Paweł Szamburski – klarnet
Michał Górczyński – klarnet basowy
soprany: Agata Brzuska, Maria Buchwald, Iwona Grajkowska, Ada Komorowska, Kaja Machalska, Marzena Opacka, Zofia Pokrzywnicka, Joanna Pragacz, Paulina Radomska, Magdalena Rek, Yeva Tsinska, Magdalena Zdunek
alty: Monika Czerwińska, Maria Dorn, Elżbieta Grochowska, Maria Haraszkiewicz, Joanna Kalinowska, Joanna Opacka, Kateryna Pozhydaieva, Rafał Wróblewski, Magda Zbrzeźniak, Gabriela Zwierzyńska
tenory: Michał Chęciński, Wiktor Gajewski, Filip Kołada, Paweł Sierszeń, Arkadiusz Górka
basy: Mateusz Gaweł, Karol Grąbczewski, Bronisław Kryciński, Tomasz Luber, Bartosz Romanowski, Aleksander Sobczyński, Mateusz Zbrzeźniak
Zespół Bastarda jest niezwykle aktywny w tym roku. Po majowej premierze albumu Fado przyszedł czas na Kołowrót z towarzyszeniem Chóru Uniwersytetu SWPS.
Na całość składają się cztery kompozycje – Wiosna,
Lato, Jesień oraz Zima. Koncept na album odnoszący się do pór roku
jest już nam dobrze znany i może nawet trochę oklepany (Grzech Piotrowski i
album Six Seasons, czy Ben Wendel z albumem Seasons). No ale dobrze,
niech i tak będzie. Wszak chodzi tu głównie o muzykę, a nie o nazwy utworów.
Na tym polu album wypada wręcz wybitnie. Do
świetnego przygotowania instrumentalistów już się przyzwyczailiśmy. Do
klezmerskiej duszy klarnecisty (Paweł Szamburski) również. Piękne brzmienie
klarnetu kontrabasowego (Michał Górczyński) oraz niezbyt skomplikowane acz
niezwykle silne i charakterystyczne ostinata basowe także są nam świetnie
znane. Całość uzupełnia wiolonczela (Tomasz Pokrzywiński).
To co tak naprawdę wyróżnia ten album od
dotychczasowych dokonań Bastardy to Chór Uniwersytetu SWPS pod dyrekcją Ewy
Mackiewicz. To on powoduje, że muzyka jest inna, że wnosi coś dodatkowego do obecnego
dorobku zespołu oraz całej naszej rodzimej sceny muzycznej. Wszystkie elementy
tego dzieła świetnie się ze sobą komponują. Praktycznie na każdym kroku
słychać, że artyści wiedzieli co chcą osiągnąć i w jaki sposób. Nie ma tu nic
przypadkowego, zbędnego. Świetny mix minimalizmu, folku i wschodnioeuropejskiej
melancholii.
To z czym mam mały problem, to klasyfikacja
albumu jako szeroko pojęty „Jazz”. To nie jest jazz. Pomijając już fakt, że
elementy improwizowane stanowią niewielki procent całej płyty, to po prostu nie
ma nic wspólnego z jazzem. Jakbym zatem sklasyfikował ten album? Szczerze
mówiąc, nie mam bladego pojęcia. Ale czy to źle? Czy takie klasyfikacje są w
ogóle do czegoś potrzebne? Po pierwsze, w moim odczuciu to bardzo dobrze, że
zespołu nie da się włożyć do jednej szuflady z jasno określonym gatunkiem. Świadczy
to o oryginalności i wybitnie autorskim podejściu do muzyki. Co więcej, wierzę
również, że szuflady z określonymi gatunkami muzycznymi są elementem zbędnym. Oduczmy
się słuchać „jazzu”, „rocka”, „popu”, a nauczmy się słuchać muzyki. Chodzi bowiem
o to, aby muzyka była dobra, a ta niewątpliwie taka jest.
Już na debiutanckim krążku z 2017 roku
Bastarda dała o sobie znać jako zespół z unikatowym brzmieniem i pomysłem na
muzykę – coś rzadko spotykanego w debiutach. Widziałem w tym jednak pewną
pułapkę, w którą zespół niejako sam się wpędzał. Brzmienie Bastardy jest bowiem
tak oryginalne, iż nie trudno o zaszufladkowanie i pytanie co dalej można z tą
muzyką zrobić.
Jak się okazuje, można wiele. Dowodem jest
majowy album Fado z towarzyszeniem portugalskiego gitarzysty i wokalisty
João de Sousy oraz październikowy Kołowrót. Moje pierwotne obawy okazały
się nieuzasadnione i wszystko wskazuje na to, że Bastarda swoją muzyką nie
powiedziała nam jeszcze ostatniego słowa. Poprzeczka stoi naprawdę wysoko. Z
niecierpliwością czekam na kolejną porcję muzyki od tria.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz