Zofia Ilnicka - flute, alto flute, bass flute and synthesizer
Ola Rzepka - drums, keyboards and tape composition
„Lithium”
Wydawca: Kilogram Records (2024)
Tekst: Szymon Stępnik
Od zawsze miałem problem z muzyką eksperymentalną. Uważam, że trudno postawić granicę pomiędzy naprawdę dobrym, artystycznym dziełem, a grafomańskim wybrykiem będącym zwykłym przerostem formy nad treścią. Dopiero wnikliwie przesłuchanie całości i zrozumienie odpowiedniego kontekstu pozwala wynieść coś więcej i odróżnić udane twory kultury od tych złych. Nie ukrywam, że należę do osób, które bardziej cenią w muzyce rozwiązania harmoniczne i strukturalne, aniżeli eksperymenty same w sobie. Z drugiej jednak strony, recenzowanie takiej muzyki to swoista przygoda w której odkrywam w sobie kolejne pokłady wrażliwości na sztukę. Lithium od duetu „DEAE” taką pozycją niewątpliwie jest, a co więcej stanowi naprawdę udany, różnorodny longplay, który z czystym sumieniem mogę nazwać sztuką.
Inspiracją do stworzenia albumu była postać Hildegardy z Bingen, frankońskiej anachoretki, wizjonerki, mistyczki, kompozytorki, uzdrowicielki, reformatorki religijnej, benedyktynki. To wyjątkowo ciekawa persona, ponieważ była ona nie tylko jedną z pierwszych kompozytorek w historii muzyki chrześcijańskiej, ale też wsławiła się badaniami nad lecznictwem i medycyną. Zakładając, że jej postać symbolizuje siłę kreatywności i uzdrowienia, początkowo zaskakuje fakt wyboru nazwy krążka. „Lithium” to jedyny utwór stanowiący nawiązanie do piosenki Nirvany o tej samej nazwie, której pierwsze skojarzenie przywodzi jednak na myśl destrukcję oraz tragiczną śmiercią jej lidera. Wersja duetu Zofii Ilnickiej i Oli Rzepki wzbogacona jest jednak tekstem w którym poznajemy zastosowanie tego pierwiastka chemicznego – lit pomaga bowiem w leczeniu zachowań o charakterze samobójczym. Czy recenzowany płyta ma być więc takim uzdrowicielskim remedium dla słuchacza? Być może.
Jedną z przesłanek dla uznania jakości odsłuchiwanego dzieła - w kontekście muzyki improwizowanej (choć niejedyną i zdecydowanie nieprzesądzającą) - są osoby artystów. Jeżeli taka awangarda prezentowana jest przez profesjonalnych muzyków, podchodzę do niej ze zdecydowanie większym zaufaniem. Zofia Ilnicka jest absolwentką Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, a Ola Rzepka Akademii Muzycznej w Katowicach na Wydziale Kompozycji. Obie mają na koncie wiele intrygujących współprac i nagrań, więc obrana przez nie stylistyka jest niewątpliwie świadomą decyzją.
Pierwszy utwór Deus Enim („Dla Boga”) zapowiada ascetyczne klimaty średniowiecza, gdzie w tle słychać dźwięki przypominające… piłę. Już tutaj możemy docenić minimalizm i płynność w grze fletu. W pewnym momencie wchodzi perkusja nadająca free-jazzowego sznytu, który cudownie kontrastuje z powolną melodią. Po spokojnym początku, „O Nobilissima Viriditas” wprowadza odbiorcę w stan niepokoju, gdzie od szumów i dziwacznych harmonii melodycznych włosy same stają dęba.
„Item de Virginibus” („Rzecz o dziewicy”) to chyba mój ulubiony utwór na całej płycie. Właściwie jest tu tylko syntezator, ale motyw dźwiękowy przypomina pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Mam pewne skojarzenia ze ścieżką dźwiękową do gry „Deadly Premonition”, gdzie pojawiał się podobny motyw, kiedy główny bohater wchodził do skażonej i surrealistycznej starej posiadłości ziemskiej. Zaraz po nim następuje „Lithium”, który jednak lekko mnie zawiódł, gdyż spodziewałem się wyraźniejszych nawiązań do dzieła Kurta Cobaina. „O Virtus Sapiantae” („O Mądra Siło”) to najbardziej zaskakująca pozycja, ponieważ jest… normalna i nawiązuje do typowego surf-rocka. Choć jest świetna, zupełnie nie pasuje do całości, więc nie mam pojęcia, czemu dziewczyny umieściły ją na płycie.
W pozostałych kawałkach już nie sposób odnaleźć słabych punktów. Album zwieńczony jest cudownym „O Rubor Sanguinis” („O Czerwona Krwi”), którego motywem przewodnim są odgłosy przypominające bicie zegara. Cóż, typowe „memento mori”. Zdaje się, że nawet największa kreatywna siła twórcza kiedyś umrze, zatem korzystajmy z niej i twórzmy, póki tylko możemy.
Album „Lithium” od duetu DEAE to trudna muzyka, ale jakże inspirująca i introspektywna! Dawno dźwięki nie wywołały u mnie tak wielu różnych przemyśleń. Owszem, ma swoje wady, a oprócz wspomnianych powyżej, dorzuciłbym jeszcze stosunkowo niewielką ilość fletu Ilnickiej, który – gdy już się pojawia - kradnie całe show. Mimo tego, słuchanie Ilnickiej i Rzepki to wyjątkowe i ciekawe doświadczenie estetyczne. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest ono dla wszystkich. Jeżeli poświęcimy mu jednak chwilę uwagi, otrzymamy sporo w zamian.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz