Kuba Stankiewicz
Kuba Stankiewicz - piano
Darek Oleszkiewicz - bass
Peter Erskine - drums
The Music Of Victor Young
By Maciej Nowotny
Review in English
Znany koneserom Kuba Stankiewicz raczej nie funkcjonuje w świadomości szerokiej jazzowej publiczności (czy jest taka?) jako muzyk równie znany jak powiedzmy Stańko, Możdżer czy Pawlik (przynajmniej ostatnio i przez 5 minut dzięki nagrodzie Grammy). Debiutował w latach 80. ubiegłego wieku u boku takich mistrzów, jak Zbigniew Namysłowski i Jan Ptaszyn Wróblewski. Edukację muzyczną, jeśli chodzi o jazz, uzupełniał studiując w słynnym amerykańskim Berklee College Of Music. Jego droga przypomina trochę karierę Bogdana Hołowni, zatem nie wykluczam, że działał tu podobny mechanizm: nabyta w czasie edukacji fascynacja klasycznym amerykańskim jazzem, a także - co oczywiste - muzyką klasyczną i polską muzyką popularną, nie tylko jazzową. W rezultacie język Stankiewicza współczesny słuchacz, zwłaszcza młodszego pokolenia, odbierze raczej jako konserwatywny. Ale z drugiej strony nie sposób mu odmówić wspaniałego warsztatu, muzykalności i tego, co wyróżnia artystę spośród rzemieślników, czyli indywidualności.
Ów konserwatyzm i indywidualność stanowiące o istocie języka Stankiewicza w tym konkretnym przypadku doprowadziły do powstania wyjątkowej muzyki. Myślę, że dla wielu zwłaszcza młodszych wiekiem krytyków będzie potężnym zaskoczeniem, że płyta, w której nie ma nic innowacyjnego, w której emocje są cały czas pod kontrolą, w której forma muzyki jest ważniejsza niż treść i która oparta jest na doskonale znanych wszystkim schematach, może być tak charyzmatyczna, że po prostu nie sposób się od niej oderwać.
Jest to zaskoczenie tym większe, że kilka ostatnich projektów Stankiewicza, nawet tych udanych jak nagrana dla V Records płyta "Kilar", zdawało się potwierdzać tezę, że owszem, Stankiewicz ma warsztat, ale tworzona przez niego muzyka jest zbyt zimna, pozbawiona emocji, chciałoby się powiedzieć, zbyt doskonała, zbyt akademicka. Otóż ja się z taką oceną nie zgadzam, bo chociaż osobiście bardzo cenię w muzyce nowatorstwo i umiejętność - parafrazując tytuł słynnego albumu Lee Morgana - poszukiwania nowych lądów, to wcale nie uważam - jak niestety wielu - że jest to jedyna droga wiodąca do osiągnięcia pożądanego efektu artystycznego. Jest bowiem w jazzie nawet coś ważniejszego, a tym czymś jest pasja, szczerość i uczciwość towarzyszące pragnieniu wyrażenia tego, co woła w czyjeś duszy, by to wypowiedzieć. A wreszcie mistrzostwo w operowaniu instrumentem, które samo w sobie jest ważnym przesłaniem, szczególnie w dzisiejszych neobarbarzyńskich czasach.
Byłoby to niemożliwe bez wsparcia dwóch muzyków towarzyszących Stankiewiczowi na tym albumie, czyli światowej renomy amerykańskiego perkusisty Petera Erskine'a i polskiego kontrabasisty Darka Oleszkiewicza, podobnie jak Stankiewicz pochodzącego z Wrocławia, ale od wielu lat mieszkającego w Los Angeles i grającego w Ameryce u boku najlepszych, w tym samego Brada Mehldaua. To wirtuozi najwyższej klasy, jaką sobie można w jazzie wyobrazić, dzięki czemu słuchanie tej płyty nie tylko dla każdego audiofila czy słuchacza wychowanego na muzyce klasycznej, ale dla każdego kto ma dwoje uszu nie od parady, jest niczym mniej niż jedną wielką rozkoszą. Każdy dźwięk wybrzmiewa jak należy, z nie do opisania czystością, selektywnością, przywracając blask troszkę jakby ostatnio zapomnianemu, lecz odwiecznemu pojęciu harmonii.
Wreszcie te wszystkie cudeńka byłyby niemożliwe bez muzyki Victora Younga, którą w amerykańskim jazzowym śpiewniku postawić należy obok muzyki takiego choćby George'a Gershwina czy Irvinga Berlina. Co ciekawe Young był z pochodzenia polskim Żydem wykształconym w warszawskim konserwatorium przed I wojną światową, co zarówno Stankiewicz, jak i autor doskonałego tekstu towarzyszącego płycie Adam Baruch przypominają wielokrotnie, a o czym przecież co bardziej przytomni z krytyków i słuchaczy w Polsce nigdy nie zapomnieli. Na płycie Stankiewicz śledzi polskie ślady w muzyce Younga, sięgające do dzieł jego zapomnianego w Polsce nauczyciela Romana Statkowskiego (mamy nawet jeden utwór jego pióra nagrany na płycie). I to właśnie stanowi o oryginalności tego przedsięwzięcia, bo Young brzmi tu zupełnie inaczej niż w innych, niezliczonych już przecież, interpretacjach. Jakby odarte z całego hollywoodzkiego blichtru Stankiewicz, Erskine i Oleszkiewicz interpretują tak dobrze wszystkim znane piosenki, jak "Stella By Starlight", "Beautiful Love" i wiele innych przez pryzmat typowo słowiańskiej rzewności.
Dziwnie brzmi zatem o amerykańskiej prowieniencji na polską, romantyczną nutę zagrany jazzowy smętek, stanowiący przy okazji jeszcze jeden dowód na budzący zdumienie renesans przerwanych przez dziesięciolecia nienawiści, wojnę i marcowe wypędzenia relacji polsko-żydowskich. Krótko mówiąc, warto posłuchać po stokroć i mocny kandydat do jednego z najpiękniejszych albumów roku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz