Marcin Kaletka - tenor & soprano saxophones
Szymon Mika - guitar
Max Mucha - double bass
David Hodek - drums
Cavatina Session
PRIVATE EDITION
PRIVATE EDITION
By Alek Jastrzębski
Spontaniczność i frajda z grania to słowa często pojawiające się w opisach "Cavatina Session" i faktycznie stanowią one świetny punkt wyjścia do myślenia o tej płycie. Szczególnie, że to jedno z tych wydawnictw, których geneza pozwala odkryć dodatkowe konteksty w samej muzyce. Najbardziej intryguje mnie fakt, że o nagraniu zadecydował właściwie impuls. Po kilku wspólnych koncertach muzycy poczuli, że wytworzyła się między nimi chemia i postanowili pójść za tym uczuciem. I pomyśleć, że wystarczyło jedno "e tam", a być może ominęłoby nas ponad 46 minut pociągającej muzyki.
Na szczęście instrumentaliści poszli za przeczuciem i odwiedzili studio nagraniowe, dając upust swojej kreatywności, nieskrępowanej wizją jednego lidera. Głównym założeniem była wspomniana frajda z grania, każdy z muzyków mógł przynieść swoje kompozycje, zespół nie planował też tego, jak ma brzmieć. Jak wspomina Piotr Wyleżoł, z którego inicjatywy powstał WeBand: "Akceptujemy w pełni swoją różnorodność i to właśnie tworzy naszą jedność". W efekcie "Cavatina Session" jest płytą bardzo zróżnicowaną, ale jednocześnie spójną.
Już na pierwszy rzut ucha słychać wzajemne muzyczne zrozumienie artystów, pozwalające odnieść wrażenie, że grają oni ze sobą od bardzo dawna, co świadczy przede wszystkim o ich klasie. Niezwykle przyjemnym odczuciem, wzbudzonym już pierwszymi dźwiękami "Initial Song", jest swego rodzaju naturalność i spokój, przemykające przez wszystkie sześć utworów, nie ujmując im w żaden sposób dynamizmu i różnorodności, ani nie sugerując w żadnym wypadku monotonii. To bardziej oświadczenie, że "nie musimy niczego udowadniać", zakamuflowane między dźwiękami i faktycznie pozwalające skupić się po prostu na graniu.
Sama muzyka jest niezwykle melodyjna i przesiąknięta nastrojowością. Za szczególnie urzekające, wręcz hipnotyczne, uważam "Dark Matter", rozpoczynające się samotną frazą saksofonu, do którego dołącza wkrótce reszta zespołu. Jest w tym utworze jakiś piękny niepokój wymieszany z melancholią, ale i spokojem. W zupełnie inny klimat prowadzi nas z kolei "Doctor Holmes", proponujący słuchaczom wycieczkę w stronę free, ubarwioną ciekawymi zabiegami produkcyjnymi.
Tym bardziej twórcom należą się ukłony za uzyskanie spójnej całości, pomimo różnorodności stylistycznej poszczególnych kompozycji. Dodatkowym atutem jest zachowanie równowagi między poszczególnymi instrumentami. Ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, że któryś z muzyków odciąga naszą uwagę od pozostałych, próbując zepchnąć ich na dalszy plan. Dla mnie to nic innego jak dowód na to, że wspominana w kontekście tej płyty chemia, zaistniała między muzykami, nie jest jedynie pustym frazesem.
"Cavatina Session" to bez wątpienia świetny album, który po prostu musiał powstać. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że muzycy zdecydowali się podążyć za impulsem i odwiedzić wspólnie studio nagrań. Te sześć utworów jest miłym przypomnieniem o czysto romantycznych aspektach muzyki, drzemiących w ulotnej potrzebie chwili, a nie w planowaniu z chirurgiczną precyzją każdej nuty. Pozostaje mieć nadzieję, że to nie był pierwszy i nie ostatni raz, kiedy to WeBand dał ponieść się spontaniczności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz