By Tomasz Łuczak & Ryszard Skrzypiec
Dzięki szczęśliwemu splotowi okoliczności znalazłem się w dniu 12 stycznia 2015 roku na koncercie jednego z najważniejszych obecnie polskich trębaczy, Tomka Dąbrowskiego, zorganizowanym przez jednego z redaktorów bloga Polish-Jazz, Tomasza Łuczaka, w prywatnym domu w Gierałtowicach koło Gliwic. Zaproszenie było niespodziewane, atrakcyjne, z soboty na poniedziałek, co znaczy, że skorzystanie z niego wymagało błyskawicznej konsultacji z własnym kalendarzem. Z dnia na dzień artyście wypadł jeden z występów, w trasie zrobiła się dziura, więc nadarzyła się okazja do spontanicznego eksperymentu, z czego obaj Tomasze skwapliwie skorzystali. Dodatkowym ułatwieniem była koncepcja koncertu w ramach występu solowego, a zatem tylko muzyk, trąbka, ewentualnie jakieś nakładki czy tłumiki. A zatem organizacyjne małe piwo.
To, że co roku nagrania Tomka Dąbrowskiego cechuje wysoki poziom artystyczny, od jakiegoś czasu jest już w środowisku jazzowym normą. Przytaczają to na każdym niemal kroku nie tylko dziennikarze czy słuchacze, ale też i sami muzycy. W tonie pojawiających się w mediach opinii o Tomku dominuje kontekst wielkiego szacunku dla jego wyborów muzycznych. Nienaganny technicznie, progresywny, nie unikający ryzyka, kreatywny – właściwie lista pochwał mogłaby się nie kończyć. Różnorodność jego podejścia potwierdzają też projekty, w które się angażuje. Są wśród nich i te bardziej wyważone, nastrojowe, melodyjne. W takiej konwencji również dobrze się odnajduje. Jeśli więc samo doprowadzenie do odbycia się koncertu było w gruncie rzeczy dziełem przypadku, to już sam muzyk zupełnie przypadkowy nie jest.
Z zaproszenia skorzystało kilkanaście zebranych naprędce osób, czyli z jednej strony kilkakrotnie więcej niż liczba słuchaczy zagranego dzień wcześniej koncertu w krakowskim Piec Arcie. Ale z drugiej, choć w większości były to osoby osłuchane w muzyce rozrywkowej o wyższych aspiracjach, nawet w jazzie, to jednak, poza organizatorem i piszącym te słowa, do tej pory bez bliższych kontaktów z muzyką uprawianą przez bohatera wieczoru. Zarówno miejsce – dla wszystkich, także dla muzyka, jak i skład publiczności miały niebagatelny wpływ na przebieg, formę i treść koncertu. Nie był to, w przeciwieństwie do regularnych występów na trasie, zagrany za jednym podejściem skończony, solowy występ trębacza, przykuwający uwagę słuchaczy. Dość liczne przerwy wypełniły ciekawe opowieści muzyka i rozmowy z publicznością – o nim samym, jego muzyce, inspiracjach prezentowanego materiału. Co więcej, poza fragmentami podstawowego programu solowych występów granych w ramach trasy 30th Birthday/30 Cities/30 Concerts, znalazły się w nim i lżejsze nuty – elementy stricte swingowe, melodyjne, zagrana z inicjatywy Dąbrowskiego kolęda czy jazzowy evergreen – utwór „Summertime”. Te przystępniejsze momenty idealnie korespondowały z drugim obliczem Tomka, tym bardziej improwizowanym. Raz fraza użyta w sposób linearny, bardzo czytelny, innym razem totalny redukcjonizm. Chwilami odnosiło się wrażenie, że oto z Nowego Jorku zawitał na Śląsk Peter Evans czy też z Berlina Axel Dorner – królowie free improvu. Można więc z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że była to prezentacja kompletnego obrazu naszego trębacza.
Koncerty domowe, zyskujące w
ostatnim czasie na popularności w naszym kraju, poza zaspokojeniem kaprysu
organizatora, niewątpliwie mają kilka walorów, które w inny sposób mogą być trudne
do osiągnięcia. Przede wszystkim aspekt edukacyjny – możemy zaprosić ludzi, dla
których taka forma sztuki – muzyki, teatru, poezji – jest nie tyle nieznana, niezrozumiała,
co raczej po prostu poza obszarem ich codziennych i regularnych doświadczeń. Nie
usłyszą tego w radio, nie zobaczą w telewizji, nie zaatakuje ich to z reklamy,
a zatem nie kupią płyty, nie wybiorą się na koncert, nie zetkną w jakikolwiek
sposób. Home concert może ich przyciągnąć zarówno jako wydarzenie artystyczne,
jak i towarzyskie. Dokonuje się również i intensyfikuje swoista relacja
bezpośrednia w czasie rzeczywistym, zdecydowanie bardziej osobista niż podczas
koncertu klubowego, gdzie publika niekoniecznie współtworzy konkretne
wydarzenie w tak intymny sposób. Muzyk na wyciągnięcie ręki, i to dosłownie –
marzenie niejednego melomana. Jest wszakże w tym wszystkim jedno najważniejsze
założenie – totalne obopólne zaufanie i szacunek. Bez oceniania,
deprecjonowania, lekceważenia, a ze strony artysty – bez naginania swoich
wartości artystycznych. Tylko wtedy organizowanie takich koncertów ma sens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz