, kogo bym o nie podpytał, reaguje entuzjazmem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz