By Tomasz Łuczak
Tegoroczną edycję festiwalu „jaZZ i Okolice/jaZZ & Beyond” określa motto „Etno inspiracje, brzmienia nowe i źródłowe”. Andrzej Kalinowski, pomysłodawca i szef artystyczny festiwalu, potraktował to sformułowanie bardzo szeroko, czego idealnym wręcz przykładem było umieszczenie w programie koncertu tria Mikołaja Trzaski. I gdyby trzymać się mocno oklepanej już teorii, że Trzaska to najbardziej radykalny polski muzyk, ostry awangardzista z krwi i kości, który poraża i przeraża agresją swojej wypowiedzi muzycznej, to faktycznie dla kogoś z boku zetknięcie tak wyrazistej duszy artystycznej z kontekstem etnicznym niekoniecznie musi się zazębiać. Ale tak to już w życiu bywa z różnymi teoriami, że często przynoszą ze sobą tylko część prawdy, a my właśnie skupiamy się na pierwszym wrażeniu, rzadko chcąc wchodzić w detale. A wiadomo, gdzie tkwi diabeł.
Rzeczony diabeł to w przypadku tego konkretnego tria (Trzaska – saksofon, klarnet; Rafał Mazur – akustyczna gitara basowa i Peter Ole Jorgensen – perkusja) historia europejskiej muzyki improwizowanej przefiltrowana przez dość dobrze wychwytywalną od pewnego czasu etniczność czy folkowość Mikołaja, rozumianą jako subtelna afirmacja jego żydowskich korzeni. Charakterystyczna, podskórna melodyka Trzaski, ujawniająca się w najbardziej nieprzewidywalnych momentach, gdzie moim zdaniem ten korzenny, pierwotny kontekst wyznaczał głównie klarnet basowy, idealnie wręcz współgrała z matematyczną precyzją Mazura i mocnym, motorycznym brzmieniem perkusji Jorgensena, prezentowanym chyba najlepiej w składach z Peterem Brotzmannem. Gliwicka Jazovia, w której wybitnie rzadko goszczą tego typu składy, stała się w ten wieczór otwartym i buzującym kreatywnością miejscem, w którym świetnie odnaleźliby się tak ikoniczni eksperymentatorzy, jak Derek Bailey, Paul Rutherford, Evan Parker czy Barry Guy. I zapewne tego dnia w Gliwicach czuliby się obok Trzaski bardzo dobrze.
Rzeczony diabeł to w przypadku tego konkretnego tria (Trzaska – saksofon, klarnet; Rafał Mazur – akustyczna gitara basowa i Peter Ole Jorgensen – perkusja) historia europejskiej muzyki improwizowanej przefiltrowana przez dość dobrze wychwytywalną od pewnego czasu etniczność czy folkowość Mikołaja, rozumianą jako subtelna afirmacja jego żydowskich korzeni. Charakterystyczna, podskórna melodyka Trzaski, ujawniająca się w najbardziej nieprzewidywalnych momentach, gdzie moim zdaniem ten korzenny, pierwotny kontekst wyznaczał głównie klarnet basowy, idealnie wręcz współgrała z matematyczną precyzją Mazura i mocnym, motorycznym brzmieniem perkusji Jorgensena, prezentowanym chyba najlepiej w składach z Peterem Brotzmannem. Gliwicka Jazovia, w której wybitnie rzadko goszczą tego typu składy, stała się w ten wieczór otwartym i buzującym kreatywnością miejscem, w którym świetnie odnaleźliby się tak ikoniczni eksperymentatorzy, jak Derek Bailey, Paul Rutherford, Evan Parker czy Barry Guy. I zapewne tego dnia w Gliwicach czuliby się obok Trzaski bardzo dobrze.
Dużo łatwiej mówić o etno-folku w przypadku legendarnej już grupy Oregon, która aktualnie obchodzi 45-lecie swojego istnienia (czyż to nie najdłużej działający skład jazzowy w historii?) i również z tego powodu zawitała w tym roku do Katowic. Klasyczny skład założycielski reprezentowany jest obecnie przez Ralpha Townera (gitary, fortepian, syntezator, elektronika) i Paula McCandless’a (saksofony, obój), których wspierają Paolino Dalla Porta (kontrabas) i Mark Walker (bębny, perkusjonalia).
W przypadku koncertów Oregonu nie można mówić o nieprzewidywalności i elemencie zaskoczenia. To raczej przeglądowy wgląd w historię muzyki jako takiej, z czytelnymi odniesieniami do world music, etno-jazzu, fusion, źródłowej muzyki amerykańskiej, to inspiracje muzyką indyjską, współczesną kameralistyką, a momentami nawet wycieczki w kierunku bardziej awangardowym. Czyli właściwie wszystko to, do czego formacja przyzwyczaiła nas przez lata i za co ciągle jest kochana. Ta charakterystyczna multikulturowość znajdywała swoje miejsce przede wszystkim w dominującym współbrzmieniu gitary klasycznej mistrza Townera (naturalnie narzucające się skojarzenia stylu solowych płyt dla ECM) i oboju czy saksofonu sopranowego Paula McCandless’a. Reprezentatywna dla Oregonu swoistego rodzaju elegancja, równoważona była tego wieczoru bogatą prezentacją brzmień perkusyjnych, co zdecydowanie dodało całości kolorytu. Jednym słowem, był to udany powrót do przeszłości, o czym świadczą też dwa bisy na koniec i owacja na stojąco.
W przypadku koncertów Oregonu nie można mówić o nieprzewidywalności i elemencie zaskoczenia. To raczej przeglądowy wgląd w historię muzyki jako takiej, z czytelnymi odniesieniami do world music, etno-jazzu, fusion, źródłowej muzyki amerykańskiej, to inspiracje muzyką indyjską, współczesną kameralistyką, a momentami nawet wycieczki w kierunku bardziej awangardowym. Czyli właściwie wszystko to, do czego formacja przyzwyczaiła nas przez lata i za co ciągle jest kochana. Ta charakterystyczna multikulturowość znajdywała swoje miejsce przede wszystkim w dominującym współbrzmieniu gitary klasycznej mistrza Townera (naturalnie narzucające się skojarzenia stylu solowych płyt dla ECM) i oboju czy saksofonu sopranowego Paula McCandless’a. Reprezentatywna dla Oregonu swoistego rodzaju elegancja, równoważona była tego wieczoru bogatą prezentacją brzmień perkusyjnych, co zdecydowanie dodało całości kolorytu. Jednym słowem, był to udany powrót do przeszłości, o czym świadczą też dwa bisy na koniec i owacja na stojąco.
Koncert Macieja Obary, jednego z najważniejszych obecnie polskich saksofonistów altowych, z Kazuhisa Uchihashi Altered States, był pokłosiem jego pobytu w Japonii w ramach 2. Festiwalu Muzyki Polskiej w 2014 roku. Dobrze znany naszej publiczności Uchihashi, jeden z absolutnie najważniejszych gitarzystów improwizowanych świata, jako kurator festiwalu sam wyselekcjonował polską obsadę w procesie wcześniejszych działań mających charakter warsztatów (obok Obary znaleźli się tam również m.in.: Jerzy Rogiewicz, Michał Górczyński, Jerzy Mazzoll czy Wacław Zimpel). Między Obarą a Uchihashim zaiskrzyło do tego stopnia, że postanowili raz jeszcze wspólnie spotkać się w sytuacji koncertowej. Okazją do tego był właśnie festiwal „jaZZ i Okolice”.
Muszę przyznać, że w tak radykalnej formule, generalnie dość jednak odleglej od kontekstu gry w jego macierzystym kwartecie, widziałem Obarę po raz pierwszy (znów kłania się Mikołaj Trzaska, dla którego jest to zdecydowanie bezpieczny grunt). Było dla mnie wielką niewiadomą, jak nasz świetny skądinąd muzyk wejdzie w ekstremalnie nieskrępowaną, otwartą i odważną koncepcję japońskiego eksperymentatora, której do tej pory raczej nie eksplorował. Albo eksplorował w bardzo ograniczonym stopniu. Moje obawy okazały się w gruncie rzeczy bezpodstawne. Maciej dobrze odnalazł się w tym konglomeracie mocnej rockowej alternatywy, noise’u i preparacji dźwiękowych, dodając do całości tak charakterystyczny dla siebie rys ekspresji i improwizowanej kreatywności. I nawet jeśli początkowo niezaprawiona w awangardowych bojach publika miała wrażenie totalnej nieprzystępności formy, w efekcie dzięki wykreowaniu przez wszystkich muzyków swoistej klarowności i komunikatywności przekazu, mogła zakończyć ten wieczór z uśmiechem na twarzy.
Muszę przyznać, że w tak radykalnej formule, generalnie dość jednak odleglej od kontekstu gry w jego macierzystym kwartecie, widziałem Obarę po raz pierwszy (znów kłania się Mikołaj Trzaska, dla którego jest to zdecydowanie bezpieczny grunt). Było dla mnie wielką niewiadomą, jak nasz świetny skądinąd muzyk wejdzie w ekstremalnie nieskrępowaną, otwartą i odważną koncepcję japońskiego eksperymentatora, której do tej pory raczej nie eksplorował. Albo eksplorował w bardzo ograniczonym stopniu. Moje obawy okazały się w gruncie rzeczy bezpodstawne. Maciej dobrze odnalazł się w tym konglomeracie mocnej rockowej alternatywy, noise’u i preparacji dźwiękowych, dodając do całości tak charakterystyczny dla siebie rys ekspresji i improwizowanej kreatywności. I nawet jeśli początkowo niezaprawiona w awangardowych bojach publika miała wrażenie totalnej nieprzystępności formy, w efekcie dzięki wykreowaniu przez wszystkich muzyków swoistej klarowności i komunikatywności przekazu, mogła zakończyć ten wieczór z uśmiechem na twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz