Pages

środa, 26 lipca 2023

Jacek Korohoda - Nie patrz (2023)

Jacek Korohoda

Justyna Motylska – śpiew
Kamila Morawska – śpiew
Jacek Korohoda – gitary, gitara basowa
Waldemar Gołębski – EWI, instrumenty klawiszowe
Abradab –  rap (1)
Artur Warzecha aka B. – głos (1)
Aleksandra Fleszar – saksofony tenorowy i altowy (2)
Leszek Nowotarski – saksofon altowy (3)
Leszek Szczerba – saksofon sopranowy (5)

Nie patrz (2023)

Autor tekstu: Jędrek Janicki

Gitarzystę Jacka Korohodę co bardziej uważni obserwatorzy polskiej sceny jazzowej kojarzyć mogą z uroczego zespołu Prowizorka Jazz Band. Piąty autorski album tego doświadczonego już muzyka zatytułowany "Nie patrz dziełem wybitnym nie jest. Zdecydowanie najciekawszym jego elementem jest niejednokrotnie ciekawe i stylowe frazowanie lidera, pełne soulowo-jazzowo-funkowego zacięcia. W stylu Korohody wyraźnie pobrzmiewa inspiracja dorobkiem gitarzysty Ronny’ego Jordana, któremu "Nie patrz" jest zresztą dedykowane. Inspiracja ta jednak w żadnym razie nie opiera się na małpowaniu zagrywek swojego ulubieńca, lecz raczej stanowi trampolinę do poszukiwania swojego ciepłego, eleganckiego, acz żywego brzmienia. Pozytywny wydźwięk płyty zepsuty jednak jest w brutalny sposób przez wyjątkowo sztucznie brzmiącą grę sekcji rytmicznej oraz nieprzekonujące i mdłe wokale – z wyjątkiem "Czas na granie" z gościnnym udziałem mojego idola dzieciństwa (nadal ten pan plasuje się bardzo wysoko w tym rankingu!) Abradaba.


środa, 19 lipca 2023

Pawlacz perski czyli Szymon Stępnik w świecie muzyki eksperymentalnej - część II

Autor tekstu: Szymon Stępnik

Melatony — Droga do REM (2022)

Wydawca: Pawlacz Perski

Melatonina koordynuje pracę nadrzędnego zegara biologicznego u ssaków, a także reguluje rytmy dobowe, między innymi rytm snu i czuwania. Choć nie jestem biologiem, mogę założyć się, że odgrywa istotną rolę w dotarciu do fazy REM, gdzie umysł człowieka jest najbardziej podatny na odbieranie swojej sfery wewnętrznej.

Hubert Zemler, bo tak naprawdę on stoi za koncepcją tego albumu, nagrał bardzo rytmiczny, aczkolwiek wręcz amelodyczny album, którego o dziwo bardzo dobrze się słucha. Większość utworów zbudowana jest w taki sposób, że w tle słyszymy rytm przypominający bicie serca. Słuchacz szybko zatapia się w ocean rozdźwięków, a same utwory przeszywają na wskroś i nie pozwalają o sobie zapomnieć.

Jedyne harmonie, jakie byłem w stanie wyszczególnić, malowane były za pomocą ludzkiego głosu. Jest to zasługa przede wszystkim niesamowitej Antoniny Nowackiej, która w szczególności w tytułowym utworze stworzyła piękne, senne pejzaże. Dzięki niej ściana dźwięku przeradza się w utwór z prawdziwego zdarzenia.

Jak już wspomniałem, centralne miejsce zajmuje rytm. To on jest głównym aktorem sennego spektaklu i stanowi fundament wszelkich innych odgłosów pojawiających się na płycie. To niesamowite, jak wiele szczegółów udało się zawrzeć autorowi. Ze względu na takie bogactwo, nie nadaje się moim zdaniem do zasypiania. Proszę mi uwierzyć, że naprawdę próbowałem przeprowadzić eksperyment i zasnąć z taką muzyką na słuchawkach! Niestety, była zbyt intrygująca i zajmująca umysł, by zmrużyć przy niej oczy.

Świetnie za to sprawdziła się jako tło do czytania komiksu “Sandman” Neila Gaimana. Historia Sandmana, czyli de facto władcy świata snów, znakomicie komponuje się z twórczością Huberta Zemlera i tworzy dodatkową warstwę klimatu.




Emiter - Where old buildings once stood come new ones (2022)

Wydawca: Pawlacz Perski

Jak wskazuje sam tytuł albumu, Marcin Dymiter (kompozytor stojący za tym dziełem) prowadzi nas do swego rodzaju “miasta duchów”... a przynajmniej takie uczucie towarzyszyło mi podczas odsłuchu pierwszego utworu. Oczami wyobraźni zobaczyłem też puste przestrzenie i ciszę, z delikatnym dźwiękiem dzwonnicy w tle. Niestety, pierwsza część kasety w ogóle mnie nie porwała. Szumy i dość monotonna ściana syntezatorowego dźwięku nie są czymś, co może skraść moje serce. Czasem pojawia się wiolonczela Edyty Czarniewicz, która jest niesamowicie zaaranżowana, ale to za mało, abym mógł się zachwycać poszczególnymi kompozycjami.

Niemniej chyba rozumiem zamysł artysty (a przynajmniej — tak mi się wydaje). Zanim powstają nowe budynki, najpierw musimy oglądać zgliszcza starych. Ta pustka w muzyce tworzy paralelę obrazu, który widzimy na jakichś starych polskich blokowiskach. A to, że budowa trwa tak długo? Cóż, patrząc na tempo inwestycji w budynki mieszkaniowe w niektórych miastach, w ogóle mnie to nie dziwi.

Marcin Dymiter wtrąca w niepamięć średnią pierwszą część albumu, dzięki świetnej kompozycji “In my dreams I see calm East”. Tutaj pojawia się perkusja, która cudownie błogo zlewa się z dźwiękami wiolonczeli. Utwór daje nadzieję, a ja w swoich myślach marzę o wschodzącym orientalnym mieście. Wzrastające napięcie, beztroski klimat to główne atuty niniejszego utworu. Autorowi udało się osiągnąć coś, co bez wątpienia zasługuje na uznanie. Wydaje mi się jednak, że nie doceniłbym jego świetności, gdyby nie utwory wcześniejsze. Jeżeli taki był w istocie zamysł — czapki z głów.


poniedziałek, 17 lipca 2023

Michał Ciesielski - Racing Thoughts (2023)

Michał Ciesielski

Michał Ciesielski - piano

Racing Thoughts (2023)

Autor tekstu: Maciej Nowotny

Michał Ciesielski, pianista, jest już dobrze znany znany polskiej publiczności. Zadebiutował w 2013 roku płytą "Between Black and White" nagraną, jak i ta o której będę tu pisał, solo na fortepianie. W kolejnym roku czyli 2014 zadebiutował albumem "How to Steal a Piano?" jako lider z formacją Confusion Project. O jego ostatniej płycie nagranej w ramach tego zespołu zatytułowanej groźnie "Last" i wydanej 2 lata temu pisał na naszych łamach Mateusz Chorążewicz. Jak widać Michał Ciesielski dzieli czas między wydawane cyklicznie płyty ze swoim zespołem i te grane solo, nie wspominając oczywiście o okazjonalnym udziale w projektach innych muzyków, ale tej trzeciej drogi nie wybiera zbyt często. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy może być fakt, że ostatnie 4 lata spędził w Chinach, gdzie grał w trio np.  z chińskim kontrabasistą Charlie Wangiem (Wang Chen Huai) oraz kolumbijskim perkusistą Victorem Bastidasem. Może zatem problem nie był w braku aktywności, ale bardziej w tym że jego aktywność miała miejsce daleko od Polski, na scenie z której wieści docierają do nas rzadko. Jak było tak było, teraz możemy nadrobić zaległości, bo najnowszy album Ciesielskiego jest, jak sam mówi, kolekcją muzycznych skojarzeń jakie przytrafiły mu się podczas czteroletniego - w latach 2018-2022 - pobytu w Chinach. 

Nie znajdziemy tu jednak żadnych nawiązań do chińskiej tradycji muzycznej czy opowieści, w której pobrzmiewałyby echa życia tego niezwykle interesującego i dynamicznego kraju. Jest to raczej osobisty pamiętnik muzyka, pianisty, o korzeniach tyleż jazzowych co klasycznych, pamiętnik intymny na tyle, że mógł on po prostu pobyć sam ze swoimi myślami i pozwolić sobie zapisywać w nim strumień swoich muzycznych swobodnych skojarzeń. I taki zresztą tytuł nosi płyta czyli "Racing Thoughts" co można przetłumaczyć jako "galopujące myśli". Niektóre z tych skojarzeń są świadectwem miłość kompozytora do klasycznego jazzowego trio, jak w "Evansnostalgii", innym razem do polskiej tradycji muzycznej jak w "Polonaise". Zresztą niemal każdy utwór jest światem dla siebie, nabrzmiałym od znaczeń które nie zawsze jesteśmy w stanie rozszyfrować, ale dobrze czujemy nagromadzoną energię, potencjalność  emocji i zdarzeń jaką każdy z nich zawiera i która skutecznie przykuwa nasza uwagę do muzyki. To muzyczne vademecum pomimo swojej heteregonicznej struktury pozostaje zdumiewająco spójne i angażujące, co jest świadectwem dojrzałości Ciesielskiego jako muzyka, który w pełni panuje nie tylko nad instrumentem czy formą, ale i nad emocjami które chce wywołać u słuchacza. Dobry album, który prawdopodobnie pozostanie niedoceniony, ze względu na to, że nie na należy do żadnego z naszych plemion: jazzowego, muzyki klasycznej czy muzyki popularnej. A szkoda, bo chociaż to bardzo osobista opowieść, to została opowiedziana naprawdę atrakcyjnie i jest w stanie przykuć uwagę na więcej niż jeden odsłuch.


sobota, 15 lipca 2023

Štěpánka Balcarova - Štěstí (2022)

Štěpánka Balcarova

Stepanka Balcarova – tp,
Małgorzata Hutek – voc,
Marcel Barta – ts, ss, cl, bcl,
Nikola Kołodziejczyk – f
Jaromir Honzak – b,
Grzegorz Masłowski – dr,
Robert Fischmann – fl, alto fl, piccolo fl

Štěstí (2022)

Autor tekstu: Maciej Nowotny

Mamy w polskim jazzie tzw. "duński zaciąg" czyli polskich muzyków studiujących w Danii takich jak m.in. Tomasz Dąbrowski, Tomasz Licak, Artur Tuźnik, Radek Wośko, ale i mamy nie mniej potężny tzw. "zaciąg czeski" czyli muzyków z Czech, którzy grają z polskimi muzykami, a często studiowali też na Wydziale Jazzu na Akademii Muzycznej w Katowicach. Kilka nazwisk: gitarzysta David Doruzka (który akurat nie studiował w Polsce), współpracujący z wieloma polskim muzykami m.in. Agą Zaryan i Piotrem Wyleżołem; trębacz Oskar Torok od lat grający w składzie m.in. kwintetu Wojtka Mazolewskiego; wreszcie pianista Vit Kristan i trębaczka Stepanka Balcarova grający z polskimi kolegami np. w zespole Inner Spaces. Dzisiaj chciałbym skierować wszystkie reflektory właśnie na Stepankę, bo nagrała płytę - nie zawaham się tego powiedzieć - wybitną!

A właściwie lepiej byłoby użyć tu liczby mnogiej: "nagrali". Bo chociaż wielkie uznanie należy się liderce za wspaniały pomysł czyli przypomnienie poezji Juliana Tuwima i napisanie muzyki, która pozwoliła jego wspaniałym słowom znów rozkwitnąć, niemniej wiele innych osób musiało tutaj włożyć swój talent, serce i entuzjazm, by powstało coś wyjątkowego. Wspomnijmy tu tylko niektórych, jak weterana czeskiej sceny, legendarnego kontrabasistę Jaromira Honzaka tworzącego rewelacyjną sekcję rytmiczną z perkusistą Grzegorzem Masłowskim. Wspomnijmy wspaniałego polskiego pianistę i aranżera Nikolę Kołodziejczyka i - ponad wszystko - wokalistkę Małgorzatę Hutek, której ekstatyczny głos dał muzyce skrzydła i w wykonaniu której utwór "Czereśnie" znalezć się musi - moim skromnym zdaniem - wśórd najlepszych utworów wokalnych wykonanych kiedykolwiek w polskim jazzie. Wspomnijmy wreszcie i schylmy z szacunkiem głowę przez dyrygentem Marko Ivanowiciem i orkiestrą symfoniczną czeskiego radia. Rzecz ciekawa: Stepanka najpierw nagrała materiał z płyty na nagranym w 2018 roku w septecie krążku "Life and Happinness of Julian Tuwim", który był bardzo dobry. Musiało jednak minąć kolejne kilka lat, a do składu zostać dołączona orkiestra symfoniczna, która zagrała jak natchniona by stało się coś niezwykłego, co zdarza się rzadko, bardzo rzadko, prawie nigdy: orgiestra symfoniczna i jazzowe combo zagrali razem jakby właśnie do tego zostali stworzeni. 

No i mamy sukces. Brawo dla Czechów i Polaków, brawo dla wspaniałego polskiego Żyda, Juliana Tuwima, którego poezja dzięki takim projektom przeżywa drugą młodość. Brawo wreszcie także dla czeskich krytyków, którzy temu niezwykłemu nagraniu nie pozwolili przejść niezauważonym, wybierając je w Republice Czeskiej Jazzowym Albumem Roku 2022. Krótko mówiąc, sukces dla wszystkich muzyków zaangażowanych w projekt, sukces który - miejmy nadzieję - zwiastuje wiele kolejnych dla czeskiej trębaczki. A jest na to szansa, bo właśnie przed 2 tygodniami ukazała następna płyta Stepanki, tym nagrana w kwartecie,  ze wspomnianymi wyżej  Jaromirem Honzakiem, Nikolą Kołodziejczykiem i  Grzegorzem Masłowskim. Bardzo Wam polecamy zapoznanie się ze Stepanki Balcarovej płytą "Stesti", ale warto też wziąść na radar jej najnowsza płytę. Za naszą południową granicą dojrzał właśnie wielki talent, który mam nadzieję dalej będzie zaglądał na naszą stronę Sudetów i szukał tu tak inspiracji jak i wrażliwej publiczności. 

środa, 12 lipca 2023

Szymon Stępnik w świecie muzyki eksperymentalnej - część I

Autor tekstu: Szymon Stępnik

Kiedy poproszono mnie o napisanie kilku krótkich recenzji albumów z muzyką eksperymentalną, niezmiernie się ucieszyłem. Nie tylko dlatego, że dostanę świeżą porcję ciekawych kompozycji, ale przede wszystkim dlatego, że w końcu będę mógł trochę głębiej zastanowić się nad istotą tego podgatunku muzyki. No właśnie, bo czym w końcu jest ta muzyka eksperymentalna?

Co ciekawe, nigdzie nie ma oficjalnej definicji. Tych kilka artykułów, które spróbowały zmierzyć się tematem, łączy jeden wniosek — z muzyką eksperymentalną nieodłącznie związana jest wolność. Artysta nie boi się konsekwencji łamanych konwenansów teoretycznych i praktycznych, jak choćby w przypadku wykorzystania jakiegoś instrumentu w sposób nietypowy. Harmonia, melodie (czyli to, co w dla mnie jest de facto najważniejsze) schodzą tu na dalszy plan, a bardziej istotnym staje się właśnie ów eksperyment — próba zrobienia czegoś nowego. Niestety, łatwo w ten sposób popaść w groteskę i stworzyć dzieło, które w ogóle trudno nazwać będzie jakąkolwiek muzyką.

Na szczęście propozycje, które dostałem do recenzji, okazały się intrygującym, niezmiernie ciekawym doświadczeniem. Każdy z nich poruszył mnie w sposób inny i wywołał różne emocje. Bardzo dziękuję więc wszystkim osobom, które brały udział w tworzeniu poniższych albumów. Odwaliliście kawał naprawdę świetnej roboty!

Antek Cholewiński — Kotek (2020)

Wydawca: Pawlacz Perski

Nagranie przepełnione jest natłokiem syntezatorów w niskich rejestrach, często przypominających ścianę dźwięku, przez którą trudno się przebić. Nie można tej koncepcji odmówić jednak braku przemyślenia. Melodie bez wątpienia tutaj są, aczkolwiek trudne do usłyszenia, leniwe i ledwo dostrzegalne. Często miałem wrażenie obcowania z instrumentami smyczkowymi, choć silnie zniekształconymi i przesterowanymi. Nic dziwnego — autor jest wykształconym wiolonczelistą, więc brzmienie jest mu dobrze znane. Same struktury melodyjne stoją na nieco większym poziomie, niż wśród większości znanej mi muzyki eksperymentalnej.

Kompozytorowi udało się osiągnąć psychodeliczny, przerażający klimat. Gdyby rzeczywiście istniał szpital psychiatryczny Arkham Asylum z uniwersum Batmana, myślę, że “Kotek” byłby soundtrackiem na kasetach magnetofonicznych rozdawanych pacjentom. Co ciekawe, inspiracją dla powstania nagrań była fascynacja różnorodnymi syntezatorami głosu. To bardzo ciekawy koncept, choć żałuję, że ilość nałożonych efektów skutecznie uniemożliwia zrozumienie wypowiadanych słów. Tytuły poszczególnych utworów, jak choćby tu es mon cliche préféré (jesteś moim ulubionym frazesem) po prostu intrygują i ciekawią, co autor miał tu na myśli. Tak obrany styl przypomina mi trochę postać potwora pojawiającego się w filmie “Króliki” w reżyserii Davida Lyncha. Tam również, zdaje się, najważniejsze dla całego dzieła słowa wypowiedziano w przerażający, choć niezrozumiały sposób.

Bardzo ciekawa jest również okładka, która wyjątkowo chyba komponuje się muzyką znajdującą się na kasecie. Widzimy na niej podarte kartki papieru. “Wejdź między rozdarcia, poczuj pod palcami szorstkości papieru – analogowa projekcja trwa”. Zaiste, nie da się przejść obojętnie obok takich dźwięków. Jeżeli wejdziemy w nie, tak jak chce tego jej kompozytor, zaznamy doświadczenia, które nie może nam dać żadna muzyka popularna.



Marcin Bożek — Basssolo

Wydawca: Tmrwlabel 

Jest taki żart o zespole muzycznym, który wpadł do studni. Najpierw krzyczy wokalista i to jego, jako pierwszego, wyciągnięto z dna. Potem przyszła kolej na gitarzystę i perkusistę.

- Nie zapomnieliśmy o kimś? - zastanawiają się między sobą

- No tak! Zapomnieliśmy o basiście — w końcu stwierdzają — ale jego przecież i tak nikt nie słyszy.

Prawda jest jednak taka, że brak basisty jest bardziej odczuwalny, niż jego obecność. Słuchając jakichkolwiek piosenek bez sekcji basowej, czujemy pewne niedopełnienie, wręcz brak profesjonalizmu w nagraniu. Bas, choć z pozoru niesłyszalny, robi ogromną robotę w każdym nagraniu.

Marcin Bożek oferuje z kolei inne, nieco bardziej intymne doświadczenie z tym instrumentem. Właściwie nie proponuje on nic innego, poza właśnie gitarą basową. Jeżeli oczekiwać będziemy klasycznych melodii, popełnimy ogromny błąd. Marcin udowadnia, że gitara potrafi wydać naprawdę wiele ciekawych, intrygujących odgłosów o którą nawet byśmy jej nie podejrzewali.

Niestety, na dłuższą metę słuchanie takiej muzyki staje się strasznie męczące. Choć doceniam kreatywność, brak wyraźnych struktur harmonicznych jest ścianą, przez którą trudno się przebić mojej wrażliwości. Gdy jednakże ujrzałem nagrania Marcina w formie filmików video, zupełnie zmieniłem swoje podejście. To, co ten człowiek potrafił zrobić ze swoim sprzętem, ten błysk pasji w jego oczach, skutecznie spotęgowały przyjemność ze słuchania jego twórczości. To nietypowe wykorzystanie instrumentu zdecydowanie zyskuje, gdy możemy zobaczyć je na własne oczy.


poniedziałek, 10 lipca 2023

Przemek Dyakowski Take It Easy VI - Ludmiła (2023)

Przemek Dyakowski Take It Easy VI

Joanna Knitter – śpiew
Przemek Dyakowski – saksofon tenorowy
Wojciech Staroniewicz – saksofon tenorowy
Dominik Bukowski – wibrafon
Artur Jurek – organy Hammonda, fortepian
Janusz „Macek” Mackiewicz – kontrabas
Maksymilian Kreft – perkusja

Ludmiła (2023)

Wydawca: Allegro Records

Autor tekstu: Maciej Nowotny

To już szósta edycja tego nieustającego projektu legendy trójmiejskiej sceny jazzowej saksofonisty Przemka Dyakowskiego i grupy przyjaciół w osobach saksofonisty Wojtka Staroniewicza, wibrafonisty Dominika Bukowskiego, grającego na organach Hammonda i na fortepianie Artura Jurka, na kontrabasie Janusza Mackiewicza i na perkusji Maksymiliana Krefta. Skupieni w tej formacji muzycy lubią sobie pograć razem i wspólnie celebrują jazz tradycyjny, rozbujany swingiem, a nawet nieco taneczny. Dla piszącego te słowa i dla większości młodszych słuchaczy ten jazz może troszkę "trącić mychą", ale pamiętajmy, że wiek przeciętnego słuchacza jazzu - a na pewno jazzu tradycyjnego - dawno przekroczył 50 lat. To do takiej publiczności, a nawet starszej skierowany jest ten album poświęcony zmarłej w 1961 piosenkarce Ludmile Jakubczak. Nawet dla osób z mojej generacji, rocznika 1966, jej piosenki znane są jako ulubione moich rodziców i brzmiące już kilka dekad temu, nieco staroświecko. Czy pamiętają Państwo takie tytuły jak "Gdy mi Ciebie zabraknie", "Szeptem", "Wakacje z deszczem" czy kultową "Alabamę"? Jeśli tak to na pewno świetnie orientujecie się co oznaczają skróty ZSMP, RWPG, ZBOWiD, ale nic Wam kolei nie powiedzą inne jak KPop, FreeImprov czy Grunge. Minęła nie epoka, lecz kilka epok, w tym epok muzycznych, nie wyłączając tych dotyczących jazzu. Niczego z tych ewolucji i rewolucji nie usłyszymy na tej płycie. Czy to zarzut? Bynajmniej.

Nie wszystko może, a nawet powinno się zmieniać. Zmieniają się epoki, zmieniają się estetyki i gatunki, ale pozostaje miłość do muzyki, ładna melodia, mądry, a czasem dowcipny tekst i radość czerpana z grania razem. I to wszystko tu jest! Dzięki temu, mimo że muzyka ta jest beznadziejnie sentymentalna, to słucha się jej... świetnie. A nawet z pewnym żalem... Bo gdzież dzisiaj są takie melodie jak te, które pisali Jerzy Abratowski czy inni luminarze polskiej piosenki jak Władysław Szpilman czy Jerzy Wasowski? Gdzie teksty takie jak te, które wyczarować potrafili np. Agnieszka Osiecka czy Kazimierz Winkler? Gdzie taka czułość jak między grającym na saksofonie ponad osiemdziesięcioletnim Przemkiem Dyakowskim, a wokalistką Joanną Knitter, która potrafiła powściągnąć swój drapieżny styl i swingować jakby jutro miał się skończyć świat. Wiecie co? Postęp w jazzie jest zdecydowanie przereklamowany i często zapominamy, że miłość do tradycji jest w nim co najmniej równie potrzebna i ważna.


piątek, 7 lipca 2023

Dariusz Petera Sextet - Władza algorytmów (2023)

Dariusz Petera Sextet

Dariusz Petera - piano, Fender Rhodes
Emil Miszk - trąbka
Maciej "Kocin" Kociński - saksofon tenorowy
Krzysztof Lenczowski - wiolonczela, gitara
Andrzej Święs - kontrabas
Krzysztof Szmańda - perkusja, wibrafone
gościnnie:
Mateusz Smoczyński - skrzypce
Jan Smoczyński - syntetyzatory, elektronika, efekty


Władza algorytmów (2023)

Wydawca: Audiocave.pl

Autor tekstu: Jędrek Janicki

„Nie potrafię słuchać, a sam bez przerwy gadam, jakbym istniał tylko ja, a światem rządził szatan” – w przypływie młodzieńczej autokrytyki takie oto słowo wyśpiewywał kiedyś Maciej Kurowicki z zespołu Hurt (obecnie współtworzy wraz z Igorem Pudło ze Skalpela wyjątkowo interesujące elektro-popowe Evorevo). Cytat ten ma tyle wspólnego z najnowszą płytą sekstetu Dariusza Petery, co ja, parafrazując słynny tekst Kazika Staszewskiego, z Mercedesami (pomińmy moją krótką miłość lapidarnie ujmowaną pod hasłem: „bez gwiazdy, nie ma jazdy”). Otóż ze wspomnianą płytą jest zgoła odwrotnie niż w cytacie z piosenki zespołu Hurt. Petera gada niewiele, doskonale zdaje sobie sprawę, że inni wokół niego istnieją, a płytą rządzi duch kolektywnej improwizacji, który być może przez nieco mroczniejsze dusze z szatanem może być utożsamiany…

Już debiut sekstetu pianisty Dariusza Petery zatytułowany "Flashover" zwiastował, że oto do czynienia mamy z zespołem co najmniej intrygującym. Pewne braki z poziomu kompozycyjnego w bardzo zgrabny sposób przykryte zostały na tamtym albumie świetnym brzmieniem. Tym razem nie mamy do czynienia ze ściśle przemyślanymi kompozycjami, lecz utworami opartymi w głównej mierze na improwizacji. Dowodzonemu przez Peterę zespołowi udało się posiąść tajemną wręcz umiejętność uchwycenia na albumie studyjnym istoty improwizowanych działań zespołowych. Z jednej strony słuchając harców sekstetu mamy poczucie obcowania z żywą i wymykającą się wszelkim kajdanom materią muzyczną, a z drugiej poszczególne utwory nie mają w sobie przesadnie wiele z chaosu czy przypadkowości. Choć muzycy zanurzają się w odmętach przeróżnych inspiracji stylistycznych (wyraźnie słychać chociażby kameralistykę, współczesną awangardę, lecz również brzmienia elektroniczne czy te bardziej mainstreamowo jazzowe), to jednak Władza algorytmów całościowo wybrzmiewa bardzo spójnie! Co więcej, struktury budujące kolejne kompozycje zdecydowanie nie należą do tych najprostszych, a jednak mimo to zespół potrafi przyciągnąć i skupić uwagę odbiorcy każdym kolejnym dźwiękiem. Władza algorytmów jest trochę jak forestgumpowskie spożywanie pudełka z czekoladami – nigdy do końca nie wiemy na co trafimy, lecz być może to właśnie tak bardzo ekscytuje.

Sekstet Dariusza Petery, jak mawia się w slangu kolarskim, podostrzył. Nie chodzi tu wcale o przyspieszanie tempa, lecz raczej o odwagę w wypróbowywaniu zupełnie nieoczywistych muzycznych rozwiązań. Władza algorytmów to płyta brawurowo pomyślana i zagrana, w której dominującą rolę odgrywa zespół, a nie poszczególni instrumentaliści. Koniecznie!

 

środa, 5 lipca 2023

Sławek Pezda Quartet — Tribute to Tenor Legends (2022)

Sławek Pezda Quartet — X

Sławek Pezda — skasofon
Mateusz Gawęda — fortepian
Alan Wykpisz — kontrabas
Grzegorz Pałka — Perkusja

Tribute to Tenor Legends (2022)

Autor tekstu: Szymon Stępnik

Najsłynniejszym cytatem w uniwersum Spider-Mana są bez wątpienia słowa umierającego wujka Bena: “Pamiętaj Peter, z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”. Choć brzmią na pierwszy rzut oka jak zwykły truizm, z wiekiem coraz lepiej je rozumiałem. Nie można bowiem odnosić ich tylko do siły w czysto pierwotnym tego słowa znaczeniu. Ta "wielkąamoc" dzieje się również w sztuce, a przede wszystkim — w jazzie. Ciężko dorównać czemuś, co samo w sobie jest genialne. Jeżeli artysta porywa się na granie kompozycji najsłynniejszych saksofonistów w historii, powinien mu (przynajmniej moim zdaniem) przyświecać jakiś cel. Od takiej polemiki z klasykami gatunku wymaga się po prostu czegoś więcej. Owszem, często okazuje się ona porażką, nierzadko jednak też - zwycięstwem. Niestety, o płycie “Tribute to Tenor Legends” trudno powiedzieć, by należała do któregokolwiek z tych zbiorów. Wynika to z tego względu, że muzycy nawet nie próbują aspirować do bardziej ambitnych aranżacji, tworząc tym samym longplay mocno przeciętny.

A szkoda, bo grający tu instrumentaliści są naprawdę nieprzeciętni. Sławek Pezda jest absolwentem Akademii Muzycznej w Krakowie oraz laureatem wielu prestiżowych konkursów muzycznych. O 15 lat koncertuje w różnych europejskich krajach, a w innym zespole - “The Flash!” - tworzył naprawdę ciekawą, niebanalną muzykę. Mateusz Gawęda stoi z kolei za niesamowitym albumem “Overnight Tales”, który nominowany był do Fryderyków za najlepszy fonograficzny debiut roku. Alan Wykpisz to prawdziwy wyjadacz, który zwiedził muzycznie kawał świata z wieloma znakomitymi muzykami, a Grzegorz Pałka to nagradzany na wielu festiwalach młody wilk świata perkusji.

Przede wszystkim wskazać należy, jak mało jest tu zmian w stosunku do oryginalnych utworów. Z jednej strony rozumiem ogromny szacunek dla pierwowzoru, ale zdecydowanie nie tego oczekuję od muzyki jazzowej. Wielokrotnie brano przecież na warsztat znane tematy i kompletnie wywracano je do góry nogami. Mistrzem w tej dziedzinie zawsze pozostawał dla mnie Ahmad Jamal, który swoją grą potrafił nadać danemu utworowi nową duszę. Szkoda, że Panowie pod wodzą Sławka Pezdy nie mieli tej odwagi, by spróbować nadać utworom więcej autorskiego szlifu, przez co płyta absolutnie niczym nie zaskakuje. Od pierwszej ścieżki płynie monotonnie, z kilkoma niewielkimi wzniesieniami dającymi złudną nadzieję, na coś więcej. Szkoda, bo przecież muzycy występujący na płycie są bez wątpienia zdolni, by chociaż spróbować oddać się w nieco większy wir szaleństwa. Album brzmi bardziej jak praca naukowa, niż jak nowa autorska propozycja w świecie jazzowym.

Nie mogę również nie odnieść wrażenia, że problem stanowi też sama produkcja, a konkretnie — dynamika brzmienia instrumentów. Kłuje to najbardziej przy dźwiękach saksofonu. Przez większość czasu nie słychać żadnej różnicy pomiędzy dźwiękami głośnymi, a cichymi. Właściwie każdy instrument brzmi na tym krążku tak, jakby kompletnie artyści chcieli mieć jak najmniejsze różnice w głośnościach poszczególnych dźwięków, kompletnie pomijając niuanse artykulacji. Brzmi to bardzo sztucznie. Od akustycznych instrumentów oczekuję zupełnie czegoś innego.

Nie do końca podeszła mi też gra Grzegorza Pałki. Czasem mam wrażenie, że zbyt często nadużywa talerzy perkusyjnych, które trzymają stały, często monotonny rytm. Cóż, bardzo niewiele dzieje się ciekawego w tej sekcji, aczkolwiek z drugiej strony trzeba oddać, że Grzegorz zagrał świetne solo w utworze “Placebo”, pokazując tym samym, że jest w nim dużo nieokiełznanej kreatywności. Zapewne, wspomniane już fatalne brzmienie dynamiki instrumentów również miało wpływ na ten osąd, ale tak czy inaczej myślę, iż płycie przydałoby się mniej wiernie granego rytmu i więcej improwizacji. Fajnie brzmi też The Creator Has a Master Plan, gdzie kwartet odważnie ośmielił się nawet użyczyć swoich wokali!

Mówiąc zupełnie uczciwie, biorąc pod uwagę jedynie aspekty techniczne, nie da się powiedzieć, że jakiemukolwiek utworów czegoś tutaj brakuje . Owszem, daleko im do jakości oryginałów (szczególnie tej legendarnej 32-minutowej wersji wspomnianego utworu The Creator Has a Master Plan w wykonaniu Pharoah Sandersa), ale bez wątpię ja udało się oddać wszystkie niuanse melodyczne oryginału. Zasadniczo - wszystko jest na swoim miejscu i trudno znaleźć jakiekolwiek błędy.

Niemniej jednak wolałbym nieco większej swobody interpretacyjnej, więcej zmian i prób redefiniowania klasyki jazzu, nawet gdyby przez to piosenki miały okazać się gorsze. Tymczasem dostajemy krążek z zbyt bezpieczny, z wielkim szacunkiem do oryginału, ale przez to pozbawiony większej kreatywności. Boli to tym bardziej, że zdarzają się na nim niewielkie fragmenty, gdzie muzycy “odjeżdżają”. Szkoda, że nie zdecydowano się, na częstsze takie odchyły od normy.


wtorek, 4 lipca 2023

The Coherence Quartet — Sagaye (2018)

The Coherence Quartet —

Robert Jarmużek — fortepian
Łukasz Klu­czniak — saksofon altowy
Marcin Lamch — kontrabas
Grzegorz Masłowski — perkusja

 "Sagaye" (2018)

Wydawca: Challenge Records

Autor tekstu: Marcin Kaleta


Kilkanaście odsłuchań nie wystarczyło. Zdecydowałem się na następne, a potem kolejne. Wszystko po to, by zgłębić tajemnicę tej muzyki. Że była piękna, wątpliwości nie miałem, niemniej stale wydawała się jakaś odległa, niedosiężna. Zbyt doskonała, bym potrafił ją w pełni zrozumieć, odczuć i docenić. Owo przeświadczenie we mnie pozostało. Niedosyt.

Tylko najwybitniejsze dzieła stanowią takie wyzwanie. Obcujemy z nimi wielokrotnie, niby się rozeznaliśmy, tymczasem przy każdym kolejnym kontakcie odnosimy wrażenie, że coś ważnego nam jednak umknęło. Zatem jak najbardziej — "Sagaye" (2018) The Coherence Quartet jest pozycją wybitną, jedną z najwartościowszych, jakie zdarzyło mi się poznać w tzw. tradycyjnym jazzie. Zespół tworzą pianista Robert Jarmużek, saksofonista altowy Łukasz Klu­czniak, kontrabasista Marcin Lamch oraz perkusista Grzegorz Masłowski. Sześć własnych utworów zarejestrowali w Sagajach i odniesienie do owej miejscowości uwidacznia się tak w tytule, jak na okładce.

Adam Domagała w "Jazz Forum" pisał: "Płytę otwiera [...] jeden z najpiękniejszych tematów w dziejach polskiego jazzu. Nie przesadzam. Trudno się od tej melodii uwolnić. Nostalgiczny temat grany na saksofonie rozwija się bardzo powoli, w nieco sztywnym (jak na jazz) rytmie, podkreślanym przez miarowe uderzenia w głęboko brzmiący werbel. Pierwszą improwizację gra kontrabas, potem popis mądrej, powściągliwej wirtuozerii daje pianista; kiedy przychodzi czas na improwizację saksofonisty, tempo stopniowo przyśpiesza, a piosenka staje się coraz bardziej rozkołysana – ale też, dzięki perkusiście, gęsto i czule grającemu na talerzach, zyskuje niemal bajkową oprawę. Małe arcydzieło!".

Mnie pozostaje podsumować wywód. Po pierwsze, nie znajdziemy tu sugestywnych melodii ani tym bardziej spektakularnych rytmów. Cóż więc pozostaje i tak uwodzi? Koherencja. Słyszałem wiele zgranych formacji. Rzadko jednak ich atutem było tak absolutne współistnienie i zjednoczenie. Za przykład podam ulubione tytuły, gdzie zjawisko to występuje: "Kind of Blue" Milesa Davisa, "The Desmond Project" The John Basile Quartet, "I Don't Know This World Without Don Cherry" New York Jazz Collective, "Stargazer" Dave'a Douglasa, itd. Wszystkie wymienione i im podobne, jak i omawiany album The Coherence Quartet, wyróżnia właśnie niewiarygodna wewnętrzna spójność, przesądzająca o jakości materiału.

Po drugie, poczęte w kameralnych warunkach kompozycje cechuje nadzwyczajna intymność. Natomiast wysoka jakość nagrania powoduje, że każde współbrzmienie instrumentów, każde dopełnienie czy rozwinięcie wątku przez poszczególnych muzyków odbieramy w dwójnasób. W tę muzykę należy się wsłuchać, należy się nią zasłuchać, dopiero wówczas można ją w pełni zrozumieć, odczuć i docenić. Tak zacząłem tę prezentację. To nie jest płyta do niedbałego odtwarzania! I naprawdę przesłuchałem ją kilkadziesiąt razy i słuchać zamierzam nadal. [Po dwóch latach wraca do odtwarzacza i... wciąż czaruje.]

Po trzecie, częstokroć bywa, że na albumach znajdujemy jeden utwór wybitny, pozostałe zaś są jedynie jego cieniem. Co to oznacza w tym przypadku, skoro inicjująca materiał "Aga" jest tak znakomita, jak przekonuje Domagała? Otóż tylko i wyłącznie to, iż pięć kolejnych kompozycji jest równie znakomitych. Zwłaszcza "Chant 7", za którą odpowiadają saksofonista i kontrabasista i te właśnie instrumenty wiodą prym. Przypominam wszakże: to dzieło kwartetu, co słychać w każdym momencie.

Po czwarte, owszem, tempo jest nieśpieszne. Wszystko odbywa się spokojnie, w zrównoważony sposób, w ramach "melancholijnej estetyki modern-jazzu", jak to określił Dionizy Piątkowski. Nie oznacza to jednak, że brakuje tu intensywności. Przecież to, co się dzieje w "Jerzmanowej", nie bez powodu zostaje skwitowane gromkim okrzykiem wykonawców: "Yeah!". Oni wiedzą i czują, co udało się im osiągnąć — ideał koherencji. Zapamiętanie. Absolut. A jednocześnie tak pięknie, tak pięknie grają! Niesamowite!

Sprawa ostatnia. "Sagaye" wydała prestiżowa wytwórnia Challenge Records. Po przeoczonym debiucie zespołu pt. "Coherence" (2013, Multikulti Projekt) ta decyzja była uzasadniona, zważywszy na reprezentowany przez grupę poziom. Niemniej chyba nijak nie przełożyła się na popularność. Nie dość, że Discogs, jak ma w zwyczaju, klasyfikuje tę pozycję jako "holenderski jazz", to jeszcze nikt tego tam w ogóle nie (d)ocenił; poza mną, oczywiście. Tymczasem to właśnie powinna być muzyka dla każdego. Jeśli bowiem nie ona, to jaka?

Jaka?


poniedziałek, 3 lipca 2023

Maciek Mazurek - My Home (2023)

Maciek Mazurek

Maciek Mazurek - gitary
Piotr Mazurek - gitara basowa
Michał Maliński - perkusja

gościnnie:
Artur Lesicki - gitara akustyczna
Tomasz Wendt - saksofon tenorowy
Robert Jarmużek - klawisze
Natalia Lubrano - wokal
Bartek Pająk - perskusjonalia (2,3,6,7)

My Home (2023)

Wydawca: V Records

Autor tekst: Maciej Nowotny

Zachęcony znakomitym albumem "Daily Things" (2023) młodego saksofonisty Tomasz Wendta sięgnąłem po ten krążek zatytułowany skromnie "My Home". I nie zawiodłem się, bo młody Wendt zagrał brawurowo w utworze zatytułowanym "Minor Ground", ale przy tym okazało się, że cała płyta ma o wiele więcej do zaoferowania niż tylko jego obecność. Przede wszystkim jest to debiut gitarzysty Maćka Mazurka i jego trio, w skład którego wchodzą ponadto basista Piotr Mazurek i perkusista Michał Maliński. Od razu "rzuca się w uszy", że to świetni rzemieślnicy. Wszystko jest zagrane na naprawdę bardzo wysokim poziomie. I chociaż to formalnie debiut Maćka to mimo młodego wieku jest on doświadczonym muzykiem, znanym tak w środowisku jazzowym jak i muzyki popularnej, gdzie współpracował m.in. z Edytą Bartosiewicz, Justyną Steczkowską czy Edytą Górniak. Ten flirt z muzyką popularną być może sprawił, że napisana na album muzyka jest przystępna, melodyjna, łatwa wpadająca w ucho. Idealna do porannej kawy, jazdy samochodem na wakacje, kolacji z przyjaciółmi. Ociera się niekiedy o smooth jazz, ale nie przekracza granicy dobrego smaku. Przy powtarzających się odsłuchach może nieco tracić ze względu na zamknięty charakter utworów, ale nie każdy potrzebuje czuć się współautorem odsłuchiwanej muzyki. Do atutów muzyki należą też zaproszeni goście, oprócz Wendta, np. znany ze współpracy z Markiem Napiórkowskiem gitarzysta Artur Ślesicki - cudny "sound" na gitarze klasycznej Artura w dialogu z liderem w pięknej piosence "Meeting With Friends" przenosi od razu całą muzykę w stratosferę. Także pozostali goście wnoszą coś ciekawego, osobistego, mieszcząc się zgrabnie i z klasą w paradygmacie jazzu jako muzyki rozrywkowej. Dla niektórych ta rozrywka będzie zbyt sztampowa, ale inni - ze swego punktu widzenia zapewne słusznie - stwierdzą, że rozrywka ma po prostu rozrywać i kropka.

niedziela, 2 lipca 2023

Pierwsza połowa roku 2023 w polskim jazzie wg redaktorów Polish Jazz Blog!!!

 


Hej :-) Redaktorzy bloga Polish Jazz w osobach Piotra Banasiaka, Jędrka Janickiego, Macieja Nowotnego. Szymona Stępnika i Pawła Ziemby dyskutują o polskich płytach z (szerokopojętą) muzyką jazzową, które wpadły im w ucho w pierwszej połowie 2023 roku. Zapraszam do słuchania audycji, muzyki i do odwiedzin na blogu. Ponadto w każdy piątek możecie nas usłyszeć na gościnnych falach internetowego RadioJAZZ.FM

16-17 Jędrek Janicki w audycji "Zakaz grania jazzu"
18-19 Piotr Banasiak "Piotr Ban na tropie"
19-20 Maciej Nowotny "Muzyka, która leczy"

Podcast z audycją: