piątek, 26 lipca 2024

Ekotonika - "to get lost"

Ekotonika


Mat Barski – electric guitar, sampler
Marcin Karton Karczewski – digital synths, double bass, stomp boxes

Wydawca: Antenna Non Grata (2024)

Tekst: Jędrek Janicki



Nigdy nie zrozumiałem czemu tak chętnie utożsamia się samotność z nieszczęściem. Wszak to właśnie ona, a nie tandetna i sztuczna wspólnotowość przynieść może spokój i ukojenie. Czasami, a moim zdaniem nawet bardzo często, warto wyzbyć się tej niezrozumiałej chęci bycia akceptowanym przez innych i stanowienia części większej całości. Jak się gubić, to tylko w samotności…

Moim zdaniem tego właśnie typu tropem podąża duet Ekotonika na swojej najnowszej płycie "to get lost", wydanej w ramach nieocenionego dla poszukiwań twórczych labelu Antenna Non Grata. Skład ten tworzą grający na gitarze Mat Barski oraz grający na wszystkim innym Marcin „Karton” Karczewski. Tym razem panowie osadzili się w konwencji eksperymentalnego ambientu, dla którego dominantę stanowią pobrzmiewające noise’owymi inspiracjami pejzaże dźwiękowe. Słowami wytrychami używanymi przez krytyków i krytykantów opisujących tego typu aktywność dźwiękową jest „niepokojący”, tudzież „kojący”. Pech tych ekspertów polega na tym, że to get lost wywołuje reakcję znajdującą się dokładnie pomiędzy tymi dwoma wspomnianymi stanami. Muzyka ta niesie w sobie jednak niezwykły wręcz wymiar izolacyjny. Tak, tak, to nie zapowiedź konieczności zimowego ocieplania domu, lecz raczej specyficzna zdolność duetu Ekotonika do wprowadzania słuchacza w stan na podobieństwo medytacji. Jak się okazuje, przeżycie estetyczne nie jest wcale kwestią wspólnoty czy jakiejkolwiek aksjologii, lecz moim zdaniem jest ono wyłącznie skrajnie zindywidualizowaną relacją wytwarzającą się na jakże intymnej linii dzieło – odbiorca. 

Odwołajmy więc wszystkie niezwykle ważne spotkania, zobowiązania i niecierpiące zwłoki zebrania. Zignorujmy trochę innych i wraz z duetem Ekotonika zagubmy się dźwiękowych pejzażach. Być może ubędzie nam przez to paru pseudo-znajomych, lecz strata to co najwyżej niewielka…  

środa, 24 lipca 2024

Jarecki Jazz Octet - "EP: Extended Products"

Jarecki Jazz Octet

Agata Ławicka - trąbka, flugelhorn
Tomasz Klepczyński - klarnet basowy 
Szymon Kowalik - saksofon tenorowy 
Rafał Jackiewicz - saksofon sopranowy
Mieczysław Musiał - puzon 
Jan Jarecki - fortepian, Rhodes 
Michał Aftyka - kontrabas 
Marcin Sojka - perkusja

"EP: Extended Products"

Wydawca: Challenge Records (2023)

Tekst: Maciej Nowotny

Nie tak znowu dawno, bo w roku 2021 wpadł mi w ręce krążek "Travellers" nagrany przez JAH Trio i już wtedy zaświtało mi głowie, że grający w nim muzycy mogą nas w przyszłości przyjemnie zaskoczyć. Sprawdziło się to w 100% jeśli chodzi o Michała Aftykę, którego debiutancki album "Frukstrat", jak to się mówi, rozbił bank i był powszechnie uznany za jeden z najciekawszych debiutów jazzowych w ubiegłym roku nie tylko w Polsce, ale nawet w Europie. Ale okazuje się, że ta trójka muzyków bynajmniej nie zamierza zaprzestać współpracy. Jedną z jej form jest oktet prowadzony przez innego członka tego składu pianistę Jana Jareckiego, z którym w listopadzie 2023 wydał debiutancką EPkę.

Zanim przejdziemy do opisu samej muzyki, napiszmy parę słów o historii projektu i zaangażowanych w nim muzykach. Warto to zrobić, bo są to młodzi i  utalentowani ludzie, o których prawdopodobnie nie raz jeszcze usłyszymy w przyszłości. Jeśli chodzi o genezę projektu to wszystko zaczęło się od dyplomu Jana Jareckiego u Sławka Jaskułke w klasie fortepianu gdańskiej Akademii Muzycznej. Ponadto nagranie to  miało stanowić dla tego muzyka także próbę swoich sił w dziedzinie kompozycji i aranżacji, w których nie odebrał formalnego wykształcenia, ale które interesowały go jako artystę.

Wracając do zaproszonych do projektu muzyków, to oprócz Michała Aftyki grającego na kontrabasie i Marcina Sojki na perkusji, członków wspomnianego już wyżej JAH Trio, usłyszymy tu jeszcze Agatę Ławicką na trąbce i flugelhornie, Tomasza Klepczyńskiego na klarnecie basowym, Szymona Kowalika na saksofonie tenorowym, Rafała Jackiewicza na saksofonie sopranowym i altowym, a także Mieczysława Musiała na puzonie. Większość z nich to przyjaciele ze studiów bądź znajomi z różnych sytuacji koncertowych, w znakomitej większości z Trójmiasta.

Jeśli chodzi o styl to chociaż muzyka tego oktetu w sposób oczywisty inspirowana jest big bandami ery swingu, to jednocześnie brzmi nowocześnie, wykazując podobieństwa do nagrań zespołów prowadzonych przez Marię Schneider czy, na polskiej scenie, Nikolę Kołodziejczyka. Mamy tu zatem ciekawą próbę połączenia muzyki swingującej, ale zagranej tak by zachować otwarty charakter, pozwalający na sonorystyczne eksperymenty. Słyszane z tego punktu widzenia dodanie kwintetu instrumentów dętych do klasycznego jazzowego trio jest ciekawym i rzadko spotykanym zabiegiem, pozwalającym na uzyskanie olbrzymiej liczby dźwiękowych kombinacji do eksplorowania. Kiedy zapytałem Jana Jareckiego o te możliwości i czy zamierza ten projekt kontynuować, odpowiedział: "Zdecydowanie tak. Mam przekonanie, że jest to otwarte granie i może ewoluować w wielu kierunkach. Już zaczynam pracować nad nowymi rzeczami. Włączenie instrumentów dętych daje przestrzeń na wykorzystanie np. trąbki basowej, klarnetów b i c, a nawet organów Hammonda. Nie jestem jeszcze  pewny, w jakim to pójdzie kierunku. Wszystko je możliwe, nawet włączenie dźwięków generowanych elektrycznie czy syntetycznie, za wcześnie o tym mówić. Ale czuję, że już  teraz mam pomysły na 2 kolejne płyty."

Brzmi obiecująco! Trzymamy kciuki za realizację tych pomysłów, ponieważ w Polsce jest niewiele jazzowych oktetów na tak wysokim poziomie. To unikatowy projekt, cieszący nie tylko nagraniami, ale także możliwością koncertów z tym materiałem. W tym roku udało się muzykom w tym składzie zagrać pięć koncertów i istnieje szansa na podobną liczbę w drugiej połowie 2024 roku. Byłoby wspaniale, gdyby zespół zawitał do Warszawy. Z pewnością nie byłbym jedynym zainteresowanym, aby posłuchać tak dużego składu na żywo. Zwłaszcza że - jak mówi sam Jan Jarecki - na koncertach muzycy grają znacznie szerszy repertuar niż ten zawarty na EP-ce, w tym więcej groove'owych utworów, ballad oraz standardów, jak np. "Infant Eyes" Wayne'a Shortera. Już nie mogę się doczekać, a w tak zwanym międzyczasie mogą Państwo cieszyć się odsłuchem muzyki z tego nagrania. Warto!

poniedziałek, 22 lipca 2024

Kosmonauci - "Sorry, nie tu"

Kosmonauci

Miłosz Pieczonka - saxophone
Tymon Kosma - vibraphone
Bartłomiej Lucjan - bass
Jan Pieniążek - drums

Album's title : "Sorry, nie tu"

U JAZZ ME Records (2024)

Review author: Viačeslavas Gliožeris

The unorthodox quartet (sax & vibes plus rhythm section) from Warsaw „Kosmonauci“ calls themselves „a boys band“. Don't be fooled by the name – they don't sound like „Take That“ or „Backstreet Boys“. Instead, they sound like North European nu jazzers from the first decade of the New Millennium.

I am more familiar with some beautiful cafes around Krakowskie Przedmieście or even the streets of Stara Praga than nowadays Warsaw youth sub-cultures. Still, based on a wider knowledge of street cultures of some other European cities, I would classify „Kosmonauci“ as typical neo-hipsters. Middle-class classically trained young musicians pretend they are hip-hop rebels, but are too intelligent, too well educated, and not enough angry to be true gangsters. They are not angry at all (even if some songs' titles and lyrics sound different). I believe guys simply playing “bad boys” the same way they are playing “boys band”(sort of parody).

Two decades ago Scandinavia-born nu jazz – a hip, often groovless tuneful aerial music, played by jazz musicians the way as if they are in a rock band – took London by storm. It gave birth to a dozen extremely successful bands and influenced different aspects of youth sub-culture as well.

Later nu jazz evolved towards more deeply orchestrated, or more electronica-influenced sound. But this early nu jazz – unrepentant, light as a summer breeze, tuneful and uncomplicated, and often quite naive, I like a lot. It contains that early jazz spirit which too often is lost nowadays.

„Kosmonauci“ on their debut album plays excellent tuneful songs with a vibraphone on the front. The acoustic rhythm section tastefully anchors the sound with sax soloing adding a lot of meat and blood. Many songs have a touch of classics (and/or minimalism), which is often an inherent component of the genre. Musicians are playful, elegant, and tasteful and they enjoy their musicianship. The album's songs are centered around „Fakda“ - an interesting r'n'b piece, recorded with guest vocalist Paulina Przybysz

„Kosmonauci“ takes early nu jazz(which already mostly disappeared from the scenes of Old Europe) and adds there a doze of adventurousness – freer and heavier soloing, some more complex structures. Still, their final sound is almost as pleasant and careless as if they come right from the year 2004. And there is a good thing – they bring one of the most beautiful jazz music to a new generation of young listeners. For me, they present a moment or few of some emotively colored memories from the not-so-far past.


piątek, 19 lipca 2024

Pianohooligan - "Critique of Swing in Two Parts"

Pianohooligan

Piotr Orzechowski ‘Pianohooligan’ - fortepian

"Critique of Swing in Two Parts" 

Wydawca: Warner Music Polska (2024)

Tekst: Maciej Nowotny


I oto mamy nowy album Piotra Orzechowskiego, pseudonim Pianohooligan, który najbardziej może przypomina jego nagraną w 2017 dla legendarnej wytwórni Decca płytę „24 Preludes & Improvisations". O zawartej na tamtej płycie muzyce miałem okazję pisać w felietonie relacjonującym jej premierę i w którym to tekście nazwałem Orzechowskiego "Wielkim Innym". Wyraziłem wtedy pogląd na rolę Pianohooligana w naszej muzyce, który mogę podtrzymać także dzisiaj: "W lacanowskiej psychoanalizie ów słynny Grande Autre przychodzi, by pokazać nam, że jest jakieś "gdzieś indziej". To "gdzieś indziej" wiemy, że istnieje na pewno, ale jest dla (wielu  z) nas całkowicie niedostępne". Od tamtej pory na Orzechowskiego spadł istny deszcz nagród, był doceniany nie tylko przez (niemal) wszystkich w miarę ogarniętych krytyków, ale przede wszystkim przez wspaniałych artystów, z którymi nawiązywał współpracę, a którzy doceniali jego oryginalny talent. Więcej o nadzwyczajnych osiągnięciach muzycznych tego ciągle młodego człowieka możecie przeczytać m.in. na naszym blogu: link. Warto przy tym zauważyć, że artystyczny format Orzechowskiego wykracza poza jazz i byłoby niesprawiedliwe zamykać go w jego ciasnych ramach.

Wszakże pisząc o jego najnowszej płycie chciałbym, aby Państwo o tym wszystkim, co przed chwilą napisałem - zapomnieli. I ja też spróbuję to zrobić. Bo jeśli poważnie traktować zamiar Orzechowskiego, by na tej płycie odnieść się do tego czym jest w muzyce jazzowej swing, to trzeba zaznaczyć, że ze wszystkich atrybutów muzyki jazzowej jest swing najmniej intelektualnym. Innymi słowy, jest takim specyficznym sposobem gry, w którym dzięki przesunięciu akcentów rytmicznych, muzyka zaczyna nami "kołysać". To jest ta reakcja, gdy pod wpływem muzyki chce się nam kręcić na boki główką, tupać nóżką, kręcić biodrami, podskakiwać, gwizdać, śmiać, piszczeć, pohukiwać, krzyczeć, rzucać marynarką w górę, a dziewczynom - co prawda rzadko - ściągać majtki i rzucać nimi w Bogu ducha winnych artystów.

Tak, swing, to nic innego jak element taneczny, a właściwie lepiej powiedzieć ekstatyczny, którym nasycamy muzykę, trochę jak słynny himilsbachowski element metafizyczny wlewany bywał w szarą rzeczywistość. Do tej pory jako pianista Orzechowski znany był jako mistrz muzycznej dekonstrukcji, zdolny do głębokich analiz i kwestionowania fundamentów czy to jazzu czy muzyki klasycznej, zawsze chętny do obrazoburczych eksperymentów, wielokrotnie dawał się on - nie tylko muzyk, ale i absolwent filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego - ponieść kantowskiej pasji krytyki, rozumianej jako rozbieranie rzeczy na najdrobniejsze elementy, by spojrzeć na nie z różnych perspektyw i dotrzeć do ich  istoty.

I to wszystko tu jest, lecz proszę właśnie byście o tym wszystkim zapomnieli, bo muzyka w końcu dla większości jest domeną otium czyli wolnego czasu, a zatem możecie odpuścić sobie. Twierdzę nawet przewrotnie, że gdyby ten album był jakąś "zadumą nad swingiem"- jak twierdzi Piotr Metz w swoich linear notes do tego albumu - to byłby z definicji kompletną porażką, bo jeśli swing ma jakieś znaczenie dla współczesnego jazzu to wyłącznie jako łącznik z tym, co w muzyce jest żywe, taneczne, przemawiające tak do ducha jak i ciała, a nie tylko do "rozumu". I jest to jednocześnie ten "piąty element", którego dotychczas w muzyce Pianohooligana brakowało. Bo mimo deszczu nagród, piejących z zachwytu krytyków (w tym piszącego te słowa), jedyne czego mu chyba jeszcze nie dostaje, to miłości publiczności. Tym nagraniem postawił ważny krok w kierunku zdobycia jej serc. W przypadku mojej żony to już się udało, bo kiedy puściłem płytę w naszym salonie,  usłyszawszy dźwięki dobiegające z pokoju, otworzyła drzwi i z uśmiechem zapytała: "Kochanie, kto tak pięknie gra?".

środa, 17 lipca 2024

Hizbut Jamm - "Hizbut Jamm"


Hizbut Jamm

Raphael Roginski - guitar
Mamadou Ba – vocal, guitar
Noums Dembele - kora
Paweł Szpura – drums, frame drum

album's title : "Hizbut Jamm

Instant Classic (2024)

Review author: Viačeslavas Gliožeris

The tradition of mixing Western improvisational music with Asian/African traditional one is more than half-a-century long with early extremely successful example of Indians Shakti collaborative work with fusion guitar genius John McLaughlin, coming from mid-70s. One among better known and most successful current examples is with no doubt Mali Tuareg's Tinariwen with their “desert blues”.

Hizbut Jamm is a new multi-national quartet (I can comfortably see them as double-duo), containing two Polish and two African artists. African duo consists of Senegalese vocalist and guitarist Mamadou Ba and kora player from Burkina Faso Noums Dembele. Poland is represented by renown guitarist Raphael Rogiński (possibly best known outside of his homeland by his Jewish music project Shofar) and jazz drummer Paweł Szpura (Hera, Wacław Zimpel To Tu Orchestra, etc).

Everyone familiar with above mentioned Tinariwen music will notice that Hizbut Jamm music has a lot of similarities with it. For sure, most important role here plays characteristic repetitive rhythmic constructions and even more kora's sound, plus partially vocals. Still, what perfectly works on better Tinariwen albums not always works same way here. Even if both bands are based not on musicians virtuosity, but more on authentic hypnotising atmosphere and meditative structures, in a case of early, most interesting Tinariwen albums the listener feels strong magic feel, what not always can be found in Hisbut Jamm music.

I can see two possible reasons of this difference. First, Tinariwen mixes sub-Saharan trad music with blues, which being a Western music has extremely strong African roots. And second – Tinariwen members all are of African origin what obviously helps them feel their music much deeper.

Hizbut Jamm contains African kora based music mixed with jamming, what not always works well to my ear. A bit muddy recording sound doesn't help as well. Bigger part of the time one can hear soloing repetitive kora and occasional vocals, with other instruments sounding somewhere on the backstage.

Still it always interesting to listen to new works searching on cross-cultural mix possibilities.

poniedziałek, 15 lipca 2024

Kosmos - “Kosmos”

Kosmos

Iwo Tylman - saksofon
Stanisław Szmigiero - fortepian
Kamil Guźniczak - kontrabas
Jan Ostalski - trąbka
Kacper Kuta - perkusja

Tytuł albumu: “Kosmos”

Wydawca: Audio Cave (2024)

Tekst: Robert Kozubal

Mniej więcej przed rokiem natknąłem się na płytę pt. Generacja Jazz z młodymi, nieznanymi polskimi zespołami. Moją uwagę przykuły w niej dwa utwory. W jednym z nich, muzycy wykonywali szaloną wariację melodii z bajki pt. Koziołek Matołek, z kompletnie zakręconym początkiem. Z czasem zapomniałem o płycie, z głowy wyparowała też nazwa grupy. Kawałek był jednak tak charakterystyczny, że gdy odsłuchiwałem po raz pierwszy debiutancki album grupy Kosmos pt. Kosmos, to aż podskoczyłem. To oni! Startu “Koziołka” nie da się z czymkolwiek pomylić! Po roku zespół Kosmos z Łodzi wraca, ale już z własnym, do tego bardzo dojrzałym albumem.

Trzeba z żalem, ale uczciwie zacząć, że Łódź (moje miasto) nie przoduje na jazzowej mapie Polski. Kilka lat temu jak rakieta wystrzelił zespół Macieja Tubisa, Tubis Trio, który jednak po nagraniu trzech świetnych płyt wyhamował, zaś jego lider skupił się na innych projektach oraz na pracy w łódzkiej Akademii Muzycznej im. Bacewiczów.

Na następców Tubis Trio - mam na myśli Kosmos - trzeba było czekać kilka lat. Co ciekawe zapewne panowie świetnie się znają, wszak Maciej Tubis jest wykładowcą fortepianu jazzowego oraz harmonii jazzowej w Katedrze Jazzu łódzkiej AM, gdzie studiował m.in. saksofonista Iwo Tylman, współzałożyciel Kosmosu. Warto dodać wpływ jeszcze jednego, dojrzałego muzyka, na wysoką jakość płyty Kosmosu - mam na myśli Jana Smoczyńskiego, pianistę, multiinstrumentalistę, kompozytora, aranżera, producenta muzycznego oraz realizatora dźwięku, w którego studiu Tokarnia, w dwóch podejściach, podczas których panowie zagrali dwukrotnie pełen materiał, nagrano płytę łódzkiej grupy. Członkowie Kosmosu podkreślają sami wagę postprodukcji, która była dla nich bardzo istotnym elementem wpływającym na ostateczną jakość całości.

“No nie wiem, czy będzie coś z tego. Może coś będzie” - mówi na końcu płyty jeden z członków zespołu. Niepotrzebna skromność! Kosmos doskonale wpisuje się w tegoroczne dokonania młodej fali polskiego jazzu - zespół stara się mówić własnym głosem, szuka oryginalnych brzmień i rozwiązań kompozycyjnych, choć nie da się się ukryć, że uchyla drzwi (jak wiele młodych kapel, przecież to ich naturalne środowisko) dźwiękom klubowego, radosnego grania w oparach rytmicznej elektroniki. Sami muzycy nie kryją, że płyta rodziła się również z tarcia różnorakich osobowości oraz wpływów, który każdy z muzyków wniósł podczas procesu tworzenia i improwizowania. Na szczęście wszyscy we wspólne granie włożyli to,co mają najlepszego i odnaleźli - cytując red. Przemysława Psikutę - własną planetę.

Z pewnością warto wyróżnić utwory Uć oraz Wenus. Ten pierwszy otwiera płytę, a wyraz jest zabawą słowną z nazwy miasta - Łódź.To żywiołowy utwór, który bardzo umiejętnie rozwija się do pięknie urwanego finału, drugi zaś jest swoistym stemplem, wizytówką całego zespołu - każdy muzyk na podczas “Wenus” improwizuje, rozwija skrzydła, zachwyca, pokazuje co potrafi. To taka jazzowa jazda bez trzymanki, rdzeń tej muzyki, który ja osobiście lubię najbardziej, gdy muzycy dają sobie swobodę i mają zachowany odpowiedni balans odwagi i umiejętności technicznych, aby zachwycać słuchaczy . No i jest długi jak ulica Piotrkowska po to, by każdy muzyk się wygadał. Poza tym jednak młodość poniosła Kosmos z umiarem, to nie jest muzyka w szalonych tempach (posłuchajcie jakże dojrzale i pięknie brzmią dęciaki Jana Ostalskiego i Iwo Tylmana w wybitnie spokojnym “Muratynie”), panowie grają rozsądnie, czasem melodyjnie (ale bez przesady) dobierają dźwięki z umiarem, rozmieszczają je w muzycznej przestrzeni mądrze, nawet wtedy gdy - jak utworze “Walc II” - puszczają wodze i naprawdę lecą improwizując - bo to w końcu kosmiczny jazz.

Podsumowując: niezły kosmos!

Jeden z najlepszych tegorocznych polskich debiutów.

piątek, 12 lipca 2024

The Beat Freaks and Ralph Alessi — "Mechanics of Nature"

The Beat Freaks and Ralph Alessi 

Ralph Alessi — trąbka
Tomasz Licak — saksofon tenorowy
Michał Starkiewicz — gitara
Flavio Gullotta — kontrabas
Radek Wośko — perkusja

Wydawca: Jazz Generator (2024)

Tytuł płyty: "Mechanics of Nature"

Tekst: Szymon Stępnik

Spytano kiedyś Jima Morrisona, jak opisałby płytę The Doors o nazwie “L.A. Woman”. Odpowiedział wtedy jednym słowem - “blues”. Wydaje mi się, że w podobny sposób można byłoby opisać najnowsze wydawnictwo od “The Beat Freaks” zatytułowane ”Mechanics of Nature”, gdzie tym razem zaprosiło do współpracy gwiazdę ECM-u Ralpha Alessiego, z tą jednak różnicą, że nie jest to “blues”, ale najczystszy w swoim rodzaju “free jazz”.

Dość długo słuchacze musieli czekać na nowe wydawnictwo tej intrygującej grupy. Od ostatniego longplaya “Stay Calm” minęło już bowiem 5 lat, a w międzyczasie Flavio Gullotta zastąpił na kontrabasie Pawła Grzesiuka. Sam lider zaś, czyli Michał Starkiewicz, w międzyczasie wydał rewelacyjny album pod nazwą “Solaris” w 2021 roku. Muzycy nie chcieli jednak odcinać kuponów i powrócili z większą dojrzałością, świadomością i nieco bardziej wyselekcjonowanymi pomysłami, a samo zaproszenie Ralpha Alessiego okazało się strzałem w dziesiątkę. Ale po kolei.

Album jest swoistym krążkiem koncepcyjnym. Tematem przewodnim jest piękno natury, ale rozumiane bardziej jako zachwyt nad mechanizmami nią rządzącymi. Starkiewicz zresztą już we wspomnianym wcześniej “Solaris” dał upust swoim poszukiwaniom piękna i melodii w mechanikach rządzących światem. Mechanics of Nature traktować należy więc jako naturalną kontynuację tamtego tematu.

Kompozycje są jednak na tyle szalone, że trudno na pierwszy rzut ucha zrozumieć wspomniany wyżej konceptualizm. Tak naprawdę mamy tutaj free jazz w czystej postaci, gdzie muzycy kwestionują wszelkie dotychczasowe zdobycze teorii muzyki (a przynajmniej w kwestii rytmicznej). Zachowują jednak przy tym spójność i melodyjność, a w każdym utworze można usłyszeć pewną charakterystyczną cechę, którą jest wolne oraz długie brzmienie sekcji dętej w kontraście do szybkiej, gęstej i wręcz galopującej sekcji rytmicznej. Takie podejście do freejazzowego grania nie pozwala na nudę. Harmonie są powolne, grane jakby w zupełnie innym tempie, niż pędzący w tle rytm. Taki kontrast jest dla słuchacza w odbiorze czymś fenomenalnym.

Chemia, którą mają między sobą Tomasz Licak i Ralph Alessi jest nieziemska. Trochę obawiałem się, że trąbka i saksofon będą sobie przeszkadzać albo (o zgrozo) w sztampowy sposób czekać na swoją kolej przy solówce. Jest wręcz przeciwnie. Mamy tutaj do czynienia bardziej z dialogiem dwóch muzyków, niż banalną próbą ukazania swojej osoby w jak najlepszym świetle. Bardzo podobają mi się momenty, kiedy oba instrumenty grają te same dźwięki, ale dzięki pewnym subtelnościom (w tym w aspekcie długości trwania danej nuty), brzmią zupełnie inaczej. Słuchanie tego duetu to po prostu czysta przyjemność.

Oczywiście nie można zapominać o znakomitej sekcji rytmicznej, która gra niebanalnie, a jednocześnie mocno rytmicznie i spójnie. Flavio Gullotta i Radek Wośko odwalili kawał dobrej roboty. Paradoksalnie najmniej podobał mi się sam lider. Oczywiście jego technika jest na najwyższym poziomie, ale po prostu nie mogę zachwycić się brzmieniem jego gitary. Zdaję sobie sprawę, że ktoś może mieć inne odczucia, ale jasno brzmiące PAFy (tj. rodzaj przetworników gitarowych) strasznie irytują moje bębenki słuchowe.

Krążek “Mechanics of Nature” pokazuje jak wielkim artystą jest Ralph Alessi. To nie przypadek, że nagrywa albumy dla ECM-u. Świetnie operuje akcentami i posiada genialne wyczucie artykulacji. Może grać jednocześnie ostro i awangardowo, a z drugiej strony tworzyć piękne, nastrojowe pejzaże. Moim faworytem jest utwór “Elephant Song”, gdzie pierwotnie miałem wrażenie, iż słyszę jakieś stare nagranie Tomasza Stańko.

Nowe dzieło “The Beat Freaks” nie zawodzi. Pomimo tego, że jest stosunkowo długie, nie nudzi w żadnym momencie oraz intryguje swoją pomysłowością. Ralph Alessi znakomicie odnalazł się we współdzielonej roli solisty z Tomkiem Licakiem. Nawet jeżeli komuś nie do końca podchodzi gatunek free jazzu, “Mechanics of Nature” jest pozycją wyjątkową, której warto dać szanse. Wrażenia dźwiękowe, szczególnie z powodu boskiej sekcji dętej, są niewątpliwie warte poświęcenia chwili wolnego czasu na zapoznanie się z tego rodzaju muzyką.


środa, 10 lipca 2024

Szymon Nidzworski Projekt feat. Andrzej Seweryn - "Beyond Your Eyelids"

Szymon Nidzworski Projekt feat. Andrzej Seweryn 

Szymon Nidzworski – saksofon sopranowy i tenorowy,
Damian Marat i Jan Harasimowicz – trąbki,
Olivier Andruszczenko – klarnet i klarnet basowy,
Szymon Zawodny – saksofon barytonowy,
Ewa Paciorek – waltornia,
Mateusz Sejdak – tuba,
Mateusz Stankiewicz – akordeon,
Helena Matuszewska – suka biłgorajska i skrzypce,
Patryk Dobosz – bębny,
Tomasz Kłoś – syntezator.

"Beyond Your Eyelids" 

Wydawnictwo: Fundacja PLATEAUX (dystrybucja: Warner Music Poland) (2017)

Autor tekstu: Marcin Kaleta

Odwiedzając Zakopane pod koniec grudnia, każdorazowo przekonujemy się o jednym. Otóż dla turystów największą atrakcję stanowi nie przejazd na Gubałówkę czy tym bardziej spacer po zatłoczonych Krupówkach, tylko "Sylwester (Marzeń) z Dwójką".

Akurat na Górnej Równi Krupowej powstaje wtedy plenerowa scena. Entuzjazm temu towarzyszący bywa ogromny, rozleglejszy nawet niźli ona sama. Zewsząd dobiegają komentarze w rodzaju: "Łooo, zaśpiewa ten a ten!". Albo: "Taki i owaki też będzie!". Wreszcie: "I łun, i łun!", czyli oczywiście Z(d)enek. Innych nie kojarzę, jego owszem — kiedyś było coś o nim bodaj na Onecie. Nie jestem na bieżąco, niemniej na pewno to był łun!

W każdym razie, skoro nie znam popularnych i hołubionych przez miliony Gwiazd, pozostaje mi poprzestać na pisaniu o jazzie. Dzisiaj przypomnę Szymona Nidzworskiego. Postać to niezwykła, określana nawet mianem "polskiego Jana Garbarka", ale w Zakopanem nieprędko wystąpi. Prawdopodobnie, gdyż ostatnio coraz częściej współpracuje z reżyserami teatralnymi czy filmowymi. Zatem kto wie, może i doczekamy się go chociażby w tamtejszym Teatrze im. St. I. Witkiewicza?

Póki co, pozostaje nam zachwycać się jego debiutanckim albumem pt. "Beyond Your Eyelids" (2017). Współtworzą tenże, co sam podaje: "wybitni polscy artyści młodego pokolenia". Z nim zebrało się ich aż jedenastu. Ponadto wokalistka SHY oraz mistrz, wybitny aktor i reżyser, za sprawą którego całość została oznaczona jako Szymon Nidzworski Projekt feat. Andrzej Seweryn.

Utwory, wszystkie skomponowane przez Nidzworskiego (poza jednym Teresy Gręziak), rozpisane zostały przede wszystkim na instrumenty dęte. Tak oto usłyszymy: saksofon tenorowy albo sopranowy lidera, trąbkę Jana Harasimowicza bądź Damiana Marata, saksofon barytonowy Szymona Zawodnego, waltornię Ewy Paciorek, tubę Mateusza Sejdaka, klarnet i klarnet basowy Oliwiera Andruszczenki. Sekundują im Mateusz Stankiewicz na akordeonie, Helena Matuszewska na suce biłgorajskiej lub skrzypcach, Patryk Dobosz na perkusji, wreszcie Tomasz Kłoś na syntezatorach. Konfiguracje są różne: od występu solowego, poprzez duety, aż po nonet w rewelacyjnym "Eyesore".

Do tego jednak należy doczekać. Przy pierwszym utworze ("Opening") może pojawić się zwątpienie. Cóż to, akustyczny ambient? Jakieś snuje bezcielesne, energii wyzbyte? Przy drugim, programowym: "Take a breath" ("Weź oddech"), w którym Seweryn recytuje wiersz Nidzworskiego (ponadto w utworze tytułowym wiersz Anny Kuk), już poważniejemy. Odtąd szacunek i uwielbienie mnie nie odstępowały (zupełnie inaczej aniżeli Adama Barucha). Nigdy dotąd muzyka, która ledwo unosi się nad ciszą, tak mnie nie zafascynowała. Z ciszy się poczyna, ciszą jest nabrzmiała i ku ciszy zmierza, a jednak — mimo tej obecności czy przeczucia nieistnienia (bezdechu?) — uciszeniu się sprzeniewierza, nawet w tych (nielicznych wprawdzie, acz przebrzmiewających) funeralnych momentach. Jest w niej zawarte intensywne pragnienie życia. Jako taka, ma charakter afirmatywny.

Autor przekonuje, że stworzył repertuar, stanowiący "wypadkową przeżyć, uczuć oraz inspiracji, często pozamuzycznych". Wymienia "czas, przestrzeń, pejzaże". To wszystko wydaje się cokolwiek banalne, oczywiste. Tylko że w tym przypadku zintensyfikowało się nieomal do rangi objawienia! Według mnie mamy do czynienia z dziełem ojca, który uczestniczył w cudzie narodzin własnego dziecka. Albo oczekuje tegoż. Tak szczera, pełna i wszechogarniająca jest afirmacja życia i świata, którą przepojone są dźwięki. Natomiast sam Nidzworski nie ukrywa wdzięczności wobec żony, Antoniny, której zadedykował materiał.

Stylistycznie to szlachetny stop najwartościowszych pierwiastków. Etno czy world music, tony dworskie lub liturgiczne, doświadczenia klasyki i awangardy, improwizacja, motywy typowe dla muzyki filmowej, itp. Stricte jazzowych fragmentów jest wprawdzie niewiele, niemniej wystarcza. Nieważne, brzmi wspaniale, "zastanawiająco" i "urzekająco", jak konkluduje recenzent, Marek Dusza, przyznając najwyższą notę. Bo też otrzymaliśmy projekt oryginalny, doskonały, przemyślany i dopracowany, może i genialny. Miejscami ekstatyczny. Albo i mistyczny. To znowu intymny... W ogóle zebrano tu wszystko, co ludzkie. Epikę, lirykę i dramat egzystencji w całej okazałości.

Dopiero ostatni utwór (co słusznie odnotował recenzent, Marcin Puławski z Laboratorium Muzycznych Fuzji) rozładowuje nastrój zadumy, powagi, nabożeństwa. Tu już słyszymy jakiś pop z wierszem Nidzworskiego, tym razem po angielsku i w wersji "piosenkowej". Zaiste, chciałbym, by tym podobne wykonania królowały na listach przebojów. Tudzież na "Sylwestrze (Marzeń) z Dwójką". No co? Pomarzyć jeszcze wolno. Wtedy bym i ten nawias usunął.


poniedziałek, 8 lipca 2024

P.G.R. - „Polish Psalter vol.2 for soprano & jazz ensemble” (2023)

P.G.R.

Barbara Rogala – sopran/soprano
Szymon Bońkowski – saksofon altowy/alto saxophone
Grzegorz Rogala – puzon tenorowy, aranżacja /tenor trombone, arrangement
Witold Janiak – fortepian/piano
Michał Rutkowski – kontrabas/double bass
Kamil Miszewski – perkusja/drums

„Polish Psalter vol.2 for soprano & jazz ensemble” (2023)

Wydawnictwo: Ars Sonora

Tekst: Renata Rybak

Nazwa formacji, P.G.R., oznacza Projekt Grzegorza Rogali, puzonisty, aranżera i kompozytora. Rogala po wydanej w 2020 roku pierwszej części „Polish Psalter”, dobrze ocenionej zwłaszcza przez środowisko muzyki klasycznej, podejmuje próbę kontynuowania tego konceptu. Jego ideą jest łączenie kultur i gatunków muzycznych oraz swoista podróż w czasie, a realizowane jest ono poprzez zaprezentowanie utworów renesansowego kompozytora Mikołaja Gomółki do słów Jana Kochanowskiego w zupełnie nowej odsłonie.

Oto pieśni Gomółki, tradycyjnie zaplanowane na cztery głosy, stanowiące dla siebie kontrapunkt, zostają zaaranżowane przy wykorzystaniu konceptu synkretyzmu estetyk muzycznych. Wierny oryginałowi pozostaje jedynie sopran, który jednak także wykonuje fragmenty oparte na wokalizie. Pozostałe głosy z oryginalnych kompozycji Gomółki realizowane są przez sekcję dętą i fortepian, wspierane przez sekcję rytmiczną.

Konstrukcja psalmów zaaranżowanych przez Rogalę to prezentacja głównej linii melodycznej przez sopran, który odtwarza oryginalny tekst i melodię w estetyce klasycznej muzyki renesansowej, to znaczy bez ozdobników i wibrata. Pozostałe głosy zastąpione są przez zespół jazzowy, pełniący początkowo rolę dopełniającą harmonicznie sopran, rolę towarzyszącą. Czasem fragment oryginalny, prezentowany przez sopran, poprzedzony jest intro w wykonaniu zespołu jazzowego, jednak zwykle pierwotna linia melodyczna pojawia się od razu na wstępie.

Temat przejmowany jest następnie przez fortepian lub któryś z instumentów dętych, prezentujacy nieco przetworzoną główną linię melodyczną. Główny temat podlega też improwizacji, początkowo bliskiej oryginalnej linii melodycznej, następnie dość swobodnie odbiegającej melodycznie, rytmicznie i w aspekcie estetyki, od oryginału. Takie zabiegi stosowane są zwłaszcza przez fortepian z towarzyszeniem kontrabasu i perkusji. Są one ciekawą przeciwwagą do renesansowej estetyki oryginału i wnoszą ciekawy jazzowy pierwiastek do oryginalnych utworów. Świetne zgranie fortepianu z instrumentami sekcji nie jest zaskoczeniem, ponieważ Michał Rutkowski na kontrabasie i Kamil Miszewski na perkusji wielokrotnie towarzyszyli pianiście Witoldowi Janiakowi w jego poprzednich projektach, podczas których Janiak brał na warsztat utwory co prawda nie klasyczne, ale ludowe. One także były aranżowane w estetyce jazzowej. Stąd proces taki jest Janiakowi dobrze znany, a jego pomysły interpretacyjne doceniane.

Na płycie słyszymy też saksofon, na którym gra Szymon Bońkowski. Saksofon czasem przejmuje linię melodyczną od głosu żeńskiego i jest jego naturalnym przedłużeniem, a czasem dość zgrabnie improwizuje.

Ciekawym elementem tej płyty są fragmenty wokaliz sopranistki Barbary Rogali, w estetyce bardziej muzyki klasycznej, z towarzyszeniem jedynie kontrabasu. Te właśnie aranżacje Grzegorza Rogali moim zdaniem faktycznie łączą światy muzyki klasycznej i jazzu, a sam koncept jest nowatorski.

Kolejnym ‘smaczkiem’ jest fortepian grający w estetyce klawesynu, który to instrument byłby pewnie bardziej zbliżony do czasów, kiedy te pieśni powstawały. Janiak bawi się tu estetykami i płynnie przechodzi między jedną a drugą.

Reasumując, album przedstawia ciekawy koncept zaprezentowania muzyki klasycznej z towarzyszeniem jazzu i możliwości zainspirowania się renesansową estetyką. Płyta wpisuje się tym samym w dość popularny ostatnio w muzyce jazzowej nurt synkretyzmu tradycji muzycznych z różnych epok. Jest to zdecydowanie kolejny krok ułatwiający przybliżenie tego typu muzyki szerszej publiczności.

piątek, 5 lipca 2024

Polski Piach - "Anomalia"

Polski Piach

Piotr Mełech - klarnet basowy
Piotr Domagalski - basetla
Patryk Zakrocki - gitara akustyczna, ogólna wizja i opieka nad zespołem.

Tytuł albumu: "Anomalia"

Wydawca: Gustaff Records (2024)

Autor tekstu: Maciej Nowotny

Dlaczego ludzie podróżują? Bo istnieje potężna siła - przeciwna grawitacji - która wyrywa nas z naszych miejsc, każe pakować plecak, wsiadać w samolot, autobus, pociąg lub po prostu iść przed siebie. Odpowiedź na pytanie "dlaczego?" nie jest łatwa. Spójrzmy na ptaki, na przykład rybitwę popielatą, uważaną za ptaka o najdłuższej wędrówce na świecie. Migruje z Arktyki, gdzie się rozmnaża, aż do Antarktydy, pokonując około 70 000 kilometrów rocznie. Ornitologów nurtują pytania: co sprawia, że ptaki zaczynają wędrówkę i jak odnajdują drogę. Być może odpowiedzią jest pole magnetyczne Ziemi, które ptaki potrafią wykrywać, co pozwala im na orientację. Niektóre gatunki mają nawet w organizmie magnetyt, działający jak wewnętrzny kompas.

A ludzie? Też wędrują, śpiewają i grają. Dźwięki są lustrzanym odbiciem procesów zachodzących w naszych ciałach. Dlatego tak ważne jest, że muzyka na albumie "Anomalia" zespołu Polski Piach jest grana wyłącznie na instrumentach akustycznych. Słychać oddech Piotra Mełecha na klarnecie, rytm gitary Patryka Zakrockiego przypominający bicie serca i basetlę Piotra Domagalskiego, która wnosi oryginalne brzmienie, odtwarzając tęsknotę za przestrzenią i żal z powodu opuszczenia gniazda.

Muzyka na tym albumie to zaproszenie do podróży. Wydaje się, że wszystkie muzyczne peregrynacje Zakrockiego prowadziły go do tej ścieżki. Blues delty Missisipi, echa muzyki afrykańskiego zachodniego wybrzeża, orientalne wpływy, w tym klezmerskie, tradycyjne pieśni ludowe, wreszcie duch współczesnej kameralistyki i improwizowanego jazzu, wszystkie są obecne w tej muzyce.

Aby cieszyć się tą muzyką, nie trzeba być jednak ekspertem. Wystarczy włączyć album w odtwarzaczu, ze streamingu lub najlepiej pójść na koncert. Miałem okazję uczestniczyć w premierowym koncercie tego albumu w warszawskim klubie SPATiF 20 kwietnia. Warunki były trudne - brak krzeseł, gwar, trzaskające drzwi - ale publiczność ignorowała te przeszkody, ciesząc się atmosferą i muzyką. Było to doświadczenie pełne emocji i łączności.

Co łączyło tych ludzi? Nie trzeba wiedzieć wiele o tej muzyce, nie trzeba idealnych warunków, aby się jej poddać. Czego więc było potrzeba? Może odrobiny magnetytu w ciele lub umyśle, który drażni i nie daje spokoju, zmuszając do wstania z kanapy i ponownego wyruszenia w drogę, z muzyką w oddechu i sercu, by znów odnaleźć wszystko.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...