Tomasz Stanko - trąbka
Marcin Wasilewski - fortepian
Slawomir Kurkiewicz - kontrabas
Michal Miskiewicz - perkusja
"September Night"
Tekst: Maciej Nowotny
Kilka lat przed jego śmiercią miałem okazję zostać zaproszony przez Tomasza Stańkę do jego mansardy na warszawskim Powiślu, aby porozmawiać o zbliżającym się festiwalu w Bielsku-Białej, którego był organizatorem. Tomasz nie był w wyśmienitym nastroju, gdyż w ramach obowiązków festiwalowych udzielał tego dnia wielu wywiadów, które go zmęczyły, a nawet rozdrażniły. Dziennikarze, którzy go odwiedzali, bywali mało zorientowani w jazzie, ale za to olśnieni celebryckim statusem artysty. Pytali o dywany w jego mieszkaniu, nie zwracając uwagi na muzykę płynącą cicho z głośników. A grał akurat jego ulubiony trębacz, Charles Tolliver, którego miałem szczęście rozpoznać. Lód został przełamany.
Rozmowa potoczyła się swobodnie dalej, na różne tematy, a jeden wątek miał poniekąd związek z Tolliverem. Tolliver żyje, ale nagrywa już rzadko, zresztą któż go dziś słucha, któż pamięta czy docenia jego geniusz? W tym momencie Stańko zadał nam (byłem w towarzystwie Rocha Sicińskiego i Piotrka Gruchały) retoryczne pytania: czy ludzie będą pamiętali moją muzykę i jak ją będą pamiętali? Nie był pewien ani jednego, ani drugiego. W tej samej rozmowie wyraził też pewną wątpliwość co do swojego talentu. Wspominał okres, gdy mieszkał w Nowym Jorku i kiedy zdał sobie sprawę, jak wielu jest tam wybitnych muzyków, wręcz genialnych, "grających niemal na każdym rogu", którym jednak nigdy nie będzie dane zaznać uznania czy sławy.
Dlaczego przywołuję to spotkanie? Bo zastanawiam się jak odebrałby fakt, że prawie 6 lat po jego śmierci jest nie tylko pamiętany, nie tylko słuchany, ale że pozostaje niezastąpiony. Przedmioty, których dotknął czy używał, nabrały magicznego charakteru, co miałem okazję obserwować na odbywającym się kilka dni temu - 19 czerwca 2024 roku - w warszawskim klubie Pardon, To Tu koncercie combo Tomasza Dąbrowskiego z materiałem z jego najnowszej płyty zatytułowanej "Better". W pewnym momencie Dąbrowski pokazał piękną, błyszczącą delikatnie złotem trąbkę, potwierdzając, że jest to instrument należący niegdyś do jego wielkiego imiennika. Patrzył na to z trzeciego rzędu przysłuchujący się koncertowi - w towarzystwie Doroty Miśkiewicz - Marcin Wasilewski. Nie wiem, co sobie o tym myślał, ale wiem, że gdy przysłuchujemy się muzyce na "September Night" - nagranej podczas koncertu w monachijskiej Muffathalle 9 września 2004 roku z muzykami tworzącymi dzisiaj trio Marcina Wasilewskiego - jeszcze lepiej rozumiemy, jak wielką częścią geniuszu Stańki była umiejętność znalezienia odpowiednich dla skali jego talentu współpracowników. Trio wspomnianego wyżej Wasilewskiego, wraz z grającymi na kontrabasie Sławomirem Kurkiewiczem i na perkusji Michałem Miśkiewiczem, to od kilku dekad wyznacznik najwyższych standardów jazzowego grania na żywo. Tej coraz rzadziej spotykanej sztuki, gdy szczególnie w czasach pocovidowych, mieliśmy wysyp wybitnych nagrań studyjnych, które jednak nigdy nie miały okazji wybrzmieć na żywo, a jeśli wybrzmiewały, to często rozczarowywały.
A zatem "September Night" jest muzyką najwyższej jakości, której pomimo upływu dwóch dekad od jej nagrania, nie tylko nie dotknął ząb czasu, ale wręcz dodał jej mocy. Jest też okazją do przypomnienia, co stanowiło o unikalnym charakterze tego artysty: nieustannym kwestionowaniu swojej roli, tego, co się chce powiedzieć, szukaniu nowych kontaktów, nowych inspiracji, nie tylko muzycznych, gotowości by zaczynać wszystko od nowa, by nie tylko grać, ale żyć jazzem. Tej jego unikalnej właściwości nie odnajdziemy na tych starych nagraniach i jest to właściwie ich jedyna wada, dlatego tego ducha poszukiwań warto szukać wśród muzyków kontynuujących duchowe dzieło Maga z Krakowa. Zresztą warto tego elementu szukać nie tylko w jego muzyce, ale także w nas samych, jej słuchających.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz