Adam Bałdych - violin
Krzysztof Dys - piano
Michał Barański - double bass
Dawid Fortuna - drums, crotales, gran cassa
Sacrum Profanum
ACT 9881-2
By Maciej Krawiec
Casus Adama Bałdycha to jedna z ciekawszych historii w polskim jazzie ostatnich lat. Piekielnie utalentowany muzyk, który przebojem i zasłużenie wdarł się na europejskie sceny, ma zarówno oddanych fanów, jak i odbiorców zdecydowanie bardziej sceptycznych. Jedni i drudzy, jak sądzę, doceniają kunszt wykonawczy skrzypka, ale krytycy zarzucają mu nadmierne epatowanie techniką, zbytnią przewidywalność formy czy skłonność do patosu.
Przyznaję, że i mnie bliższy jest punkt widzenia tych ostatnich. Uważam, że po bardzo dobrej płycie "Imaginary Room" Bałdych nadmiernie skupił się na brzmieniu swojego instrumentu, które stało się dla niego wręcz czymś w rodzaju fetyszu. Z tego powodu forma nieraz brała górę nad treścią; kunsztowna powierzchowność muzyki broniła dostępu do jej głębszego przekazu. W efekcie trudno było brać na poważnie emocjonalne paroksyzmy czy subtelne wzruszenia, które nie wybrzmiewały przekonująco, nieraz ocierając się o kicz. Ponadto, dwa niedawne albumy, "Bridges" i "Brothers", Polak nagrał ze skandynawskim triem Helgego Liena i jest to zespół na tyle bezbarwny, że nasz skrzypek mógł niemalże bez ograniczeń dyskontować swoją ekstrawersję. Jego nadaktywność kojarzyła mi się wtedy z postawą stepującego tancerza z francuskiej animacji pt. "Trio z Belleville": tak chciał się popisać, tak wywijał nogami, że w końcu buty do stepowania go... pożarły.
Na płycie "Sacrum Profanum" muzykowanie Bałdycha się nie zmienia. Wciąż mamy do czynienia z wirtuozem, który preferuje śpiewną melodykę i raczej czytelne struktury utworów, chętnie "podpala" skrzypce podczas solówek, jego ekspresja bywa to rozbuchana, to delikatna. Tym razem jednak, za sprawą całego szeregu czynników, udało mu się wprzęgnąć te preferencje w faktycznie bardzo ciekawą muzyczną całość. Dzieje się tak przede wszystkim dzięki jego kompanom: pianiście Krzysztofowi Dysowi, kontrabasiście Michałowi Barańskiemu i perkusiście Dawidowi Fortunie. Bałdych wywiódł ten skład z sekstetu, z którym koncertował ponad rok temu – poza wymienionymi artystami grali tam Maciej "Kocin" Kociński na saksofonie i Szymon Mika na gitarze.
Pomimo uznania dla obu, ograniczenie składu uważam za dobre posunięcie, gdyż dzięki temu obecni w studiu muzycy mogli bardziej rozwinąć skrzydła. Na to bowiem lider im pozwolił, co wcale – znając postawę skrzypka z niejednego koncertu – nie było oczywiste. Może wreszcie uznał, że oddanie większego pola znakomitym kolegom bardzo pozytywnie wpłynie na obraz jego muzyki? Ich wkład w "Sacrum Profanum" trudno przecenić: zawdzięczamy im niesztampową grę sekcyjną, znakomite partie solowe, zaangażowanie w niebanalną warstwę sonorystyczną albumu. Nie wiem, co bardziej zasługuje na pochwały: czy wyczucie wieloplanowej gry Dysa i jego interesujące sola, czy galopujące pasaże Barańskiego, czy wreszcie gigantyczna praca wykonana przez Fortunę, który nawet lirycznemu motywowi nada frapującą, współczesną rytmikę?
Dzięki temu składowi, być może najlepszemu ze wszystkich zespołów Bałdycha, wybrane przez niego utwory (pięć własnych i pięć z repertuaru muzyki dawnej, religijnej oraz współczesnej) mogą wreszcie zaciekawić, wywołać wstrząs, pobudzić emocje. Patos i nadmiar, tak bliskie skrzypkowi, w końcu znajdują wykonawców, którzy z tymi treściami są w stanie zrobić coś zajmującego. Pomógł im w tym na pewno również realizator albumu z hamburskiego studia Clouds Hill, dzięki któremu dźwięki są jakby zamglone, eteryczne, pozbawione dosłowności. To po pierwsze adekwatnie koresponduje z zamierzonym namysłem Bałdycha nad sakralnością i świeckością sztuki, a po drugie – z pożytkiem dla muzyki (!) – rozmywa nieco brzmieniowe detale pracy skrzypka. Mądrym ruchem była także mniejsza, niż na przykład na ostatnich albumach Pawła Kaczmarczyka, ekspozycja Dawida Fortuny. Dzięki temu jego rozbiegana, skrząca się od pomysłów gra służy muzyce na dziesiątki sposobów, zamiast okazjonalnie burzyć jej wewnętrzną harmonię.
Pomimo kilku słabszych momentów w drugiej części albumu, "Sacrum Profanum" to płyta warta polecenia – nie tylko dla fanów ekwilibrystycznej wiolinistyki, ale przede wszystkim dla miłośników pobudzającego, kolektywnego grania, które ujmie zarówno urodą podniosłej melodii i metodą jej rozwinięcia, jak i enigmatycznymi poszukiwaniami form i brzmień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz