Wojtek Mazolewski – kontrabas/double bass
Tamar Osborn – saksofon barytonowy, flet, sample/baritone saxophone, flute, samples
Edward Wakili-Hick – perkusja/drums
„Warsaw Conjunction” (2024)
Wydawnictwo: On The Corner Records (UK), Lanquidity Records (UK)
Tekst: Renata Rybak
Bardzo lubię sytuacje, kiedy ten sam materiał udaje mi się usłyszeć zarówno na koncercie, jak i odtwarzając album.
Dlaczego lubię? Wszyscy wiemy, że czasem płyta brzmi świetnie, budzi zachwyt. A koncert? To zupełnie inna historia, na którą lepiej spuścić zasłonę milczenia. Czasem.
Ale na pewno nie w przypadku Wojtka Mazolewskiego i jego nowej formacji Tryp Tych Tryo.
Mazolewski to jedna z kluczowych postaci polskiego yassu. Jego ostatnia fascynacja to młoda londyńska scena jazzowa z jej fermentem i pomysłami. Znany nowatorskich projektów muzycznych, czerpiący z różnych muzycznych i artystycznych estetyk i zapraszający do tychże projektów wybitnych muzyków, którzy także szukali odważnych i innowacyjnych rozwiązań w muzyce.
Tym razem także zaczęło się od spotkania z wyjątkowymi muzykami.
Tamar Osborn to londyńska multiinstrumentalistka, producentka i kompozytorka. Jest liderką szeregu formacji muzycznych, a jej obszar zainteresowań muzycznych rozciąga się szeroko od muzyki klasycznej, którą również studiowała, poprzez szeroko pojęty jazz i muzykę klubową, aż po brzmienia inspirowane folkiem z różnych stron świata.
Edward Wakili-Hick, perkusista, kompozytor i producent muzyczny, to współtwórca londyńskich grup artystycznych, który inspiruje się wieloma obszarami działalności artystycznej. Jest jednym z wybijających się muzyków reprezentujacych nową falę londyńskiego jazzu.
I oto artyści, czerpiący z wielu dziedzin sztuki, z tak bogatym i różnorodnym wachlarzem muzycznych doświadczeń, spotykają się w warszawskim klubie SPATiF, aby wspólnie zagrać improwizowany koncert. Tak naprawdę to nie ustalają precyzyjnie między sobą co ma być zagrane, znają się ze wspólnych wcześniejszych projektów i ufają, że nić porozumienia wtedy nawiązana zaowocuje i teraz. Postanawiają zarejestrować to spotkanie. Jak mówi Osborn: ‘Nagrywaliśmy to na wypadek, gdyby pojawiła się jakaś magia – okazało się, że właśnie tak się stało. (...) To nigdy nie miało być całkowitą niespodzianką, ale myślę, że wszyscy byliśmy bardzo otwarci na to, aby sesja poszła w nieoczekiwane i głębokie kierunki…’. Rezultatem tego spotkania jest właśnie album Warsaw Conjunction. Tak więc, wracając do początku, skoro geneza płyty to swobodne spotkanie muzyków, bez zdefniowanego konkretnego muzycznego planu, bez ‘podrasowywania’ poszczególnych brzmień i wielokrotnych powtórek, aby wybrać najlepszą wersję, to koncert powinien brzmieć podobnie.
I tak się właśnie na szczęście dzieje.
Kręgosłup, szkielet daje Wakili-Hick na perkusji. Jest zawsze punktem odniesienia, nadaje i z żelazną dyscypliną utrzymuje rytmiczną formę utworu. Czasem słyszymy też solówki, ale to nie są długo ciągnące się, szalone przebiegi perkusyjne. Mają one swój określony cel. Są pewnego rodzaju łącznikiem między poszczególnymi częściami utworów, które mają często odmienny charakter. Perkusja to też swoiste uziemienie, gdyż muzyka jest momentami kosmiczna i nie mówię tego ze względu na tytuły niektórych utworów, takie jak ‘Aries journey under the libra moon’, a raczej ze chwilami sięga przestworzy, dosłownych albo mentalnych.
To głównie ona kreuje metafizyczny charakter tego albumu. Czasem, operując długim, subtelnym dźwiękiem fletu czy saksofonu, przepuszczonym przez efekty, tworzy oniryczny, bajkowy klimat, a czasem swoimi improwizacjami i szybkimi przebiegami przywołuje estetykę jazzową. W ogóle Osborn w niesamowity sposób operuje dźwiękiem, który w jej wykonaniu jest bardzo kontrolowany i miękki. Mimo tego, że saksofon zwykle kojarzy się z ostrym brzmieniem, tutaj nie ma niemal żadnego agresywnego grania, a instrumenty są jej całkowicie posłuszne i nawet jeśli potrzebne jest ostrzejsze brzmienie, to i tak jest to zdyscyplinowany i zaplanowany dźwięk.
Artystka z niesamowitym wyczuciem i wrażliwością dialoguje też z Mazolewskim. Ich brzmienia się uzupełniają, przenikają, oni wymieniają się między sobą rolą lidera w danym momencie. Jest to o tyle ciekawe, że tak naprawdę partia kontrabasu bardzo często pozostaje niezmienna, nadal słychać konkretny, zdefiniowany groove, a to właśnie Osborn niejako rozpoznaje jaka ma być rola instrumentu dętego i płynnie dostosowuje się muzycznie do zmiany charakteru utworu. Przestaje być instumentem wiodącym i brzmi niemal jak instrument sekcyjny, operując długim wyrównanym dźwiękiem.
W ten sposób okazuje się, że nie potrzeba rozpoczynać nowego utworu, aby zmienić klimat, gdyż w ramach jednego utworu mamy przenikanie się nastrojów. Może się zacząć od onirycznej, medytacyjnej frazy, prezentowanej przez instument dęty, by potem dało się wysłyszeć jego wycofanie i przesunięcie się brzmieniowo na drugi plan, a zostawienie pola Mazolewskiemu. Jego beat podtrzymuje i zagęszcza napięcie w utworze, jak przy transowej muzyce klubowej. Czasem kumulacja energii potęgowana jest także przez wirtuozerskie i kreatywne popisy kontrabasisty, który, jeśli chodzi o różnorodność technik wydobycia dźwięku ze swojego instrumentu, totalnie mnie zachwycił.
Mazolewski jest więc na tym albumie artystą uniwersalnym, absolutnie nie zamykającym się w roli instrumentalisty sekcyjnego. Czasem, jak już wspomniałam, jest liderem. Innym razem realizuje zadanie przypisane naturalnie do muzyka sekcyjnego, czyli zadbanie o sferę rytmiczną i zarysowanie sylwetki harmonicznej utworów. Na marginesie, harmonia, według konceptu realizowanego przez Mazolewskiego, stanowi moim zdaniem pełni rolę swoistego uziemienia, gdyż jest w przeważającej części tonalna. Mazolewski używa zwykle znanych, można powiedzieć nawet folkowych akordów, brzmień kwartowych, aby nadać ludzki i bardziej namacalny rys. I tak, kiedy Osborn zatapia się w swoich kosmicznych dźwiękach, kontrabas nadaje rytm, nerw, trzyma utwór w ryzach.
Na koncercie, wyraźniej niż słuchając płyty, dało się także wyczuć, że to Wojtek Mazolewski, który kierował produkcją albumu, jest głównym motorem napędowym tego przedsięwzięcia i to on niejako steruje rozłożeniem napięcia w całym utworze. Oczywiście na każdym kroku widać także, a raczej słychać, fantastyczną komunikację między artystami. Ich brzmienia się uzupełniają, przenikają i nie ma wątpliwości, że każdy z nich dostaje wystarczającą przestrzeń na to, by dać upust swojej wyobraźni muzycznej.
I może to właśnie powoduje, że ta muzyka jest wyjątkowa. Artyści nie dają szalonych popisów wirtuozerskich, ale też nie o to tu chodzi. Pokazują raczej, że ich kreatywność muzyczna jest nieograniczona. Zabierają nas w swoje metaficzyczne, kosmiczne światy. Potrafią sterować nastrojem słuchacza, bo najpierw wprawiają nas w trans, a zaraz potem totalnie zmieniają klimat i wyciszają. Muzyka jest z jednej strony przystępna, ale też hipnotyczna i wciągająca. Czegóż chcieć więcej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz