Szymon Kozikowski – gitara elektryczna Miłosz Bazarnik – fortepian Marek Dufek – kontrabas Łukasz Giergiel – perkusja Stanisław Słowiński – skrzypce
New Market (2022)
Autor tekstu: Jędrek Janicki
Zwolennicy łaciny stwierdzą, że ardua prima via est. Nasi przyjaciele zza Nysy Łużyckiej zakrzykną za to, iż aller Anfang ist schwer. Wszystko to prawda, początki rzeczywiście bywają trudne. Bez wchodzenia w mniej lub bardziej barwne szczegóły z życia wzięte, stwierdzić można, że również pierwsze solowo-autorskie kroki pianisty Miłosza Bazarnika do najbardziej udanych nie należały. Jego debiutancka płyta Trip of a Lifetime niestety nużyła mdłą schematycznością. New Market z kolei, czyli druga solowa płyta w dorobku Bazarnika, to jednak milowy (albo i stumilowy nawet) krok naprzód!
Zespół Bazarnika to dość nietypowe jak na standardy jazzowe instrumentarium – obok lidera i sekcji rytmicznej (Marek Dufek – kontrabas oraz Łukasz Giergiel – perksuja) wybrzmiewają również dźwięki saksofonu tenorowego (Krzysztof Matejski) oraz gitary (Szymon Kozikowski). Jakby tego było mało, na New Market w roli gościa specjalnego pojawia się również znakomity skrzypek Stanisław Słowiński. Aranże poszczególnych kompozycji nie są jednak przeładowane, a ich odbiór pozostaje intuicyjny i bezproblemowy. Te przyjemne uczucia płynące z obcowania z New Market nie świadczą jednak zgoła o braku wyrafinowania nagrania – odrzućmy wszak jedną z najgroźniejszych pułapek muzycznej awangardy, która złośliwie szepcze do ucha, że słuchanie muzyki musi być zawsze emocjonalnie i intelektualnie wyniszczające. Nie musi! Posłuchajcie chociażby świetnego utworu New Market, w którym zrytmizowana zagrywka Bazarnika skontrowana jest nieco zaczepną partią saksofonu, który całemu nieco smoothowemu w wyrazie nagraniu nadaje niezbędną wręcz nutę drapieżności. Bardzo ciekawie wybrzmiewa również kompozycja Light Warrior, którą solówką wyjątkowej urody i czułości ubarwia Kozikowski. Eleanor Rigby, jeden z popisowych numerów spółki Lennon-McCartney, w interpretacji zespołu Bazarnika nabiera pewnego niepokojącego motorycznego nerwu, zarysowanego tylko w wersji oryginalnej. Muzycy do tego legendarnego już tematu muzyki popularnej podchodzą z szacunkiem, lecz bez cienia strachu zszargania dorobku boskich liverpoolczyków.
Kolejna to już płyta młodych polskich artystów (chociażby nagrania Anny Jopek, Agi Gruczek, Pawła Lisieckiego czy Tomasza Jagody), która pokazuje, że jazzu nie trzeba grać zawsze skrajnie awangardowo i wybuchowo. Elegancja, muzyczna świadomość i pewien minimalizm w doborze środków ekspresji nie czyni żadnej ujmy na jazzowym wizerunku. Ba!, wręcz niejednokrotnie taki sposób myślenia o jazzie może okazać się o wiele bardziej twórczy i owocny niż wieczna pogoń za eksperymentem, kończąca się niejednokrotnie nieudolnymi próbami wyważania dawno już otwartych drzwi. Naprawdę bardzo się cieszę, że tak utalentowany muzyk jak Miłosz Bazarnik po początkowych trudnościach w karierze solowej znajduje właściwą ścieżkę artystycznego rozwoju. Oby tak dalej!
Aleksandra Kutrzepa Quartet feat. Piotr Damasiewicz
Aleksandra Kutrzepa - violin, voice Bartłomiej Garczyński - guitar Michał Studniarek - bass Robert Kutrzepa - drums Piotr Damasiewicz - trumpet Daniela Drążkowska - vocal Anna Szreder - voice
Pustó Noc (2022)
Tekst: Szymon Stępnik
“Pusta noc” to niezwykły i wciąż żywy na Kaszubach obyczaj. Dotyczy on wigilii nocy przed pogrzebem zmarłego. Ludzie gromadzą się wtedy w jego domu, aby odmówić różaniec. Pozostają w nim aż do rana i śpiewają właściwe sobie pieśni. Najbardziej jednak intrygującym faktem jest to, że Aleksandra Kutrzepa Quartet wraz z Piotrem Damasiewiczem postanowili zinterpretować te pieśni w konwencji muzyki jazzowej.
Liderka zespołu jest absolwentką Akademii Muzycznej w Katowicach - Wydziału Jazzu i Muzyki Estradowej, w klasie skrzypiec dra Henryka Gembalskiego. Na tym też instrumencie gra na płycie Pustó Noc. Swoje solidne trzy grosze dorzucił też Piotr Damasiewicz - laureat nagrody Fryderyka w kategorii Jazzowy Debiut roku 2012 za album Hadrony, a także twórca takich dzieł, jak choćby „Alaman”, „Imprographic” czy „Mnemotaksja”. Oprócz nich występują również Bartłomiej Garczyński, Michał Studniarek, Robert Kutrzepa, Daniela Drążka oraz Anna Szreder. W ten sposób udało się stworzyć intrygujący skład, który podjął się tego niecodziennego projektu.
Pierwszy utwór “Już leżę śmiercią uśpiony” rozpoczyna się typowo folkową przyśpiewką, wprowadzającą w klimat koncepcji albumu. Później rozpoczyna się fenomenalne free jazzowe szaleństwo, potrafiące przeszyć na wskroś duszę człowieka i przejąć ładunkiem emocjonalnym. Utwór kończy się powtórzeniem początkowego motywu zagranym solo przez same skrzypce, co tworzy bardzo przyjemną i spójną klamrę.
Druga pozycja na płycie to już prawdziwy popis skrzypaczki. Choć zdaje się ona jak mantrę powtarzać główny motyw, to jednak pewne niuanse w grze i niesamowicie płynne stosowanie flażoletów, przejścia do wysokich rejestrów - wszystko tworzy niesamowity obraz potencjału drzemiącego w młodej artystce. To właśnie popisy techniczne zdają się być główną siłą nagrania.
Dopiero w “Barbaro święta, Perło Jezusowa” do głosu dochodzi gitara. Tym samym docenić należy, że instrumenty używane są w przemyślany sposób - ich użycie jest przemyślane i w żadnym wypadku chaotyczne. Po początkowym, nudnym niestety zawodzeniu melodycznym, słyszymy niesamowitą solówkę na skrzypcach. Co ciekawe, doświadczamy trochę swingu i również brawurowej gry trąbki Piotra Damasiewicza, który udowadnia tutaj, że w istocie jest jednym z najciekawszych trębaczy na polskim rynku jazzowym.
Trochę szkoda, że na albumie de facto nie ma za bardzo utworów, w której mogliby lśnić również pozostali instrumentaliści. Bartłomiej Garczyński miał co prawda solówkę w utworze “Odpocznij nasz bracie miły”, ale to zdecydowanie za mało i za krótko, jak na możliwości, które pokazał. Tak samo też jest z basem Michała Studniarka. Cóż, jest to płyta przede wszystkim trzech filarów: trąbki, skrzypiec i koncepcji kaszubskiej Pustej Nocy.
O ile rozwodzę się nad tymi dwiema pierwszymi (no, może mimo wszystko za mało jednak Piotra Damasiewicza), to mam uwagi co do podejścia do głównego konceptu płyty. Zdarzały się utwory pięknie łączące kaszubską ludowość z jazzem, jak choćby właśnie wspomniany tutaj wcześniej “Ja leżę śmiercią uśpiony”. Robi to wrażenie przy pierwszej, przy drugiej ścieżce. Później muzycy wpadają w ustalony przez siebie schemat, gdzie każda pozycja rozpoczyna się ludowym zaśpiewem i przechodzi do niezwiązanej z niczym free jazzowej improwizacji. Elementy kultury kaszubskiej najczęściej występują jedynie na początku danej piosenki. Szkoda, kaszubski folklor jest naprawdę ciekawy. Szkoda tylko, że pojawia się tak krótko.
Mam jeszcze pretensje co do jakości nagrań głosów ludzkich. Rozumiem, że mogę nie zrozumieć tekstu śpiewanego (nie jestem przecież biegły z gwary językowej), ale zdarzają się fragmenty mówione - zapewne dotyczące obyczaju Pustej Nocy. Niestety - są niesłyszalne, źle zarejestrowane i giną w miksie.
“Pusta Noc” w wykonaniu Aleksandra Kutrzepa Quartet wraz Piotrem Damasiewiczem to naprawdę bardzo ciekawe nagranie. Nie znam innego, które tak wyraźnie nawiązywałoby do muzyk pochodzącej z Kaszub. Ma swoje mankamenty, które wspomniałem w niniejszej recenzji, jednakże plusy znacząco przesłaniają te słabsze strony. Płyta jest niesamowicie oryginalna, a jej słuchanie sprawia ogromną przyjemność.
W chwilach, gdy chce się uciekać, lecz nie wiadomo dokąd, wsiadam w swojego Forda Mondeo (dumny rocznik ’98) i jadę tempem typowego cruisingu jedną z całkiem szerokich dróg technicznych, które odchodzą od ulicy Chocianowickiej. Akurat wzdłuż mojej ulubionej z tych dróg ostatnimi czasy niczym przysłowiowy grzyb po deszczu wypiętrzać się zaczęła pewna tajemnicza budowa, która w oku niezbyt wysokiej jakości obiektywu wygląda mniej więcej tak jak na zamieszczonym obok zdjęciu.
Co bardziej niecierpliwi już od paru sekund zastanawiają się pewnie po co w ogóle o swoich niezbyt wysublimowanych wojażach wypisuję na blogu jazzowym. Odpowiedź jest bardzo prosta, wszak płyta Triangle stworzona przez basistę Krzysztofa Majchrzaka, reżysera dźwięku Tadeusza Sudnika oraz wokalistkę Indię Czajkowską z tym właśnie obrazem nieodparcie mi się kojarzy…
Ta trójka wyjątkowych muzyków tworzy efemeryczny pejzaż dźwiękowy przepełniony elektroniką. W palecie barwnej tego obrazu brakuje tak naprawdę wyraźnej dominanty, gdyż nagranie to chętnie eksploruje rejony ambientowe, jazzowe, progrockowe, a niekiedy nawet noise’owe. W żadnej jednak mierze trio nie oferuje nam jakiejś tandetnej „zmoty” (posługując się językiem domorosłych mechaników samochodowych), lecz daje nam możliwość obcowania z subtelnym i starannie przemyślanym dziełem, które zachwyca po prostu swoją spójnością. I choć podróż z płytą Triangle jest bez wątpienia wciągająca, to jednak nastrój, który ona generuje do jednoznacznych absolutnie nie należy. Za każdym pokonywanym zakrętem zdaje się czaić jakaś tajemnica – niekoniecznie najmroczniejsza i najbardziej przerażająca, jednak na pewno piekielnie pociągająca…
A niechaj narody wżdy postronne znają, iż Polacy nie gęsi i swojego Billa Laswella mają! To oczywiście głupawe żarty, bo Triangle to dzieło świeże i oryginalne, a echa muzyki Potężnego Billa tylko w nim pobrzmiewają. Tak czy inaczej, Triangle zapewni Wam naprawdę nieziemskiego tripa – i to zupełnie legalnie!
Zespół Fantastic Swimmers jest awangardową grupą jazzową pochodzącą z Białorusi, której początki sięgają pierwszej połowy dekady XXI wieku. Główną siłą napędową jest Viktar Siamaška. To on właśnie założył zespół, a także wskazuje kierunek rozwoju niniejszego projektu. Rzadko możemy też usłyszeć go na żywo - głównie ze względu na trudność w dostępie do fortepianu na salach koncertowych, aczkolwiek styl wykonywanej muzyki bez wątpienia stanowi w tym przeszkodę. Znana jest bowiem historia młodego organizatora koncertu, który został zwolniony z pracy w Mińsku właśnie za zaproszenie na występ Fantastic Swimmers.
Wspomniałem o fortepianie, na którym gra lider Viktar Siamaška. Jak na jazz awangardowy, jest zaskakująco konserwatywny. Pamiętam, jak Chick Corea trącał struny fortepianu, niczym struny gitary. Widziałem Leszka Możdżera kładącego na fortepianłańcuch, dzięki czemu tworzył intrygujące brzmienie. Viktar w tym zakresie nie robi nic poza zwykłym wciskaniem klawiszy. Próżno oczywiście szukać melodycznych fraz i swingu.
Co ciekawe, dźwięk fortepianu stanowi jedynie tło do innych dziejących się na płycie rzeczy. Najjaśniejszym punktem jest wokal Gosi Zagajewskiej. Jej głos intryguje, a to jak długo potrafi trzymać jeden dźwięk (jak choćby w utworze Sea Buckthorn) jest wręcz fenomenalne. Bardzo łatwo popaść przecież w przesadę, przerost formy nad treścią w awangardzie. Gosia jednak znalazła pewien złoty środek we wszystkich utworach, przez co nadała płycie wyjątkowy charakter.
“Bonaventura” jest ze wszech miar mroczna. Pierwszy raz słuchałem jej podczas nocnej podróży samochodowej z Warszawy do Łodzi. Często czułem uczucie przerażenia, strachu, gdzie klimat przypomniał bardziej upiorną wersję “Zagubionej Autostrady” Davida Lyncha. Gdyby istniał nawiedzony dom, jestem pewien, że duchy słuchałyby właśnie tej płyty (no, a przynajmniej włączyłyby w celu straszenia zwiedzających). Samo słowo powiązane jest z włoskim, klasztornym imieniem męskim, oznaczającym “dobry los”.
Jasnym punktem nagrania jest również gra Piotra Dąbrowskiego. Nic dziwnego - to przecież znakomity perkusista, znany z uduchowionego grania. Jeżeli już się pojawia (bo niestety, nie zawsze jest słyszalny) kradnie cały show mocną, różnorodną grą na bębnach. Perkusja to dla niego instrument z krwi i kości, a nie zwykły wybijacz rytmu. Cały czas słychać, iż pomimo silnego nastawienia na improwizację, przyświeca mu jakiś większy, przemyślany plan. W fajny sposób wykorzystuje też “dzwonki”. Do czasu tego nagrania byłem pewien, że nadają się one jedynie do grania “Jingle Bells” na jasełkach. Piotr udowadnia jak świetne sprawdzają się w kreacji złowieszczego klimatu.
Pomimo obecności akordeonu, odnieść można wrażenie niewykorzystanego potencjału tego instrumentu. Rzadko przebija się w miksie, a swoje trzy grosze dorzuca właściwie tylko w utworze Bonaventura pt.1 oraz Bonaventura pt.3. W innych jest niemal niezauważalny. Wielka szkoda, iż tak rzadko używany instrument w muzyce jazzowej nie został potraktowany z nieco większą uwagą.
Płycie zarzucić można również brak większych zaskoczeń po dwóch pierwszych utworach. Wszelkie pomysły, choć ciekawe, zostają wyeksploatowane już na samym początku. Podobny problem występuje w kontekście budowania napięcia, gdyż poza Bonaventura pt.1 i Śmatkrople (A lot of drops) muzycy zdawali się nie mieć pojęcia, gdzie zaprowadzi ich dana improwizacja. Odniosłem wrażenie, że zbyt dużo było swobody, a czasem za mało kolejnych prób iteracji i spojrzenia na nagranie z innej perspektywy. Może to czas albo trudności w zgromadzeniu wszystkich razem są przyczyną takiego stanu rzeczy?
Bonaventura to zaiste intrygujący krążek. Charakteryzuje się wyjątkowo mrocznym klimatem, który jest przecież trudny do osiągnięcia - szczególnie w muzyce jazzowej. Jest to też wspaniały występ Gosi Zagajewskiej i Piotra Dąbrowskiego, którzy są tu niemal perfekcyjni. Docenić należy skromność lidera: nie wychodzi przed szereg ze swoim fortepianem i robi dużo miejsca dla innych muzyków. Niestety, całość nagrania nie jest pozbawiona wad, które są słyszalne już przy pierwszym odsłuchu. Pomimo tego, niewątpliwym jest, iż w tych artystach tkwi niesamowity potencjał. Mam nadzieję, że Fantastic Swimmers w niniejszym składzie spotkają się ponownie i dostarczą słuchaczom w przyszłości kolejnego intrygującego materiału.
Maciej Gołyźniak - perkusja Łukasz Damrych - piano, syntezatory, rhodes Robert Szydło - elektryczne i akustyczne gitary basowe Łukasz Korybalski - trabka i flugelhorn Ze specjalnym udziałem Zbigniewa Namysłowskiego – saksofon
Marianna (2022)
Tekst: Jędrek Janicki
Creatio ex nihilo – tak w filozofii i teologii określa się pogląd, podług którego Bóg stworzył świat z nicości. Być może na swój sposób właśnie do tego motywu myślenia nawiązywał acidrockowy zespół Wobble Jaggle Jiggle tytułem swojej płyty It Came From Nowhere (swoją drogą, naprawdę świetne nagranie). Z niczego, a w zasadzie znikąd, na scenie polskiego jazzu wziął się też perkusista Maciej Gołyźniak. Dokładniej mówiąc, wziął się on z „muzycznego niebytu” – przynajmniej tak wszelkiej maści jazzowi puryści określiliby współpracę z takimi artystami jak Natalia Nykiel czy zespołem Sorry Boys. A bleeeh, fujka, muzyka POP w poważnym świecie JAZZU, no jak tak można! A no można, a co gorsza dla tych „znawców” jazzu, trio dowodzone przez tego perkusistę nagrało już drugą bardzo dobrą płytę.
Trio Macieja Gołyźniaka w świecie jazzu zadebiutowało płytą The Orchid wydaną w ramach legendarnej (i dawnymi czasy dbającej o poziom) serii Polish Jazz. Już w 2020 roku zespół tworzony obok lidera-perkusisty przez pianistę Łukasza Damrycha, basistę Roberta Szydło i wspomagany przez trębacza Łukasza Korybalskiego zaprezentował bardzo świeże, nieortodoksyjne i wyraziste podejście do materii jazzowej. Marianna, bo tak nazywa się druga płyta w dorobku trio, podąża tropami wyznaczonymi przez swoją poprzedniczkę. Dźwięki otwierającej płytę kompozycji Mr. KLX zaskakują potężnym jak na jazzowe standardy brzmieniem perkusji! Gołyźniak jasno daje do zrozumienia kto tu rządzi, jego pełna dynamiki gra niepozbawiona jest jednak napięcia, które towarzyszy całemu nagraniu. Natężenie i intensywność albumu przypomina mi dokonania legendarnego Arta Blakeya, który choć poruszał się w obrębie zgoła innej stylistyki, to swojego ukochanego instrumentu jednak również absolutnie nie oszczędzał. Druga kompozycja Stand Still My Dear to bardzo nowoczesny utwór nawiązujący do osiągnięć duetu Skalpel. Świetnie przemyślane są solówki Korybalskiego i Damrycha, a gęsty beat niczym brakujący element dopełniłby pejzażu jakiegoś modnego i eleganckiego miejsca – nigdy w takowym nie byłem, ale dźwiękowo tak je sobie wyobrażam. Dużą wartość nagrania stanowi również druga część płyty, w której zespół wszelkim niedowiarkom (w tej grupie, przyznaję bez bicia, też się znajdowałem) pokazuje jak pięknie potrafi zwolnić i zredukować nieco wytworzone natężenie dźwiękowe. Najpiękniej wybrzmiewa to w kończącej płytę kompozycji I Miss You Grandma. Hipnotyzuje ona swoją prostotą, szczerością i krystalicznie wręcz czystym brzmieniem poszczególnych instrumentów. Trio osiągnęło rzecz najtrudniejszą z trudnych – bez patetycznych środków i bez popadania w drażniącą tandetę panowie odmalowali pełen krajobraz tęsknoty za ukochaną i najfajniejszą osobą na świecie. No i świetnie, po prostu się wzruszyłem i jak tu skończyć recenzję…?
Na kłopoty (ze skończeniem tekstu)… Bednarski! A w zasadzie chciałem napisać – Namysłowski! I choć nie znoszę wszelkich nawiązań do argumentu z autorytetu, to jednak jestem pewien, że Zbigniew Namysłowski po prostu błądzić nie może. Skoro ten wybitny muzyk zdecydował się zagrać właśnie z tym zespołem (gościnnie wystąpił on we wspomnianym już utworze Mr. KLX), to znaczy, że w trio Macieja Gołyźniaka musi być coś wyjątkowego. Nie słuchajcie wszystkich jazzowych purystów dąsających się na nie-jazzowych muzyków grających jazz. To Namysłowski ma rację, bo Marianna to powiew jakości i prawdziwej świeżości w polskim jazzie. Gratulacje!
Czołem należy bić przed tymi pasjonatami muzyki w naszym kraju, którzy zakładają - w większości miniaturowe - wydawnictwa muzyczne. Dzięki ich wytrwałości, zaradności i często wyśmienitemu gustowi muzycznemu muzycy mogą wydawać albumy na w miarę przyzwoitym poziomie edytorskim, słuchacze mają zapewniony dostęp do nowości, a krytycy... ofiary, na których mogą żerować. Wśród najlepszych wydawnictw tego typu w Polsce takich jak Not Two, For Tune, Soliton, Kilogram Records, Multikuti Project, Bocian Records, Fundacja Słuchaj, GAD Records, Requiem Records i wielu innych, miejsce poczesne należy się wydawnictwu Antenna Non Grata.
Profil wydawnictwa bardzo dobrze charakteryzuje zdanie z jego fejsbukowej strony: "Słuchamy płyt i kaset. Lubimy szumy radiowe ściągane z komosu przy pomocy anten". Uczciwie mówiąc niewiele ma to wspólnego z jazzem, poza duchem wolności i spontaniczności, który przenika właściwie każdą wydawaną przez nich płytę. Gatunkowo to zatem elektroakustyka: dźwięki generowane głównie elektronicznie, często z wykorzystaniem elektronicznie bądź elektrycznie modyfikowanych instrumentów czy przedmiotów, nieraz z towarzyszeniem ludzkiego głosu, ale użytego raczej w sposób nieortodoksyjny lub także jakoś przetworzonego. Aby słuchać takiej muzyki trzeba lubić polowanie na niespotykane dźwięki, zachwycać się świeżością nieodkrytych jeszcze harmonii, nastrojów i... innych planet, z odległych galaktyk. Jeśli Wasze serce zabiło żywiej przy tym opisie to chciałbym Wam przedstawić kilka nowości z oferty tego wydawnictwa, które mogą Was zainteresować.
Gawlas & Mazurowski - Binary Horizons (2022)
Krzysztof Gawlas – modular hybrid synthesizer
Dariusz Mazurowski – modular and hardwired analog / hybrid synthesizers, effects
To spotkanie dwóch doświadczonych improwiztarów-techników o wyraźnie ukształtowanych osobowościach. Płyta rozkręca się wolno, ale z każdym utworem nabiera energii. Druga cześć płyty brzmi już wyśmienicie, a może to kwestia wejścia słuchacza w ten język. W każdym razie muzyka uruchomiła moje emocje i ciąg myśli, wyobrażeń nią wywołanych układał się sam w narrację. Przez chwilę czułem się jak astronauta mknący w wielkim, niesłychanie złożonym i rozbrzmiewającym muzyką statku kosmicznym, w głąb jeszcze nieodkrytych galatyk. Niczym nieograniczona przestrzeń kosmiczna, żyjąca swoim własnym życiem technika i moja świadomość tworzyły jeden wibrujący instrument. Ciekawe doświadczenie!
GRÜM – Zeroes On The Loose (2022)
Jacek Chmiel - elektronika, cytra Lara Süss - głos, sampler Thomas Rohrer - rabeca, saksofon, obiekty Christian Moser - çümbüş, elektronika
Tytuł kolejnej płyty nawiązuje do słynnego wiersza Wisławy Szymborskiej "Możliwości", a w jej nagraniu wzięła udział trójka muzyków niemieckich: Lara Suss, Thomas Rohrer, Christian Moser i "nasz" Jacek Chmiel. Ta muzyka jest bardziej statyczna, więcej operuje ciszą, mniej się tu dzieje, mniej jest opowieści - przynajmniej dla mnie - a więcej medytacyjnego zgłębiania dźwięków, tonacji, harmonii lub jej braku. Wymaga więcej zaangażowania od słuchacza i przypominała mi trochę tkwiącą gdzieś w kosmosie czarną dziurę, przyciągającą z ogromną siłą, a jednocześnie budzącą obawę.
Lara Süß - Unterwasser (2022)
Lara Süß – Voice, Objects Recording Mix/Master – Jacek Chmiel
Na poprzednim krążku duże moje zaciekawienie wywołała niemiecka wokalistka Lara Suss. Tytuł jej solowego krążka to z jednej strony nawiązanie do zagubionej w niemieckim Czarnym Lesie miejscowości, z której - odwrotnie niż w przypadku Rzymu - "wszystkie drogi prowadzą donikąd". Ale Unterwasser można też rozumieć jako "podwodny" i rzeczywiście woda, związane z nią dźwięki, jak i wspólna jej i dźwiękom, natura falowa, przenikają całe nagranie. Ta muzyka jest niczym nie skrępowanym poszukiwaniem wcześniej nieodkrytych dźwięków, ale jednocześnie przyciąga zróżnicowaniem, jest spójna, charyzmatyczna i tyleż zachęca do co dobrze się broni nawet przy wielokrotnych odsłuchach.
Emiter - Five tracks from a single source (2022)
Marcin Dymiter to najlepiej mi znany muzyk w tym gronie, którego projekty opisywaliśmy już na tym blogu: link. Ta płyta nie rozczarowuje wielbicieli jego talentu, do których należy też piszący te słowa. Unikalną właściwością jego muzyki jest umiejętność znajdowania rytmu w bardzo nieoczywistych kombinacjach dźwięków. Trudno tu mówić o jakichkolwiek ortodoksyjnych czy nieortodoksyjnych podziałach, a raczej o malowaniu przestrzeni za pomocą pewnych czasowych uskoków. Brzmi enigmatycznie i to jest w tym najpiękniejsze. Powtarzające się wrażenie z odsłuchu tej muzyki to wyprawa w odległy kosmos, wizyta na tajemniczej planecie i odkrycie zagadki, która jest jakąś formą pozaziemskiego życia albo i nie. Napięcie związane ze świeżością jezyka stworzonego przez emitera i z naszego spotkania z własnymi schematami odbioru muzyki, sprawia że obcowanie z tą komunikacją pozostawia niezatarte wrażenie.
Jakub Wosik - double bass/violin Oskar Tomala - guitar/carnet Mateusz Żydek - trumpet Alan Kapołka - drums
Ziemia Dniem (2022)
Autor tekstu: Szymon Stępnik
Są takie sytuacje, iż spóźniając się na ten jeden autobus, zaklinamy rzeczywistość i nienawidzimy całego świata. Stojąc na zimnym, nieprzyjemnie pachnącym przystanku, myślimy, że dziś już nic dobrego nie może nas spotkać. Tymczasem dosiada się osoba, która pojawia się niemal znikąd. Z każdą kolejną chwilą intryguje, wzbudza zainteresowanie, aż w przypływie emocji w końcu mówimy: zakochałem się!
Podobnie miałem z płytą “Ziemia Dniem” zespołu Ziemia.
Zespół ten wziął się znikąd i jest niemal debiutantem na jazzowym rynku (nagrali wcześniej album “Catastropha”, jednakże był to bardziej home recording). Założyć można, iż liderami są Oskar Tomala i Jakub Wosik, którzy to razem odpowiadają za wszystkie kompozycje znajdujące się na nagraniu. O ile Oskar jest dla mnie zupełnym odkryciem, to Jakuba Wosika znamy już choćby z całkiem udanej płyty “New Animals” zespołu Trio_io, gdzie udowodnił już swoje niezwykłe wyczucie do awangardy muzycznej.
Można odnaleźć jedynie szczyptę informacji o grupie Ziemia. Ich strona na Bandcampie sugeruje, że zespół pochodzi z Katowic oraz rzuca niejako światło na to, jak rozumieją oni swoją nazwę: “Przez ziemię rozumieją się w szczególności te ciała suche w wodzie się rozchodzące, jak n.p. ta jest, na której siejemy. Ziemia, dawniej za żywioł poczytywana. "Ktokolwiek w niebo patrzy a po ziemi chodzi nie masz dziwu, że często łbem w kamień ugodzi”, “Dobra ziemia nasienia nie traci, ale z pożytkiem wraca”. Wydaje się, że niejako chcą dać słuchaczom wskazówki do obcowania z albumem - dopiero wsłuchanie się w niego spowoduje, że zacznie dawać owoce, a zatopienie w jego strukturze, że kompletnie zapomnimy o rzeczywistości. Ale czy rzeczywiście tak jest?
Krążek “Ziemia Dniem” chyba najłatwiej wpisać w nurt free jazzu. Dominuje typowy dla tego podgatunku pozorny chaos, którego sens wyłania się dopiero po poświęceniu mu sporej uwagi. To nie jest łatwa płyta. Tak jak sugerowało wspomniane wyżej przysłowie, dopiero po jakimś czasie skupienia wyłania się pełen obraz tego, co chcieli przekazać członkowie Ziemi. Kiedy już zaprzyjaźnimy się i wpuścimy ich twórczość do serca, otrzymamy płytę nieprzeciętną.
To co najmocniej wyróżnia ją wśród pozostałej awangardy jazzowej, jest jej paradoksalna przystępność. Wiele fragmentów jest zaskakująco melodycznych, gdzie przynajmniej jeden instrument gra proste, niewychodzące poza typową skalę fragmenty. O ile pozostali członkowie szaleją, oddając się w wir awangardy, ten jeden muzyk trzyma w ryzach całą strukturę piosenki. Swoją drogą, czy właśnie tak nie działa nasza planeta? Gdzie przede wszystkim widzimy jej zewnętrzne piękno, nie doceniając trochę tego, jakie to skomplikowane procesy dzieją się pod jej fasadą?
Najbardziej wyróżniają się dwa instrumenty. Pierwszym jest trąbka, która kiedy tylko może, przemyca sporą dawkę humoru. Wystarczy wspomnieć utwór “Smutne kroczki”, który zawiera w sobie motyw z nieudanego gagu. Takie smaczki zresztą słychać, mniej lub bardziej, w każdym z utworów. Przełamuje to poważną, monumentalną atmosferę całości. Perkusja również robi robotę - nie brzmi jak typowe jej użycie w jazzie. Alan Kapołka dużo używa tu werbla, często trzymając dość regularny rytm, co przypomina czasami bardziej ścieżkę utworu rockowego, niż jazzowego. Taka energiczność jednakże znakomicie współgra z całością.
Trochę mniej słyszalny jest kontrabas. Owszem, brzmi bardzo fajnie w momentach rozpoczynających i kończących utwory, ale trochę ginie w miksie, gdy grają inne instrumenty. Gitara Oskara Tomali zdaje się być z kolei niewykorzystanym potencjałem. Ma swoje momenty, szczególnie w utworze Faaf, gdzie gra nieziemskim, wpadającym w ucho riffem, ale innymi miejscami brzmi zbyt pospolicie i schematycznie.
Właśnie, schemat. Zastanawiałem się, co nie pasowało mi w tym albumie. Jak na free jazz, zbyt dużo jest przewidywalności i prostoty ścieżek, którymi wędrują poszczególne utwory. Po którymś przesłuchaniu z rzędu, dostrzec można, niestety, pewną archetypiczność wywodzącą się z teorii muzyki. Od free jazzu oczekuję jej przełamania, a nie podążania wydeptanymi wcześniej szlakami. Bądź co bądź, ta prostota stanowi też o wyjątkowości tego albumu. W związku z tym, że zawsze przynajmniej jeden instrument nie wychodzi poza schemat, longplayu słucha się przyjemnie już od pierwszych chwil. Przykład? Większość utworów kończy się klamrą, mając przydługi początek, który powraca na sam koniec. Po pewnym czasie, zaczyna to irytować, ale przyznaję, że przygotowując się do tej recenzji, przesłuchałem album co najmniej dziesięć razy.
Marcin Pater Trio & Leszek Możdżer feat. Jakub Mizeracki
Marcin Pater – wibrafon Leszek Możdżer – fortepian Jakub Mizeracki – gitara elektryczna ( 1,7,10) Mateusz Szewczyk – gitara basowa/kontrabas Adam Wajdzik – perkusja
Kompozycje i aranżacja Marcin Pater
In Between (2022)
Wydawnictwo: BITTT 2022
Tekst: Paweł Ziemba
W latach trzydziestych minionego stulecia, sygnałem identyfikującym stację NBC były trzy dźwięki (G-E-C) zagrane na wibrafonie. Legenda głosi, iż pewnego razu gościem stacji był perkusista orkiestry Luisa Armstronga - Lionel Hampton. Po zakończonym występie muzyk postanowił pobawić się stojącym w studio wibrafonem. Zainspirowany brzmieniem i możliwościami instrumentu wykorzystał go podczas jednej z sesji nagraniowych.
Wykonana przez orkiestrę Armstronga w 1930 roku wersja "Memories of You" jest pierwszym znanym utworem jazzowym, w którym został użyty wibrafon.
Instrument ten jest nieporęczny jak kontrabas, nie ma seksapilu jak saksofon tenorowy, a jednak z uwagi na swój charakterystyczny, magiczny dźwięk, wprowadza wiele muzycznego „powietrza” i przez wielu słuchaczy jest bardzo lubiany.
W historii polskiego jazzu wibrafon ma swoje silne, stabilne miejsce. Fakt, że jest wykorzystywany przez muzyków młodego pokolenia jeszcze bardziej cieszy.
Marcin Pater… wibrafonista, perkusista, kompozytor. Absolwent wydziału jazzu Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach w klasie wibrafonu prowadzonej przez Prof. Bernarda Maseli. Laureat wielu konkursów krajowych i międzynarodowych. Silny i uznany głos młodego pokolenia polskiej sceny jazzowej. Dzwonkowy ton jego wibrafonu przywołuje na myśl brzmienie Bobby Hutchersona czy też bardziej znanego młodemu pokoleniu Joel Rosa.
„In Between” to druga autorska płyta tria wibrafonisty Marcina Patera. Trio od sześciu lat tworzą: grający na gitarze basowej oraz kontrabasie Mateusz Szewczyk i perkusista Adam Wajdzik. Tym razem do współpracy zaproszeni zostali: Leszek Możdżer - ikona polskiej pianistyki jazzowej oraz gitarzysta - Jakub Mizeracki (pojawia się w trzech utworach). Album jest ciekawą, nowatorską, zaskakującą propozycją. Mimo dużej pojemności, nie sprawia wrażenia przeładowanego muzycznymi pomysłami.
Choć krążek jest firmowany przez Marcina Patera i Leszka Możdżera, „In Between” jest płytą zespołową. Obaj Panowie, mimo różniącego ich wieku, a tym samym - doświadczenia muzycznego, stworzyli uzupełniający się, dojrzały duet liderów. Doskonale czują i rozumieją jak ogromne znaczenie dla jakości muzyki ma postrzeganie grupy jako jednego dynamicznie funkcjonującego organizmu.
Nie ma żadnych wątpliwości, że Patera jest mistrzem wibrafonu, potrafiącym wydobyć z instrumentu zarówno melodyjne frazy jak i perkusyjne efekty. Odbiorca bez problemu zwizualizuje dźwięk emanujący z jego instrumentu, gdy pracuje nad zmieniającymi się harmoniami.
Mistrz Leszek Możdżer… jak zwykle nie zawodzi. Z ogromną łatwością włącza się w zaproponowaną formę utworów, prowadząc słuchacza przez muzyczny świat obrazów. Frazy są ciekawe, pełne „możdżerowskiego” liryzmu i znakomicie uzupełniają wartość albumu. Umiejętne konstruowanie melodyjnych improwizacji oraz subtelne wprowadzanie klasycznych brzmień, nadaje płycie szlachetności.
Połączenie młodości i żywiołowości Patera z doświadczeniem i opanowaniem Możdżera sprawia, że zaproponowana na krążku muzyka jest nieprzewidywalna; obaj Panowie mają coś ciekawego i nietuzinkowego do „powiedzenia”.
Na krążku znajduje się 10 bardzo różnych w swoim klimacie utworów muzycznych. Wspólnym mianownikiem jest prosta melodia i rytm. „In Between” to muzyczna podróż, pełna niespodzianek i emocji. Na płycie odnajdujemy silnie brzmiące elementy współczesnego jazzu, jazz-rocka jak i Fusion.
Otwierający płytę utwór „Outcast” to doskonałe wprowadzenie w zaproponowany przez Patera kontekst muzyczny. Rozpędzający się niczym lokomotywa, zagrany unisono w różnych konfiguracjach instrumentalnych prosty temat, jest bazą wyjściową do dalszej zabawy dźwiękiem dla całego zespołu. Odważne brzmienie wibrafonu przygotowuje fundament dla zdecydowanej, pełnej rockowych emocji solowej gry gitary Mizerackiego. Całość brzmi nowocześnie, dynamicznie, ale jest zarazem delikatna i subtelna.
„Mortal” jest jak „małżeńska kłótnia”. Rozbudowana harmonia, powielany temat grany naprzemiennie i unisono, dynamiczne improwizacje Możdżera oraz Patera przeplatają się we wspólnym tańcu. Te wymiany nadają muzyce cykliczną jakość, przypływ i odpływ, które sprawiają, że rzeczy unoszą się tuż nad powierzchnią. Luźne bity Adama Wajdzika w skomplikowanych sygnaturach czasowych oraz rezonująca linia basu Mateusza Szewczyka odgrywają niemałą rolę, wzmacniają ale też dopełniają wrażenia.
Ciekawą propozycją jest „All Around”. To niespełna 5 minutowy utwór z mocnymi jazz-rockowymi akcentami. Początkowo subtelnie brzmi improwizacja kontrabasu wsparta delikatnym brzmieniem wibrafonu, który pozostaje gdzieś daleko, w przestrzeni, w tyle. Fortepian jest bardziej zdecydowany aż do momentu, gdy wkracza perkusja. Najpierw nieśmiało, małymi wybuchami muzycznej ekspresji, później zdecydowanie mocniej, aby ostatecznie, wykorzystując cały zakres brzmieniowych i rytmicznych możliwości bębnów, przygotować „grunt” dla dwójki liderów. Obaj Panowie wypełniają muzyczną przestrzeń, dając sobie wzajemnie wsparcie w krajobrazie dźwięków. Kolorowe pasaże fortepianu krzyżują się z mocnymi, ekspresyjnie granymi liniami wibrafonu. Splatają się, aby później wspólnie eksplodować.
„Choices” to zamykająca płytę ballada. Rozpoczyna się bardzo spokojnie. Temat zagrany przez Szewczyka na kontrabasie zostaje przejęty przez łagodnie brzmiącą gitarę Mizerackiego. Pojawiające się majestatyczne przebiegi fortepianu i wibrafonu stają się fundamentem dla jazz-rockowej improwizacji Mizerackiego na gitarze, aby na koniec całość dopełniły subtelnie brzmiące dźwięki wibrafonu…
Muzyka zawarta na płycie, to przede wszystkim autorska twórczość lidera, który swoje inspiracje czerpie z wielu gatunków muzycznych: od rocka do współczesnego jazzu. Trio Patera z uwagi na swój skład (wibrafon, gitara basowa, perkusja) oraz muzyczne inspiracje nadaje zespołowi wyjątkowe brzmienie. Pomimo spodziewanego dynamicznego, mocno ekspresyjnego grania, album z uwagi na niezwykły skład muzyków, prezentuje szereg nowych możliwości stylistycznych i brzmieniowych.
Patera jest zdolnym, ciekawym kompozytorem. Nie jest obciążony rolą akompaniatora. Jego solówki są sugestywne, przemyślane, urywające się w szczytowym momencie, aby wytworzyć dalsze napięcie. Każda nuta jest ważna i utrzymuje uwagę słuchaczy.
„In Beween” to ciekawa i obiecująca propozycja. Cieszy fakt, że wszyscy Panowie, bez względu na posiadane doświadczenie, potrafią z szacunkiem do indywidualnych upodobań znaleźć wspólny „język” muzycznej koegzystencji i wzajemnie się inspirować.
Dodatkowym elementem, wymagającym uwagi i uznania, jest jakość techniczna realizacji nagrań. Całość płyty została nagrana w Sali Koncertowej Nowa Miodowa - Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych Nr 1 w Warszawie.
Nagrania zrealizował Tadeusz Mieczkowski.
Bardzo ciekawy, nowoczesny, projekt okładki przygotowała Kasia Stańczyk – uznana graficzka polskiej sceny jazzowej.
Płyta jest pełna kunsztu i muzycznych niespodzianek – zapraszam do ich odkrywania.
Maciej Kocin Kociński - saksofony, EWI, elektronika Andrzej Święs - kontrabas, gitara basowa Krzysztof Szmańda - perkusja Gościnnie Antonina Kocińska - Nord piano, śpiew
14 Short Stories (2022)
Wydawnictwo: Allegro Records
Autor: Jędrek Janicki
Całkiem niedawno i zupełnie nie wiem skąd w ręce wpadł mi artykuł dotyczący skutecznych (przynajmniej zdaniem autora) metod nawiązywania i utrzymywania relacji romantycznych. Według twórcy tychże mądrości jedną z najważniejszych technik na tym polu jest metoda push and pull – przyciągania i odpychania. I choć skromnym moim zdaniem w kwestiach relacji są to raczej szkodliwe dyrdymały, to jednak w przestrzeni sztuki takie myślenie może mieć swoje głębokie uzasadnienie. Wszak już sama Susan Sontag wyraźnie pisała, że sztuka to rodzaj uwodzenia i potrzebujemy raczej erotyki sztuki, niż jej coraz to staranniejszych interpretacji.
O push and pull w świecie muzyki mówić można nie tylko ze względu na tak właśnie zatytułowany hit kanadyjskich altrockowców z July Talk (ależ to jest świetna piosenka swoją drogą!), lecz również ze względu na najnowsza płytę trio Macieja Kocina Kocińskiego. 14 Short Stories, bo tak właśnie owo nagranie się nazywa, to druga płyta w dorobku tego właśnie zespołu, który obok szefa-saksofonisty tworzony jest przez kontrabasistę (grającego jednak również sporo na gitarze basowej) Andrzeja Święsa oraz perkusistę Krzysztofa Szmańdę. Już swoim debiutanckim albumem Proverbs 3:5 trio wytyczyło sobie ambitną ścieżkę artystyczną, którą muzycy wspólnie i w porozumieniu konsekwentnie podążają. Najbardziej wyrazistym elementem ich stylu są doskonale wyważone proporcje pomiędzy różnymi składowymi tworzącymi kompozycję. Z jednej strony jest to soczysta saksofonowa fraza, której tak samo blisko do hardbopowych zagrywek, jak i wygibasów Shabaki Hutchingsa, a z drugiej pewne „rozmycie” struktur muzycznych w przełamaniu rytmów i intencjonalnym „gubieniu” melodii – przyciąganie bardziej przystępnymi elementami i pozorne odpychanie tymi o wiele mniej oczywistymi, jednym słowem taktyka push and pull w jazzowej odsłonie. Niewątpliwym walorem płyty, którego pełniejsze rozwinięcie dałoby moim zdaniem jeszcze ciekawsze efekty jest zastosowanie przez trio elektroniki, która nagraniu nadaje nie tyle przestrzeni, co raczej pewnego nieokreślonego, lekko niepokojącego powabu.
Panie Kocin, jak Pan mi tą płytą zaimponowałeś! Po raz kolejny okazuje się, że klasyczne jazzowe trio (saksofon plus sekcja rytmiczna), choć głębią tradycji swoją sięga aż do czasów Lee Konitza i Sonny’ego Rollinsa, to nic nie traci jednak ze swojej świeżości. Ten niezwykle wymagający dla muzyków format grania wydobywa z tych co zdolniejszych muzyków niebywałe wręcz pokłady kreatywności. A że trio Kocina Kocińskiego tworzą muzycy talentem grzeszący na lewo i prawo, to nic dziwnego, że 14 Short Stories to płyta wyjątkowo dobra!
"Płyty, które w 2022 roku zwróciły moją uwagę i pozwalają odnosić wrażenie, iż mimo faktu, że mamy tylko 7 dźwięków, muzyka nadal może być ciekawa, inspirująca i odkrywcza."
Paweł Ziemba
W kategorii: „Płyta Roku”
„Triangle” – Tadeusz Sudnik / Krzysztof Majchrzak / India Czajkowska
Ciekawe podejście do kompozycji i dźwięku. Kreatywne wykorzystanie elektroniki w procesie tworzenia muzyki wsparte nieograniczoną wyobraźnią i wrażliwością całej trójki twórców. Utwory zawarte na płycie to udana próbna łączenia wielu stylów muzycznych, emocji, nastrojów w jeden obraz – muzycznego wszechświata.
„Strange Vacation” – Wojciech Staroniewicz
Wojciech Staroniewicz nie zawodzi artystycznie, wraz z zespołem prezentuje solidną porcję wyjątkowo pięknego jazzu brzmiącego świeżo i zagranego na najwyższym poziomie.
Kompozycyjnie płyta przepełniona jest ciekawymi harmonicznymi rozwiązaniami, cudownym akustycznym brzmieniem i niezakłóconą ekwilibrystyką nowoczesnego jazzu, grą liderów.
„Tomasz Dąbrowski & The Individual Beings”
Dla mnie to szczególna płyta, osadzona w jakże dobrze wyczuwalnych klimatach muzyki Tomasza Stańki. Natomiast jest to z całą pewnością jazz XXI wieku, doskonale łączący akustyczną czystość dźwięku z elektroniką, która na szczęście, użyta jest w bardzo oszczędnej formie. Mimo naturalnych skojarzeń z twórczością Tomasza Stańko, Tomasz Dąbrowski ma swój własny pomysł na muzykę i wypracował swoje własne brzmienie, co czyni ten album tym bardziej ciekawym i odkrywczym.
„Masovian Mantra” - Michał Barański
Michał Barański jest muzykiem znanym, ale do tej pory nie miał okazji a może i czasu, aby zrealizować swój własny projekt. Masovian Mantra to ciekawa i pełna energii płyta, sprawnie łącząca elementy motywów ludowych muzyki z Mazowsza z trudnymi elementami muzyki hinduskiej. Album jest świetnie zrealizowany. Został wydany przez Polskie Nagrania w serii Polish Jazz.
„Earth” – Wojciech Jachna Squad
Kolejna płyta Wojciech Jachna Squad i moim skromnym zdaniem, ciekawsza. Zawartość płyty to kompozycje wszystkich członków zespołu, co wskazuje na kolektywne podejście Jachny do tworzenia muzyki. Kompozycje są ciekawe, zróżnicowane pod względem stylu oraz klimatu muzycznego. Bogate brzmienie zapewnia szerokie instrumentarium. Na płycie usłyszymy sporo brzmieniowych kontrastów, wynikających z zastosowania elektroniki.
W kategorii: Debiut roku
„A Wide Spectrum” – Big Band Śląski
Płyta jest dla mnie miłym zaskoczeniem.
Koneserzy jazzu, szukający mocnego akustycznego brzmienia. Miłośnicy harmonii i orkiestracji, powinni znaleźć wiele powodów do radości słuchając nagrań Big Bandu Śląskiego.
Muzyka zawarta na płycie brzmi świeżo i nowocześnie. Ogromny ładunek energii jaki wybrzmiewa w każdym z utworów, jest dowodem ogromnej radości oraz kunsztu technicznego wszystkich muzyków. Big Band Śląski, używając języka fanów motoryzacji, strzela na wszystkie cylindry. Słucha się tego bardzo przyjemnie.
„Mibokoch” – Midera & Kowalik Quartet
Miałem ogromną przyjemność słuchania nagrań zarejestrowanych na płycie. Podoba mi się się muzyczny spokój przebijający się we wszystkich nagraniach. Czystość narracji, szacunek do melodii i rytmu, pozwalają słuchaczowi wejść w ten muzyczny „flow” wytworzony przez kwartet. Świetna gra sekcji rytmicznej oraz znakomita współpraca i zrozumienie dwójki liderów Malina Midera (fortepian) i Szymon Kowalik (skasofon tenorowy). Ciekawe kompozycje potwierdzają duże autorskie możliwości wyżej wspomnianej dwójki muzyków. Klasyczny kwartet jazzowy ze sporym potencjałem na przyszłość.
W kategorii: Artysta / Zespół
Krzysztof Majchrzak głównie za ciekawe i wyjątkowe dwa projekty muzyczne. Wspomniany wcześniej „Triangle” oraz „432 Hz”
W kategorii: Płyta z Archiwum
„Krzysztof Komeda Quintet "Live In Praha 1964"
O Komedzie i jego muzyce można by wiele pisać. Zapewne są osoby, które chętnie od Komedy „odpoczną”, ale faktem jest, że te archiwalne nagrania, które zostały po raz pierwszy wydane po prawie 60 latach robią wrażenie. Zapis muzyczny jest zaskakująco dobrej jakości a sama muzyka grana przez Kwintet Komedy jest bez względu na czas jej powstania zawsze inspirująca.
W kategorii: Nagroda Specjalna
Seria Polish Jazz
Polskie Nagrania/Warner Music Polska
Patrząc wstecz należałoby powiedzieć, że nagranie albumu dla serii „Polish Jazz” było potwierdzeniem uznania i pozycji muzycznej na rynku. Dostępne jedynie dla najlepszych. Dziś seria Polish Jazz staje się platformą do promocji młodych, ciekawych i dobrze zapowiadających się muzyków polskiej sceny jazzowej. Brawo za otwartość w działaniu i poczucie misji tak istotne w odniesieniu do całej serii Polish Jazz.
W kategorii: Rozczarowanie muzyczne
Doświadczenie mi podpowiada, że każda muza jest dobra, tylko nie każdy moment do jej słuchania jest odpowiedni. Na szczęście staram się patrzeć na pozytywne strony bycia odbiorcą muzyki, więc słucham tego co mi daje przyjemność, a słabsze dni jak w sporcie trafiają się każdemu.
Pawła wraz z zespołem redaktorów Polish Jazz Blog możecie też posłuchać na podcaście z naszym wspólnym redakcyjnym podusmowaniem roku 2022 na Polish Jazz Blog:
To był szczególny rok dla piszącego te słowa. Uświadomił mi on, że jest parę rzeczy, które człowiek może zrobić tylko i wyłącznie sam, w tym ta, o której wspominał Hans Fallada. Na szczęście jedną z nich okazała się też muzyka. Wypełniona uważnością, ciszą, poza czasem, grana solo, okazała się nicią Ariadny, promieniem słońca strzelającym z camera obscura i na powrót łączącym ze światem. Stąd kilka słów wdzięczności przede wszystkim do artystów, do wspaniałych kolegów z którymi graliśmy razem w tym roku (Piotrek, Jędrek, Szymon, Mateusz, Paweł, Dominik - dziękuję!) i do czytelników, którzy znaleźli chwilę by zrobić parę kroków po śladach naszej wolności, aby potem iść dalej własną ścieżką.
Best solo albums:
Szymon Mika - "Attemps" Nikt tak czule nie pieścił ciszy strunami gitary w tym roku.
Szymon Mika jest także w moim odczuciu Muzykiem Roku o czym niech świadczą wybitne nagrania jakich w ostatnim czasie dokonał z Piotrem Wyleżołem "Loud Silence", Agą Zaryan "Sara", Yumi Ito "Ekual" czy Markiem Pospieszalskim "Polish Composers...".
Maciej Staniecki - "Spirals" Za chłodne szaleństwo odległych o miliardy lat galaktyk.
Krzysztof Majchrzak - "432 Hz" Za dźwięki budzące innych z pewności bycia sobą w bardzo, ale to bardzo czuły sposób.
Maciej Tubis - "Komeda Reflections" Za udowodnienie, że można zagrać muzykę Komedy jakby się ją słyszało po raz pierwszy w życiu.
Ksawery Wójciński -"Tower of Pressure" Za struny kontrabasu wibrujące z patosem strun Wszechświata.
Franciszek Raczkowski - Klood (2022) Świat wokół stracił swój strój, a my też często tylko udajemy że wszystko OK jest. Muzyka Debussy'ego na rozstrojonym fortepianie pozwoliła mi nawet w tych 622 upadkach dostrzec piękno.
Odkrycie roku mainstream jazz: Maciej Gołyźniak Trio - "Marianna" Za żarliwą pasję dzięki której przypomniał nam, że nowoczesny jazz to ciągle muzyka rozrywkowa, którą każdy może pokochać.
Debiut Roku: El Topo - Wet (2022)"Za największy rockendrolowy odjazd w polskim jazzie w tym roku".
Macieja wraz z zespołem redaktorów Polish Jazz Blog możecie też posłuchać na podcaście z naszym wspólnym redakcyjnym podusmowaniu roku 2022 na Polish Jazz Blog:
Genialne tworzenie przestrzeni stosunkowo niewielką ilością dźwięku. Artyści świetnie pokazują, że wcale nie trzeba się w muzyce ścigać kto zagra szybsze czy głośniejsze solo. Słucha się tego od początku do końca z zainteresowaniem i w napięciu.
Ciężko ten album w jakiś konkretny sposób sklasyfikować. Oscyluje gdzieś wokół fusion, czy rocka, ale nie tylko. Jeśli kogoś fascynują nietypowe brzmienia i nieszablonowe podejście do muzyki, to jest to pozycja absolutnie warta uwagi. Dla mnie to jedna z najlepszych płyt tego roku.
Michał Barański – Masovian Mantra
Tą pozycją jestem lekko zaskoczony. Do odsłuchu podchodziłem z lekką rezerwą. Osobiście uwielbiam przeplatanie motywów ludowych w szerokopojętej muzyce ludowe, a tu mamy tego całe mnóstwo. Jest to album w pełni spójny, bardzo dobrze zagrany, z konkretnym pomysłem. Podoba mi się energia, którą ta muzyka za sobą niesie. Warto także zwrócić uwagę na interesujące podzialy rytmiczne oraz konstrukcje kompozycji. Solidna pozycja wnosząca coś nowego do naszej rodzimej sceny jazzowej.
Piotr Wojtasik stworzył dzieło przez duże "D". Artystą tym byłem już od jakiegoś czasu znużony, ale tym albumem pokazał, że ma jeszcze bardzo dużo do powiedzenia. Ciekawym elementem jest tu wokal Magdaleny Zawartko, który traktowany jest właściwie jak równorzędny instrument. Nie ma tu warstwy lirycznej. Kompozycyjnie również wszystko się tu zgadza. Pozycja obowiązkowa.
Kamil Piotrowicz Sextet – Weird Heaven
Kamil Piotrowicz pokazuje tym albumem swój indywidualny rozwój. Kamil ciągle poszukuje nowych brzmień, nowych sposobów prezentacji swojej muzyki. Podobnie jak na Masovian Mantra, warto zwrócić uwagę na energię całości, interesujące podziały rytmiczne oraz konstrukcje kompozycji.
Bardzo ciekawy i jednocześnie dość odważny pomysł jak na album debiutowy. Rezygnacja z klasycznej sekcji rytmicznej wymaga właściwie nie tylko odwagi, a przekonania co do tego jak muzyka ma brzmieć. Według mnie kompozycyjnie jest tu jeszcze nad czym pracować, ale jako całość płyty słucha się naprawdę dobrze. Interesujące jest to, że albumów odnoszących się do polskiego folkloru jest w ostatnich latach dość dużo, a jednak Insight jest od nich wyraźnie inna. To dobry znak.
Marcel Baliński Trio – Opalenizna i wiatr To można skomentować krótko - solidne wykonanie oraz dobry i unikalny pomysł. Po prostu bardzo dobry debiut, po którym czeka się już na kolejną płytę tej formacji.
-----------
Artysta/zespół roku ----------- Oleś Brothers & Dominik Strycharski
W przypadku nagrań archiwalnych szczególną uwagę skupiam na tych płytach, które wnoszą coś nowego do naszej dotychczasowej wiedzy. Takim albumem jest właśnie Zimna Kąpiel, choć nie w zakresie muzycznym, bo hardbop wszyscy dobrze znamy. Natomiast sama postać Bogusława Rudzińskiego była dla mnie nieznana i doceniam to, że dzięki takim pozycjom można odkryć w historii coś nowego.
----------- Nagroda specjalna ----------- GAD Records
----------- Rozczarowanie roku -----------
EABS – 2061
Fanem EABS jestem właściwie od momentu kiedy po raz pierwszy ich usłuszałem. Album Slavic Spirits z 2019 to aboslutne mistrzostwo. Niestety, najnowszy album, czyli 2061 to inna historia. Muzyka jest tutaj niespójna, ciężko uchwycić motyw przewodni. W teorii jest nim trzecia część Odyseji kosmicznej, której akcja dzieje się właśnie w 2061 roku. Niby zastosowane narzędzia przywodzą na myśl motyw kosmosu, ale jako całość to po prostu nie przekonuje. Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest płyta tragicznie zła, nie o to tu chodzi. Po prostu formacja EABS przyzwyczaiła mnie do bardzo wysokiego poziomu, do spójnego i unikalnego pomysłu na muzykę. Najnowszym albumem jestem pod tym kątem po prostu rozczarowany.
Mateusza możecie też posłuchać na podcaście z naszym wspólnym redakcyjnym podusmowaniu roku 2022 na Polish Jazz Blog: