Zbigniew Namysłowski - saxophone
Adam Wendt - saxophone
Brandon Furman - guitar
Andrzej Jagodziński - accordion
Krzysztof Herdzin - piano
Mariusz Bogdanowicz - bass
Piotr Biskupski - drums
"Confiteor Song"
Tak się złożyło, że miałem okazję to sprawdzić także osobiście, gdy gościem moim i mojego kolegi Pawła Ziemby w audycji "Muzyka, która leczy" w RadioJAZZ.FM był Mateusz Bogdanowicz. Muzyk ten, od lat związany z trio Włodzimierza Nahornego, ma tę wspaniałą cechę, którą posiadł również Tomasz Stańko, a przede wszystkim Jan Ptaszyn Wróblewski: traktowali jazz nie tylko jako muzykę, ale szerzej, jako sztukę życia. Stąd rozmowa z nim jest fascynującym doświadczeniem, nie tylko w kategoriach ściśle muzycznych, ale także obyczajowych, przypominając, że rozkwit jazzu w Polsce to również fenomen socjologiczny, towarzyski, a nawet polityczny. Stąd naturalne chyba było, że Bogdanowicz przez wiele lat udzielał się jako nauczyciel akademicki, przekazując młodym pokoleniom część swojej wiedzy i pasji, a także szerszemu gronu słuchaczy przez wiele lat jako autor audycji "Jazz Travels" w Jazz Radio oraz publicysta w Jazz Forum. Życzyłbym sobie, aby kontynuował tę działalność lub do niej wrócił, bo niewielu muzyków potrafi czarować jak on zarówno dźwiękami, jak i słowem, zwłaszcza żywym.
Ale wróćmy do samej muzyki, która przede wszystkim brzmi świetnie, ponieważ została bardzo dobrze zrealizowana. Dla koneserów wielką przyjemnością będzie śledzenie przez cały album linii basu. Rzadko zdarza się, aby każda nuta zagrana na tym instrumencie była doskonale słyszana przez całe nagranie, a jednocześnie kontrabas nie był "podbity" i pozostawał idealnie wkomponowany w groove całego zespołu. Pisać o tym nagraniu można by bardzo długo, ale ja zwrócę uwagę – na zaostrzenie apetytu – szczególnie na obecność Zbigniewa Namysłowskiego, który potraktował to nagranie bardzo poważnie i brzmi na nim jak za najlepszych lat. Kolejny smaczek to Andrzej Jagodziński grający na... akordeonie. Zarówno miłośnicy tego instrumentu, jak i jego przeciwnicy w jazzie, znajdą tutaj prawdziwy rarytas. Ale tak naprawdę wyróżniają się na tym nagraniu... wszyscy muzycy! Czy to grający na fortepianie młody Krzysztof Herdzin, na saksofonie tenorowym Adam Wendt, na perkusji Piotr Biskupski czy na gitarze skądinąd nieznany Brandon Furman. Wszyscy świetnie wpasowali się w koncepcję muzyki zaproponowaną przez Bogdanowicza, a ich udział zapada w pamięć. A skoro mowa o koncepcji tej muzyki to jest to jazz tzw. głównego nurt, w którym element melodyczny i gra zespołowa pozostają w harmonii, sprawiając, że muzyki można słuchać wielokrotnie i ciągle odkrywać coś nowego. Tylko tyle i - jak widać z perspektywy lat - aż tyle.
Co dziwne, CD jest ciągle dostępne do kupienia na stronie SJ Records. Ale wypadałoby prosić Mariusza Bogdanowicza, aby udostępnił tę muzykę również słuchaczom młodego pokolenia na najpopularniejszych serwisach streamingowych. Warto!
Tekst: Renata Rybak
Moje pierwsze zetknięcie się z nowymi muzycznymi pomysłami Pauliny Przybysz miało miejsce chyba podczas zeszłorocznej Bielskiej Zadymki Jazzowej.
Już wtedy zaintrygował mnie sam koncept podejścia do standardów jazzowych na nowo. Zwykle podchodzę do takich projektów dość sceptycznie, bo umówmy się, ile da się wycisnąć z takich numerów, czy uda się je przetworzyć w nowy i odkrywczy sposób.
Przybysz spróbowała. I moim zdaniem jest to bardzo udana próba.
Pierwszym komponentem, który przyczynił się do wyjątkowości tego albumu, jest barwa głosu samej wokalistki. Nie jest to cukierkowy, przewidywalny wokal, jak się to czasem słyszy podczas wykonywania standardów jazzowych. Jest za to trochę zadziornie, jednak przy zachowaniu melodyki oryginały. Bądź co bądź, Przybysz wywodzi się z nurtu soulowego i R&B, więc już choćby dlatego można było się spodziewać świeżego podejścia do interpretacji klasyki jazzowej.
Kolejny komponent to instrumentaliści, których Przybysz zaprosiła do współtworzenia tego krążka. To muzycy z, jak bym ich określiła, nowej fali polskiego jazzu, odważnie łamiący muzyczne konwenanse, chętnie łączący gatunki, a przy tym znani ze swoich eksperymentów z brzmieniem. Wydaje się, że jest to dokładnie to, czego poszukiwała wokalistka.
Pędziwiatr i Węgier, grający na co dzień w EABS i Błoto, czasem przeszczepiają hip-hopową i funkową estetykę tych zespołów na grunt standardów prezentowanych na tym albumie, a czasem grają jak klasyczni muzycy jazzowi.
Podobnie Tymon Kosma. Z perspektywy zespołu Kosmos, w którym jest aktywny, to optyka bardziej hip-hopowa. Natomiast w kwintecie Michała Afryki obraca się zdecydowanie w kręgach bardziej związanych z klasycznym jazzem. Podobnie i na tym krążku, Kosma świetnie się czuje w każdym z tych obszarów muzycznych.
Perkusistka Wiktoria Jakubowska to wręcz niemal artystka mainstreamowa, grająca między innymi na trasach koncertowych Roguckiego.
Krzysztof Baranowski to muzyk współpracujący z Pauliną Przybysz już od jakiegoś czasu, świetnie rozumiejący i wpasowujący się w jej estetykę.
I taki to właśnie zespół wziął na warsztat takie klasyki jak na przykład ‚Salt Peanuts’ Dizzy’ego Gillespie czy ‚God Bless the Child’, balladę śpiewaną przez Billie Holiday.
Jak one brzmią? Przede wszystkim - bardzo różnorodnie. Czasem słychać hip-hopowy czy też rapowy sznyt, czasem jest to w stylu romantycznej ballady, a czasem rozpoznajemy znany i przyjemny dla ucha swing.
I tak dostajemy zupełnie nowatorskie podejście do znanych i wydawałoby się ogranych klasyków jazzowych.
Nadal rozpoznajemy w nich tą bezpieczną i rozpoznawalną melodykę i rytm, to nie jest jakaś szalona i daleko idąca improwizacja. Użyłabym nawet określenia, że te utwory są melodyjne i przystępne.
Jednocześnie jednak dużo się w nich dzieje, dużo nowych i różnorodnych aranżacji, które zaskakują, ale i ciekawią.
Jak to dobrze, że Przybysz postanowiła nagrać tę płytę. Pokazała w ten sposób, że standardy jazzowe się nie starzeją, że mogą cały czas inspirować i w słuchaniu ich nie ma nic staromodnego. W końcu, że można ich słuchać na różne sposoby i czerpać z nich coraz to inne rzeczy, a możliwości ich interpretacji są nieskończone.
I chyba to jest najpiękniejsze w jazzie.