Marek Kądziela - guitar
Maciej Kądziela - alto axophone
Jacek Namysłowski - trombone
Paweł Puszczało - double bass
Radosław Bolewski - drums
Marek Kądziela Jazz Ensemble
Wydawca: Audio Cave
Tekst: Piotr B.
Tytułem wstępu. Niedawno na facebooku przeczytałem żenującą tyradę pewnego Artysty Z Dorobkiem pod adresem recenzenta, który nie wystarczająco entuzjastycznie ocenił płytę tegoż Artysty. W związku z tym mam bardzo ważny komunikat dla twórców z obszaru jazzu - muzyki improwizowanej - muzyki współczesnej. Być może dla niektórych ta wiadomość będzie prawdziwie zaskakująca, zgoła sensacyjna. Otóż informuję, że Wasze płyty, poza Waszymi krewnymi, kolegami, Waszymi studentami, zaprzyjaźnionymi dziennikarzami i blogerami słuchają, a nawet - uwaga! - kupują zwykli ludzie, zwykli słuchacze, amatorzy. Wśród nich bywają także kompletnie nie wtajemniczeni absolwenci zawodówek budowlanych ( tutaj serdecznie pozdrawiam Artystę Z Dorobkiem ).
Płyta Pana Marka Kądzieli trafiła właśnie w takie ręce. W ręce operatora koparki żeglującego po szerokim oceanie dźwięków, gdzieś tam między Marylą Rodowicz a Swans, między Stockhausenem a Jerzym Połomskim. Siłą rzeczy Pan Kądziela i Szanowni Zaglądający nie poczytają tu o przebiegach harmonicznych, strukturze agogicznej czy alikwotach. Tutaj będzie o tym, co słyszę w tej muzyce i czy mi się ona podoba.
Nie będę pisał kim jest Pan Marek Kądziela. Prawie nie znam Jego dotychczasowej twórczości, choć w trakcie odsłuchu omawianej płyty przypomniałem sobie, że Pana Marka kojarzę z pewnym fantastycznym przedsięwzięciem o nazwie ODPOCZNO, po którego usłyszeniu ramię mej koparki aż opadło z wrażenia. Mam nadzieję, że w niedługiej przyszłości będę miał okazję napisać tutaj o tym fenomenie.
Wracamy do albumu "Marek Kądziela Jazz Ensemble". Już sama oprawa graficzna powoduje apetyt na dźwięki. Cóż bowiem może być bardziej powabnego dla budowlańca jak nie okładka w barwie schnącego betonu z portretem lidera w tym betonie odciśniętym? Nota bene widzę, że stajnia AudioCave ostro steruje w stronę klientów z sektora budowlanego - choćby ostatnio grafiką najnowszej płyty Pana Piotra Scholza. Pięknie!
Pierwsze podejście do płyty zakończyło się falstartem. Po pierwszych dźwiękach "Meanwhile" majster z wrzaskiem kazał mi wyłączyć boomboxa. Ostrym językiem przypomniał mi, że to jest porządna budowa, tutaj murarze słuchają Desmonda, Brubecka i Muligana. I że jak chcę sobie posłuchać Alberta Aylera, to mam zmykać do szoferki albo po robocie w domu rodzinę katować ( w sumie majster nie powiedział "zmykać" tylko nieco inaczej, ale przekaz mniej więcej ten sam, choć bardziej dynamiczny). Od tej chwili płytę katowałem w domu i to wiele razy.
Na okładce płyty lider informuje, że muzyka odzwierciedla m.in Jego korzenie, jego fascynacje. Próbowałem z moim drewnianym słuchem pójść tym tropem. Skończyło się na tym, że skontaktowałem się z Panem Kądzielą i bezczelnie zapytałem o co chodzi w utworze "In Bloom". Pan Kądziela mógł mi odpowiedzieć w takim stylu, jak wspomniany na wstępie Artysta Z Dorobkiem. Cytuję "panie kochany moja płyta, moja wizja i gówno panu do tego!". Tym czasem Pan Kądziela mi odpowiedział, że mogę sobie ten utwór interpretować DOWOLNIE W OPARCIU O WŁASNĄ WYOBRAŹNIĘ. Następnie - naciskany prze ze mnie i bombardowany moimi teoriami - uprzejmie poinstruował, że wygląda to nieco inaczej i wskazał źródło inspiracji. Cóż, w życiu bym nie zgadnął. Przestałem zatem kombinować i skupiłem się na słuchaniu. a tutaj trzeba i warto się skupić.
Płyta na pierwszy "rzut ucha" osadzona w mainstreamie, bez ciężkich odjazdów, ale wymagająca uwagi. Mikstura odrobiny szaleństwa, wszechobecnej lekkości i dyscypliny. Choćby w otwierającym "Meanwhile", kiedy po pierwszej minucie testującej nerwy mojego majstra wyłania się forma urzekająca krimsonowską precyzją, ale też jazzową lekkością. Album bardzo spójny i miło zbalansowany. Instrumentem dominującym jest gitara. Ze względu na skład zespołu plan dźwiękowy jest dość nasycony, ale bardzo klarowny. Bardzo mi się podoba praca panów puzonisty i saksofonisty. Tematy i ich rozwinięcia czasem grane unisono, czasem słyszę ciekawe dialogi, rzekłbym, w poszczególnych utworach dęciaki "opowiadają" różne historie, chętnie się wsłuchiwałem w to, co mieli "do powiedzenia" obaj panowie z osobna. Solują rzadko, ale finezyjnie. Gitara Pana Kądzieli pięknie z nimi współpracuje w tematach, ale kiedy przychodzi jej czas, reszta zespołu nieco się "wycofuje" by dać jej więcej przestrzeni. Co wtedy słyszę? Słyszę mnóstwo fajnych pomysłów, słyszę bardzo inteligentne korzystanie z całej baterii efektów, słyszę czasem subtelność i rozmarzenie (środek "Float Like A Feather"), słyszę czasem rockowy sznyt. Są też momenty, że słyszę barwy i tony podobne do tych, za które cenię Eda Bickerta i Wesa Montgomery ("Gedde", "Subconcious Bop").
Podoba mi się finezja pana perkusisty i sposób, w jaki traktuje werbel. Podoba mi roncarterowska nienachalność i solidność pana kontrabasisty - nawet mamy kilka chwil tradycyjnego walkingu! Podobają mi się smaczki w rodzaju ukrytego pod warstwą chwilowej kakofonii zaśpiewu folklorystycznego, podoba mi się zabawa pogłosami i modulowanym delayem. Podoba mi się, że w "In Bloom" - zupełnie w brew intencjom Pana Kądzieli - słyszę nagle na chwilę bardzo polskie granie, trochę namysłowskie, trochę przywołujące pewien soundtrack autorstwa Włodzimierza Korcza. A na koniec podoba mi się bardzo, iż w nagrodę za uważne odsłuchanie całości dostaję na końcu utwór "Trinity" - z pięknym tematem, no w ogóle - hit po prostu :)
Jeszcze słówko na temat "Last Coffee At The Soyuz Spacecraft". Utwór nieco odróżniający się od pozostałych, na moje ucho zagrany samodzielnie przez lidera. Zgodnie z tytułem - nieco kosmiczny. Ale też w moim przekonaniu najbardziej odsłaniający "młodość" Pana Kądzieli - tam chyba jest miejsce na Radiohead, na postrcokowe sprawy... oraz na Nirvanę i kawałek "Heart Shapped Box".. zresztą , zapytam przy okazji Pana Marka :) Ostatnie półtora minuty tej kompozycji to ścieżka dźwiękowa thrillera sci-fi, te dźwięki mogłyby się pojawić w filmie na podst. opowiadania Stanisława Lema "Terminus", gdyby taki film nakręcono. I jeszcze - jak to na statku Soyuz - słychać przez chwile ruskich sołdatów, co z akordeonem przylecieli... Taka to płyta.
Drogi słuchaczu. Warto wejść w tę muzykę, zajrzeć w każdy jej zakamarek.
oo yeah !!!!!
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałem tak merytorycznej i napisanej pięknym polskim językiem recenzji. Dziękuję Panie Piotrze B.
OdpowiedzUsuńNo no, ale teraz mamy budowlańców... Szacun!
OdpowiedzUsuń