Pages

wtorek, 31 sierpnia 2021

Asaf Sirkis - Solar Flash (2021)

Asaf Sirkis

Asaf Sirkis - Drums
Gary Husband - Keyboards
Kevin Glasgow - Electric Bass

With special guests:
Sylwia Bialas - Vocals
Mark Wiengfield - Guitar

Solar Flash (2021)


Tekst: Maciej Nowotny

Z punktu widzenia polskiego jazzu tak jak definiujemy go na tym blogu - czyli muzyki, w której tworzeniu brali udział polscy muzycy - ta płyta jest bardzo nietypowa. Bo jedynym łącznikiem z polskim jazzem jest tu osoba Sylwii Białas, do tego łącznikiem też nietypowym, bo Sylwia - o ile mi wiadomo - aktywnie jako artystka działa w Wielkiej Brytanii i nie dała się zbytnio poznać w Polsce. Ale z drugiej strony, jakież dla muzyki znaczenie mają granice, lokalizacja geograficzna, ba, nawet pochodzenie etniczne? Najważniejszy jest duch, konkretnie duch polskiej kultury i chęć jej wzbogacenia, a tego na tym albumie nie brakuje i nie tylko ze stony Sylwii, ale i pozostałych muzyków, a szczególnie lidera, o czym za chwilę.

Asaf Sirkis pochodzi z Izraela, co ciekawe współpracował niegdyś z Adamem Baruchem, którego świetnie znacie z recenzji publikowanych na tym blogu, a który w jednym ze swoich poprzednich wcieleń prowadził wydawnictwo o nazwie Jazzis. Potem jednak Sirkis przeniósł się do Zjednoczonego Królestwa i od kilkunastu już lat działa na tamtej scenie. Świadczy o tym zresztą skład muzyków na tej płycie, bo towarszyszą mu na klawiszach Gary Husband - najlepiej mi znany, bo jest członkiem m.in. orkiestry Johna McLaughlina - i Kevin Galsgow na elektrycznej basówce. Ponadto gościnnie na gitarze gra Mark Wiengield, a śpiewa - świetne wokalizy - nasza rodaczka Sylwia Białas. Warto podkreślić, że wszyscy grający na płycie mucyzy to wysokiej klasy instrumentaliści.

Teraz najważniejsze: jaka jest muzyka na tej płycie? Aby odpowiedzieć na to pytanie warto zwrócić uwagę na wydawnictwo, w którym ona wychodzi tj. MoonJune Records. Ten amerykański label znany jest z zamiłowania jego szefa Leonardo Pavkovicia do muzyki o rockowej prowienencji. I takie też brzmienie dominuje na tej płycie, chociaż konceptualnie płyta jak najbardziej mieści w granicach jazzu, a precyzyjniej mówiąc - fusion czyli fuzji jazzu i rocka. Efekt jest zachęcający, nawet dla kogoś kto jak ja nie jest entuzjastą rocka. Jest tu wystarczająco wiele inwencji w warstwie rytmicznej, melodycznej, a wysokiej klasy współpraca między instrumentalistami potrafi przykuć uwagę na dłużej. Wyróżnia się in plus - szczególnie w moich uszach - trzyczęściowa Polish Suite, w której słyszymy wokalizy Białas, bardzo nastrojowe kompozycje, idealnie oddające polską melancholię, przestrzenność, swobodę.

Sirkis podkreśla, że w Izaelu wychowywał się w środowisku Żydów wywodzących się z Polski i tam nasiąkł tymi klimatami czy szerzej polską kulturą. Wspaniale daje temu świadectwo na tej płycie, pokazując że potrafi się twóczo odnieść do tej odległej tradycji muzycznej, z którą zetknął się przecież jedynie na krótko. Oczywiście polska część programu tej płyty wkomponowana jest w spójną całość, której najbardziej inspirującym elementem jest niewątpliwe styl grania na perkusji samego Sirkisa: analityczny, oszczędny w środkach wyrazu, potrafiący grać nie tylko samym uderzeniem, ale i ciszą. Podsumowując, płyta ciekawa nie tylko jako ciekawostka, szczególnie dla koneserów fusion o rockowych korzeniach.


sobota, 28 sierpnia 2021

Adam Pierończyk - Oaxaca Constellation (2021)

Adam Pierończyk

Oaxaca Constellation (2021)



By Maciej Nowotny

Wyobraźcie sobie taki katastroficzny film science fiction. Kosmici z odległych galaktyk przybywają do Układu Słonecznego. Ich wrogiem jest muzyka. Nie wiemy z jakiego powodu, ale wałęsając się po całym Wszechświecie starają się ze wszelkich sił zniszczyć muzykę gdziekolwiek się znajduje. Po dotarciu w okolice planety Ziemia konstatują z przerażeniem, że cała planeta wręcz kipi od muzyki. Nie mogą uwierzyć ile kwitnie na niej gatunków, ilu artystów o niczym innym nie myśli dniem i nocą, tylko o tym jak by tu zagrać muzykę, najlepiej swoją, jedyną w swoim rodzaju. Także słuchacze nie mogą się bez niej obyć ani przez minutę, w pracy, w czasie zabawy, odpoczynku czy miłości. Przerażeni tym stanem rzeczy postanawiają skonstruować wirusa, który zmusi artystów do zamilknięcia, a ludzi do zamknięcia się w domach, gdzie będą siedzieć w przerażeniu i ciszy. Brzmi znajomo? A zatem koniecznie czytajcie dalej.

Początkowo ludzkość myśli, że chodzi o zwykłą epidemię, ale z czasem zaczynają się pojawiać podejrzenia. Teleskop Hubble wykrywa na orbicie Jowisza niezwykłą asteroidę, która bardzo przypomina statek kosmiczny. W pewnym momencie kosmici zrzucają maskę i przesyłają na kanał MTV wiadomość, w której stawiają ludzkości ultimatum: w ciagu 24 godzin mają zamilknąć wszystkie stacje, płyty, kasety, pliki muzyczne maąa przestać być udostępniane i ma zacząć się ich systematyczne niszczenie. Jeśli tak  się nie stanie wirus, którym zdażyli się zarazić prawie wszyscy, stanie się śmiertelny i zacznie się wielkie umieranie. Niektórzy nie wierzą w ten przekaz, uważają go za kiepski żart, ale politycy przekonują, że warto się zgodzić. W trakcie chaotycznych dyskusji ludzie zaczynają umierać, a wtedy muzyka zaczyna milknąć. Stacja po stacji, wytwórnia po wytwórni, klub po klubie, instrument po instrumencie milknie zgiełk.

Od momentu, gdy wskutek inawazji stworzonego przez kosmitów wirusa zapadła cisza zauważono, że  z nieba znikają gwiazdy. Stawało się ono coraz ciemniejsze, puste i przerażające. Nie wszyscy jednak upadają na duchu. Niektórzy postanawiają walczyć. Szerzy się nowa epifania, zgodnie z którą muzyka jest ważna dla przetrwania świata, a nawet wszechświata i dlatego kosmici chcą ją zniszczyć. W takim momencie w odległym  meksykańskim mieście Oaxaca pojawia się człowiek z saksofonem. I zamyka się wewnątrz kaplicy w starym XVI-wiecznym klasztorze dominikanów. 

W grubych murach kościoła zaczyna rozbrzmiewać dawno nie słyszana na planecie muzyka. Dźwięk saksofonu sopranowego nie przypomina niczego co słyszano do tej pory. Na początku piosenki są krótkie jakby muzykowi brakowało tchu, jakby dawno nie grał i wyszedł z wprawy. Ale z każdą kolejną stają się dłuższe. Muzyka budzi z długiego snu ptaki, rozbrzmiewają stare mury, kościół przypomina jeden wielki instrument, z którego muzyka niesie się na cały Meksyk, Amerykę, świat, uniwersum. Na niebo zaczynają powracać gwiazdy. Co się stanie dalej zależy w dużej mierze od nas? Czy poszukamy tej muzyki i w odruchu buntu zaczniemy jej słuchać? Czy uwierzymy, choć dowodów brak, że od muzyki, zwłaszcza uduchowionej jak ta, zależy przetrwanie naszego świata, a może i Wszechświata? 


czwartek, 26 sierpnia 2021

Piotr Lemańczyk Electric Band - Boost Time (2021)

Piotr Lemańczyk Electric Band

Piotr Lemańczyk - 6 String Bass Guitar
Krzysztof Herdzin - Moog Synthesizers 
Marcin Wądołowski - Guitar 
Tomasz Łosowski - Drums 
Szymon Łukowski - Tenor & Soprano Sax 
Cezary Paciorek - Fender Rhodes 
Dominik Bukowski - Vibraphone
Mikołaj Stańko - Drums
Ariel Suchowiecki - Fender Rhodes

Boost Time (2021)

Wydawca: Daymusic.pl

Tekst: Maciej Nowotny

Piotra Lemańczyka odnajdziemy grającego doprawdy w niezliczonych składach, a przyczyna jest taka, że jest po prostu świetnym muzykiem. Precyzyjniej - kontrabasistą. Mogę nawet powiedzieć, że rozpoznaję jego sound na kontrabasie, albo tak sobie wyobrażam: głęboki, zdyscyplinowany, elegancki. To, co szczególnie w nim cenię, to fakt że chociaż jego bas zawsze wyraźnie słychać jako odrębny instrument, to bardzo często jest on tak perfekcyjnie wkomponowany w rytm, że stanowi z nim jedność. Moim osobistym zdaniem tak właśnie brzmieć jest najtrudniejsze, bo człowiek nie powinien słyszeć walczacych ze sobą o uwagę różnych instrumentów, ale zespół jako całość, kreujący dźwięk, a właściwie przestrzeń, bo przecież muzyka jej właśnie potrzebuje, aby fale rozchodziły się wokoło.<

Napisałem te parę słów powyżej, żeby podziękować muzykowi, którego warsztat cenię i cieszy mnie on na niemal każdej wydawanej z jego udziałem płycie. Z drugiej strony Piotr Lemańczyk przez ostatnią dekadę tak silnie kojarzył mi się z kontrabasem, że przyzwyczaiłem się już czego się po nim spodziewać. Niby nic złego, ale jednak wiecie, że jazz to muzyka, która potrafi nas zaskakiwać, zatem może w sposób nieuświadomiony, ale oczekiwałem czegoś więcej po tym muzyku. I... doczekałem się. Bowiem Piotr "przesiadł" się na potrzeby tego nagrania z kontrabasu na 6-cio strunową elektryczną gitarę basową. 

Wybór gitary basowej 6-cio strunowej (zamiast powszechnie używanej 4-strunowej wersji) sugeruje, że lider traktuje elektryczną basówkę jako główny instrument, który będzie prowadził tak rytmiczną jak  melodyczną linię zespołu definiując jego brzmienie. Pod pewnymi względami 6-ciostrunowa gitara basowa może być traktowana jak normalna gitara, dając używającemu ją muzykowi pełnię środków wyrazu i pozwalając oprzeć cały koncept płyty właśnie o ten instrument. I tak dokładnie jest na tym krążku, co nie jest znowu tak często spotykane, a tym bardziej nie jest zbyt często uwieńczane sukcesem. Tu się to udało: mamy płytę nagraną przez gitarzystę basowego, w dobrym tego słowa znaczeniu wirtuozerską, bardzo zróżnicowaną, opartą nie tylko o groove, ale przede wszystkim o język współczesnego jazzu, pełen współgrania między instrumentami, eksperymentów rytmicznych i improwizacji. 

Cóż pozostaje recenzentowi jak po prostu bić brawo i wyrazić uznanie dla odważnej decyzji Lemańczyka, który tą płytą zmienia swój wizerunek. Płyta brzmi świetnie, co jest zasługą tyleż samego lidera co gwiazdorskiego zespołu, który zebrał. Takie nazwiska jak Krzysztof Herdzin, Marcin Wądołowski, Dominik Bukowski, Tomasz Łosowski, Szymon Łukowski, Cezary Paciorek i inni pokazują, że mamy tu do czynienia trochę z nagraniem all-stars co jeszcze dodaje smaczku odsłuchowi tego materiału. Podsumowując, płyta bardzo udana i godna zarekomendowania. Mam nadzieję, że to nie jest ostatnie słowo Lemańczyka na tej ścieżce, a dopiero początek nowej, pięknej przygody. 



wtorek, 24 sierpnia 2021

Krzysztof Komeda - Mam tu swój dom (2021)

Krzysztof Komeda

Mam tu swój dom (2021)

GAD Records






By Maciej Nowotny

Trudno sobie wyobrazić polską kulturę XX wieku bez filmu, a ten film bez muzyki, która w dużej mierze stanowiła o jego wyjątkowości. Wreszcie tej muzyki bez... jazzu. Tak, jazz w dużej mierze stworzył ten fenomen jakim jest polskie kino, a szczególnie tzw. szkoła polska, ale oczywiście nie tylko. W tym kontekście nazwisko Krzysztofa Komedy jest oczywiście pierwszym, które przychodzi do głowy, ale przecież nie tylko ono. Prawdziwym gigantem był niedawno zmarły Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz, który napisał muzykę do niezliczonych filmów i seriali w tym tak znanych jak "Wojna domowa", "Stawka większa niż życie" czy "Czterdziestolatek". Ale wspomnieć należy też Andrzeja Kurylewicza, autora muzyki do kultowych "Polskich dróg" czy "Lalki" i wielu innych muzyków, którzy czy jako kompozytorzy czy jako instrumentaliści współtworzyli unikalny charakter polskiego kina od strony dźwiękowej. Zresztą ta historia trwa dalej, a muzycy jazzowi ciągle wzbogacają polskie filmy o czym niech świadczy choćby przykład Mikołaja Trzaski i jego współpracy z jednym najważniejszych polskich współczesnych reżyserów filmowych Wojciechem Smarzowskim.

Wracając do tego konkretnego wydawnictwa, to przypomina ono muzykę skomponowaną przez Krzysztofa Komedę do dwóch filmów nakręconych w latach 60-tych tj. "Mam to swój dom" i "Ubranie prawie nowe". Oczywiście kiedy myślimy Komeda, lata 60-te i film to przypomina nam się od razu mający premierę w 1961 roku "Nóż w wodzie" Romana Polańskiego i kto wie czy nie najlepsza ścieżka dźwiękowa w historii polskiego i światowego kina. Tu nie jest aż tak dobrze. Słuchając tego przychodzi do głowy gorzka refleksja, że aby stworzyć coś genialnego trzeba szczęśliwego zbiegu okoliczności, spotkania odpowiednich ludzi, splotu sprzyjających okoliczności. Tak było w przypadku "Noża w wodzie", a w jak jest w przypadku muzyki do dwóch wspomnianych wyżej filmów?

Nie są to na pewno tak charyzmatyczne kompozycje jak mające już status legendarnych "Ballad for Bernt" czy "Crazy Girl", ale pod pewnymi względami są równie ciekawe. Przede wszystkim uświadamiają nam jak poważnie Krzysztof Komeda podchodził do muzyki filmowej, o czym zresztą przeczytać możemy chociażby w jego świetnej biografii pióra Marka Hendrykowskiego. Zauważa on też, że kojarzenie Komedy z muzyką filmową stanowi pewien paradoks ponieważ przeciętny słuchacz - jak na przykład ja - zna Komedę z zaledwie kilku czy kilkunastu kompozycji wykorzystanych w takich filmach jak "Nóż w wodzie" czy "Rosemary's Baby", a napiasł on dużo więcej takiej muzyki. Muzyki szerszej publiczności nieznanej, a której komponowanie pozwoliło mu ukształtować ten jedyny w swoim rodzaju styl, który tak kochamy w jego jazzie.

Zatem warto sięgać po tę mniej znaną muzykę filmową Krzysztofa Komedy, bo po pierwsze lepiej ona pozwala zrozumieć jak doszło do ukształtowania się jego niepowtarzalnego języka muzycznego, a po  drugie dlatego, że płyty te zawierąją bardzo starannie dopracowaną, dojrzałą i ciągle brzmiąca atrakcyjnie muzykę, która świetnie broni się przy odsłuchu nawet jeśli zupełnie nie mamy ochoty sięgąć po filmy, do których została stworzona. Jeszcze jeden powód by poszukać tej płyty, szczególnie w formacie CD (choć dostępna jest też np. na Tidal'u), to niezwykle wysoki poziom edytorski (świetne linear notes!), który zapewnia specjalizujące się w wydawaniu nagrań archiwalnych wydawnictwo GAD Records. Brawo dla Michała Wilczyńskiego, którego pasja i praca pozwala nam się cieszyć licznymi perełkami tego typu. Polecam!


poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Premiera nowej płyty Jerzego Mazzolla i Igora Pudło "Mazz Boxx" już 3 września!!!


Wymiar artystyczny wspólnej płyty Jerzego Mazzolla i Igora Pudło jest sprawą doniosłą – dwóch tytanów polskiej muzyki improwizowanej i elektronicznej spotyka się na jednym wydawnictwie sygnowanym nowym, ale bardzo czytelnym szyldem. Jerzy Mazzoll tak wspomina genezę projektu: "W 2008 roku zagrałem kilka ciekawych koncertów w różnych składach - część z nich szczęśliwie udało się zarejestrować. Materiałów było jednak sporo, bo około dziesięciu godzin, dlatego też niełatwo było mi zająć się ich edycją, a jeszcze trudniej się z nimi rozstać... Po naprawdę wielu perypetiach, wstępnie podzielona na quasi-utwory muzyka końcem 2010 roku trafiła w końcu do Igora..."

"Znaliśmy się już wtedy z Jerzym, mieliśmy za sobą wspólne projekty, a z przekazanych przez niego materiałów miałem wyselekcjonować muzykę na ewentualny album koncertowy. Mój wybór okazał się jednak bardzo radykalny, bo dokonałem całkowitej dekonstrukcji tego materiału, a potem w ciągu kilku tygodni stworzyłem z tego całkiem inne utwory" – dodaje Igor Pudło.

MazzBoxx jest wielowymiarowym projektem, na który składa się zarówno charakterystyczny, niezwykle oryginalny styl komponowania oraz wirtuozerska, nieprzewidywalna gra Mazzolla, jak i producenckie wizjonerstwo, z którego słynie Igor Pudło. Artysta muzykę zawartą na płycie "MazzBoxx" umieszcza jednak poza kontekstem osobistym i ramami temporalnymi: "Odbieram tę muzykę w oderwaniu od siebie i od czasu, w którym powstała. Jej specyfika jest pozaczasowa, gdyż na płycie przecinają się różne elementy składające się na wspólne dzieło: indywidualny styl kompozycji Jerzego uchwycony w scenicznych realiach oraz jego obróbka w cyfrowym środowisku."

Może ciekawić fakt, że płyta była gotowa już w 2011 roku i musiało upłynąć aż 10 lat, żeby doczekała się swojej premiery. Dlaczego? "Nie mieliśmy żadnej strategii i nie podejmowaliśmy żadnych pochopnych decyzji w sprawie wydania tego materiału… Płyta po prostu czekała na swój moment i jesteśmy z tego faktu bardzo zadowoleni" – podsumowuje Mazzoll.

Skład:

Jerzy Mazzoll – kompozycje, klarnet basowy, klarnet metalowy, tarogato

Igor Pudło – produkcja, programowanie, miks, aranżacje

mastering - Paweł Ładniak

projekt okładki - Alicja Dopierała

Na płycie wykorzystano fragmenty archiwalnych nagrań koncertowych w których udział wzięli m.in.: Joanna Duda (fortepian), Piotr Rachoń (fortepian), Ju Ghan (kontrabas), Piotr Podgórski (perkusja), Filip Danielak (perkusja) i Tomasz Antonowicz (instrumenty perkusyjne).

sobota, 21 sierpnia 2021

Wojciech Jachna - Conception (2021)

Wojciech Jachna

Wojciech Jachna - trumpet, cornet, loops, fx

Conception (2021)







By Maciej Nowotny

Kilka miast czy regionów w Polsce dostąpiło zaszczytu posiadania własnego jazzowego środowiska: oczywiście Warszawa (choć to przypadek osobny), na pewno Kraków, Trójmiasto, Górny Śląsk, Wrocław i w tym samym rzędzie należy umieścić Bydgoszcz. Jest to ewenement biorąc pod uwagę, że wymienione wcześniej miasta są od niej dużo większe, bogatsze tak ekonomicznie jak i w sensie tradycji kulturalnej. Oczywiście olbrzmią rolę odgrywał tu klub Mózg, ale przede wszystkim grupa niezwykle utalentowanych, kreatywnych, ale i wytrwałych, odpornych na przeciwieństwa losu muzyków tworzących to środowisko, pośród których Jachna należy do najbardziej interesujących. 

Nie chciałbym marnować miejsca w tym tekście na przypominanie jego kariery, choć warto byłoby to zrobić, a kto ma to ochotę niech kliknie na nasz tag: Wojciech Jachna i może łatwo prześledzić liczne wydane przez niego płyty, w różnych składach, z reguły wysokiej jakości, a naprawdę często - wybitne. Był też wielokrotnie nagradzany na naszym blogu, przypomnijmy niektóre z tych zachwytów: wydany w zeszłym roku w ramach Wojciech Jachna Squad wyśmienity album "Elements" czy w trio z Mazurkiewiczem i Buhlem "God's Body" z 2018 albo "Night Talks" nagrany w 2015 w duecie z wyśmienitym kontrabasistą Ksawery Wójcińskim. Wszystkie były naszymi albumami miesiąca i wysoko lokowały sie w naszych rocznych zestawieniach. Nie przypadkiem! Polecamy je Wam wszystkie, zresztą było ich dużo więcej.

Spodobają się Wam one szczególnie jeśli lubicie taki jazz, nie jazz. Co to znaczy? Podążanie własną drogą, szukanie swojego soundu, oryginalność, kreatywność, skupienie na dźwiękach, a nie na PR. To co ja osobiście bardzo lubię w muzyce Jachny, a co jest bardzo mocno obecne na tym krążku, to ambientowe klimaty z okazjonalnie tanecznie potraktowanym rytmem. Taka mieszanka zawsze cudownie kojąco na mnie działa szczególnie późnym wieczorem. 

Jeśli zaś generalnie obawiacie się albumów solo, to w tym przypadku nie ma takiej potrzeby, ponieważ chociaż gra rzeczywiście wyłącznie Jachna, to użycie różnych isntrumentów, a szczególnie elektronicznych przetworzeń i w ten sam spośób generowanych rytmów - wszystko świetnie zmiksowane przez Jarka Hejmanna i zmasterowane przez Marcina Bocińskiego - powoduje że muzyka brzmi niemal jak nagrana w bandzie. Jedyne co można zarzucić temu krążkowi to  fakt, ze nie jest krokiem w żadnym nowym kierunku, brzmi jak materiał nagrany w trakcie pandemii, po to aby nie zwariować i nie stracić kontaktu z muzyką. Jednak w tym sensie działa doprawdy terapeutycznie także  na słuchacza i z tym związany jest mój drugi zarzut: że płyta jest za krótka, trwa niecałe 38 minut, a szkoda bo chciałoby się słuchać i słuchać... Oczywiście żartuję: świetna muzyka i serdecznie polecam Waszej uwadze!


czwartek, 19 sierpnia 2021

Bartosz Kalicki & Silesian Chamber Players - Jazzowe Stany Moniuszki (2021)

Bartosz Kalicki
Silesian Chamber Players

Bartosz Kalicki, piano
Karolina Śleziak, vocal
Silesian Chamber Players
Dariusz Zboch, violin, conductor

Jazzowe Stany Moniuszki (2021)



By Maciej Nowotny

Kiedy ta płyta zawitała do mojej skrzynki po prostu nie mogłem uwierzyć. Muzycy jazzowi sięgali oczywiście i to chętnie (choć nie zawsze z wzajemnością) po Bacha, Mozarta i, szczególnie w Polsce, Szopena. Ale po Moniuszkę!? Nie, to nie tylko że nie mogło się udać, ale powinno, ba, musi być niemożliwe. Przecież Moniuszko się do tego nie nadaje!!!

Ta obawa była pogłębiona szczególnie dlatego, że poza wyśmienitą śląską orkiestrą kameralną, nic nie wiedziałem na temat sygnującego płytę swym nazwiskiem pianisty Bartosza Kalickiego. A o występującej na płycie wokalistce Karolinie Ślezak też prawie nie wiedziałem nic, poza tym, że występowała kilka lat temu na płycie cenionego przeze mnie gitarzysty Przemysława Strączka. Ale sam krążek nie zebrał na naszym blogu pozytywnych recenzji (choć ja go osobiście nie słyszałem). Boże, co się z tego może urodzić - pomyślałem - z lękiem otwierając album (bardzo pięknie wydany przez wytwórnię Acte Prealable) i ładując go do mego odtwarzarza pły kompaktowych.

Słucham pierwszego utworu, słucham drugiego. Puka żona i pyta: co tak ładnie gra? Nareszcie włączyłeś coś dla mnie. I wiecie co, żona, jak zwykle, ma rację. To naprawdę nie tylko daje się słuchać, ale jest wprost urocze. Najdziwniejsze, że choć zdecydowanie Moniuszko rozpoznałby się na tej płycie, materiał jest jednocześnie bardzo wyraźnie jazzowo przetworzony, ale nie przesadnie. Język muzyki klasycznej, ściślej opery, jest tak umiejętnie spleciony z jazzowym - duża w tym zasługa wokalistki - że wszystko brzmi naturalnie jakby Moniuszko pisał, myślał, oddychał na jazzowo. Zadziwia mnie także otwartość kameralistów śląskich (pod kierownictwem Dariusza Zbocha), którzy zupełnie bez wysiłku, naturalnie i z sukcesem wpasowali się w ten niezwykły melanż. Doprawdy całkowicie zmienia się nasza muzyka klasyczna, bo to już kolejny projekt, gdzie muzycy z filharmonii bardzo pozytywnie zaskakują mnie swoją otwartością i skłonnością do eksperymentowania.

Największe słowa uznania rezerwuję wszakże dla Bartosza Kalickiego. Jest wykształconym klasycznie pianistą i udała mu się wielka sztuka, znalazł dla tego języka (i dla siebie!) miejsce w szerokopojetym jazzie. Zadanie było naprawdę trudne. A tymczasem Moniuszko i te wszystkie jego "Jątki", "Prząśniczki", "Pieśni Halki" etc. nagle zabrzmiały tak, że nie mogę ich przestać słuchać. Nie czuć tego naftaliną, wręcz przeciwnie. Tak się powinno aktualizować narodowe dziedzictwo muzyczne. Co tu dużo opowiadać, brać płytę i słuchać. A dalsze kroki Bartosza od tego momentu bardzo uważnie będę śledził. Powodzenia!

środa, 18 sierpnia 2021

Premiera nowej płyty Minim feat. Sainkho "Manifesto - Live At SPATiF" już 21 września 2021!!!


MINIM feat. SAINKHO – Manifesto – Live at SPATiF to drugi album kwintetu Kuby Wójcika z udziałem światowej sławy artystki Sainkho Namtchylak oraz wybitnych muzyków młodego pokolenia – Grzegorza Tarwida, Andrzeja Święsa i Alberta Karcha. Pierwsza płyta – Earth została doskonale przyjęta przez słuchaczy i krytyków, a zespół zagrał szereg koncertów. Każdy z nich był niezwykłym i jedynym w swoim rodzaju spektaklem, swoistym współczesnym rytuałem, podczas którego działy się rzeczy magiczne. Niniejszy album to zapis jednego z takich koncertów. Odbył się on w jesienny wieczór, w sobotę 30 listopada 2019 roku w warszawskim Klubie SPATiF. Energia na scenie jak i w całym, wypełnionym po brzegi Klubie była niepowtarzalna. Po koncercie Sainkho napisała na swoim fanpage’u – „...Po takich wydarzeniach czuję, że muszę śpiewać aż do ostatniej sekundy mojego życia. Chcę śpiewać nawet wtedy, gdy oddam ostatni oddech. Chcę śpiewać wiecznie, brzmieć wiecznie dla wszystkich ludzi w tym życiu i poza jego kresem...”. Każdy, kto był i słyszał ten koncert, miał świadomość, że uczestniczył w czymś wyjątkowym...

Kilka miesięcy później miał miejsce pierwszy lockdown. Wszystkie wydarzenia koncertowe zniknęły z przestrzeni publicznej na blisko pół roku. Później była druga i trzecia fala i kolejne, związane z nimi lockdowny. To właśnie wtedy pojawił się pomysł wydania płyty koncertowej w formie protestu. Zdarzenia kulturalne znalazły się na samym końcu łańcucha potrzeb nakreślonych przez władze. Artyści zostali pominięci i potraktowani tak, jakby byli niepotrzebni. Postawa taka zakłada, że w dzisiejszym społeczeństwie sztuka ma służyć tylko w czasach dobrobytu, jako nieco bardziej wysublimowana rozrywka. Kłóci się to z jej podstawową, kulturotwórczą rolą – pozwalającą człowiekowi przeglądać się w niej, przekraczać swoje lęki i słabości, czerpać siłę.

Niedocenianie sztuki i artystów jest sygnałem, że problemy społeczne są głębsze niż się nam wydaje, że czasy w których żyjemy skrywają w sobie mroczny i niebezpieczny element, który tylko czeka aby wydostać się na powierzchnię. Bagatelizowanie tych sygnałów można odczytać jako świadectwo niewiedzy i niedojrzałości. Manifesto jest więc sprzeciwem, ale jest też manifestem wrażliwości i uważności. Cechy te zatracają się w chaosie i hałasie współczesności. Potrzebują odpowiedniego podejścia i przestrzeni. Tymczasem kręcimy się na postkapitalistycznej karuzeli konsumpcjonizmu, której nie potrafimy zatrzymać. Ci, którzy czerpią niewyobrażalne wręcz profity, nie chcą wyłączyć tej piekielnej machiny, gdyż pomnażanie zysków stało się obowiązującą religią. Chcąc sięgnąć gwiazd budujemy skrzydła z ostatniego drzewa z ogrodu Eden...

Koncert ten nie był nagrywany z myślą o wydaniu w postaci płyty. Stwierdziliśmy jednak, że pomimo drobnych niedociągnięć brzmieniowych, warto zaprezentować słuchaczom tę muzykę, z uwagi na siłę przekazu, który zawiera. W czasach nieustannej presji perfekcjonizmu, którą sami sobie narzucamy, nasz Manifest został napisany ręcznie. Nic nie udaje, nie kryje się za maską idealnej produkcji. Zawiera esencję procesu twórczego w jej najprawdziwszej i organicznej formie.

***
Za stronę wizualną albumu odpowiada ponownie artystka mieszkająca w Kolumbii – Hania Podladowska. Tak samo jak w przypadku pierwszej okładki cały proces, aż do samego końca, był wyłącznie manualny. Na specjalnie wykonanym papierze z roślin i korzeni południowoamerykańskich egzotycznych gatunków – wykonane zostały linoryty. Prace zostały wydłutowane na płycie, a później ze specjalnym tuszem introligatorskim odbite na papierze. Na koniec zostały odpowiednio (i manualnie) naświetlone, po czym zeskanowane.

Źródło: materiały dostarczone

wtorek, 17 sierpnia 2021

New Brand Quintet - New Brand Quintet (2021)

New Brand Quintet

Arek Skolik - drums
Jarek Bothur - tenor saxophone
Paweł Palcowski - trumpet
Tomasz Białowolski - piano
Maciej Kitajewski - bass

New Brand Quintet (2021)

Wydawca: Jazzsound.pl

By Maciej Nowotny

Arek Skolik ma ugruntowaną pozycję na naszej jazzowej scenie. Na naszym blogu - pod tym tagiem -  możecie znaleźć wiele naszych recenzji różnych jego projektów. Wszystkie łączy milość do jazzu tradycyjnego, takiego z epoki hard bopu, który Arek uważa za ciągle aktualny i jedyny warty grania. Łatwo byłoby krytykować takie podejście, zwracając uwagę, że w kolejnych projektach sygnowanych jego nazwiskiem bądź z jego decydującym udziałem (jak ten, o którym teraz piszę) zasadniczo nie odkrywamy niczego nowego. Zespoły mają tradycyjny skład, grane są standardy, których sposób traktowania jest ortodoksyjny. Tylko co z tego? W końcu Bacha, Beethovena czy Brahmsa też nie gramy co roku w inny sposób. Ale jakoś nikt nie robi z tego zarzutu muzykom grającym muzykę klasyczną, prawda? Zresztą poszczególne wykonania jednak są inne. Niuanse stają się ważne. Jest jeden tylko tutaj mały problem. Jaki? Uszy. Zatem Skolik mógłby odpowiedzieć cytatem z Ewangelisty: Kto ma uszy niechaj słucha...

Zatem tak, jest to jazz tradycyjny, dla tych co na zabój kochają epokę lat 50-tych i 60-tych i mają w nosie co wydarzyło się potem, a tym bardziej co dzieje się teraz. Ale znowu, z drugiej strony: ilu z nas kochających ten współczesny jazz, kiedy mamy już dość zgiełku codzienności, siada sobie na kanapie i słucha starych płyt Lee Morgana, Joe Hendersona, Kenny Dorhama czy Cedara Waltona? Ja, mimo że kocham jazz nieuczesany, zbuntowany, alternatywny, zdecydowanie należę do takich osób i bez tych korzeni nie wyobrażam sobie przyszłości muzyki, którą kocham. Zresztą nie wymieniłem tych nazwisk powyżej przypadkowo: kompozycje m.in. tych muzyków znajdują się na tym krążku i są - co tu marudzić - pięknie zagrane!

Wreszcie jeszcze jedno oddajmy Skolikowi i podobnym jemu kustoszom tradycyjnego jazzu: uczą oni jak grać młode pokolenie. Jakże często Ci młodzi rzucają się na granie zanim w pełni ukształtują warsztat czy wyrobią smak. Konsekwencje tego są takie, że słyszę coraz większy rozziew między tym co jest na płytach, a tym co na żywo. Z tego punktu widzenia lubię śledzić wydawnictwa Skolika, bo przewijają się w nich młodzi muzycy, którzy okazują sie potem - nie zawsze, ale jednak - odnajdywać na naszej scenie wywierając dobre wrażenie tak wysokim poziomem rzemiosła jak i ciekawymi pomysłami. Dlatego bardzo uważnie słuchając tej płyty przyglądałem się nie tylko dobrze mi znanym Arkowi Skolikowi grającemu na perkusji czy Jarkowi Bothurowi na saksofonie, ale i Pawłowi Palcowskiemu na trąbce, Tomaszowi Białowolskiemu na fortepianie i Maciejowi Kitajewskiemu na kontrabasie. O niektórych z nich, mam przeczucie, usłyszymy wkrótce o wiele, wiele więcej dobrego. 

Podsumowując, polecam ten album, stary hard bop dawno nie brzmiał mi tak świeżo. No i mam wrażenie, że zawarłem słuchając kilka znajomości, które mają przed sobą bardzo obiecującą przyszłość co i Wam - drodzy czytelnicy tego bloga - polecam.

PS. Wielkie podziękowania dla Sławka Majewskiego za pamięć i możliwość zapoznania się z tym krążkiem.


sobota, 14 sierpnia 2021

Maciej Kitajewski Trio - Longing Miniatures (2021)

Maciej Kitajewski Trio

Maciej Kitajewski - double bass
Franciszek Raczkowski - piano
Szymon Madej - drums

Longing Miniatures (2021)





By Maciej Nowotny

Kolejne jazzowe trio? I to klasyczne czyli fortepian, kontrabas i perkusja? I do tego debiutanci? Czy oni powariowali? Jak oni się chcą wyróżnić? Taka była moja reakcja, gdy kolega zwrócił mi uwagę na ten album. Ale wziąłem. Podobała mi się okładka. Muzyk z kontrabasem, lider zespołu, na poddaszu. Które przypominało mi nieco strych domu na ul. Sobótki we Wrocławiu, gdzie się wychowywałem. Ów strych okazał się być prawdziwą kopalnią skarbów do odkrycia, zawierającą między innymi skrzynię z książkami, w tym paroma rocznikami "Literatury Na Świecie". Taki był początek mojej miłości do książek i pisania.

Ponieważ byłem poza domem, pierwszy odsłuch tej płyty miał miejsce na spacerze, z Tidala. I nagle dobrze znany park Pola Mokotowskie w Warszawie jakby ożył. Gałęzie drzew zaczęły się kołysać, źdzbła traw tańczyć, mijające mnie dziewczyny uśmiechać, psy merdać ogonami, ptaki kręcić kółeczka, a obłoki swingować. O la la la, aż zagwizdałem z wrażenia. Co to za młode koty! Jak oni grają! Klasyczne trio grające nieklasycznie, ortodoksyjny skład brzmiący zupełnie nieortodoksyjnie, regularne trio zadziwiające nieregularną swobodą, roztańczeniem i entuzjazmem. 

Częściowo tajemnicę tego sukcesu wyjaśnia skład. Mamy tu bowiem do czynienia z muzykami bardzo młodymi, ale takimi którzy nie tylko dali się już zauważyć, ale nawet odznaczyć. Najlepiej jest mi znany pianista Franciszek Raczkowski, który udanie debiutował w 2015 płytą "Apprentice" w szanowanej wytwórni ForTune, a potem... było coraz lepiej. Mnóstwo projektów, w tym duet z Kostką, nagrania z zespołem Follow Dices czy kolejny album "Accumulated Thoughts" bardzo dobrze wróżą karierze utalentowanego muzyka. W podobnych superlatywych należy ocenić kilkuletnią obecność na naszej scenie Szymona Madeja, który w bardzo krótkim czasie zdobył pozycję jednego z najbardziej poszukiwanych perkusistów. Niech wystarczy tych kilka nazwisk muzyczek i muzyków, z którymi nagrywał: Sabina Meck, Bartosz Dworak, Joachim Mencel, Aga Derlak, Paweł Wszołek i wielu innych.

Wreszcie sam lider, może najmniej znany, ale już mający za sobą współpracę z Pawłem Palcowskim, Adamem Jarzmikiem czy Łukaszem Kokoszko. Oczywiście nie są to nazwiska z pierwszych stron gazet, ale projekty o których wspominam nie były bynajmniej "graniem do kotleta", wiele z nich cechowała ambicja, chęć powiedzenia czegoś od siebie i bardzo wysoki poziom wykonania. Wielu z tych muzyków, w tym lider, związanych jest ze śląskim środowiskim jazzowym. Zawsze żywotnym, ale w ostatnim czasie - dzięki takim młodym muzykom jak ci grający na tej płycie - coraz odważniej wychodzącym poza ortodoksyjnie pojmowany główny nurt jazzu, co na naszym blogu odnotowujemy z wielką radością.

Płyta nie jest nienagannie zagrana, ona jest zagrana wręcz olśniewająco! Kompozycje są oryginalne, a przede wszystkim jest w nich miejsce na improwizację, słuchanie się nawzajem, a emocje płyną szeroką strugą z łatwością przenosząc się na słuchacza. To zawsze wyróżnik muzyki najwyższej jakości, rzecz bardzo trudna do osiągnięcia, zatem może to właśnie Kitajewskiemu i jego kolegom uda się wyrwać z tego pięknego śląskiego matecznika na szersze wody, nie tylko polskie, ale i europejskie. Ten debiut uzasadnia takie nadzieje. Powodzenia!

czwartek, 12 sierpnia 2021

Jazz ponownie zabrzmi nad Odrą

Po symbolicznej edycji w 2020 roku Jazz nad Odrą powraca w pełnej krasie. Pięć dni koncertów na trzech scenach, gwiazdy polskiego i światowego jazzu oraz tradycyjne jam session do rana – Strefa Kultury Wrocław odkrywa pierwsze karty tegorocznego programu.

Na ten moment czekali wszyscy fani wrocławskiego festiwalu – poznaliśmy pierwszych artystów, którzy we wrześniu wystąpią nad Odrą, ale także nowe miejsca tegorocznych koncertów. Scenę główną przeniesiono do Teatru Polskiego, na drugą lokalizację organizatorzy wybrali scenę w podwórku Impartu. W trakcie festiwalu zobaczymy tam m.in. Brytyjczyków z GoGo Penguin, grupy okrzykniętej „Radiohead brytyjskiego jazzu” oraz wrocławski kwartet Błoto z ich brzmieniem mocno osadzonym na brutalnych hip-hopowych fundamentach. „Piotr Wojtasik Presents” – pod takim szyldem wrocławski trębacz zaprezentuje nowy projekt, do którego zaprosił – swoim zdaniem – najbardziej wartościowych i inspirujących muzyków różnych generacji. Na scenie pojawią się m.in. Viktor Tóth, Bartosz Pernal, Darek Oleszkiewicz, Leszek Możdżer, Emose Uhunmwangho, Magdalena Zawartko oraz Anna Maria Mbayo.

Do Wrocławia przyjedzie także Nubya Garcia, wielokrotnie nagradzana saksofonistka i kompozytorka, która w 2020 roku wydała swój debiutancki album „Source” inspirowany hip-hopem, dubstepem, soulem i calypso. Wraz ze swoim debiutem dla wytwórni Blue Note pojawi się także Gerald Clayton – pianista zagra utwory oryginalnie zarejestrowane na, nominowaną do nagrody Grammy, płytę „Happening: Live at the Village Vanguard". W programie znajdziemy także występ Joe Lovano, giganta saksofonu tenorowego, który zaprezentuje się w odsłonie Trio Tapestry wraz z pianistką Marylin Crispell oraz perkusistą Carmenem Castaldim. Nie zabraknie emocjonujących przesłuchań finałowych w konkursie na Indywidualność Jazzową 2021, które zakończy uroczysta gala wręczenia nagród. Nad Odrę powrócą również laureaci poprzednich edycji konkursu – zobaczymy wspólny występ składu Marcin Pater Trio (Grand Prix 2020) z Leszkiem Możdżerem oraz koncert Kuba Banaszek Quartet (Grand Prix 2019). Szczegółowy program znajduje się na stronie www.jazznadodra.pl.

Nie jest to koniec festiwalowych ogłoszeń – nową tradycją wydarzenia jest bezpłatna scena na placu przed Impartem, która cieszy się wielką popularnością. Tam dla amatorów szerokopojetego jazzu – szczególnie tego pod chmurką – przygotowano równie bogaty program koncertów, który organizatorzy ujawnią w kolejnych tygodniach. Na najwytrwalszych czeka także jam session w klubie festiwalowym ulokowanym w Imparcie. Tegoroczna 57. edycja Jazzu nad Odrą potrwa od 15 do 19 września.

Bilety trafią do sprzedaży 3 sierpnia o godz. 13:00 i będą dostępne na: www.jazznadodra.pl, www.strefakultury.pl oraz www.eventim.pl.


PROGRAM

15 września (środa)

Teatr Polski – scena im. J. Grzegorzewskiego

godz. 19:00 Marcin Pater Trio & Leszek Możdżer | GoGo Penguin

Impart – scena w podwórku

godz. 19:00 Jerzy „Wilk” Kaczmarek Quartet – Wilcze Sidła | Błoto

16 września (czwartek)

Teatr Polski – scena im. J. Grzegorzewskiego

godz. 19:00 Shai Maestro Quartet | Piotr Wojtasik Presents

Impart – scena w podwórku

godz. 19:00 Jerzy Mączyński – Jerry&ThePelicanSystem „SARIANI” | Kuba Banaszek Quartet

17 września (piątek)

Teatr Polski – scena im. J. Grzegorzewskiego

godz. 16:00 I finałowy koncert konkursu na Indywidualność Jazzową 2021
godz. 19:00 Reggie Washington Quintet| Nubya Garcia

18 września (sobota)

Teatr Polski – scena im. J. Grzegorzewskiego

godz. 16:00 II finałowy koncert konkursu na Indywidualność Jazzową 2021
godz. 19:00 Darek „Oles” Oleszkiewicz & Alan Pasqua | Gerald Clayton „Happening: Live At The Village Vanguard”

19 września (niedziela)

Teatr Polski – scena im. J. Grzegorzewskiego

godz. 17:00 Gala wręczenia nagród konkursu na Indywidualność Jazzową 2021 | Joe Lovano Trio Tapestry feat. Marilyn Crispell & Carmen Castaldi | Bartosz Pernal Orchestra Organizatorzy zastrzegają sobie prawo do zmian w programie

Żródło: materiały organizatora

wtorek, 10 sierpnia 2021

Artur Dutkiewicz Trio - Comets Sing (2021)

Artur Dutkiewicz Trio

Artur Dutkiewicz - piano
Michał Barański - doublebass
Adam Zagórski - drums

Comets Sings


By Maciej Nowotny (link do polskiej wersji tekstu)

Good Lord! What a nice surprise. After all, Artur Dutkiewicz's trio has been present on the Polish stage - although in changing lineups – already for few decades. But let's start from the beginning. The permanent member of the trio is Michał Barański, bassist, who he has been playing since I don't remember when. In Poland he need not to be introduced or recommended to anybody, teacher, very sought-for sideman, great musician. Ages ago, before him, this position in the trio was occupied by phenomenal Darek Oleszkiewicz. There were more changes on the drums. For many years this spot was owned by well-known Łukasz Żyta, with whom, not surprisingly, it was difficult for the leader to part. Then came the young and talented Sebastian Frankiewicz, who stayed with the trio for couple of years and made a great name for himself. Apparently, time has matured for yet another change  on this position, because on the latest album we have another rising drumming star, 30-year-old Adam Zagórski, whose contribution to the sound of this album cannot be overestimated.

Of course, the leader himself does not need to be introduced. He has its place in the history of Polish jazz with his collaboration with Tomek Szukalski in duo and in his quartet being remembered by every Polish jazz fan. But with this album he proves that he still has motivation and creativity to write another chapter in history of Polish jazz and his trio. Despite of age he again manages to surprise, and his latest album, I dare say, may not only be his best album in years, but perhaps the best one at all.

What is so fresh and surprising in latest release by Dutkiewicz and his partners? First of all it is a bolder approach to improvisation. The structures are more open. Although the trio's machine remains disciplined, the equivalence of the instruments remains the credo, the music matters has the direction, and the moods are not random, the means of expression are chosen more spontaneously and a drop of madness has appeared in this music. The effect is captivating. In terms of pure sound, the album is stunning: its concreteness, weigh, mass is simply awesome (great credit to recording engineer). Still more important are formal features of this music: the changeability of rhythms, juggling with harmonies, charismatic melodies. They all contributed to successfully reconciling Scandinavian coolness and Slavic emotionality. It sounds as astounding as it reads, especially praiseworthy for the artist who in his mature age was not afraid  to throw himself into the Unknown. Bravo!

To summarize: the record is just great. Mainstream fans will find a language that sounds familiar enough for them to recognize themselves in the mirror. Free jazz fans in turn, will be amazed that Dutkiewicz sounds like their rebellious idols, but technically better and more mature conceptually. In short: Dutkiewicz is experiencing a second youth, which we are the first to officially announce on the Polish Jazz blog (just a joke of course, we are sure others will also notice it as well, and I predict more positive reviews of this album in various places).

niedziela, 8 sierpnia 2021

Ensemble Tuning XIII - Muzyka na trzy instrumenty (2021)

Ensemble Tuning XIII 

Piotr Mełech - clarinet, bass clarinet
Michał Górczyński - clarinet, bass clarinet, contrabass clarinet
Jakub Królikowski - piano
Rafał Gorzycki - drums, harmonica, piano
Guest: Jakub Ziołek - guitar (6)

Muzyka na trzy instrumenty (2021)

By Jędrzej Janicki

Pamiętam jak kiedyś mój wujek, miłośnik hardej muzyki rockowej, opowiadał mi jak to czystym zbiegiem okoliczności znalazł się na koncercie jazzu, nazwijmy go, eksperymentalnego. Lekko oniemiały w zachwycie obserwował jednego z muzyków, który wskoczył za scenę i przez kilkanaście minut szurał kotarą (!), imitując tym samym perkusyjne dźwięki. Choć na płycie Ensemble Tuning XIII – Muzyka na trzy instrumenty tak specyficznego instrumentarium (chyba) nie odnajdziemy, to jednak inwencja i wyobraźnia twórców tej płyty daleko wykracza poza tego rodzaju urocze, lecz nieco kabotyńskie w gruncie rzeczy wygłupy.

Ensemble Tuning nie jest projektem nowym na scenie polskiego jazzu eksperymentalnego. Dowodzony przez perkusistę Rafała Gorzyckiego zespół szerszej publiczności dał się poznać płytą zatytułowaną właśnie Ensemble Tuning sygnowaną nazwiskami Rafała Gorzyckiego, Tomasza Pawlickiego i Jakuba Ziołka. Na potrzeby Ensemble Tuning XII Gorzycki zmienił skład i do współpracy zaprosił inne jakże zacne osobistości – klarnecistów Piotra Mełecha i Michała Górczyńskiego oraz pianistę Jakuba Królikowskiego (w jednym z utworów pojawia się również gościnnie znany z wcześniejszego wcielenia Ensemble Tuning Jakub Ziołek). Jak mówi jednak muzyczno-piłkarska mądrość, nazwiska same nie grają, a jakość potwierdzić trzeba na płycie (tudzież na boisku).

Ensemble Tuning XIII potraktować można jako wyjątkowo udaną próbę brawurowego balansowania pomiędzy porządkiem a chaosem. Muzykom prawdopodobnie nie chodzi o wielbienie manichejskiego nauczania, lecz raczej przełamanie tego szkodliwego sposobu myślenia o muzyce, podług którego utwory mogą być albo ustrukturyzowane, albo w pełni improwizowane. Otóż nie, jak się okazuje, trzecia droga istnieje. Wszystkie utwory z tej płyty mam wrażenie, że są dokładnie pomiędzy tymi dwoma sposobami myślenia. Muzycy przez jakiś czas podążają wcześniej wytyczonymi ścieżkami, by filuternie z nich zboczyć. Co ciekawe, „na manowce” sprowadzić ich potrafią nie tylko koledzy z zespołu jakimś nieprzewidzianym dźwiękiem, lecz również chęć eksplorowania możliwości brzmieniowych poszczególnych instrumentów. Dla słuchacza te poszukiwania stanowią jednak niepowtarzalną możliwość wyjścia poza schemat swoich oczekiwań wobec tego typu muzyki. Co oczywiste, odrzucić musimy tradycyjno-jazzową konwencję typu temat-partie solowe, lecz również nie odnajdziemy na tej płycie niczym nieskrępowanego w pełni rozimprowizowanego szaleństwa, które niejednokrotnie okazuje się być nieco bełkotliwe. Gorzycki (bo to on jest liderem zespołu i głównym pomysłodawcą jeżeli chodzi o utwory) w sprawny sposób buduje narrację, która oczywiście potrafi zaskoczyć, lecz która również w jakiś sposób, pomimo swojego eksperymentalnego wydźwięku, pozostaje spójna i klarowna.

Ensemble Tuning XIII – zabrzmieć to może nieco paradoksalnie – słucha się całkiem dobrze. Nagrania nie męczą, lecz intrygują i skłaniają do pewnego intelektualnego wysiłku. Gorzycki płytą tą muzycznego świata na pewno nie zmienia, lecz raczej umacnia swoją pozycję jako jednego z czołowych przedstawicieli eksperymentalno-improwizowanego jazzu w Polsce. Po prostu wszystko się zgadza, a samo Ensemble Tuning XIII do gustu na pewno przypadnie wszystkim nieco bardziej wymagającym słuchaczom.


czwartek, 5 sierpnia 2021

Rafał Gorzycki - Utwory pierwsze (2020)

Rafał Gorzycki

1-3. Herbert Piano Trio
Bartłomiej Wezner – fortepian
Joanna Kreft – skrzypce
Dominik Płociński – wiolonczela

4. Joanna Czapińska – fortepian
Katarzyna Nowaczewska-Manthey – fortepian

5. Dorota Nowak – sopran
Lech Bałaban – altówka
Joanna Czapińska – fortepian
Rafał Gorzycki – elektronika

6-8. Kwartet Camerata
Włodzimierz Promiński — I skrzypce
Andrzej Kordykiewicz — II skrzypce
Piotr Reichert — altówka
Rafał Kwiatkowski — wiolonczela

9. Michał Kurczewski – fortepian

Utwory Pierwsze


Uwaga! to nie jest płyta jazzowa ani nawet nie jest to płyta z muzyką improwizowaną. Dlaczego zatem znajduje się na naszym blogu Polish Jazz? Po pierwsze dlatego, że już dawno wyrośliśmy z przywiązania do jakichkolwiek etykietek, interesuje nas po prostu muzyka żywa, która się staje i rozwija, potrafi zaskakiwać, uważamy to za esencję jazzu.  Po drugie, Rafał Gorzycki jest postacią mającą swoje ważne miejsce w historii polskiej muzyki jazzowej i bez względu na to jaką drogą w danej chwili podąża warto mu w tej podróży towarzyszyć.

Ponieważ czytelnikami tego bloga są także osoby młodszego pokolenia przypomnijmy w telegraficznym skrócie najważniejsze etapy kariery Rafała. W latach 90-tych w Bydgoszczy powstał klub Trytony, a następnie kultowy Mózg. Skupiła się wokół niego grupa muzyków o bardzo alternatywnym podejściu do muzyki, w tym jazzowej: m.in. Tomasz Gwinciński, Wojtek Jachna, Jacek Buhl, Sławek Janicki, Jurek Mazzol, Olo Walicki, bywał też legendarny Andrzej Przybielski i wielu innych. Stałym bywalcem był tam też Rafał Gorzycki, który współtworzył trzy być może (poza Arhytmic Perfection Mazzola) najważniejsze formacje wywodzące się z tego środowiska (w porządku chronologicznym): Maestro Trytony, Ecstasy Project i słynne Sing Sing Penelope. Każda  znich proponowała nieco inną estetykę, nagrała kilka ważnych albumów, których do dzisiaj słucha się świetnie, a które były kamieniem węgielnym renesansu polskiego jazzu, który nastąpił w początkach XXI wieku. Przy czym nadały mu ten rozwichrowany, nieuczesany i buntowniczy charakter, który tak kochamy na tym blogu.

Jeszcze w okresie istnienia tych bardzo znanych formacji, Gorzycki zaczął się angażować w inne projekty, o bardziej kameralnym charakterze. Bardzo udane były projekty z gitarzystą Kamilem Paterem i basistą Pawłem Urowskim, których "Dziki Jazz" dostał nominację do Fryderyków w kategorii Free Jazz. To samo należy powiedzieć o nagranym ze skrzypkiem Sebastianem Gruchotem albumie "Experimental Psychology" czy kolejnym duecie tym razem ze znanym angielskim gitarzystą-eksperymentatorem Jonathanem Dobie. Muzyk kontynuował swoja free jazzową przygodę w ramach Rafał Gorzycki Trio z gitarzystą Markiem Malinowskim i basistą Wojciechem Woźniakiem najpierw na docenionym przez krytykę "Playing", a następnie w ramach kolejnego trio Ensamble Tuning, tym razem z flecistą Tomaszem Pawlickim i gitarzystą Jakubem Ziołkiem.

Całkiem nieźle jak na całkiem młodego faceta rocznik 1974! A okazało się, że to wcale nie jest jego ostatnie słowo. Bowiem w tak zwanym międzyczasie ukończył studia kompozytorskie I stopnia w klasie prof. Zbigniewa Bargielskiego w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy i rozpoczął tworzenie muzyki klasycznej. Osobiście ucieszyła mnie niezmiernie ta wiadomość. Zawsze byłem pod wrażeniem konceptualnego aspektu różnych projektów Rafała. Który zresztą nie zawsze łatwo dawał się przenieść w  realia muzyki granej na żywo. Takie przynajmniej były moje z tą muzyką doświadczenia podczas kilku koncertowych spotkań. Tym bardzej byłem ciekawy jak to się przeniesie na muzykę tworzoną na partyturze i wykonanywaną przez instrumentalistów o zawodowym przygotowaniu do wykonywania muzyki klasycznej. 

Rezultat moim zdaniem - mimo, że są to utwory pierwsze, jak sugeruje tytuł płyty - jest więcej niż satyfakcjonujący. Muzyka jest bardzo zróżnicowana. Mamy tu m.in. trio z fortepianem, kwartet smyczkowy, ale i pieśni czy fortepian solo, a na jednym utworze - wyśmienitym "Śmierć Pana S" (Sokratesa) - pojawia się też sam Rafał, na instrumentach elektronicznych. Różnorodność form, stopień ich opanowania, jakość wykonania udało się pogodzić z emocjonalnością, muzyka głęboko porusza, angażuje, nie pozostawia obojętnym. Wiele wskazuje na to, że przed Gorzyckim otwiera się kolejny nowy, obiecujący rozdział. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy lub - co typowe w przypadku tak płodnego artysty - wręcz ciągi dalsze.

niedziela, 1 sierpnia 2021

JAH Trio - Travellers (2021)

JAH Trio

Jan Jarecki -piano
Michał Aftyka - double bass
Marcin Sojka - drums

Travellers (2021)




By Maciej Nowotny

Kocham jazz dojrzały, jazz wielkich mistrzów, którzy potrafią zaskoczyć i sprawić, że muzyka którą uwielbiam, brzmi jakbym słyszał ją po raz pierwszy w życiu. Na szczęście to się ciągle zdarza. Ciągle w to wierzę. Ale równie ekscytujące dla mnie jest, gdy na scenie pojawia się nowy talent, debiutancka płyta, nowy głos. Daje to nadzieję, że muzyka ciągle żyje, najlepsze ma jeszcze przed sobą, i my wraz z nią. Na pewno taką nadzieję daje debiutancki album "Travellers" JAH Trio. 

O muzykach trudno mi coś powiedzieć poza tym, że są młodzi, wykształceni w bardzo dobrych uczelniach pod okiem wyśmienitych muzyków, zebrali nawet jakieś nagrody, tu i ówdzie. Szczerze mówiąc, w tym momencie jest to nie aż tak ważne, bo wyróżnią się właśnie tą płytą. Która brzmi zupełnie nie jak debiut, a jak materiał nagrany przez dojrzałych muzyków. To nie jest aż tak częste. Na tej płycie nie ma słabych utworów, nie jest to zlepek ciekawych pomysłów, muzycy nie popisują się na siłę swoimi umiejętnościami. Grają w trio. Czyli w trzech. Równorzędnie. I nie przypadkiem jedyną nie ich kompozycją na płycie jest "Blue In Green", którą napisał Miles, albo Miles z Billem Evansem, wieczna to kontrowersja. W każdym razie od czasu legendarnego albumu trio Billa Evansa "Portrait In Jazz" ta kompozycja stała się credo wszystkich jazzowych trio fortepian-kontrabas-perkusja.

Jeszcze jedną rzecz koniecznie trzeba o tej płycie powiedzieć: ten krążek przepełnia młość do melodii jak i brzmienia. Do melodii eleganckiej, wyrafinowanej, lecz wpadającej w ucho, tak łatwo że chce się ją nucić cały dzień. Do brzmienia pełnego przestrzeni, głębokości, dzięki któremu instrumenty przestają być przedmiotami, a stają się pełnoprawnymi członkami zespołu. Podsumowując, gratuluję wszystkim muzykom zaangażowanym w nagranie tej płyty: pianiście Janowi Jareckiemu, perkusiście Marcinowi Sojce, a szczególnie kontrabasiście Michałowi Aftyce, zagrali jak stare wygi, ale bez zblazowania, bez rutyny, z entuzjazmem, lecz czujnie. Mam nadzieję, że wytrwają przy tym jazzie dla ludzi, to droga niełatwa, ale bardzo brakuje nam takich zespołów, ktore grają jazz rozrywkowy, ale przez duże R. Więc może to na nich kolej? Mam nadzieję, że tak się stanie. Powodzenia!